Reklama

PRASA. Papszun: Na dziś nie jesteśmy nawet blisko jakiegoś transferu

redakcja

Autor:redakcja

30 maja 2022, 09:08 • 14 min czytania 41 komentarzy

Poniedziałkowa prasa to tematy ligowe, echa finału Ligi Mistrzów i już co nieco o reprezentacji. 

PRASA. Papszun: Na dziś nie jesteśmy nawet blisko jakiegoś transferu

PRZEGLĄD SPORTOWY

Dariusz Szpakowski o swoich wrażeniach po finale Ligi Mistrzów.

Rzeczywiście Idąc na stadion, było widać ogromną liczbę kibiców Liverpoolu i gigantyczne kolejki przed wejściem na teren obiektu. Kibice Realu znacznie szybciej zapełnili swój sektor.

Hiszpańscy kibice nie mieli aż takich problemów, jak The Reds, co było widać po pustych miejscach. Nie wiem, co dokładnie działo się przed stadionem, ale na własne oczy widziałem, jak ochrona pacyfikowała jedną osobę, która miała skserowaną akredytację i chciał wejść na trybuny. Pewnie takich przypadków było więcej. Czytałem, że wmieszali się w to wszystko także francuscy kibice, którzy chcieli wejść na stadion w miejscach wydzielonych dla fanów Liverpoolu. Stąd też te wszystkie obrazki, zadyma i gaz łzawiący. Myślę, że miało to duży wpływ na piłkarzy, bo wychodząc na rozgrzewkę, widzieli co się dzieje, później musieli dłużej siedzieć w szatni, wszystko się opóźniało. Czuć było spore napięcie, na występ czekały tancerki i Camila Cabello. My z Sebastianem Milą także łączyliśmy się na chwilę ze studiem w Warszawie, potem wracaliśmy i tak kilkukrotnie. Najpierw jeden kwadrans, potem drugi… Nasz reporter wyszedł przed stadion i przekazał nam informacje o tym, że doszło do starć kibiców z policją. To musiało mieć wpływ na koncentrację zawodników, bo ile razy można się rozgrzewać.

Reklama

Pan miał problemy z wejściem na stadion?

Nie, bo wchodziliśmy dużo wcześniej, takie mamy zasady. Nie chcę być zestresowany faktem, że jestem spóźniony na mecz. Oczywiście nie miałoby to wpływu na rozpoczęcie spotkania, aczkolwiek zestresowałoby komentatora rezerwowego, który czeka w gotowości w tzw. „dziupli” w Warszawie. Poza tym to nie to samo, trochę jakby jeść cukierka przez papierek, bo nie widać tego wszystkiego, co się dzieje wokół. Nie zdarzyło mi się spóźnić na mecz, chociaż miewałem takie sytuacje, gdzie niemal w ostatnich sekundach siadałem na miejscu komentatorskim, zwykle nie ze swojej winy, tylko na korki i problemy komunikacyjne. Pamiętam, jak razem m.in. z Antonim Piechniczkiem jechaliśmy na mecz zna Wembley pomiędzy Anglią a Włochami. Jechaliśmy taksówką, ale gdy w pół godziny przejechaliśmy raptem kilkaset metrów, to powiedziałem „panowie, wy się możecie spóźnić, ale ja nie”. Wsiadłem w metro, potem musiałem obiec cały stadion i zdążyłem w ostatniej chwili.

Piętnaście dni, 38 piłkarzy, cztery mecze o stawkę w czterech różnych miastach – wyczerpująca końcówka sezonu kadrowiczów Czesława Michniewicza.

