Paulo Sousa okazał się siwym bajerantem. Cezary Kulesza potwierdził, że portugalski selekcjoner chce odejść z reprezentacji, a tym samym PZPN został wrzucony na minę, której rozbrojenie łatwe nie będzie. Wydaje się jednak, że prezes Kulesza już na wstępie podjął bardzo dobrą decyzję – nie zgodził się na żądania portugalskiego selekcjonera.
– Dziś zostałem poinformowany przez Paulo Sousę, że chce rozwiązać za porozumieniem stron kontrakt z PZPN z powodu oferty z innego klubu. To skrajnie nieodpowiedzialne zachowanie, niezgodne z wcześniejszymi deklaracjami trenera. Dlatego stanowczo odmówiłem – napisał Kulesza na Twitterze.
Mamy więc jasność, że nikt Sousy nie puści, bo takie jest jego życzenie i wola. To Polski Związek Piłki Nożnej będzie rozdawał karty. Sousę obowiązuje określona umowa. Ne może teraz rozwiązać jej z dnia na dzień, bez żadnego okresu przejściowego. Przystanie na absurdalne żądania Portugalczyka o „rozwiązaniu kontraktu za porozumieniem stron” byłoby totalną klapą, nie tylko finansową, ale i – a może przede wszystkim – wizerunkową.
Szkopuł w tym, że dom płonie, ogień nie został ugaszony, bo najzwyczajniej w świecie jest to niemożliwe. To nie będą spokojne święta dla nikogo związanego z PZPN. Ani ostatnie dni 2021 roku, ani pierwsze dni 2022 roku. Tematu Sousy nie można odłożyć na później, trzeba rozwiązać go jak najszybciej. To realny problem, decydujące mecze barażów tuż za rogiem. Jakakolwiek zwłoka tylko oddala nas od mistrzostw świata. Jakie są zatem scenariusze na przyszłość portugalskiego selekcjonera? Co może począć Cezary Kulesza, który stoi przed najpoważniejszym zdaniem w swojej kilkusetdniowej kadencji?
Wykupienie przez Flamengo
Wydaje się, że to najbardziej logiczna opcja. Sousa chce do Flamengo, Flamengo chce Sousę. Niech zatem wykupią selekcjonera z jego wysokiego kontraktu i w ten sposób załatwią sprawę. Na rynku trenerów takie rzeczy dzieją się nadal dość sporadycznie, ale mają miejsce. Wydaje się, że jest to również opcja najbardziej honorowa dla samego PZPN. Dalsza praca z Sousą jawi się dla wielu osób jako niemożliwa i chyba trudno się takiemu podejściu dziwić. Mamy gościa, który zapiera się rękoma i nogami, staje na głowie, by rzucić dotychczasową pracą i napluć na umowę. W okresie świątecznym. Na trzy miesiące przed barażami o katarskie mistrzostwa świata. Zero okresu wypowiedzenia, dość niezrozumiałe warunki. Atmosfera w kadrze pewnie ucierpiałaby w znaczny sposób, nie mówiąc już o tym na jakim cenzurowanym znalazłby się selekcjoner, ale i sam Cezary Kulesza.
Reasumując – gdyby odwrócić sytuację, Sousa dostałby gigantyczne odszkodowanie. Dlaczego więc PZPN miałby nie walczyć o swoje? Oczywiście rozwiązywałoby to tylko sprawy finansowe i honorowe, bo na trzy miesiące przed najważniejszymi meczami czteroletniego cyklu między jednymi a drugimi MŚ zostalibyśmy bez selekcjonera. Bo co wtedy? Jakiś strażak? Nowy sowicie opłacany zagraniczny selekcjoner, który uczyłby się wszystkiego od zera i zapowiadał wielką rewolucję polskiej piłki? Polskie rozwiązanie? Powrót Adama Nawałki, powrót Jerzego Brzęczka? Przecież jedna i druga decyzja ciągnęłaby za sobą setki argumentów „przeciw”. Czesław Michniewicz, Michał Probierz, Waldemar Fornalik, Marek Papszun, ktoś inny z polskiej karuzeli? Przecież to wszystko skomplikowane sprawy, pogmatwane historie. Nie ma żadnego oczywistego kandydata.
Pozostanie u sterów reprezentacji Polski przynajmniej do końca barażów
Tego scenariusza też nie możemy zupełnie wykluczyć. Zwolnienie Sousy i wzięcie za niego jakiegoś trenera z polskiej karuzeli, która jawi się jako najbardziej realna, wcale nie musi skończyć się awansem na mistrzostwa świata. Zresztą cokolwiek Cezary Kulesza nie postanowi, to i tak trafi w oko cyklonu. Każda jego decyzja będzie obarczona ryzykiem „a gdy tak”, a to nigdy nie są komfortowe warunki pracy.
Pozostawienie Paulo Sousy u sterów ma o tyle sensu, że Portugalczyk zna tę kadrę, przeszedł z nią już całkiem sporo. Być może wyłożyłby lachę na mecze barażowe, kompromitując reprezentację doszczętnie, ale wówczas szargałby też swoje nazwisko. Wrzucanie kogoś nowego, na trzy miesiące przed najważniejszymi spotkaniami baraży, to jest igranie z ogniem, gdzie szanse powodzenie oscylując gdzieś w granicach 50%. Z drugiej strony: Paulo Sousa jest już skompromitowany. Piłkarze wiedzą, że chce odejść, że nie chce ich prowadzić. Prezes czuje się zażenowany. Kibice czują się oszukani. Portugalczyk stał się w kraju wrogiem numer jeden. Jeśli miałby zostać, musiałby zrobić bardzo, ale to bardzo dużo, przepraszać bardzo, ale to bardzo mocno, żeby znów wzbudzać chociaż minimalną sympatię polskiego środowiska piłkarskiego.
Z niewolnika nie ma pracownika, dlatego opcja ta wydaje się mało przyjemna, lecz da się ją jakoś obronić. Sousa dał się poznać jako rozczarowujący, śliski człowiek, ale trenerem jest mimo wszystko niezłym. Kulesza zawetował jego odejście, Sousa na razie dalej prowadzi kadrę, ale… no tu też wiele rzeczy się nie zgadza.
Co robić?
Jest źle. Cezary Kulesza sam mówi, że to niekomfortowa sytuacja. Bo jedno gabinety, jedno kontrakty, jedno przepychanki, ale ostatecznie traci na tym przede wszystkim reprezentacja Polski. Ciągłość koncepcji sportowej gwarantuje tylko i wyłącznie pozostanie Paulo Sousy. Przez osiem miesięcy Polska uczyła się i wałkowała system z trzema stoperami i dwoma wahadłowymi. Portugalczyk ciągle gadał o trwającym procesie. Jeśli teraz do kadry wejdzie selekcjoner ze swoim, kompletnie odmiennym zamysłem, będzie to trochę zawracanie Wisły kijem. Ale czy Sousa właśnie nie stracił powagi w oczach reprezentantów? Czy będzie potrafił odzyskać czyjekolwiek zaufanie, spojrzeć ludziom w oczy? Trudno powiedzieć, ale coś nam się wydaje, że po takiej kompromitacji cudem byłoby zbudowanie wokół siebie jakiejkolwiek pozytywnej atmosfery.
Problemy.
Poważne problemy.
Bardzo poważne problemy.
I to z jaką klasą wyjdzie z nich PZPN będzie świadczyło o klasie nowej ekipy rządzącej.
Czytaj także: