Co szósty mieszkaniec planety żyje w Indiach. Tylko w tym roku liczba ludności tego kraju urośnie o niecałe 14 milionów i osiągnie rekordowy poziom prawie 1,5 miliarda mieszkańców. Jednocześnie ponad 160 milionów Hindusów deklaruje miłość do piłki nożnej. Problem w tym, że Sepp Blatter, niesławny były prezydent FIFA, nieprzypadkowo mawiał, że Indie przypominają mu uśpionego giganta. Całymi latami futbol w tym państwie leżał i kwiczał we wszechogarniającym wewnętrznym chaosie, aż w końcu dobrnął na skraj upadku, żeby teraz się odradzać. Indie ogłosiły imperialny plan podboju globalnej piłki nożnej.
– Mają pieniądze. Dużo pieniędzy. Ale nie potrafią tych pieniędzy wydawać. Mają ludzi. Dużo ludzi. Ale ludzi małych i chudych – opowiada nam Kibu Vicuna, który w 2020 zdobył mistrzostwo Indii z Mohun Bagan, a aktualnie prowadzi drugoligowy hinduski zespół Mohammedan. I zaraz dodaje: – Piłka nożna w Indiach przypomina mi szwajcarski ser. Jeśli spojrzysz na niego z zewnątrz, wygląda jak normalny ser. Ale jeśli tylko go przekroisz, odkryjesz mnóstwo dziur.
Forteca miłości
Kiedy pod koniec lat siedemdziesiątych do Kalkuty przyjeżdżał wielki brazylijski Pele, jego żona Rosemeri dos Reis Cholbi zżymała się, że nachalni Hindusie uwięzili go w pokoju hotelowym, który przeobraził się w „fortecę miłości”. 60 tysięcy biletów na mecz z udziałem podstarzałego gwiazdora New York Cosmos z lokalnym Mohun Bagan sprzedało się w mgnieniu oka, ale reszta rozkochanego i rozemocjonowanego miasta też chciała uszczknąć trochę z blasku sławy trzykrotnego mistrza świata. 35 tysięcy policjantów nie potrafiło powstrzymać rozszalałych Hindusów przed tłoczeniem się we wszystkich miejscach, w których anonsowano przybycie Pelego.
Demolowali lotnisko. Niszczyli ulice. Pustoszyli hotel. Tworzyli masę. Hałaśliwą, tętniącą, ogłuszającą. Anonimową, bezimienną, impersonalną. Pele bał się tej dzikości, wstydził się, gdy nazywano go „Wasza Ekscelencjo”, a na domiar złego zagroził, że nie wystąpi na Eden Gardens, bo mokra murawa i warunki atmosferyczne nie sprzyjały majestatowi króla. Działaczy Mohun Bagan ogarnęło przerażenie. Przeczuwali, że reakcją Hindusów na złe wieści będzie lincz. Błagali Pelego o założenie korków i wybiegnięcie na murawę. Pele założył korki i wybiegał na murawę. W końcu dostawał za to gruby szmal. Zagrał słabo. Bezbarwny i niewidoczny. Wybuchł skandal. Hindusi sugerowali, że przywieziono im fałszywego Pelego. Na lotnisku żegnały go garstki, choć witały dziesiątki, a może i setki tysięcy.
– Kultura w Indiach na pierwszym miejscu stawia cel. Nachapać się, nabrać, wykorzystać, zdobyć. Oni wszystkiego chcą tu i teraz. I to się odbija na lokalnym futbolu. Nie ma planów długofalowych, cierpliwości do procesu, bo wszystko ma być na już, jak najszybciej, jak najgłośniej, jak najtłumniej – mówi Kibu Vicuna.