Selekcjoner musi racjonalnie podejść do sprawy. Większość piłkarzy przyjedzie na zgrupowanie prosto z urlopów – Grzegorz Krychowiak wrzucał na swoje media społecznościowe zdjęcia z safari, a Robert Lewandowski odpoczywał w Turcji. Już wiadomo, że ten pierwszy opuści ostatnie spotkanie. Tydzień po meczu z Belgią ma stawić się na zgrupowaniu swojego klubu, FK Krasnodar, i poprosił selekcjonera o zwolnienie, by odpocząć przed startem sezonu. Mało prawdopodobne, by Krychowiak został w Rosji, z której wyjechał (wypożyczenie do AEK Ateny) niedługo po napaści tego kraju na Ukrainę i powiedział, że więcej w Rosji nie zagra. Podobnie ma być z Sebastianem Szymańskim. Po niedzielnym finale Pucharu Rosji ze Spartakiem Moskwa młody piłkarz spakował się i wyruszył do Warszawy. Następnym przystankiem w jego karierze powinna być liga hiszpańska.

Bliscy zmiany klubu są też inni kadrowicze, m.in. napastnik Adam Buksa, którym interesuje się francuskie Lens. Z Legii chętnie wyjechałby Mateusz Wieteska, bramkarz Fiorentiny Bartłomiej Dąbrowski może się przeprowadzić do Premier League (Southampton), a we Włoszech klub ma zmienić Karol Linetty. Mecze reprezentacji mogą być nie tylko okazją do pokazania się nowemu pracodawcy, ale trener Michniewicz traktuje je jako wstępną selekcję przed mistrzostwami świata. To jedyne tak długie i tak przeładowane meczami zgrupowanie kadry przed turniejem w Katarze. We wrześniu drużyna spotka się jeszcze na dwa spotkania Ligi Narodów (z Holandią oraz na rewanż w Walii (Cardiff). W październiku meczów kadry nie ma, w listopadzie zespół będzie miał dosłownie kilka dni, a do Kataru poleci najpóźniej pięć dni przed pierwszym meczem (z Meksykiem). Wciąż nie wiadomo, z kim Polska zagra przed wylotem, najbliżej jest Chile, ale żadnych dokumentów jeszcze nie podpisano.

Reklama

Rozmowa z Kamilem Jóźwiakiem.

Jak podsumowałby pan czas spędzony w Derby?

To był mój pierwszy zagraniczny transfer. Oczekiwania były inne, bo Phillip Cocu mówił, że będziemy się bić o awans. Ale przez pandemię właściciel klubu popadł w tarapaty finansowe i usiłował Derby sprzedać. Przestał inwestować w zawodników, dlatego już poprzedni sezon – który zaczęliśmy od prawie dziesięciu porażek – zwiastował nieciekawą przyszłość. Cocu miał związane ręce. Chciał grać w piłkę, budować akcje od tyłu, ale brakowało mu wykonawców i jakości. Dlatego odszedł, a trenerem został Wayne Rooney. Miałem okazję z nim grać i widziałem jego piłkarską jakość, ale jako trener nas zmienił. Jego filozofia polegała na dłuższych piłkach, prostej grze i stałych fragmentach. Ja nigdy w ten sposób nie grałem. W Lechu preferowaliśmy posiadanie i ofensywny styl, dlatego też sięgnął po mnie Cocu. Ale nie narzekałem, widziałem w tym okazję do nauki.

Po finałach ME sytuacja w pana klubie stała się dramatyczna?

W pewnej chwili w kadrze było tylko dziewięciu piłkarzy. Większość odeszła do League One, gdzie otrzymali lepsze zarobki. Do nas doszli tylko piłkarze, którzy zgodzili się grać na minimalnych kontraktach, tj. Sam Baldock i Phil Jagielka. Jagielka przez rundę bardzo nam pomógł, ale potem klub nie mógł mu zapłacić nawet najniższej pensji. Nagle firma z wielkim stadionem, niezłym zapleczem i historią stanęła na krawędzi. Graliśmy chłopakami z akademii, ale mimo całej sytuacji i kary ujemnych punktów wydaje mi się, że zrobiliśmy wynik ponad stan. To było ciekawe doświadczenie i czas nauki. Nawiązałem tam kilka fajnych piłkarskich znajomości, ale cieszę się, że udało mi się odejść jeszcze zanim widmo spadku stało się faktem.

