Reklama

PRASA. Josue: Wszyscy chcą z nami wygrać. Dla nich mecz z Legią to wydarzenie sezonu

redakcja

Autor:redakcja

16 lipca 2022, 09:10 • 8 min czytania 47 komentarzy

Pierwsza sobotnia prasówka bez “Przeglądu Sportowego”. 

PRASA. Josue: Wszyscy chcą z nami wygrać. Dla nich mecz z Legią to wydarzenie sezonu

SPORT

Ma być intensywnie. Rozmowa z Bartoschem Gaulem, trenerem Górnika Zabrze.

O co Górnik będzie grał w całym sezonie?

– Wiem, że to zawsze jest ważne pytanie (śmiech). Jednak nie lubię rozmawiać o celach i miejscach w tabeli. Dla mnie najważniejsze jest, aby skupić się na tym, na co mamy wpływ – na następnym treningu i meczu. Jeżeli będziemy koncentrować się na tym, co będzie za 7-8 miesięcy, to możemy nie mieć odpowiedniego skupienia na nadchodzące spotkanie. Najważniejsze jest to, co robimy teraz. Jeśli będziemy się rozwijać, będą lepsze wyniki, a wtedy będą też lepsze miejsca. Jestem fanatykiem, jeśli chodzi o koncentrowanie się na teraźniejszości, a nie na przyszłości.

Reklama

Piłkarze po transferze na Zachód często mówią o znacznie większej intensywności. Gracze Górnika także zaczęli mówić, że intensywność na treningach wzrosła. Czy to znaczy, że przywiózł pan z Niemiec tajemniczą metodę, której do tej pory w Polsce nie było?

– Cieszę się, że piłkarze tak mówią, bo o to mi w treningach chodzi. Zagranicą nie ma żadnej tajemnicy, innych ćwiczeń czy taktyki. Na początku brakowało mi intensywności na treningach, więc oczekiwałem jej od chłopaków i od całego sztabu. Stała na dobrym poziomie i cieszyło mnie, że drużyna ma ochotę iść tą drogą.

Była na to przygotowana?

– Tak, drużyna była dobrze przygotowana, więc gdy zwiększyliśmy intensywność, gracze nie byli „zajechani” i zmęczeni. Ja mam taki styl trenowania, że intensywność chcę mieć non stop. Na treningu nie ma odpoczynku. Jest głośno. Jeśli piłka wylatuje na aut, to nie odpoczywamy, tylko bierzemy następną i gramy dalej. Trenując 90 minut, chcemy, aby jak najwięcej z nich było efektywnych. Trzeba być ciągle w grze.

Bruk-Bet swoim występem nie rzucił na kolana, ale w pierwszym meczu sezonu I ligi zasłużenie pokonał Odrę Opole.

Reklama

W spotkaniu z opolanami, którzy końcem maja bez powodzenia walczyli w barażach o awans, byli oczywistym faworytem, tym bardziej że aż 9 z 11 piłkarzy wczorajszego podstawowego składu jeszcze niedawno występowało w ekstraklasie. Oczywiście z marnym skutkiem (to po pierwsze), a wielu z nich ten awans do najwyższej ligi wywalczyło (to po drugie) – ale jednak dawało to argumenty do rąk gospodarzy.

Ledwo końca dobiegł pierwszy kwadrans, a „Słonie” zdobyły pierwszą bramkę w nowym sezonie I ligi. Dużo miały przy tym szczęścia, na które wpływ miała również niefrasobliwość opolan. Gracze Odry nie potrafili wybić piłki spod swojego pola karnego, mimo że mieli kilka takich okazji, a kulminacyjna była strata 19-letniego Antoniego Klimka, któremu futbolówka zaplątała się między nogami. Bruk-Bet odnalazł się w chaosie, samemu się do niego przyczyniając. Muris Mesanović strzelił, trafił w Tomasa Poznara, a wtedy do piłki dopadł Adam Radwański i mocnym uderzeniem trafił do siatki.

GKS Tychy będzie chciał wygrać w Chojnicach i zadedykować zwycięstwo Konradowi Jałosze.

– Ta letnia przerwa była wyjątkowo krótka, a pracy było jak zwykle sporo – stwierdził prezes tyszan, Leszek Bartnicki. – Nie pamiętam, a troszkę już w różnych zresztą rolach przy tej lidze jestem, żeby start odbywał się tak wcześnie. Zwykle inauguracja zaplecza była po ekstraklasie, a teraz zaczynamy razem. Ale nie jest to pierwszy sezon, do którego się przygotowywaliśmy, więc myślę, że wszystko dobrze pójdzie. Dla mnie ten początek ma jeszcze dodatkowy smaczek, bo pierwszy mecz gramy w Chojnicach, gdzie miałem okazję pracować – mówił włodarz GKS-u.

