Reklama

Vuković: Kucharczyk chciał wrócić do Legii. Prawie się zgodziłem

redakcja

Autor:redakcja

21 maja 2022, 08:40 • 13 min czytania 15 komentarzy

Sobotnia prasa ciekawie wprowadza nas do ostatniej kolejki Ekstraklasy. 

Vuković: Kucharczyk chciał wrócić do Legii. Prawie się zgodziłem

PRZEGLĄD SPORTOWY

Wojciech Cygan, przewodniczący Rady Nadzorczej Rakowa, o celach na kolejne sezony.

Raków wskoczył obecnie na tak wysoki poziom, że utrzymanie go, nie mówiąc o pójściu jeszcze do przodu, może być bardzo trudne na przestrzeni kilku sezonów. Może to być problem?

Nie sądzę. My cały czas chcemy się rozwijać, iść do przodu i musimy myśleć o tym, żeby powtarzać sukcesy, które są naszym udziałem i odnosić nowe. Pewnie czas zacząć myśleć o lepszych wynikach w europejskich pucharach. To nas tylko dodatkowo mobilizuje, bo obecna sytuacja na pewno pozostawia jakiś niedosyt. Z drugiej strony, to jest silny kop do przodu. Wiemy, że musimy się jeszcze mocniej starać, kilka rzeczy poprawić, dopracować detale, aby myśleć o dalszych sukcesach.

Reklama

Więcej obowiązków ma pan obecnie w Rakowie czy w PZPN?

Ciężko to jednoznacznie zmierzyć. Są tematy, w które jestem mocno zaangażowany w związku, ale są takie dni, kiedy siedzę w swoim gabinecie przy ulicy Limanowskiego i zajmuję się wyłącznie sprawami związanymi z Rakowem. Na pewno ten czas trzeba mocno dzielić, ale mam wrażenie, że proces zmian przebiegł bezproblemowo.

(…) Nasze kluby zbliżają się do Europy czy ten dystans raczej się nie zmniejsza?

Ciężko dzisiaj prorokować. Jak rozmawiam z prezesami. to część z nich ma przeświadczenie, że nadchodzi swoisty przełom. Mówią, że będzie tylko lepiej. Ja nie wiem czy są podstawy do aż takiego optymizmu, natomiast wierzę, że Pogoń Szczecin, Lech Poznań, Raków czy Lechia Gdańsk to są kluby, które w ostatnim czasie zrobiły sporo, aby być silniejszymi, bardziej stabilnymi, dysponować silniejszą kadrą i lepiej poradzić sobie na arenie międzynarodowej. To zadanie prezesów, zawodników, trenerów. PZPN również nie odżegnuje się od pomocy tym klubom, np. poprzez proponowane zmiany w terminarzu, które mają sprawić, że cztery najlepsze drużyny zakończonego sezonu nie będą musiały grać w 1/32 finału Pucharu Polski w nowych rozgrywkach.

Mimo wszystko w sobotę Kosta Runjaic pożegna się z Pogonią Szczecin z podniesioną głową.

Reklama

– Gdyby Pogoń zdobyła mistrzostwo przy ograniczonych transferach czy z połową stadionu to może tego szczęścia byłoby zbyt wiele – powiedział po porażce z Rakowem Częstochowa (1:2) przy Twardowskiego. Jednej z trzech poniesionych od kwietnia 2021, które będą rysą na dorobku Niemca w Szczecinie. Pozostałe to klęska z Legią Warszawa (2:4) przy Łazienkowskiej 3 i Lechem Poznań w Szczecinie (0:3). Mało chwalebny „hat trick” spotkań pod wielką presją.

Trudno nie doszukiwać się analogii do pracy szkoleniowca w 1. FC Kaiserslautern, kiedy w sezonie 2014/15 na cztery kolejki przed końcem Czerwone Diabły były wiceliderami 2. Bundesligi z czterema punktami przewagi nad SV Darmstadt, a skończyły poza podium i awans im uciekł. Co więcej, tamtemu Kaiserslautern zarzucano przewidywalność, co również można przypisać Portowcom. Niemiec nadał tym zespołom określony styl, oparty na posiadaniu piłki, tyle że te ekipy grały zawsze w ten sam sposób, co ułatwiało zadanie rywalom. Brak elastyczności był i jest ewidentny. Runjaic zmienił Pogoń na lepsze, ale nie dał rady zmienić siebie? Powtórka z historii jest tym większym problemem, że najwyraźniej nie postrzega tego sam Runjaic. Można odnieść wrażenie, że nie czuje się winny porażek, zawsze podejmuje słuszne decyzje, a ci, którzy twierdzą inaczej, na pewno nie oglądają wszystkich treningów. A nawet jak oglądają, to nie widzą tego, co on.

