Poniedziałkowa prasa ma kilka ciekawych momentów, zwłaszcza gdy poruszony zostaje temat transferów Górnika Zabrze.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Dariusz Dziekanowski nie jest zadowolony z powołania Patryka Kuna.
W sobotnim meczu Rakowa z Legią ze szczególną uwagą przyglądałem się powołanym przez selekcjonera kadrowiczom Patrykowi Kunowi i Mateuszowi Wietesce. Ten drugi długo i skutecznie powstrzymywał ataki lidera ekstraklasy, ale to on najpierw źle przyjął piłkę w polu karnym, a za chwilę próbując ten błąd naprawić, sfaulował rywala. Ze stoperami jest trochę jak z saperami – jeden błąd rzutuje na opinię na jego temat. Niestety, ta pomyłka kosztowała Legię dwa punkty.
Natomiast jeśli chodzi o Patryka Kuna, niestety nie zobaczyłem nic, co usprawiedliwiałoby jego obecność na zgrupowaniu. Zresztą nie tylko w sobotnim meczu. Obserwując tego zawodnika w dotychczasowych ekstraklasowych meczach, również nie dostrzegłem w nim wielkiego potencjału i perspektywy na istotny rozwój w najbliższych latach. Uważam, że trener Marek Papszun wyciąga z Rakowa więcej, niż wskazywałby na to potencjał poszczególnych zawodników indywidualnie. Pokuszę się o tezę, że bez tak dobrego trenera ta drużyna walczyłaby o utrzymanie. Jedynym zawodnikiem Rakowa, który przyciąga uwagę i indywidualnymi umiejętnościami stwarza zagrożenie dla rywali, jest Ivi Lopez. Reszta jest mocna, ale jako grupa. I to jest jednocześnie atut i komplement pod adresem Marka Papszuna, który powtarzam od dłuższego czasu.
Antoni Bugajski o Pogoni Szczecin.
Kamil Grosicki nie owija w bawełnę. Zapytany po zwycięstwie nad Wisłą Kraków (4:1) przez reportera Canalu Plus o najbliższą ligową przyszłość Pogoni, zaczął od słów stadionowej przyśpiewki Portowców. – „Wiara, wiara jest w nas. Mistrza Polski nadejdzie czas”. Do tej pory mówiliśmy o tym może jeszcze nie tak głośno. Zostało nam osiem spotkań, więc trzeba mówić trochę głośniej – stwierdził doświadczony reprezentant Polski.
Deklarację piłkarza lidera ekstraklasy trzeba pochwalić, bo tylko niepewni swojej siły bawią się w tanią dyplomację i za wszelką cenę zrzucają presję na innych. To ulubiona strategia nie tylko w polskiej lidze – niech rywale będą faworytami, niech się tłumaczą z mocarstwowych planów, niech prężą muskuły, a my tymczasem w odpowiednim momencie wyskoczymy im zza pleców.
Jeżeli komuś brakuje sportowych atutów, sięgają po jakiekolwiek dostępne i próbują wpracować przewagę psychologiczną. Grosicki razem ze swoim zespołem najwyraźniej czuje się mocny, więc o planach na końcówkę sezonu mówi otwartym tekstem.
O co chodzi z transferami w Górniku Zabrze? Kto kandydował na dyrektora sportowego? Czy kibicom zabrzan należy się szczerość?
(…) Kaczorek już w nowej roli kursował do Słowenii, Czech czy Hiszpanii. W tym pierwszym kraju oglądał dwóch obrońców: Vanję Drkušicia z NK Bravo i Jana Gorenca występującego w Murze. Na Drkušicia nie zdecydował się Urban, bo akurat szukał lewonożnego stopera, a nogą wiodącą u 22-latka jest prawa. Ostatecznie Słoweniec za 120 tysięcy euro trafił do Soczi. A Gorenc? Tłumaczy jego rodak, Erik Janža: – Chciał przyjść, ale transfer był za drogi. W Murze mam przyjaciela i przez niego Gorenc pytał mnie, jak jest w Górniku.
W rozmowie z „PS” prezes Szymanek bez nazwisk mówił o dwóch niedoszłych transferach, które nie powiodły się w ostatnich dniach okna. – Tego zawodnika długo oglądaliśmy i wszyscy byliśmy zdecydowani. Ale w międzyczasie jego klub, który chciał go sprzedać w tym oknie, miał kilka słabych meczów i stwierdzono, że nam go nie sprzeda – mówił tajemniczo prezes. Chodziło o Pablo Gonzaleza, 28-letniego skrzydłowego Sigmy Ołomuniec.
