– Widzimy, że publiczność jej pomaga. Z taką energią, którą od niej dostaje, będzie starała się tłumić w sobie psychiczne i fizyczne zmęczenie. W półfinale takich zawodów jak Australian Open już się nie kalkuluje, czy starczy sił, czy nie starczy. Stawia się wszystko na jedną kartę – mówi nam Michał Kaznowski, były trener Igi Świątek, który współpracował z nią do czasu juniorskiego Roland Garros w 2016 roku. Przypomnijmy: dziś nad ranem naszego czasu Polka pokonała Kaię Kanepi i w czwartek powalczy o awans do finału Australian Open z Danielle Collins.
KACPER MARCINIAK: Widział pan dziś mocniejszą mentalnie Igę, lepiej radząca sobie w trudnych momentach niż w poprzednim sezonie?
MICHAŁ KAZNOWSKI: Przede wszystkim to nie był jej dobry mecz. Było widać, że trudno jej się grało, ale mimo to cały czas szukała w sobie równowagi. Więc zgodziłbym się z tym, co pan mówi. Zaakceptowała w sobie to, że nie musi prezentować perfekcyjnego tenisa. Że i tak może walczyć o zwycięstwo.
Piotr Sierzputowski, który pracował z naszą tenisistką do grudnia zeszłego roku, zwracał uwagę na jej przygotowanie fizyczne. To mógł być klucz do wygranej.
Warunki w Melbourne ostatnio nie rozpieszczają. Jest piekielnie gorąco. Pod względem wydolnościowym Iga też zatem pokazała się z dobrej strony. Nawet doświadczeni zawodnicy, którzy długo występują już w Tourze, wspominali, że nie ma w tym roku łatwo. Szczególnie od drugiego tygodnia, bo bodajże pogoda się nieco zmieniła, na gorsze.
Po tym, jak Iga wygrała tie-breaka, miał pan wrażenie, że jest na fali i zaraz dopadnie Estonkę?
Nie do końca. To był mecz błędów, mecz tego, kto lepiej wytrzyma to, że nie jest w swojej najlepszej dyspozycji. Bo zarówno Iga, jak i jej rywalka mogły grać lepiej, pod względem uderzeniowym. Trochę zatem mówiliśmy o loterii. Z mojej perspektywy, wiadomo – kciuki trzyma się do samego końca. Ta faza turnieju rządzi się jednak poniekąd własnymi prawami, trudno jest coś przewidzieć.
Porównując najlepsze wielkoszlemowe występy Igi: w Roland Garros w 2020 roku miażdżyła kolejne rywalki, na kortach w Melbourne pokazuje jednak swoją inną stronę – wygrywa po zaciętych pojedynkach, jak dzisiaj, czy w czwartej rundzie.
Na pewno dużą rolę odgrywa to, że im lepsze zawodniczka robi wyniki, tym większa presja rośnie wokół niej. Tenisistka, która jest na szczycie lub w czołówce, ma pod tym względem trudniej niż dziewczyna wchodząca do tego świata. Inaczej gra się z perspektywy czarnego konia.
Iga obecnie czuje, że dużo osób na nią liczy. Chcąc, nie chcąc – nakłada na siebie większą presję. Dlatego te mecze są cięższe, pojawiają się inne myśli w głowie, niż jesienią 2020 roku.
Tomasz Wiktorowski notuje świetny początek współpracy z Igą. Najpierw półfinał w Adelajdzie, teraz półfinał w Australian Open.
Może to wskazywać na pewne oczyszczenie atmosfery, nową energię. Ale z drugiej strony oni i tak bazują na tym, co Iga wypracowała jeszcze z poprzednim sztabem. Tomasz na pewno nie miał za wiele czasu, żeby coś wielkiego zrobić. Mógł podpowiedzieć jej kilka rzeczy, wysłać parę impulsów. Zobaczymy, jak dalej będzie się ich współpraca rozwijać. Ale na razie, odpukać, jest naprawdę obiecująco. Nie ma co ukrywać. Pamiętałbym jednak o tym, żeby nie umniejszać roli Piotra Sierzputowskiego. Bo przygotowania do nowego sezonu rozpoczynają się na dobrą sprawę tuż po zakończeniu poprzedniego. A wtedy pracowała jeszcze z nim.
Myśli pan, że trzy godziny, które dzisiaj Polka spędziła na korcie, mogą jutro dać się jej we znaki?
Na pewno może mieć ten mecz w nogach. Szczególnie że doskwierają jej różne urazy. Ale myślę, że w tej fazie turnieju zaciśnie zęby i będzie starała się dać z siebie wszystko. Widzimy, że publiczność jej pomaga. Z taką energią, którą od niej dostaje, będzie starała się tłumić w sobie psychiczne i fizyczne zmęczenie. W półfinale takich zawodów jak Australian Open już się nie kalkuluje, czy starczy sił, czy nie starczy. Stawia się wszystko na jedną kartę. Ważne, żeby jutro dobrze weszła w mecz, wygrała łatwo parę gemów. Mogłoby to ją dodatkowo uskrzydlić.
Co może pan powiedzieć o Danielle Collins? To będzie najmocniejsza ze wszystkich dotychczasowych rywalek Igi?
Tak, bo nie znalazła się w półfinale turnieju wielkoszlemowego przez przypadek. Nie miała do tego momentu bardzo mocnych rywalek, natomiast musiała zrobić swoje. Teraz czeka ją prawdziwy sprawdzian. Zobaczymy, na jak wysokim poziomie jest w stanie naprawdę zagrać. Myślę jednak, że Iga powinna ten półfinał udźwignąć, pokonać Amerykankę. Czekałbym bardziej na finał z Ashleigh Barty.
Lubię oglądać Australijkę i podoba mi się jej spokojne podejście do gry. Dlatego chciałbym właśnie zobaczyć, jak wypadnie na jej tle Iga. Polka nie tylko mogłaby się z nią zmierzyć, ale nauczyć się tej siły spokoju. Oczywiście finały szczególnie rządzą się własnymi prawami, każdy może nie wytrzymać presji. Natomiast fajnie byłoby zobaczyć finał Barty-Świątek, zawodniczki takiego formatu na przeciwko siebie.
Fot. Newspix.pl