Rozmowa z Maciejem Palczewskim, trenerem bramkarzy Lecha Poznań.

Miał pan jakieś oczekiwania co do Macieja Skorży?

Poznawałem trenera przez ten rok i widzę go jako perfekcjonistę, jaki ma etos pracy i wiedzę analityczno-taktyczną. Naprawdę wielka rzecz. To nie jest przypadek, że jest teraz najbardziej utytułowanym szkoleniowcem w Polsce. Odmienił tę drużynę niesamowicie, a Amaral, Salamon czy Karlström to tylko kilka przykładów. Ja natomiast jestem bardziej skoncentrowany na mojej pracy, bo na treningach wykonuję swoje zadania z grupą bramkarzy, a zawodnicy z pola są gdzieś obok. Na rozmowę w gronie sztabu jest czas po treningach lub przed. Wtedy planujemy i analizujemy. W tych szczytowych momentach pracowało się w klubie spokojnie po 10 godzin na dzień. Teraz mogę czerpać wiedzę od trenera Skorży, tak jak wcześniej robiłem to od Jacka Zielińskiego i Michała Probierza.

Poznał pan Poznań przez ten rok?

Na tyle ile mogłem, to poznałem. Wiem, gdzie są Jeżyce, Malta, Stary Rynek czy Rataje, bo tam właśnie chodzę na boks do trenera Laskowskiego, który pełni rolę takiego mojego psychoterapeuty. Mam mało czasu wolnego i wolę sobie odpocząć, zresetować głowę w domu albo właśnie trenując boks. Kiedy żona i córka mnie odwiedzają, to jeździmy latem nad okoliczne jeziora. Oczywiście ona jest organizatorem takich wypadów, ja nie mam do tego głowy.

Kraków i Poznań. Pierwsza różnica jaka przychodzi panu do głowy?

W Poznaniu wszystko musi być idealnie pod linijkę, taki „Ordnung muss sein”. A w Krakowie jest luz i dystans. To miasto bardziej o takim południowym stylu, tam życie toczy się spokojniej. Na przykład jadąc autem po Poznaniu widać, że wszystko jest ogarnięte, a w Krakowie bywa z tym różnie. Śmieję się też, że są tu niby korki, a ja ich nawet nie odczuwam w porównaniu do tego, ile się stało w Krakowie.

Prezydent Wrocławia Jacek Sutryk o Śląsku Wrocław.

Co dalej ze Śląskiem? Rozumiem, że decyzji w kwestiach szkoleniowych pan nie podejmuje, ale czy według pana powinny nastąpić zmiany w zarządzie, w pionie sportowym? Pytam przede wszystkim o przyszłość prezesa Piotra Waśniewskiego i dyrektora sportowego Dariusza Sztylki, który zresztą po fatalnym meczu z Niecieczą oddał się do dyspozycji władz klubu.

Doceniam ten ruch Darka, który pokazał, że odpowiedzialność bierze też na siebie. Teraz oczekuję od klubu rzetelnej i szybkiej analizy, co zawiodło, by ruszyć z pracą od nowa. Rolą właściciela jest stawianie celów strategicznych i pilnowanie ich realizacji, natomiast od bieżącej pracy, podejmowania decyzji i brania za nie odpowiedzialności jest zarząd. Dziś powiedzieć mogę jedno – cele Śląska się nie zmieniają, taki klub musi walczyć o medale i europejskie puchary. Tak jak wcześniej, gdy zaliczył dwa najlepsze sezony od lat, zajmując w nich odpowiednio piąte i czwarte miejsce, dające prawo gry w eliminacjach Ligi Konferencji Europy. A podsumowując sezon, należy zauważyć także pozytywy – bo na przykład znacznie poprawiły się wyniki finansowe spółki. Był to rezultat pracy wykonanej na przestrzeni ostatnich trzech lat, przemyślanej budowy kadry i w konsekwencji także rekordowych transferów wychodzących, dzięki czemu uregulowane zostały wieloletnie zobowiązania finansowe klubu. W tym sezonie nie wyszło, ale w poprzednich ta ekipa potrafiła jednak osiągać sukcesy sportowe. Chcę zatem najpierw poznać przyczynę niepowodzenia i wnioski zarządu.