W akademii był Bartosz Cybulski. Co może pan powiedzieć na jego temat?

Trenowałem z nim, ale za moich czasów nie grał w pierwszej drużynie. Po debiucie napisałem do niego, bo mieliśmy fajny kontakt. Ma bardzo duży potencjał. To bardzo wysoki zawodnik. Budową ciała trochę przypomina Petera Croucha. Piłkarsko nic mu nie brakuje. Ma dobre uderzenie, potrafi odnaleźć się w polu karnym. Nie wiem, czy będzie zbierać doświadczenie w League One czy odejdzie, ale ma przed sobą przyszłość.

Jakie znaczenie mają stałe fragmenty? Czego specjalista od stałych fragmentów gry Michał Macek nauczył się od trenera futbolu amerykańskiego? Nad czym pracował dla reprezentacji przed barażem ze Szwecją?

Na co pan zwraca uwagę? Od czego zaczyna się taką analizę?

Pierwsza rzecz to ustawienie rywali. Albo inaczej… Staram się wejść w głowę ich trenera, czy zechce zaryzykować i na przykład zostawi dwóch piłkarzy na środku boiska. Reprezentacja to inne analizy niż w klubie, gdzie masz więcej danych, porównujesz przecież tylko działania w klubie.

A w reprezentacji?

Zaczynasz od piłkarza, który jako pierwszy stoi w strefie. Musisz znaleźć go w klubie, przyjrzeć się jego zachowaniu, temu, jak tam broni. Łączysz to z tym, co się dzieje w reprezentacji i sprawdzasz, który klocek nie pasuje. Jeżeli w klubie broni inaczej niż w reprezentacji, to znaczy, że może być luka. Wchodzisz na InStat (platforma statystyczna), analizujesz jego pojedynki – ile ma wygranych główek, a ile przegranych. Sprawdzasz wzrost, skoczność, z której nogi się wybija. Szukasz rozwiązań w zależności od tego, czy masz zespół wysoki czy niski. Byłem też przygotowany na baraż z Rosją. Większość stałych fragmentów ich reprezentacji była przeniesiona z drużyny Rostowa. Akurat na naszej grupie trenerów dostałem informację od jednego z nich, że Rosja ma takie warianty. Wiedzieliśmy o tym, przekazałem informację trenerowi Michniewiczowi, żeby na coś takiego był przygotowany.

Czy z trenerem Michniewiczem będziecie kontynuować współ…, to znaczy udzielać sobie porad przed zbliżającymi się meczami reprezentacji w Lidze Narodów?

Pomidor. Jeśli byłaby oferta z reprezentacji, można to łączyć. Ostatnie wielkie turnieje pokazały, jakie znaczenie mają stałe fragmenty. Włosi czy Anglicy mieli trenerów, którzy odpowiadali tylko za nie.

Jest w nich ciągłość?

Czasem można przygotować jeden wariant na mecz z trzema różnymi odnogami. Po analizie Szwedów znalazłem ich słabsze punkty. Bronili w specyficzny sposób, a naszym piłkarzom udało się idealnie zamknąć strefę, podobnie jak krycie. Pomogły w tym wybloki. Dzięki temu wbiegł Lewandowski i mógł uderzyć głową. Uważam, że sposób, w jaki nasza kadra rozegrała pierwszy wariant na krótko ze Szwedami, wyszedł idealnie. Przeciwnik zaczął mieć wtedy kociokwik w głowach. Nie wie, czy następnym razem zagrasz na krótko, czy będziesz od razu dośrodkowywał. Po prostu ich rozbijasz.

Władze GKS Bełchatów liczą, że po upadku klubu uda się zacząć jego odbudowę od poziomu czwartej ligi.