Indie zajmują 106. pozycję w rankingu FIFA. O jedno miejsce wyżej niż Kosowo, w którym mieszka 697 razy mniej ludzi. W Azjatyckiej Konfederacji Piłkarskiej mieszczą się dopiero pod koniec drugiej dziesiątki – na słabiutkiej 19. lokacie. Za Libanem, Wietnamem, Kirgistanem, Palestyną, Syrią, Bahrajnem czy Jordanią. Lokalsi wzdychają za złotymi czasami z połowy minionego wieku. Dniami, kiedy Indie, napędzane więziami z Wielką Brytanią, mieniły się jedną z najmocniejszych azjatyckich reprezentacji. Kiedy na igrzyskach olimpijskich w 1948 roku grały na bosaka i z Francją przegrywały tylko 1:2. Kiedy dwa lata później dostały zaproszenie na mistrzostwa świata i najpierw machnęły ręką, bo „co to za impreza ten cały mundial?”, żeby później wciskać wszystkim romantyczny mit o odmowie przez wzgląd na wymóg zakładania butów…
Było.
Minęło.
Relacjonuje Vicuna: – Piłka nożna przegrywa z krykietem. Idziesz na Majdan w Kalkucie. To taka ogromna zielona przestrzeń. Chłopaki uprawiają sport. Jest pięć grup ludzi. Cztery grają w krykieta, jedna kopie w piłkę nożną. Taka jest prawda. Najbogatsi sportsmeni i sportsmanki to krykieciści. Futbol nawet nie jest drugim sportem. Popularniejsze jest kabaddi, to zresztą cztery tysiące lat historii.
Badania YouGov na zlecenie Indian Super League wykazują jednak, że co dziewiąty mieszkaniec Indii kocha piłkę nożną. Jeśli ktoś nie wierzy, wystarczy wyszukać obrazki i filmy z gremialnego futbolowego szaleństwa, jakie ogarnęło ten kraj podczas mundialu w Katarze. Masy nałożyły koszulki reprezentacji z całego świata i zorganizowały miesięczny festyn na ulicach zatłoczonych miast. Barwy, flagi, murale, łódki, makiety, manekiny, śpiewy, łzy, pochody. Potentat biznesowy Anand Mahindra pisał, że gdyby mistrzostwa świata odbywały się w „fanballu”, to Indie nie miałyby konkurencji. Bo na piłkarskiej imprezie czterolecia oczywiście nie zagrały.
Obejrzały ją ze stadionów i sprzed ekranów telewizorów. Całymi dziesiątkami milionów. Hindusi kupili tak dużo biletów, że znaleźli się w pierwszej dziesiątce narodowości z największą liczbą wejściówek na katarskim turnieju. 32 miliony mieszkańców Indii zalogowało się do aplikacji JioCinema, żeby obejrzeć finał między Argentyną a Francją. Spółka podawała, że ponad 110 milionów widzów śledziło treści piłkarskie na nośniku cyfrowym, co uczyniło Indie jednym z największych cyfrowych rynków oglądalności mundialu.
Po wszystkim zapanował szał na pytanie: „kiedy mistrzostwa świata zawitają do Indii?”. VK Sreekandan, poseł z Kerali, maglował Anuraga Thakura, ministra ds. młodzieży i sportu, w parlamentarnym trybie, „czy rząd rozważa podjęcie skutecznych kroków w celu zakwalifikowania reprezentacji do następnego mundialu, a jeśli rozważa, to jakie są szczegóły całego przedsięwzięcia?”. Premier Narendra Modi, podczas spotkania w stanie Meghalaya, ogłosił, że Indie planują sprowadzić Puchar Świata.
Bogactwo biedy
W aglomeracji Delhi mieszka 26,5 miliona ludzi. W Bombaju – ponad 22 miliony. W Kalkucie – około 15 milionów. W Bengaluru i Madras – po 10 milionów. W Hajdarabad – 9 milionów. W Ahmadabad – 7,5 miliona. A to tylko szczyt góry lodowej. Prawie pięćdziesiątych innych hinduskich metropolii gnieździ w sobie więcej niż milion mieszkańców.
