Zaglądamy do środowych wydań gazet.
SUPER EXPRESS
Jan Tomaszewski ostro krytykuje Arkadiusza Milika. Chodzi o… zdjęcie koszulki.
– Gdyby Milik zachował się jak profesjonalista i nie zdjął koszulki, to może i gol byłby uznany – analizuje pan Jan. – Przez tę pyskówkę moim zdaniem sędzia złośliwie postanowił zobaczyć powtórkę VAR. A przecież spalonego nie było! Zachowanie Milika było karygodne. Jakby to zrobił w kadrze Polski, to bym na nim suchej nitki nie zostawił. Ale co mnie obchodzi jakiś Juventus. Nie mój cyrk, nie moje małpy. Skoro mu na to pozwala trener, to niech on sobie robi, co chce. Ale dla mnie to niedopuszczalne. A co by było, gdyby w 60. min dostał czerwoną kartkę? To przez pół godziny jego zespół grałby w osłabieniu. Przez zachowanie Milika Juventus stracił dwa punkty.
Najbardziej rozśmieszyły mnie słowa komentatorów, którzy twierdzili, że by tak samo zareagowali. Ale, szanowni państwo, wyraźnie jest w przepisach, że za zdjęcie koszulki jest żółta kartka. Tak jak kiedyś podarowaliśmy gola Maradony ręką, bo była to „ręka Boga”. I do dziś to największa plama na futbolu. Mówienie o tym, że to przepis nieżyciowy, to głupota. Nie można tak mówić, bo za chwilę będą zdejmować spodenki! Milik jest zawodnikiem doświadczonym i on nagle zdejmuje koszulkę. Za to jak psu zupa należy mu się żółta kartka.
Piotr Reiss przepowiada sprzedaż Michała Skórasia za grube miliony.
Były król strzelców ekstraklasy Piotr Reiss jest przekonany, że po sezonie Lech sprzeda z zyskiem utalentowanego pomocnika. – Sam Skóraś mówi, że teraz nie jest gotowy na wyjazd – zaznaczył były as Lecha w naszym programie „PKO Bank Polski Ekstraklasa Raport”. – Myślę, że za dziewięć miesięcy jego wartość będzie na tyle wysoka, że klub raczej zdecyduje się na jego sprzedaż – dodał. Mistrz Polski wychodzi w ekstraklasie na prostą. Może pochwalić się już serią czterech meczów bez porażki. – Lech jest już po kryzysie z początku sezonu, który spowodowany był różnymi czynnikami – wyjaśnia Reiss. – Wydaje mi się, że ma na tyle silny zespół, że w lidze będzie sobie radził. Za chwilę wejdzie na odpowiednie tory, będzie punktował. Mam nadzieję, że ta strata do czołówki nie będzie aż tak duża i jeszcze zdąży ją dogonić – prognozuje.
FAKT
Kto najbardziej tęskni za Robertem Lewandowskim? Jego monachijski… fryzjer.
– To mój pierwszy dzień w pracy po powrocie z urlopu. Pierwszy i od razu taki niesamowity. Robert też powrócił do Monachium – tak przywitał nas Salvatore Parisi, ulubiony fryzjer naszego kapitana drużyny narodowej w stolicy Bawarii. Włoch strzygł „Lewego” przez ostatnie trzy lata i przez ten czas bardzo się zaprzyjaźnili.
– Bardzo się cieszę, że Robertowi udało się zrealizować swoje wielkie marzenie i wyjechał do Barcelony – powiedział nam Salvatore. – Tęsknię za nim bardzo. To był wielki zaszczyt móc strzyc Roberta. Kiedy już wiedział, że odejdzie do Barcelony, specjalnie przyjechał do mnie się pożegnać. To było niezwykle emocjonalne pożegnanie. Na koniec podarował mi cudowny prezent, a ja życzyłem mu wszystkiego najlepszego w Katalonii.
Trener Andrzej Orzeszek opowiada o tym, jak w młodzieżowym zespole Gorka Zabrze radzi sobie syn Lukasa Podolskiego – Louis.
