Co tam ciekawego w środowych gazetach? Sprawdzamy.
FAKT
W dzisiejszym wydaniu dziennika znajdziemy wywiad z Jackiem Zielińskim.
Fakt: Oglądał pan „Janosika”?
Jacek Zieliński: Oglądałem. A skąd to pytanie?
Kiedy Janosik wygrał pojedynek z innym przywódcą zbójników, Jakubkiem, jego druh Kwiczoł powiedział: „Kto pokonał harnasia, jeszcze większy harnaś”. Skoro zlaliście uznawany za faworyta ekstraklasy Raków, a wcześniej spuściliście baty Legii, to znaczy, że Cracovia będzie walczyć o mistrzostwo?
Podchodzę do tego spokojnie. Nie podniecałem się po trzech wygranych z rzędu na początku sezonu. Nie szukałem też winnych do spalenia na stosie po czterech meczach, w których zdobyliśmy tylko punkt. Zdajemy sobie sprawę, że tworzy się fajna drużyna, ale przed nami wiele pracy. Na ten moment to nie jest jeszcze gotowy zespół na walkę o mistrza. Chociaż niektóre mecze pokazują, że już jesteśmy w stanie skoczyć do gardła każdemu.
Gracie atrakcyjną piłkę, ale przeciwko ligowym mocarzom. Z teoretycznie słabszymi, jak Stal czy Warta, przegrywacie.
Nie ma mowy o lekceważeniu przeciwnika. Może problem polega na tym, że na razie z trudem przychodzi nam granie atakiem pozycyjnym. Lepiej czujemy się w grze z kontry. Ten element jest skrojony pod nasz zespół.
Werner Licka przed meczem Viktorii Pilzno z Barceloną mówi o tym, że dla Czechów już sam awans jest dużym sukcesem. Mówi też, że jeżeli mają gdzieś zdobywać punkty, to na własnym stadionie.
– W każdym języku świata „Viktoria” znaczy zwycięstwo, ale biorąc pod uwagę rywali, dla Pilzna zwycięstwem jest już sam udział w fazie grupowej. Czescy kibice są realistami i wiedzą, że na wyjeździe z Barceloną o korzystny wynik będzie bardzo trudno. Każdy z Katalończyków jest wart więcej, niż wynosi roczny budżet Viktorii, który nie przekracza 25 mln euro. Sam wasz Lewandowski jest dwukrotnie droższy.
[…]
Doosan Arena to kameralny obiekt. Mieści około 12 tys. widzów, ale kibice potrafią zrobić piekło. Są głośni i żywiołowi – opowiada Lička.
SUPER EXPRESS
Adam Nawałka ocenia pierwsze tygodnie Roberta Lewandowskiego w Barcelonie.
„Super Express”: – Przypuszczał pan, że Lewandowski w takim stylu zaaklimatyzuje się w Barcelonie? Strzał piętą w meczu z Valladolid był taki, jakby on urodził się w Hiszpanii.
Adam Nawałka: –Może niektórzy są zdziwieni, ale dla mnie jako trenera pracującego z nim przez kilka lat nie jest to zaskoczeniem. Jego repertuar strzałów zarówno wyćwiczonych, jak i sytuacyjnych, a ten był z tego gatunku, jest niezwykle bogaty. To był strzał wymagający wręcz kunsztu technicznego i niektórzy by sobie nogi połamali, próbując raz tak strzelić. On ma doskonałe czucie piłki i może sobie pozwolić na takie strzały.
– Pan zna go świetnie, ale sądziłem, że „Lewy”, mając prawi 34 lata, pokazał już wszystko, co potrafi, a okazuje się, że nie.
– Nie jest tak, że się urodził i miał wszystko od razu. Żmudną pracą dochodził do wybitnego poziomu technicznego. Piłka go słucha i on potrafi wykonać tak fantastyczne zwody i gesty, jakby się urodził w Hiszpanii czy Brazylii. Jego progres w ostatnich czterech–sześciu latach jest fantastyczny. Gdy strzelał cztery bramki Realowi, później gdy grał wybitne mecze w Bayernie, to wydawało się, że to już jest szczyt, a jednak przesuwa kolejne granice.
– Czyli przejście do Barcelony było dobrym krokiem?
– Powiem nawet, że po przejściu wstąpiło w niego nowe życie piłkarskie. W Bayernie był spełniony, zdobywając wielokrotnie mistrzostwo Niemiec, tytuł króla strzelców i wygrywając Ligę Mistrzów. Grając z najlepszymi zawodnikami w Bayernie i przeciwko najlepszym, rozwinął się i osiągnął piłkarski top. Możemy być dumni z niego, cieszyć się i motywować , żeby rozgrywał takie mecze i dostarczał tylu emocji kibicom w Polsce i Hiszpanii, bo widać, jak szybko zaczęli go tam cenić
Giuseppe Bruscolotti, jedna z legend Napoli opowiada o tym, jak ważną postacią dla zespołu jest Piotr Zieliński.