Reporterka Paulina Wilk pisała na łamach tygodnika „Polityka” w swojej korespondencji z Bombaju: „Kraj stanowi mozaikę 660 tysięcy wsi, w których żyją ludzie siedmiu głównych wyznań, mówią blisko 1,7 tysiącami różnych języków i dialektów, i używają 60 rodzajów pisma. Nie cały kraj jest przeludniony. Choć kojarzymy go z przetłoczonymi metropoliami, żyje w nich co trzeci obywatel. Reszta – w rozporoszonych wioskach, gdzie codzienność wymyka się badaczom. Coś jednak o przeobrażeniach nad Gangesem wiemy. Na przykład, że już 90% dzieci rodzi się w szpitalach, a nie w domach. Spadła śmiertelność noworodków – kluczowy wskaźnik jakości życia w społeczeństwach. Pół wieku temu temu na tysiąc urodzonych dzieci aż 129 nie dożywało roku. Teraz umiera ich około 20. To zbliża Indie – piątą co do wielkości gospodarkę świata, wysyłającą satelity w kosmos – do wyniku ubogich państw afrykańskich.
Nad Gangesem żyje się szybko, ale krótko. Oczekiwana długość życia spadła już do 67,2 lat wobec globalnej średniej 71,4. Co zabija Hindusów? Najczęściej choroby układu krążeniowego i oddechowego, zapalenia płuc i nowotwory. Coraz bardziej śmiercionośne jest też środowisko. W marcu 2022 roku odnotowano rekordowo wysokie temperatury. Ludzie wychodzili do pracy przy 50 stopniach, gdy martwe ptaki spadały z nieba”.
Indie są państwem absurdalnych nierówności. Ich gospodarka zajmuje szóste miejsce na świecie pod względem PKB nominalnego i trzecie miejsce pod względem parytetu siły nabywczej. Ich armia jest druga na świecie pod względem liczebności wojska i czwarta pod względem wydatków na obronność. Ich terytorium zamieszkuje ósma największa światowa liczba miliarderów. Jednocześnie zajmują 132. miejsce w rankingu rozwoju społecznego przeprowadzonego przez ONZ i plasują się na 107. miejsce w rankingu Global Hunger Index na 121 sklasyfikowanych krajów.
Martin Caparros pisał w wielkim „Głodzie”: „Jedna czwarta głodujących świata żyje – żyje? – w Indiach. Około 220 milionów Hindusów nie zjada tyle, ile potrzebuje, owych 2100 kilokalorii dziennie, przez wszystkich ekspertów zalecanych jako minimum energii koniecznej do funkcjonowania organizmu. 37% dorosłych ma indeks masy ciała niższy niż 18,5 – przez WHO traktowany jako granica niedożywienia. 47% dzieci poniżej piątego roku życia nie osiąga prawidłowej wagi. Na całym świecie około 129 milionów dzieci waży mniej niż powinno ważyć w swoim wieku. Z tego 57 milionów żyje – żyje? – w Indiach. Każdego roku umierają w Indiach dwa miliony dzieci poniżej piątego roku życia. Połowa – milion dzieci każdego roku – z przyczyn związanych z niedożywieniem i głodem. Dwa miliony każdego roku, dwoje hinduskich dzieci dzieci w każdej minucie, w tej minucie.
Mówiono mi, że tutaj głód jest inny. Jest inny, bo czasem nie zabija. W Indiach nie jest na ogół ostry: miliony ludzi od pokoleń przyzwyczajone są do niedojadania, wykształcają w sobie umiejętność utrzymywania się przy życiu przy minimum jedzenia, wykazują właściwą naszemu gatunkowi zdolność do przystosowania. Przystosowali się do tego, by niemal nic nie jeść. Stąd owe miliony ludzi niskich, chudych, słabych – ich organizm funkcjonuje, zadowalając się byle czym. Wątłe matki wydają na świat wątłe potomstwo, dzieci dobiegające roku ważą cztery kilo – i nie chodzą. Jest to druzgocąca klęska: darwinowskie przystosowanie w całym swoim smutnym wydaniu. Ludzie przystosowują się do życia w niedożywieniu, ich organizmy potrzebują o wiele mniej, mózgi także. Ciała są nierozwinięte, umysły również. Miliony ludzi roztrwaniają życie, żeby jakoś żyć”.