– To bardzo fajny chłopak. Mogę powiedzieć o nim, że jest bardzo dobrze wychowany i poukładany. Ma superkontakt z innymi zawodnikami z szatni. Dobrze odnalazł się w naszym klubie i bardzo nas to cieszy. Jest chętny do pracy – mówi Orzeszek, który przekonuje, że po synu gwiazdy „nie widać żadnego zmanierowania”. W meczu z GKS-em Katowice Louis Podolski wystąpił na pozycji lewoskrzydłowego, ale szkoleniowiec drużyny U-15 Górnika regularnie zmienia ustawienie, by pokazywać podopiecznym, jak grać również w innym miejscu na boisku. – W przypadku młodych zawodników staramy się rotować ich pozycjami. W przypadku Louisa czasem jest to lewe skrzydło, czasem prawe, a zdarza mu się też występować na „dziesiątce” – opowiada trener młodych piłkarzy zabrzańskiego klubu.
SPORT
Dziennikarze rozpływają się nad formą Damiana Kądziora.
Derbowy występ przeciwko Górnikowi Zabrze był w wydaniu Damiana Kądziora pokazem możliwości. Skrzydłowy nie tylko kapitalnie wykonywał rzuty wolne, po których padły dwie bramki, ale i z zimną krwią strzelił gola na 3:2, co niemal dało 3 punkty. Gdyby nie jego postawa, gliwiczanom bardzo trudno byłoby wywieźć z Zabrza ten punkt. Nic więc dziwnego, że w trakcie transmisji derbów komentujący mecz Marcin Baszczyński stwierdził, że taki jest Piast w jakiej formie jest Damian Kądzior.
I coś w tym jest, bo w siedmiu ligowych spotkaniach tego sezonu 30-latek zdobył dwie bramki i miał bezpośredni udział przy pięciu golach. Niektórzy tyle liczą mu asyst, choć jedno trafienie w meczu z Górnikiem było bramką samobójczą. Tak czy owak wpływ jego zagrań na bramki i na punkty jest ogromny. Dziś chyba nikogo nie dziwią twarde negocjacje działaczy Piasta tego latem z przedstawicielami Lecha Poznań. Odrzucanie kolejnych ofert nie było bezpodstawne, bo Kądzior jest bardzo cenny dla Piasta, zwłaszcza w tej części sezonu. Czyli faktycznie gra Kądziora równa się grze Piasta? – Nie wypada mi mówić o tym, czy drużyna jest uzależniona od mojej formy – uważa piłkarz.
W dzienniku przeczytamy także relację z odsłonięcia pomnika Gerarda Cieślika przed Stadionem Śląskim w Chorzowie.
– Być może głowa jest trochę za mała, ale nogi odwzorowane idealnie, tak masywne, jak w rzeczywistości – mówili między sobą świadkowie tego wzniosłego wydarzenia. – Przedstawiciele firmy Netgraf wykonującej pomnik zdradzali, że gdy rozmawiali z ludźmi o tym, jak powinien wyglądać monument, za każdy razem mieli ciarki. Numer 10 niejednemu ciąży, a on, choć filigranowy, utrzymał na barkach ciężar tego numeru. Był człowiekiem, który miał w sobie wszystkie najpiękniejsze cechy śląskości. Do dziś ta postać wywołuje same pozytywne emocje – mówił Jakub Kurzela, prowadzący uroczystość odsłonięcia pomnika Gerarda Cieślika.
Wzięło w niej udział wiele osobistości, na czele z marszałkiem województwa śląskiego Jakubem Chełstowskim, wiceprezesem PZPN i prezesem Śląskiego ZPN Henrykiem Kulą, prezesem Stadionu Śląskiego Janem Widerą, prezesem Podokręgu Katowice Stefanem Mleczką czy tymi, którzy pana Gerarda dobrze znali i do dziś pamiętają, jak Eugeniusz Lerch, Jan Rudnow, Edward Lorens. Nie mogło zabraknąć bardzo licznej delegacji chorzowskiego Ruchu, składającej się z prezesa Seweryna Siemianowskiego, wiceprezesa Marcina Stokłosy, zawodników pierwszej drużyny Tomasa Foszmańczyka, Łukasza Janoszki i Konrada Kasolika czy kilkudziesięciu graczy grup młodzieżowych.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Nieudany powrót Lewandowskiego do Monachium.