Dokładniej rzecz ujmując, obecny sternik tyszan w I-ligowej Chojniczance zaczął 15 maja 2016 roku i przez pół roku pełnił rolę dyrektora klubu, z którego odszedł, żeby objąć stanowisko prezesa Motoru Lublin. A skoro już mowa o historii, to dodajmy, że tyszanie do tej pory 16 razy mierzyli się z drużyną z Chojnic i tylko raz – 15 kwietnia 2017 roku – pokonali najbliższego przeciwnika, na jego boisku 4:1. W pozostałych spotkaniach 8 razy wygrywali chojniczanie, a 7 razy padł remis.

Nottingham Forest, czyli zespół, który awansował do Premier League, wydał na nowych zawodników niemal 70 mln funtów. To szósty wynik w angielskiej ekstraklasie.

Nottingham Forest po 23 latach powrócił do Premier League, a jego właściciel – kontrowersyjny grecki biznesmen Evangelos Marinakis – doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co to oznacza. Musiał głęboko sięgnąć do kieszeni. Odkąd w maju 2017 roku zainwestował w klub, który ma na swoim koncie dwa zdobyte Puchary Europy, a tylko jedno mistrzostwo Anglii, wydał ok. 130 mln euro. Promocja na najwyższy poziom rozgrywkowy oznacza kolejne wydatki i wiadomo już, że kwota wzrosła drastycznie.

Na nowych zawodników Nottingham Forest wydał jak do tej pory 69 mln euro. To szósty wynik w Premier League, czyli – jak na beniaminka – całkiem sporo. Więcej za nowych piłkarzy zapłaciły: Manchester City (109 mln), Leeds (106), Arsenal (97), Tottenham (87) i Liverpool (86). Cztery z pięciu wymienionych zespołów zamierzają w nadchodzącym sezonie, który rozpoczyna się 5 sierpnia, walczyć o najwyższe cele. Leeds i Nottingham, to ekipy z drugiego szeregu, ale Marinakis chce uniknąć losu, jaki spotkał dwóch beniaminków poprzedniego sezonu. Norwich i Watford od razu wróciły do League Championship, będąc zespołami zdecydowanie odstającymi od reszty stawki. „Kanarki” wygrały tylko 5 z 38 meczów, a bilans bramkowy wyniósł minus 61. „Szerszenie” zdobyły tylko punkt więcej.

FAKT

Josue przesiąknął legijnym klimatem i uważa, że wszyscy w Ekstraklasie są przeciwko Legii.

– W Legii liczy się tylko mistrzostwo, nie ma innej możliwości. Poprzedni sezon był nauczką. Wiemy już, czego musimy za wszelką cenę unikać, do jakich sytuacji nie dopuszczać. Interesuje nas tylko pierwsze miejsce – dodaje.

Josue nie widzi zespołu, który byłby dla Legii najgroźniejszym konkurentem w walce o tytuł. – Każdy klub jest dla Legii największym rywalem. Gdziekolwiek pojedziemy, zawsze gramy na pełnym stadionie. Wszyscy chcą z nami wygrać, mecze z Legią są dla nich wydarzeniem sezonu. Wszyscy są przeciwko nam. Musimy pokazać, jak jesteśmy mocni. Wykorzystać energię, którą dają nam kibice – zaznacza.

Rozmowa z trenerem Widzewa, Januszem Niedźwiedziem.

Głowa musiała odpocząć?

Byliśmy na finiszu naprawdę trudnego sezonu, więc zmęczenie fizyczne i psychiczne dawało się już we znaki. Do tego część zawodników miała drobne urazy czy dolegliwości, które przeszkadzały w treningu, stąd taka decyzja. Kiedy ją zakomunikowaliśmy, spadła na nas krytyka. Według wielu osób właśnie wtedy powinniśmy pracować ciężej. Uznaliśmy inaczej, bo napięcie przed takim meczem też jest ogromne, też spala energię. Według nas trzeba było odpocząć i czas pokazał, że mieliśmy rację.