Argentyńczyk wyliczał też, że 160 milionów żyje w slumsach, 680 milionów nie ukończyło szkoły podstawowej, 800 milionów nie ma telewizora, 950 milionów nie ma kuchenki gazowej, 980 milionów – własnej toalety. I w tym bogactwie biedy powstać ma piłkarskie imperium.
Bajzel po hindusku
W sierpniu 2022 roku FIFA na jedenaście dni zawiesiła Indyjski Związek Piłki Nożnej z powodu „nadmiernych wpływów osób trzecich” na funkcjonowanie tamtejszej federacji. – Zawieszenie zostanie zniesione, gdy zostanie uchylony nakaz powołania komitetu administratorów, który przejmie uprawnienia Komitetu Wykonawczego AIFF, a administracja AIFF odzyska pełną kontrolę nad codziennymi sprawami AIFF – oświadczyła Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej.
Piłkarska społeczność chwilowo traciła 1,4 miliarda ludzi, czyli jakieś 20% całej międzynarodowej futbolowej populacji, ale większy świat miał to w poważaniu, bo Indie – oprócz tej feralnej kłótni o stopy i buty z 1950 roku – nigdy nawet nie zbliżyły się do udziału w mistrzostwach świata, a i do Pucharu Azji zakwalifikowały się tylko pięć razy, przez kopę lat dostając mniejsze lub większe bęcki i ponosząc mniejsze lub większe klęski.
Sprawa była jednak poważna. I doskonale unaoczniła burdel, którym przez lata stała się indyjska piłka nożna. Zaczęło się od tego, że na manię władzy zachorował Praful Patel, były prezydent AIFF, który odmówił rezygnacji ze stanowiska po zakończonej trzeciej kadencji, tłumacząc się opłakanymi skutkami wybuchu pandemii i trwającą sprawą sądową dotyczącą konstytucji federacji. To on dekadę wcześniej rejestrował gwiazdorską i nowobogacką Indian Super League, która zaczęła funkcjonować obok I-League jako… jeden z dwóch najwyższych poziomów rozgrywkowych w kraju.
– I-League jest jak Ekstraklasa. Liga, która zawsze była. Indian Super League to coś takiego jak NBA. W tym roku odbywa się zaledwie dziewiąty sezon. Wchodzili z pompą, pieniędzmi, sponsorami, zrobił się szum. Kiedyś sprowadzali duże gwiazdy. Do Indii przyjechali Anelka, Del Piero, Roberto Carlos, Forlan, Matterazzi, Marchena czy Capedvilla. Piłkarze topowi, ale starzy, już na emeryturach. Fajna rzecz na start. I tyle. Zresztą, teraz już takich gwiazd nie ma. Brzmi to absurdalnie, ale kiedy w 2020 roku wygrałem I-League z Mohun Bagan, rozdawano dwa mistrzostwa Indii. I-League nazywało się pierwszą ligą. I Indian Super League mieniło się pierwszą ligą. Dopiero w tym roku Indian Super League to pierwszy poziom, I-League to drugi poziom. To też pierwszy rok, w którym drużyna z pierwszego miejsca w I-League awansuje Indian Super League. Dopiero pierwszy rok! – krzyczy do słuchawki Kibu Vicuna.
Samowolka Prafula Patela nie potrwała długo, bo błyskawicznie interweniował Sąd Najwyższy, który najpierw prawomocnym wyrokiem usunął go ze stanowiska, a następnie powołał Komitet Administratorów do zarządzania AIFF. FIFA nie zareagowała, bo wydawało jej się, że COA nie będzie mieszać w związkowej konsytuacji i nie dojdzie do sytuacji, w której fifowskie stowarzyszenie członkowskie straci kontrolę nad swoją organizacją. Było to wyjątkowo naiwne zaufanie, bo niedługo później administratorzy COA niemal z miejsca, bez pytania i ostrzeżenia zaczęli kombinować przy komitecie wykonawczym AIFF.
