Reklama

W Europie stypa, ale Premier League bawi się po swojemu

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

28 lipca 2021, 17:51 • 5 min czytania 21 komentarzy

Dysproporcja finansowa między Premier League a pozostałymi ligami w Europie istniała od dawna. Rów zaczęto kopać właściwie od 1992 roku, gdy rzeczona liga została utworzona. Musiało oczywiście upłynąć sporo czasu, zanim oczekiwane przez Anglików efekty zostały osiągnięte. Gdy to jednak nastąpiło, Premier League może bawić się po swojemu, podczas gdy w całej Europie trwa stypa spowodowana koronawirusem. 

W Europie stypa, ale Premier League bawi się po swojemu

Efekty pandemii COVID-19 były jasne. Wszystkie kluby były poszkodowane w mniejszym lub większym stopniu. Pod tym względem angielska ekstraklasa nie różniła się od Serie A, Bundesligi albo Ligue1. Przychody z dni meczowych, stanowiące często kilkanaście procent całego dorobku finansowego poszczególnych zespołów, zostały dramatycznie wręcz ucięte.

Trzeba było podejmować szereg niewygodnych działań, o czym najboleśniej przekonał się Arsenal. Zarząd The Gunners zdecydował o zwolnieniu 55 pracowników. Być może część wypowiedzeń została wręczona słusznie, ale wyczucie czasu ze strony londyńczyków było równe zeru. Dostało się im także za zwolnienie klubowej maskotki. Gunnersaurus został wysłany na lamusa i miał wrócić dopiero wtedy, gdy na The Emirates znowu zasiądą kibice.

Sprawa może wydawać się śmieszna, ale kryzys wizerunkowy był zadziwiająco duży. O zwolnieniu sympatycznego smoka pisało BBC, zaś wszystkie media zgodnie podkreślały, że jest to przejaw braku lojalności, szczególnie wobec osoby, która sprawowała tę rolę przez 27 lat. Jerry Quy wcielający się w Gunnersaurusa był zatem związany z Arsenalem dłużej niż Arsene Wenger.

Straty zatem były, co oczywiste.

Reklama

Szkopuł jednak w tym, że teraz – w drugim okienku transferowym, które rozgrywa się w dobie pandemii COVID-19 – Premier League dalej wydaje po swojemu. W momencie gdy pozostałe ligi próbują strzepnąć z siebie koronawirusowy kurz, 20 zespołów angielskiej ekstraklasy wciąż skupuje najlepszych zawodników w Europie. Dla reszty mają okruchy, które spadły ze stołu w wyniku tej swobodnej konsumpcji.

Znośna lekkość fortuny

485 milionów euro. Tyle – zgodnie z danymi portalu Transfermarkt – wydała w tym okienku cała Premier League. To wciąż mniej niż połowa tego, co wydali przed sezonem 2020/21, ale też znacznie więcej, niż jest w stanie wyłożyć którakolwiek inna liga.

W samym środku okienka transferowego można już zwrócić uwagę na największe transfery:

  • Premier League – Jadon Sancho – 85 milionów euro
  • Serie A – Fikayo Tomori – 29 milionów euro
  • Bundesliga – Dayot Upamecano – 42.5 miliona euro
  • Ligue 1 – Achraf Hakimi – 60 milionów euro
  • La Liga – Rodrigo de Paul – 35 milionów euro

Być może nie ma tutaj gigantycznej dysproporcji, w szczególności w wypadku transferów Sancho i Hakimiego, lecz istotę całej tej sytuacji jest to, kto tę kasę wydaje. W Premier League obecny rekord należy do Manchesteru United, ale w kolejnych ligach jest to AC Milan, Bayern Monachium, PSG i Atletico Madryt.

Sprawdź ofertę zakładów bukmacherskich w Fuksiarz.pl!

Ekipa z Mediolanu jest w tym zestawieniu zawodnikiem dość nowym, ale wszystkie pozostałe kluby pokazały wcześniej, że stać ich na gargantuiczne wręcz wydatki. Bayern skupuje najlepszych zawodników z całej Bundesligi, wszak Upamecano przyszedł z RB Lipsk. Atletico wykorzystało okazję, ale trzeba mieć w pamięci, że wcześniej potrafili wyłożyć ponad 100 milionów na Joao Felixa. PSG zaś pozostaje PSG i jako jedyny klub w Europie zachowuje się tak, jakby grało w Premier League. Do tego zdążyliśmy jednak chyba przywyknąć.