Szymanek opowiadał też o innym piłkarzu. – Negocjacje z nim trwały 10–12 dni, wszystko domówiliśmy. Zgodnie z umową wysłaliśmy kontrakt zawodnikowi. Nagle dostajemy informację, że chce dwadzieścia kilka procent więcej, bo inaczej nie podpisze. To było w poniedziałek, 28 lutego – ostatniego dnia okna transferowego. Nie zgodziliśmy się na takie warunki. Myślę, że to mogła być próba wykorzystania sytuacji, że Górnik znalazł się pod presją i musi zrobić transfery. To chyba tak wyglądało, ale mogę się mylić – głośno zastanawia się Szymanek. W tym przypadku chodziło o Gorkę Santamarię, 26-letniego napastnika Badajoz, którego w Hiszpanii oglądał Kaczorek. Górnik interesował się też 21-letnim Saidem Hamulicem, napastnikiem Suduvy Mariampol. Od transferu odstąpiono, gdy Holender słabo wypadł w meczu, który obserwowali przedstawiciele Górnika.
Dwie bramki Roberta Lewandowskiego w wygranym 4:0 przez Bayern meczu z Unionem Berlin pozwoliło Polakowi na wyrównanie kolejnego osiągnięcia Gerda Müllera. Wielkie emocje budzi teraz kwestia kontraktu napastnika z bawarskim klubem.
Konkurentów do korony króla strzelców zostawił tak daleko w tyle, że ściga się już tylko sam ze sobą i rekordami z przeszłości, głównie z tymi należącymi do Gerda Müllera. Właśnie wyrównał jego kolejne osiągnięcie, liczby sezonów z co najmniej 30 bramkami w Bundeslidze. Obaj osiągnęli tę barierę pięciokrotnie. Teraz celem Lewego jest pobicie własnego rekordu 41 goli w sezonie. Jeśli utrzyma obecne tempo (1,14 bramki na mecz) i nie opuści ani jednego spotkania, to jednak nieco mu do tego zabraknie i skończy na 39 trafieniach.
Niemieckie gazety i portale przyznały w większości Polakowi najlepsze możliwe noty – 1 za to spotkanie. Tak uczyniły „Bild”, „Abendzeitung” czy tz.de. Trochę gorszą, choć też bardzo dobrą, notę 2 przyznał mu portal sport.de. – Wykorzystał błąd gości i powiększył liczbę bramek: trafił z rzutu karnego, a po przerwie strzelił swojego drugiego gola z bliskiej odległości . Poza tym przez część meczu był raczej niewidoczny – głosi uzasadnienie oceny.
Robert Lewandowski o wojnie na Ukrainie przy okazji przekazania z powrotem w ręce Dawida Tomali jego złotego medalu, który napastnik Bayernu wcześniej wylicytował.
Przyjechał pan do Polski na zgrupowanie reprezentacji, do niedawna miały być to przygotowania do barażu z Rosją. Czy po 24 lutego choć przez moment wyobrażał pan sobie, by zagrać z reprezentacją kraju, który zaatakował Ukrainę?
Myślę, że od początku żaden z nas sobie tego nie wyobrażał. Często się mówi, że sportu z polityką nie można łączyć, ale w przypadku wojny nie da się wcisnąć w głowie guzika i zapomnieć o wszystkim, co się dzieje. To było nie do przeskoczenia. Fundamentalne wartości są dużo ważniejsze i dla każdego z nas, piłkarzy, była to świadoma i jednoznaczna decyzja. Nie zapominajmy, że kilku z nas grało bądź gra w Rosji, trzeba było to wziąć pod uwagę, ale nikt nie kalkulował, rozmawialiśmy i jednogłośnie uznaliśmy, że nie wyobrażamy sobie, by zagrać baraż z Rosją. Musimy jako zespół wziąć to na klatę i powiedzieć głośno, co myślimy, co czujemy, czyli że nie widzimy opcji, by ten mecz się odbył.
Wspomniał pan piłkarzy, którzy grają w Rosji. Dla pana – jako kapitana – to zgrupowanie jest dużym wyzwaniem i pod tym względem? Wie pan, jak podejść do tego tematu? Bo przecież na kadrę przyjeżdżają Tomasz Kędziora, który dramat w Ukrainie widział na własne oczy, Wojciech Szczęsny, którego żona pochodzi z Ukrainy, a z drugiej strony pojawią się też Maciej Rybus i Sebastian Szymański, którzy grają wciąż w lidze rosyjskiej. Czy chce pan tę kwestię poruszyć, by nie buzowała gdzieś pod spodem? Bo często trudne tematy, które są przemilczane, w końcu wybuchają ze zdwojoną siłą.
Na pewno będzie to temat, który zostanie poruszony, w tych czasach nie da się o tym nie mówić. Pewnie będzie nam towarzyszyć wiele emocji, bo wojna toczy się obok nas i widzimy jej skutki wyraźniej niż inne kraje. Im jesteś dalej, tym mniej wydaje się to realistyczne. A dla nas, Polaków, dramat narodu ukraińskiego jest czymś bardzo bliskim. Ważne jest, że każdy z nas będzie mógł na zgrupowaniu wyrazić swoje zdanie. Nie da się tego zamieść pod dywan i myślę, że wszyscy jesteśmy tego świadomi. Z drugiej strony, patrząc na to przez pryzmat sportu, musimy część tych emocji wyłączyć i pomimo tych wydarzeń skupić się na piłce. Sam na początku miałem jeden-dwa mecze, kiedy nie było mi łatwo, ale z czasem musiałem odstawić tona bok, wyrzucić z głowy w chwili, gdy wychodziłem na boisko.