Tego było za wiele.
FIFA zawiesiła Indie.
Indie znalazły się w próżni.
Jedenaście dni później Komitet Administratorów nie trząsł już Indyjskim Związek Piłki Nożnej. FIFA odwieszała Indie. Sunando Dhar, pełniący obowiązki sekretarza generalnego AIFF, mówił, że to szczęśliwy koniec najgorszego czasu w historii indyjskiego futbolu, a Bhaichung Bhutia, legendarny 104-krotny reprezentant Indii, miał zmierzyć się z Kalyanem Chaubeyem, kiedyś przyzwoitym bramkarzem, później politykiem partii Bharatiya Janata, w wyborach na prezydenta federacji.
Imperium do 2047 roku
Wygrał Kalyan Chaubey. I od razu zapowiedział, że tak jak jest, na dłuższą metę być nie może, bo jest źle i będzie jeszcze gorzej, jeśli tylko zostanie tak jak jest, to tak w skrócie. Jeden z hinduskich komentatorów pisał, że mu się to nie uda, bo lokalny futbol tkwi w Paragrafie 22 – paraliżującym paradoksie polegającym na występowaniu wewnętrznie wykluczających się, a przez to niestosowalnych przepisów. Akhil Kothari, zaledwie 27-letni trener drugoligowego Kenkre FC, popełnił ripostujący artykuł, w którym tłumaczył, że rozwiązaniem jest narzucenie standardów profesjonalizacji całego piłkarskiego ekosystemu na wzór zachodni, bo w półtoramiliardowym kraju aż roi się od potencjalnych talentów. W wielu kwestiach jego diagnozy pokrywają się z impresjami Kibu Vicuny, sternika Mohammedan z I-League, któremu zadajemy kilka fundamentalnych pytań.
– Hindusi kochają piłkę nożną. Prawda czy fałsz?
– Są tu dwa miejsca o dużej piłkarskiej tradycji. Kerala. I Kalkuta. Kalkuta to wręcz mekka. Jedna ważna rzecz: populacja. Tylko na West Bengal, czyli w regionie ze stolicą w Kalkucie, mieszka więcej niż sto milionów ludzi. Prawie trzy razy więcej niż w Polsce. Są drużyny historyczne – Mohammedan, Mohun Bagan i East Bengal. Ludzie kochają piłkę nożną. Na derby lgną tłumami, po osiemdziesiąt tysięcy na stadionie, setkami przeżywają to na ulicach. Głośno kibicują. A w takim Delhi nie ma piłki nożnej. Jest Sudeva Delhi, drużyna na I-League, ale na jej mecze przychodzą garstki, dwa tysiące, trzy tysiące. Teraz rośnie Mumbaj, Mumbai City jest na pierwszym miejscu w Indian Super League, ale nie jest w stanie ściągać kibiców na trybuny. Są miejsca w Indiach, w których nie kocha się piłki nożnej. I są miejsca, w których się ją uwielbia.
– Jaki jest kluczowy problem piłki nożnej w Indiach?
– Jest słabo zorganizowana. Profesjonalni piłkarze grają tylko sześć miesięcy. Pół roku, kiedy cały świat gra dziesięć czy jedenaście miesięcy. Piłkarzom trudno się rozwinąć. Podnoszenie żelastwa na siłowni to nie jest granie w piłkę. Mówiłem o tym dziurawym serze. Piłkarze w Indiach cierpią na duże braki. I technicznie, i taktycznie, i fizycznie, i mentalnie. Czasami ktoś pokazuje mi piłkarza i zachwyca się, że jest szybki. Ale ja widzę, że on ma olbrzymie deficyty w rozumieniu gry. Jest w stanie szybko biegać tylko przez dwadzieścia minut. Potem go nie ma, znika, zapada się pod ziemię. Albo ktoś ma dobry drybling, ale jest słaby w podaniach. Duże braki, naprawdę duże braki. Mają dobre cechy, ale pojedyncze. Trudno znaleźć kogoś kompletnego. Wszystko dlatego, że populacja rozproszona jest po całym terytorium wielkiego kraju i tych wszystkich jego stanach. I nie ma żadnego spajającego to systemu, który miałby ręce i nogi przy skautowaniu, selekcjonowaniu, szkoleniu i promowaniu.