To teraźniejszość, ale zadłużenie sięgające siedmiu milionów złotych nie powstało z dnia na dzień. Punktem zwrotnym problemów bełchatowian wydaje się być spadek z ekstraklasy w 2015 roku, który mocno ograniczył dopływ środków finansowych. Sezon później drużyna spadła z pierwszej ligi, na trzy lata pogrążając się w drugiej lidze. Na dwa sezony udało się jeszcze wrócić do Fortuna 1 Ligi, ale w 2021 nastąpił kolejny spadek z zaplecza. – Nie było czasu nawet zagłębiać się w to, kiedy zadłużenie zaczęło powstawać. To jednak kluczowe momenty dla sytuacji, która jest dzisiaj. Występowanie na niższym poziomie sportowym to zupełnie inne realia – relacjonuje Serwa, którego ambitnym celem jest odbudowa przynajmniej części ze świetności bełchatowskiego klubu.

Część kibiców GKS-u kierowała pretensje do wieloletniego sponsora – koncernu PGE, który zaprzestał finansowania ważnego dla lokalnej społeczności klubu. Szef akademii twierdzi, że na takim etapie zadłużenia to i tak nie uratowałoby GKS. – Postawa PGE w tym roku już nie miała znaczenia, bo kwoty, których potrzebowaliśmy, były nierealne. Musiałby tu się pojawić ktoś z ogromną walizką pieniędzy, ale trudno też inwestować w spółkę w takim stanie – realnie ocenia sytuację.

Dariusz Dziekanowski niezbyt entuzjastycznie patrzy na wciąż niesfinalizowane przejście Pedro Tiby do Legii.

To jest niestety smutna prawda o naszej ligowej rzeczywistości – ściągani są tu piłkarze, którzy próbowali sił w lepszych ligach, ale ich talent został tam negatywnie zweryfikowany. W naszych realiach piłkarz za słaby nawet na Segunda Division, czyli de facto z trzeciego poziomu rozgrywkowego Hiszpanii, ma szansę stać się gwiazdą, ma szansę poczuć się bohaterem – tak jak czuje się teraz Lopez.

Nieźle byłoby przynajmniej wtedy, gdyby każdy z tych ściąganych z niższych lig piłkarzy rozwijał się w Polsce tak, jak rozwinął się Lopez. Wtedy przynajmniej byłaby szansa, że nasze kluby wyjdą na plus na takich transferach. Niestety, najczęściej kończy się tak, jak z Pedro Tibą – po kilku latach w Lechu, klub już nie wiąże z nim dalszej przyszłości i zawodnik może odejść za darmo. Trener mistrzów Polski Maciej Skorża wytłumaczył, że już w rundzie jesiennej zakończonego właśnie sezonu zauważył, iż 34-letni Portugalczyk zaczyna odstawać od kolegów z drużyny pod względem fizycznym.

Zdumiewające, że po chylącego się ku końcowi kariery piłkarza zamierza sięgnąć inna drużyna z mistrzowskimi ambicjami, czyli Legia. To wskazuje na jakąś ogromną desperację w ekipie z Łazienkowskiej. Co ciekawe, mniej więcej w tym samym czasie, gdy wychodzi informacja o zainteresowaniu Legii Tibą, dowiadujemy się, że z Łazienkowskiej odchodzi wychowanek, czyli 19-letni Szymon Włodarczyk.

SPORT

Rozmowa o reprezentacji ze Sławomirem Chałaśkiewiczem, byłym piłkarzem Widzewa i Hansy Rostock, obecnie ekspertem telewizyjnym.

Przed zgrupowaniem głośno było o Gabrielu Sloninie, polskim Amerykaninie, wielkim bramkarskim talencie, który wybrał grę dla USA. Co pan o tym sądzi?

– Nie miałem wobec niego oczekiwań. Każdy odpowiada za swoje decyzje. Wiadomo że trener reprezentacji chce mieć najlepszych zawodników. Czesław Michniewicz chciał go sprawdzić, spróbował, nie wyszło i… trudno. W Polsce mamy młodych, zdolnych bramkarzy, więc nie ma co robić z tego sensacji.