(…) Miasto Wrocław jako właściciel klubu przekazuje na działalność Śląska rocznie 13 milionów złotych. Czy według pana ta kwota, w związku z brakiem spodziewanych wyników, może być w przyszłości zmniejszona? A może wręcz przeciwnie – powinna być większa?

To ja postawię inaczej pytanie: czy w Polsce jest możliwy sport zawodowy bez wsparcia podmiotów publicznych? Wystarczy spojrzeć na koszulki zawodników, by zobaczyć, jak wiele spółek skarbu państwa i innych instytucji centralnych sponsoruje rozgrywki, stadiony, poszczególne zespoły czy całe ligi. Sport zawodowy wspierają także samorządy i Wrocław nie jest tu wyjątkiem. Pomagamy też żużlowcom, siatkarzom i siatkarkom. Nasz koszykarski Śląsk – także ze wsparciem miasta – walczy właśnie o mistrzostwo Polski, trzymamy kciuki, aby tytuł po 20 latach ponownie trafi do Wrocławia. Kilka dni temu wręczałem także stypendia w sportach indywidualnych, wspierając często bardzo niszowe dyscypliny. A wracając do piłkarskiego Śląska – zachowując finansowe wsparcie miasta na pewno trzeba rozwijać inne źródła finansowania klubu, komercyjne i to się na szczęście dzieje. Wpływy z praw telewizyjnych do meczów ekstraklasy to sprawa oczywista, ale są też coraz większe wpływy od sponsorów, których w ostatnich dwóch latach przybyło. Poza tym wpływy z dnia meczowego, czy wspomniane transfery wychodzące, że wspomnę Płachetę za 3 mln euro czy Praszelika za 2 mln euro. Dotacja miejska, o której pan mówi, to poniżej 30 procent budżetu klubu i niech klub pracuje nad tym, by zachować proporcje na tym poziomie.

Jesus Imaz romansuje z Lechią Gdańsk. Na propozycję Jagiellonii wciąż kręci nosem.

Uściślając – Imaz romansuje z Lechią od kilku tygodni. Ma do tego prawo, lecz szefowie Jagiellonii też mają swoją cierpliwość i nie mogą w nieskończoność czekać na jego decyzje. Klub też ma swoje plany i chce wiedzieć, czy jest zmuszony rozglądać się za nowym, ofensywnym piłkarzem. Imaz obrał dość znaną wśród piłkarzy praktykę – przeciągam negocjacje w swoim klubie i analizuję inne oferty. Jeżeli tamte nie spełnią oczekiwań, podpiszę nową umowę ze aktualnym pracodawcą.

Prezes Wojciech Pertkiewicz przyznał, iż umówił się z Imazem, by ten do końca bieżącego tygodnia poinformował, czy podpisze nowy kontrakt. Jednak Hiszpan w telefonicznej rozmowie oznajmił, że w tym terminie nie da odpowiedzi. Wydaje się, że Jagiellonia jest już zmęczona czekaniem.

Aleksandar Vuković o zbliżającym się rozstaniu z Legią.

(…) Miałem wizję, chciałem, aby Legia była klubem, który docenia konkretne wartości, oddanych ludzi, pewne zachowania. Tu się zaczął problem. Nie chciałem, aby rezygnowano z zawodników tylko po to, by w ich miejsce ściągnąć kolejnych, niekoniecznie lepszych. Nie godziłem się na wymianę 12–14 piłkarzy co pół roku, odcinania się od ludzi, którzy coś dla tego klubu zrobili. Chciałem przedłużenia umów z konkretnymi zawodnikami, których w klubie nie chcieli zostawić. Planowali sprowadzić nowych, wciąż udowadniać, że są mądrzejsi niż cały świat, że ich wizja jest genialna. Moja postawa sprawiała, że pod pretekstem niezadowalających wyników podziękowano mi za pracę. Ich sposób myślenia zweryfikowały kolejne miesiące. Ludzie widzą to dopiero w momencie klęski, a można było to dostrzec na samym początku. Już w mistrzowskim sezonie, po moim odejściu, również kiedy Legia awansowała do fazy grupowej Ligi Europy, było widać, jaki organizm powstaje, gdy się tak działa.