– Ktoś się wyróżnia?
– Niewielu jest piłkarzy z Indii, którzy mogliby poradzić sobie w Europie. W mojej ocenie jest zaledwie dwóch takich w Indian Super League. Lewy obrońca Akash Mishra w Hyderabad. Lewa noga, a to rzadkość, ma dobre warunki fizyczne, dobre dośrodkowanie, dobry technicznie, jest szybki, gra w reprezentacji. I pomocnik Sahal Abdul Samad z Kerala Blasters. Dobry technicznie, silny, może grać na prawej i lewej stronie, w środku też. W ostatnie trzy lata zrobił progres. Mogliby poradzić sobie w zagranicznych ligach. Ale to tyle.
Prezydent Kalyan Chaubey postanowił przeciwdziałać tej beznadziei i bezprogramowości. Ogłosił plan „Wizja 2047”. Dwudziestoczteroletni program został podzielony na sześć czteroletnich planów strategicznych. Plan jest taki, żeby w stulecie uzyskania niepodległości Indie stanowiły piłkarską potęgę na terenie Azji. Pomysły są skonkretyzowane:
- dotarcie do trzydziestu pięciu milionów dzieci i wdrożenie oddolnych projektów promowania futbolu w stu wioskach,
- zapewnienie piłkarskiej edukacji dwudziestu pięciu milionom dzieci za pośrednictwem Football for School,
- przebicie granicy miliona zarejestrowanych piłkarzy,
- ukonstytuowanie trójstopniowej piramidy lig krajowych z czterdziestoma zespołami,
- po czternaście drużyn w Indian Super League i I-League, dwanaście drużyn w I-League 2,
- warunki do rozgrywania pięćdziesięciu pięciu meczów rocznie przez piłkarzy,
- przeprowadzenie spisu infrastruktury piłkarskiej i zainwestowanie w budowę boisk,
- stworzenie ekosystemu wyszukiwania i rozwijania talentów,
- utrzymywanie pięćdziesięciu tysięcy czynnych trenerów,
- stworzenie narodowej filozofii gry w piłkę nożną.
Pomoc w opracowywaniu i wdrażaniu długofalowej strategii obiecał już Arsene Wenger, szef globalnego rozwoju piłki nożnej w FIFA, a Gianni Infantino, prezydent FIFA, dodał, że przyszłość piłkarskich Indii rysuje się w ekscytujących barwach. Kalyan Chaubey mówi: – Marzę o przywróceniu świetności futbolu indyjskiego z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Do 2036 chcemy mieć jedną z siedmiu najlepszych reprezentacji w Azji i być poważnym kandydatem do walki o udział w mistrzostwach świata.
Chińczycy też tak chcieli. Swojego czasu założyli sobie, że do 2050 roku zostaną mistrzami świata. Rozpisali plany, wybudowali infrastrukturę, postawili akademię, ściągnęli gwiazdy i mędrców spod wszystkich szerokości geograficznych, a skończyło się jednym wielkim fiaskiem. Teraz Hindusi prześcigają ich w liczbie ludności i wprowadzają świat w nową erę demograficzną. A czy piłkarską? Śmiemy wątpić.
Czytaj więcej o związkach polityki ze sportem:
- Gianni Agnelli – ostatni król Włoch
- Pan marionetka
- FIFA, Gazprom, mundial. Jak i dlaczego Rosja kupiła futbol?
- Strzelać i nie strzelać. O wojnach Aleksandra Ceferina
Fot. Newspix