Ludzie po trzydziestce, z Wojciechem Szczęsnym na czele, od lat stanowili o obsadzie bramki. Teraz z młodych mamy w odwodzie Bartłomieja Drągowskiego i Kamila Grabarę – to odpowiednie zabezpieczenie na przyszłość?

– Wojtek pewnie jeszcze trochę pobroni. Ale taki Grabara ma szansę, aby wskoczyć do reprezentacji na stałe. Jednak najważniejsze jest to, żeby grać w klubie i się rozwijać. Trzeba szukać drużyny, gdzie będzie regularna gra. To są młodzi bramkarze i myślę, że gdyby się poszukało głębiej, znalazłoby się jeszcze 2-3 ciekawych golkiperów, którzy kończą wiek juniora. Zawsze mieliśmy dobrych graczy na tej pozycji i ja bym się o nią nie martwił.

Nadchodzi kolejna edycja Ligi Narodów. Polska zagra z Holandią, Belgią, Walią. Na co ją stać?

– Nie przywiązywałbym specjalnej wagi do tego, czy się utrzymamy w tej dywizji, bo trzeba przygotowywać się do największej imprezy, która czeka nas w listopadzie. Ważne, aby trener wyselekcjonował kilkunastu piłkarzy, na których będzie opierał reprezentację. Wiemy, że miał mało czasu. Ostatnio jeździł, oglądał piłkarzy, ale teraz znów będzie letnia przerwa między rozgrywkami. Dlatego nie stawiałbym na wynik, a na przejrzenie kadry, którą trener Michniewicz może dysponować. Wiadomo że przeciwnicy są wymagający. To będzie fajne dla zawodników, którzy pierwszy raz zostali powołani do reprezentacji albo występowali w niej mniej. Będą mogli zmierzyć się z mocniejszym rywalem.

Rozmowa z Markiem Papszunem.

Jak teraz wygląda sprawa transferów?

– Na dziś nie mamy sfinalizowanego żadnego transferu. Nie jesteśmy nawet bardzo blisko żadnego ruchu. Trudno mi powiedzieć, kiedy to nastąpi, aczkolwiek transfery są sprawą dynamiczną. Czasami wszystko zmienia się w ciągu dnia, dochodzi do przełomu i sprawy nabierają tempa.

Utrzymanie przepisu o obowiązkowym młodzieżowcu będzie dla was problemem?

Osłabiamy poziom naszej piłki, samych siebie. Jeżeli tak ma być, to wprowadzajmy coraz to głupsze i irracjonalne przepisy. Jeśli liczymy na to, że będziemy gonić Europę, lepiej grać w europejskich pucharach, to gratuluję coraz ciekawszych pomysłów. Byłem przeciwnikiem tej regulacji od pierwszego dnia jej wprowadzenia i artykułowałem to publicznie. Ten przepis się nie sprawdził. Nie ma sensownych argumentów na jego utrzymanie. Zrobiłem wyliczenie dla grupy zawodników z rocznika 1999. Było ich 38. Aż 24 zaliczyło regres. Niektórzy spadli na trzeci poziom rozgrywkowy, dwóm udało się wyjechać za granicę, a pięciu utrzymało się na poziomie ekstraklasy.

Z pańskiego sztabu odeszli Sebastian Mizgała, Dariusz Skrzypczak i Jarosław Tkocz. Jakie są tu plany?

– W przypadku trenera Skrzypczaka sprawa była jasna już wcześniej. Darek chce podążać swoją drogą i być pierwszym szkoleniowcem. W przypadku trenera Tkocza wiadomo, że tutaj będzie następca. Musieliśmy brać to wcześniej pod uwagę, po sytuacji, gdy mógł odejść do reprezentacji. Gdzieś w głowie świtały nam jakieś pomysły, Zobaczymy, bo jeszcze nie podjąłem decyzji, jak to będzie wyglądało finalnie.