SPORT
Polacy rozpoczną dziś pierwsze zgrupowanie pod okiem selekcjonera Czesława Michniewicza. Humory biało-czerwonym dopisują, w przeciwieństwie do… Szwedów.
Choć jak na razie obawy, które pojawiły się u rywali, nie dotyczą sportu. Czesi są absolutnie spokojni, ale dziennikarze szwedzkiego „Aftonbladet” zaczęli zastanawiać się, czy spotkanie barażowe… powinno w ogóle odbywać się na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Szwedzi boją się tego, że mecz zostanie rozegrany zbyt blisko granicy z Ukrainą (ok. 350 kilometrów), za którą toczy się wojna wywołana przez Rosję. – W centrum uwagi znajdują się naturalnie Czechy, ale dla nas w tej chwili bardziej liczy się Polska. Codziennie rozmawiamy na ten temat i zastanawiamy się nad złożeniem wniosku o przeniesienie spotkania do innego miasta. W tej chwili nie ma do tego przesłanek i nie dążymy do tego za wszelką cenę. Ufamy, że polskie władze i federacja podejmą właściwe decyzje i że mecz zostanie rozegrany w bezpiecznych warunkach. Sami podjęliśmy też odpowiednie środki i śledzimy wydarzenia, które zmieniają się z dnia na dzień. Jeśli pojedziemy do Chorzowa, będziemy do tego dobrze przygotowani. W pobliżu miały miejsce rosyjskie ataki, ale po stronie ukraińskiej. Może to wywołać więcej niepokoju i strachu niż obawy przed porażką – powiedział Martin Fredman, kierownik ds. bezpieczeństwa Szwedzkiego Związku Piłki Nożnej.
Chrobry Głogów z niesamowitą passą na własnym stadionie, o której pisze Maciej Grygierczyk.
W głowie utkwiła mi zasłyszana przed laty ciekawostka, której dowiedli naukowcy – gdy drużyna traci gola, w głowach jej kibiców pojawiają się dokładnie takie odczucia, co w chwili, w której człowiek zdaje sobie sprawę, że został okradziony. Skoro idziemy tym tokiem myślenia – to niebawem minie okrągły rok, odkąd żaden „złodziej” nie pojawił się na stadionie w Głogowie. Chrobry notuje absolutnie niezwykłą serię. Po raz ostatni dał sobie tam wbić bramkę 27 marca!
Zgoda, z powodu instalacji podgrzewanej murawy zdarzyło mu się rozegrać kilka spotkań na bocznej płycie czy u sąsiadów w Polkowicach, ale defensywne osiągi zespołu z Dolnego Śląska są godne najwyższego uznania. W obecnym sezonie w roli gospodarza stracił ledwie jednego gola, a spośród ostatnich 10 meczów, aż 9 zagrał na 0 z tyłu! Rafał Leszczyński nie wyciągał piłki z siatki od 630 minut. Nic więc dziwnego, że czołowa szóstka tabeli składa się dziś generalnie z drużyn, których widoku spodziewalibyśmy się w niej przed sezonem, a Chrobry jest tam jedynym „intruzem”.
Przemysław Frankowski znów w pierwszym składzie Lens, ale za występ przeciw Clermont został nisko oceniony.
Zapewne skończył się najgorszy okres Przemysława Frankowskiego we Francji. Gdy zawitał do Lens stał się czołową postacią zespołu, strzelił 4 gole, miał 4 asysty. Potem zbierał już tylko żółte kartki (też cztery), co skutkowało najpierw wypadnięciem z pierwszego składu, a przed tygodniem dyskwalifikacją. Opuścił spotkanie z Metzem zremisowane 0:0, to był drugi z rzędu mecz, w którym „Krwisto-złoci” nie zdobyli bramki. Trener Franck Haise w sobotnim meczu z Clermont w wyjściowej jedenastce umieścił Frankowskiego i Lens pokonało beniaminka 3:1. Niezrażeni szybką stratą gola gospodarze jeszcze przed przerwą wyrównali po rzucie rożnym, drugiego gola zdobyli po błędzie bramkarza, który za daleko wypuścił sobie piłkę. Malijczyk Haidara trzecią bramką pozbawił rywali nadziei na punkt.
Po raz pierwszy od dwóch miesięcy Frankowski zagrał cały mecz, był aktywny, miał 10 odbiorów, ale w 22 minucie zmarnował dobrą okazję i to obniżyło jego notę. „L’Equipe” dała ma tylko 4. Frankowski jest w kadrze na marcowe mecze reprezentacji, a jego klubowy kolega Jonathan Clauss po raz pierwszy otrzymał powołanie od Didiera Deschampsa do reprezentacji Francji, która zagra dwa towarzyskie mecze z Wybrzeżem Kości Słoniowej i RPA.
SUPER EXPRESS
Generalnie ligowe echa weekendu.
Fot. FotoPyK