(…) Kogo oddanego pozbyto się z Legii?

Choćby Antolicia, Gwilii, Wszołka, mógłbym jeszcze długo wymieniać. To są ludzie, którzy mają te wartości, cały czas to pokazywali. Ciężko pracujący, gotowi do poświęceń. Od selekcji wszystko się zaczyna, a jeśli już prawidłowo dobrałeś kadrę, to nie robisz rotacji co pół roku. Gdy przychodzi dobra oferta, jak na Sebastiana Szymańskiego czy Radka Majeckiego, każdy to zrozumie. Ale jeśli wymieniasz solidnych zawodników na takich, którzy na pewno nie są lepsi, to nie ma to żadnego sensu.

Michał Kucharczyk takich wartości nie prezentował? To pan uznał, że ma odejść.

W życiu każdego piłkarza następuje moment, w którym ewidentnie widać, że potrzebuje nowego bodźca. Tak było w jego przypadku. Taka była moja chłodna ocena i ta decyzja się obroniła. Zespół po jego odejściu zdobył mistrzostwo dwa razy z rzędu. To była trudna decyzja, ale nie wstydziłem się jej, nie żałowałem. Ludzie mogą myśleć co chcą, ale w moim wewnętrznym przekonaniu to było potrzebne, by drużyna lepiej funkcjonowała. Ja za takim przekonaniem idę. W jego przypadku byłem jednak bliski, by zmienić zdanie, by zgodzić się na jego powrót. Rozmawiałem z Kuchym kilka dni przed podpisaniem przez niego umowy z Pogonią. Był w LTC, przyleciał po roku spędzonym w Rosji. Przekonywał mnie, że bardzo chce znów grać w Legii, że wie o swoich błędach. Byłem bliski, by na to przystać. Usiadłem jednak z całym sztabem szkoleniowym, wszyscy uważali, że to nie jest dobry pomysł. Przypomnieli mi, jak drużyna zareagowała na odejście Kuchego. Mieli rację, poinformowałem Michała, że go nie zakontraktujemy. Słyszałem, jak się potem zachował, ale nie mam do niego złej krwi.

SPORT

Tom Hateley jest kolejnym piłkarzem, który na pewno następny sezon rozegra w barwach Piasta Gliwice. Angielski pomocnik przedłużył umowę o rok. W kadrze gliwiczan jest jednak kilka znaków zapytania, co do przyszłości przy Okrzei.

Władze klubu prowadzą negocjacje z Martinem Konczkowskim, który również dobrze czuje się u siebie, czyli na Górnym Śląsku. Z naszych informacji wynika, że jest wola pozostania, trzeba jedynie dojść do porozumienia co do warunków nowej umowy. Dwa inne tematy dotyczą bramkarzy. Po sezonie wolnym zawodnikiem zostanie Jakub Szmatuła. 41-latek, który dla Piasta zrobił bardzo wiele, zdobywając m.in. mistrzostwo Polski, w tym sezonie był trzecim golkiperem. Szmatuła jednak nie chce raczej kończyć kariery. Doświadczony bramkarz nie narzeka na zdrowie, ani na brak chęci. Rozmowy w jego temacie też są, ale być może golkiper zdecyduje się przejść do drużyny, w której mógłby jeszcze pograć.

Numer jeden w gliwickiej bramce, czyli Frantiszek Plach ma umowę ważną do końca tego roku i w jego przypadku w grę wchodzą tylko dwa warianty: albo odejście za darmo w styczniu 2023, albo podpisanie nowego kontraktu. W Piaście już kilkakrotnie pokazano, że wolą mieć pożytek z piłkarza do końca umowy, niż niewielkie pieniądze, które mogą nie wystarczyć na następcę.

Lukas Podolski zdradza kulisy przedłużenia umowy z Górnikiem. O wszystkim zdecydował… syn Louis!

Z kolei sam piłkarz zdradził szczegóły, co zdecydowało o tym, że dalej będzie w Górniku. – Decyzja została podjęta z synem, kiedy jechaliśmy autem. Pytałem go co robić. Czy dalej chce być w Akademii Górnika, czy też może wrócić do Kolonii, albo przeprowadzić się do Turcji? On mi na to: „Tata, chcę zostać. Dobrze się czuję w Akademii, chodzę na Torcidę”. Dzięki rodzinie zostaję w Zabrzu – tłumaczył z uśmiechem doświadczony zawodnik.