Ruch po czterech latach wraca do pierwszej ligi! W finale baraży „Niebiescy” rozbili Motor. Tak jak w środę w Suwałkach wpadało mu wszystko, tak wczoraj przy Cichej nic. To chorzowianie świętowali.

Różne scenariusze można było kreślić przed finałem baraży, ale raczej trudno było w Chorzowie wyobrazić sobie tak optymistyczny, że na dobrych kilka minut przed ostatnim gwizdkiem spiker Kuba Kurzela będzie apelował, aby kibice stonowali radość i wstrzymali się z wbieganiem na murawę, wiceprezes Marcin Stokłosa będzie już ubrany w okolicznościową białą koszulkę „Awans jest nasz”, a wypowiedź pełnomocnika zarządu Marka Godzińskiego jeszcze w trakcie gry będzie nagrywana do klubowej telewizji. Tak jednak się stało. „Niebiescy” rozgromili Motor. Przed przerwą ustawili sobie ten finał dwiema bramkami, po niej dołożyli kolejne dwie, mogąc świętować powrót po 4 latach na zaplecze ekstraklasy!

Mecz decydujący o tym, czy sezon okaże się zwycięski, czy stracony, nie mógł się ułożyć dla Ruchu lepiej. Już w 6 minucie Arkadiusz Najemski ręką zablokował strzał Tomasza Foszmańczyka i sędzia Daniel Stefański bez sekundy zawahania, bez wspomagania się VAR-em, wskazał na 11. metr. Do ustawionej na „wapnie” piłki podszedł Michał Mokrzycki i myląc Sebastiana Madejskiego zarządził… pierwszy tego popołudnia odlot Cichej. „Mokry” pokazał przy tym wielki charakter. Przecież maj zaczął od zmarnowanej spektakularnie – na tę samą bramkę – „jedenastki” ze Zniczem Pruszków, a wczoraj rozgrywał swój ostatni mecz w Ruchu, bo już od kilku tygodni wiadomo, że odchodzi do Wisły Płock. Zadbał jednak o to, by jak najgodniej pożegnać się z chorzowską publiką.

Prowadzenie „Niebiescy” podwyższyli po niespełna 20 minutach. Fatalny błąd popełnił drugi obok Najemskiego lubelski stoper, Bartosz Zbiciak, gubiąc piłkę na 25 metrze. Z prezentu skorzystał Daniel Szczepan, ze spokojem wygrywając sam na sam z bramkarzem. Chorzów czuł już wtedy zapach pierwszej ligi, a kibice Motoru mogli tylko łapać się za głowy, w jak prosty sposób ich drużynie cel wyślizguje się z rąk.

SUPER EXPRESS

Impresje po finale Ligi Mistrzów.

To był drugi finał Ligi Mistrzów w karierze belgijskiego bramkarza. Osiem lat wcześniej na Estadio da Luz w Lizbonie stał między słupkami innej madryckiej drużyny. Atletico walczyło wówczas bardzo dzielnie z rywalem zza miedzy. Dotrwało do dogrywki, ale w tej Real okazał się już zdecydowanie lepszy, wygrywając 4:1. Courtois wtedy przegrał. Teraz to na niego spłynęły największe splendory. – Na tym polega wielkość bramkarza; zagrać „życiówkę” w najważniejszym spotkaniu sezonu – dodaje Tomasz Frankowski, którego końcowy wynik… nie do końca usatysfakcjonował.

– Finał Ligi Mistrzów to oczywiście wielka gratka dla każdego kibica, choć tym razem sam mecz trudno określić mianem pasjonującego. Nie ukrywam,, że liczyłem na dogrywkę, a może i karne, a moja sympatia raczej zlokalizowana była po stronie The Reds – przyznaje były reprezentant Polski. Z owymi kibicowskimi uczuciami musiał się czuć trochę nieswojo, siedząc w towarzystwie m.in. Rafaela Nadala, wielkiego sympatyka Realu.

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

41 komentarzy

Loading...