„Super Express”: – Przed sezonem mówiło się o odejściu Piotra Zielińskiego, który jednak pozostał we włoskim klubie. Jak pan ocenia tę decyzję?
Giuseppe Bruscolotti: – Jestem wielkim fanem jego talentu, ma kapitalne umiejętności. Potrafi rozegrać piłkę, przytrzymać ją, przyspieszyć i zwolnić tempo akcji. Po ostatnich zmianach od niego będzie zależało jeszcze więcej w grze Napoli. Widać, że cieszy się zaufaniem trenera, który stawia na niego, a on odwdzięcza się liczbami. Gol i trzy asysty w pierwszych meczach muszą robić różnicę.
– Jest jednym z liderów Napoli?
– On gra w naszym zespole już siódmy sezon. Rozegrał w sumie prawie 300meczów w samej Serie A. W tym czasie stał się jedną z ikon współczesnego Napoli. Cieszy się szacunkiem wśród kibiców. Na boisku broni się swoimi umiejętnościami. Wierzę, że ten sezon będzie bardzo udany w jego wykonaniu.
– Do tej pory wydawało się, że znajduje się trochę w cieniu innych zawodników.
– To będzie doskonała okazja, aby potwierdził, że poza umiejętnościami może być także liderem drużyny. Ma odpowiednie umiejętności, aby kimś takim się stać. Początek sezonu potwierdza, że pod nieobecność Lorenzo Insigne czy Driesa Mertensa to właśnie Polak bierze na siebie odpowiedzialność za grę ofensywną zespołu.
SPORT
Dziennik opisuje sytuację Odry Opole, a dokładniej trenera Piotra Plewni, który sam dał sobie ultimatum.
To jest moje ultimatum. To nie jest ultimatum klubu – powiedział Piotr Plewnia, trener Odry Opole, deklarując na gorąco po poniedziałkowej porażce z GKS-em Katowice (0:1), że jeśli w piątek jego drużyna nie pokona na wyjeździe innego GKS-u – tego z Tychów – to odejdzie z klubu.
Takie wieści podało „Radio Opole”. – Nie będę tłumaczył, dlaczego tak robię, ale mam nadzieję, że część ludzi się domyśli. Czasami trzeba coś trochę zmienić. Sport jest brutalny. Czasem wychodzi, czasem nie… Mnóstwo czynników o tym decyduje, a jednym z nich jest trener. Jeżeli ja, jako osoba pełniąca obowiązki pierwszego szkoleniowca, nie umiem doprowadzić do tego, że drużyna od pierwszej minuty potrafi grać, zabijać się na boisku o swoje, to jest w tym część mojej winy. To naturalne – stwierdził Plewnia na antenie lokalnej rozgłośni. Na konferencji prasowej po przegranej z GieKSą trener Odry sprawiał wrażenie przybitego, wręcz pogodzonego z losem. – Gratuluję GKS-owi zdobycia 3 punktów. Na tym skończyłbym konferencję – mówił, a dopytywany o mecz dodawał: – Nie wiem, czy GKS nas zaskoczył. Niczym prócz tego, że strzelił jednego gola więcej niż my. W pierwszej połowie nie potrafiliśmy stworzyć sytuacji, w drugiej połowie zaczęliśmy to robić. Sport ma wiele czynników zależnych od siebie, które determinują wynik – podkreślił szkoleniowiec.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Izabela Koprowiak zapowiada nowy sezon Ligi Mistrzów w wykonaniu FC Barcelony.
Może i nie jest do końca rozsądnym mierzyć w wygranie Ligi Mistrzów z klubem, który w poprzednim sezonie odpadł już w fazie grupowej, który nie był w stanie dominować nawet na własnym, krajowym podwórku. Jeśli jednak sięga się po najlepszego napastnika na świecie, a na ławce trenerskiej ma się szkoleniowca, który jako piłkarz podnosił ten upragniony puchar z Dumą Katalonii aż cztery razy, to takie pragnienia mają prawo się pojawiać. Xavi twierdzi, że mówienie o nich głośno nie jest niczym złym, że w ten sposób nie nakłada na drużynę dodatkowej presji. – Czuję presję każdego dnia i nie ma w tym nic złego. Pamiętajmy, że jako klub wygraliśmy pięć razy Ligę Mistrzów. Gdybym nie marzył i nie wierzył, że możemy dokonać tego ponownie, to nie byłoby mnie tutaj. Marzenia to nic złego – twierdzi przed pierwszą kolejką tych elitarnych rozgrywek szkoleniowiec Barcy.