Podolski pytany o podsumowanie swoich rocznych występów w górniczej jedenastce mówił. – Nie będę tutaj filozofii opowiadał. Jak głowa i nogi pozwalają, to dalej chcę to ciągnąć, dalej chcę grać. Na początku były problemy, bo i kontuzja i wirus. Gdyby nie to, to z mojej strony byłoby jeszcze lepiej. Ja nie patrzę na innych, jak to u nich wygląda. Chcę tylko dobrze trenować, żeby co weekend walczyć z Górnikiem o trzy punkty na ligowych boiskach – zaznacza.

Rozmowa z Markiem Szczerbowskim, prezesem GKS-u Katowice.

Niejeden klub przez takie 3 sezony, jakie za wami, nie wytrzymałby ciśnienia i w którymś momencie trener Górak pewnie pracę by stracił. Momentów ku temu nie brakowało, nawet wiosenne trzy domowe porażki z rzędu można zaliczyć do newralgicznych. Na ile sztuką było to wytrzymać?

– To chyba jedno z największych niewidzialnych osiągnięć – umiejętność racjonalnego podejmowania decyzji pomimo emocji i potężnej presji. Gdybym pokazał, jakie dostaję wiadomości i ile razy – zdaniem specjalistów – powinienem dokonać zmian… Ja to ewidencjonuję, inwentaryzuję. I kiedyś być może pokażę.

Kontrakt trenera Góraka został zimą przedłużony do połowy 2024 roku. Jaki cel stawia pan przed szkoleniowcem?

– Z każdym rokiem budować silniejszą drużynę, która będzie podnosiła swój poziom sportowy, co powinno przekładać się na lepsze wyniki i lepsze położenie w tabeli. Ale pamiętajmy, że to jest sport, inni generalnie też się wzmacniają. Doceniajmy stabilizację. Ona nie tyle daje gwarancję, co uprawdopodabnia, że założone cele, podnoszenie poziomu sportowego, będą realizowane.

Trener Górak powiedział, że miał w głowie 3-letni plan: awans i utrzymanie GieKSy w 1. lidze. Pytanie, co dalej?

– My generalnie też mieliśmy taki plan. Utrzymaliśmy się na trzy kolejki przed końcem, ale w przyszłym sezonie nie chcemy myśleć tylko o tym. Utrzymanie ma być znacznie, znacznie wcześniej. A gdzie nas to poniesie? To sport. Zobaczymy.

Czy w pańskiej ocenie dużo musiałoby się zmienić, by GieKSa była w stanie zaatakować ekstraklasę? Wiele wam brakuje? Patrzymy w tabelę, choćby na pewną już udziału w barażu Odrę Opole…

– Tak, tylko trzeba myśleć szerzej o tym, co dalej. Tu chodzi o infrastrukturę, budowanie potencjału kibicowskiego, biznesowego. To wszystko stanowi proces. My o tym wiemy, wie o tym trener Górak, pan prezydent Katowic, Marcin Krupa, mądrzy ludzie. Staramy się być rozsądni, ale po to się gra, by wygrywać.

SUPER EXPRESS

Grzegorz Piechna o walce o snajperskie berło. Były najlepszy strzelec Ekstraklasy wskazuje swojego faworyta.

 – Moim faworytem jest Mikael Ishak – mówi Piechna. – Jednak nie skreślam Ivi Lopeza czy Karola Angielskiego. Szwed to napastnik, który może się podobać. Walczy z obrońcami, którzy nie mają z nim lekko. Jest silny, a starcia z nim nie należą do przyjemnych. On przez cały czas nęka obrońców. Do tego umie się zastawić, gra dla zespołu ima umiejętności. Jak trzeba, to strzeli z lewej czy prawej nogi i uderzy głową. Na pewno to najlepszy napastnik w naszej lidze. No i ostatnio jest w „gazie”, bo trafiał w czterech meczach z rzędu, dzięki czemu Lech na kolejkę przed końcem sięgnął po tytuł – podkreśla. 

Fot.

Najnowsze

Komentarze

15 komentarzy

Loading...