Czyli nauczył się pan już odpuszczać? W Rzeszowie czy Polkowicach zdarzało się, że wymagał pan od zawodników postawienia treningu ponad wszystko, nawet sprawy rodzinne odchodziły na bok…

Bzdura. I w Polkowicach, i w Rzeszowie potrafiłem rozmawiać z zawodnikami, reagować na to, co dzieje się w ich życiu prywatnym. Rodzina i zdrowie są dla mnie najważniejsze. Nigdy nie było inaczej. Jestem profesjonalistą, więc jak coś robię, to na sto procent. I tego samego wymagam od zawodników. Gdy jest czas na wytężoną pracę, oczekuję pracy na pełnych obrotach, a nie szukania wymówek. Kiedy jest czas na odpoczynek, odpoczywamy.

SUPER EXPRESS

Cezary Kucharski o swoim powrocie do zdrowia.

Czuję się lepiej i wyglądam chyba lepiej, bo przybrałem na wadze 12 kg od 14 kwietnia, gdy wyszedłem ze szpitala. Jednak nie wszystko złoto, co się świeci. Cały problem jest wewnątrz organizmu i potrzebuję leczenia nawet kilkumiesięcznego. Liczę, że odpowiednie nastawienie, leki i dieta sprawią, że sobie poradzę. Codziennie mam zajęcia rehabilitacyjne. Co rusz mam jakieś badania w szpitalu w Villajojosa, bo ta choroba pozostawia uboczne dolegliwości. Muszę się chronić przed infekcjami. Badania i leczenie mam ustawione na pół roku do przodu. Ale jestem już samodzielny, proste czynności, choćby żeby pojechać samochodem na zakupy, nie sprawiają mi problemów.

RZECZPOSPOLITA

Kobiecy futbol jest jedną z najprężniej rozwijających się dyscyplin sportowych świata, a trwające właśnie w Anglii mistrzostwa Europy tylko to potwierdzają. Piłkarki przeszły długą drogę przez mękę i upokorzenia, zanim zaczęły być traktowane poważnie.

Kobiety powinny grać w bardziej kobiecych strojach. Na przykład w bardziej obcisłych szortach. Zawodniczki są, jeśli mogę tak powiedzieć, bardzo ładne. Obowiązują je inne przepisy niż mężczyzn: grają lżejszą piłką. Decyzja została podjęta, by kobieca piłka była bardziej estetyczna. Dlaczego nie zrobić tego też w kwestii ubiorów?”. Te słowa nie padły z ust wąsatego wujka na weselu nad ranem po wychyleniu kilku toastów. Te światłe uwagi dotyczące ubioru piłkarek wygłosił ówczesny szef Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej (FIFA) Sepp Blatter. Nie są to też słowa z odległej przeszłości. Padły w 2004 roku, gdy panował już konsensus, że seksizm na wysokich stanowiskach, do tego prezentowany publicznie, nie przystoi. W tym wszystkim fakt, iż kobiety nigdy nie grały lżejszymi piłkami, zdaje się mało istotnym szczegółem.

Futbol kobiet już wtedy szykował się do lotu w stratosferę – pięć lat wcześniej piłkarki USA zdobyły mistrzostwo świata w turnieju rozgrywanym u siebie i z miejsca stały się gwiazdami amerykańskiego sportu. Mecze z trybun obejrzało 1,2 miliona widzów, na bazie tego triumfu powstała zawodowa liga kobiet (gwoli ścisłości nie był to od razu złoty strzał: rozgrywki upadły, powstały kolejne, które też się rozwiązały, i dopiero podejście w 2012 roku zakończyło się pełnym sukcesem), a Amerykanie uznali, że soccer jest idealnym sportem dla dziewczyn. Oczywiście i tam podszyte to było dobrze znanymi nam na Starym Kontynencie uprzedzeniami: Jankesi uznawali, że żaden z ich tradycyjnych sportów nie nadaje się dla kobiet, dlatego tak gładko przyszło im zaakceptowanie, że dziewczyny mogą kopać piłkę. Blatter był jednak tak pochłonięty walkami wewnętrznymi w FIFA i utrzymaniem się na stanowisku, że mógł nie zauważyć rewolucji, która już trwała w dyscyplinie, którą zarządzał.

Po latach dyskryminowania, zakazów krępujących rozwój damskiego futbolu, wkładania do głów kolejnym pokoleniom kibiców, że „dziewczyny nie grają w piłkę”, to dziś najprężniej rozwijający się sport w Europie, a według niektórych statystyk na świecie.

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

47 komentarzy

Loading...