Wydawało się, że to właśnie Lewy zaliczy triumfalny powrót do Monachium. Bo w pierwszej połowie ten, który miał być najgroźniejszy – był najgroźniejszy. Lewandowski, który grał na oczach obecnego na trybunach selekcjonera Czesława Michniewicza, mógł spokojnie mieć na koncie trzy gole i dwie asysty. Najbardziej powinien żałować sytuacji z 18. minuty. W pozostałych świetnie bronił Manuel Neuer (Lewy strzelał głową) albo uderzenia Polaka były blokowane. Ale sytuację z 18. minuty kapitan reprezentacji Polski zazwyczaj wykorzystywał z zamkniętymi oczami. Podanie poszło z lewej strony, napastnik Bayernu dobrze przyjął piłkę i kiedy wydawało się, że zaraz umieści ją w siatce, futbolówka – uderzona za mocno i niecelnie – pofrunęła w trybuny. Obrońcy Bayernu non stop musieli mieć się na baczności, ponieważ były gwiazdor bawarskiej drużyny jeśli sam nie decydował się na sprawdzenie formy Neuera, dwa razy wypracował sytuację kolegom, ale nic z nich nie wyszło.
Piotr Wołosik i Radosław Kałużny przy okazji występów Lecha Poznań w LKE wspominają mecz Wisły Kraków z Saragossą.
WOŁOSIK: Pierwszy mecz Lecha w grupie Ligi Konferencji Europy z Villarrealem skojarzył mi się z tym pucharowym sprzed lat, w którym przez moment byłeś bohaterem. W Saragossie kropnąłeś pięknego gola, ale mówiąc żartobliwie, narobił on twojej Wiśle Kraków więcej biedy niż pożytku.
KAŁUŻNY: Gol ładny, lecz jak to u mnie – piłka zeszła z nogi. Zdarzało się, że na bramkę uderzałem, kiedy nie miałem pojęcia, jak zagrać lub komu podać. Tak było wtedy. Niestety, po moim trafieniu, piłki już nie powąchaliśmy. Dobrze musiałem wnerwić Hiszpanów, bo przydusili nas i wrąbali cztery gole. Teraz niemal identycznie było z Lechem, bo choć błyskawicznie wbił Villarrealowi gola, ostatecznie dostał cztery sztuki.
WOŁOSIK: Jednak trzy zdobył.
KAŁUŻNY: Może w rewanżu poznaniakom pójdzie lepiej, tak jak wtedy nam? Oby, bo całkiem fajnie pokazali się w Hiszpanii. Teraz za wszelką cenę muszą ograć Austrię.
WOŁOSIK: Wracając do twojego, w rewanżu z Saragossą nastąpił „Cud nad Wisłą”. W Krakowie, choć przegrywaliście 0:1, odrobiliście straty.
KAŁUŻNY: Przy 0:1 niektórzy kibice poszli do domu, bo wydawało się, że jest pozamiatane. A dokładniej to koledzy odrobili 1:4 i po karnych Wisła awansowała.
WOŁOSIK: Dlaczego nie zagrałeś?
KAŁUŻNY: Bo trener Orest Lenczyk postanowił kilku podstawowych piłkarzy oszczędzić na nadchodzący mecz ligowy. W awans nikt z nas nie wierzył. On oczywiście też nie. W następnej rundzie trafiliśmy na Porto i już mnie wystawił, byłem kapitanem. U siebie wymęczyliśmy 0:0, a Lenczyk znowu zaskoczył, bo na ławce posadził Tomka Frankowskiego, bohatera rewanżu z Saragossą. Przed meczem w Porto Lenczyk zrobił nam taką odprawę: „Przepisy gry w piłkę znacie. Nie wiem, jak to zrobicie, ale postarajcie się nie dostać za mocno w pitkę”. Koniec. Zero taktyki, wskazówek. Nie upieram się, że z jego radami byłoby lepiej, jednak dziwna to była odprawa. Portugalczycy rozjechali nas 3:0. Za skórę najbardziej zalazł Dmitrij Aleniczew. Kręcił nas jak baranów. Ja trafiłem piłką w słupek, ale i tym razem dość przypadkowo, bo po drodze któryś z rywali dostał w plecy.
fot. FotoPyk