Na starcie jego drużyna zmierzy się z najsłabszym rywalem w grupie – Viktorią Pilzno – zespołem, który jak spostrzegł „AS”, więcej razy zmieniał w swojej historii nazwę (7) niż wygrywał mistrzostwo kraju (6) i którego budżet wynosi zaledwie około 10 milionów euro. – Gramy u siebie, ale może to być mecz-pułapka, ponieważ rywal nie ma nic do stracenia. Viktoria gra fizyczną piłkę, a jej zawodnicy dobrze sobie radzą w powietrzu. To dobra drużyna, analizowaliśmy jej grę, która jest bardzo bezpośrednia. Na pewno nasz rywal będzie chciał uprzykrzyć nam życie. Dla nas rozpoczęcie tej Ligi Mistrzów od zwycięstwa jest bardzo ważne, trzy punkty w domu są kluczowe. Potem czekają nas mecze z bardzo wymagającymi przeciwnikami, dlatego trzeba dobrze zacząć, choć to nie będzie łatwe starcie – docenia przeciwnika trener gospodarzy, ale mimo tych pochwał planuje rotacje w składzie.
W PS znajdziemy wywiad, którego udzielił Aleksandar Vuković, były szkoleniowiec Legii Warszawa.
Odrzucił pan propozycję m.in. Partizana Belgrad, którego jest wychowankiem.
– To klub bliski memu sercu i to się nie zmieni. Przyjąć ofertę to jedno, a sprostać wymaganiom i oczekiwaniom – drugie. W czerwcu nie pomyliłem się, nie przyjmując propozycji. Trener, którego wtedy zatrudniono, już tam nie pracuje. Partizan to dla mnie wyjątkowy klub, poprowadzenie go było moim marzeniem, ale realnie oceniłem sytuację i się nie zdecydowałem. Miałem też ofertę z węgierskiego Zalaegerszegi oraz rozmawiałem z cypryjskim Anorthosis. Telefon nie milczy, CV i praca w Legii robią wrażenie.
Odchodząc latem z Legii, powiedział pan, że teraz spędzi trochę czasu w poczekalni.
– Chciałbym wrócić do pracy, ale nie za wszelką cenę. Po zwolnieniu z Legii we wrześniu 2020 roku też nie rzuciłem się na pierwszą ofertę. Mówiono wtedy „Siedzi cicho, bo ma kontrakt z Legią”. Teraz z nikim nie mam umowy, a postępuję tak samo. Chcę być przekonany do oferty, którą dostanę. Dzięki Bogu nie jestem zmuszony szukać pracodawcy. Nie mówię, że można tak w nieskończoność, ale nie muszę się spieszyć. Kluby wybierały szkoleniowców w czerwcu, niedługo dojdzie do pierwszych zmian, ale na to nie mam wpływu. Natomiast jestem gotowy podjąć pracę.
[…]
Czuje pan jeszcze żal, że po utrzymaniu zespołu nie dostał kolejnej szansy?
– Wszyscy chyba zapominają o jednym, znaczącym fakcie: kiedy w listopadzie 2021 roku wracałem do Legii, ówczesny dyrektor sportowy Radosław Kucharski powiedział mi wyraźnie, że oferta jest ważna tylko do końca sezonu, bo w klubie mają już pomysł na nowego szkoleniowca, więc sprawa była jasna, wiedziałem, że nie zostanę i nie liczyłem na nową umowę. W grudniu zmienił się dyrektor sportowy, przyszedł Jacek Zieliński i mówił, że jednak jestem kandydatem, na co nie miałem wpływu. Wybrał innego szkoleniowca i nie dyskutuję, uwiera mnie tylko forma przekazu. Czytałem i słyszałem opinie, że w czerwcu przyjdzie Kosta Runjaić, więc w pewnym momencie zapytałem, czy jest coś na rzeczy, czy powinienem o czymś wiedzieć. Od Jacka usłyszałem, że mogę się domyślać, jak będzie. Żal? Nie, bo byłem przygotowany na rozstanie z Legią. Zabolało mnie co innego: sugerowanie, że mógłbym źle zareagować na wiadomość o rozstaniu, co rzekomo mogłoby wpłynąć na moją pracę w Legii. Nigdy nie działałem na jej szkodę. Moje decyzje zawsze były w zgodzie z interesem klubu.
Z Gdańska nie było telefonu?
– Nie.
fot. Newspix