Reklama

Pokazuje to, jak wygląda obecna sytuacja finansowa klubów w poszczególnych ligach. Kluby, które wcześniej były na końcu łańcucha pokarmowego, dalej tam pozostają. Jednakże niemiecki plankton nie wytrzyma starcia z angielskim. Podobnie, jeśli porównamy wydatki francuskich albo hiszpańskich średniaków.

Skalę bachanaliów finansowych Premier League najlepiej oddaje to, że tamtejsze kluby wydały – na ten moment – średnio 24.25 miliona euro.

  • Bundesliga – 16 milionów euro
  • Serie A – 13 milionów euro
  • Ligue1 – 11.65 miliona euro
  • LaLiga – 5.85 miliona euro

Oczywiście, sytuacja ta będzie się jeszcze zmieniać, lecz… na korzyść Premier League. Chociaż Bundesliga zachowuje zdecydowanie najlepszy bilans wydatków i zysków, to nieciekawie o jej sytuacji świadczy fakt, że Aston Villa jest bliska wyciągnięcia czołowego piłkarza z Bayeru Leverkusen. Aptekarzy – szósta drużynę niemieckiej ekstraklasy – po prostu nie stać na to, by odrzucić 35 milionów euro za Leona Baileya.

Traumatycznie wygląda Hiszpania, gdzie niepewne są nawet losy Leo Messiego, a za hitowy transfer należy uznać ściągnięcie szklanego Davida Alaby.

Kiedyś można było łudzić się, że taka dysproporcja nie ma żadnego znaczenia. Teraz chyba nadeszła pora, by przestać zapierać się i stwierdzić, że Premier League przez lata dążyła właśnie do tego. Gigantyczne opłaty za prawa do transmisji przyniosły oczekiwany efekt. Angielska ekstraklasa ma monopol na największe transfery, co w końcu przekłada się na międzynarodowe sukcesy.

Pieniądze a sprawa pucharowa

Od sezonu 2018/19, gdy w finale Ligi Mistrzów walczył Liverpool i Tottenham, Premier League właściwie nie bierze jeńców. Pod względem półfinałów Champions League i Ligi Europy wygląda to następująco:

  • 2018/19 – Tottenham, Ajax, Barcelona, Liverpool | Chelsea, Valencia, Arsenal, Eintracht
  • 2019/20 – Olympique Lyon, PSG, Bayern Monachium, RB Lipsk | Manchester United, Sevilla, Szachtar, Inter
  • 2020/21 – Chelsea, Manchester City, PSG, Real Madryt | Manchester United, Roma, Arsenal, Villarreal

9/24 półfinalistów w ostatnich trzech sezonach najważniejszych europejskich rozgrywkach to przedstawiciele Premier League. Taka Hiszpania była reprezentowana pięć razy. Niemcy – trzykrotnie. Francuzi – trzykrotnie. Włosi – zaledwie dwa razy.

Co więcej, równo połowa tytułów trafiła w ręce Anglików. Na drugim miejscu plasuje się LaLiga, zaś honoru reszty Europy broni Bayern Monachium. Teraz jednak sytuacja może się odwrócić, bo dotychczasowa przeciwwaga dla wyspiarskich rozgrywek, czyli hiszpańska ekstraklasa, wydatnie się osłabia, a wzmocnienia trudno dostrzec na horyzoncie.

Znamienny może być fakt, że dwa największe kluby – Barcelonę i Real Madryt – poprowadzą goście, którzy niedawno siedzieli za sterami Evertonu. Nie Liverpoolu, Manchesteru City albo przynajmniej Arsenalu. Evertonu, który nie potrafił zakwalifikować się do europejskich rozgrywek. Chociaż to brutalna teza, to Koeman i Ancelotti są właśnie wspomnianymi okruchami, których upuszczenia na podłogę Premier League pewnie nawet nie zauważy.

W momencie, gdy większość Starego Kontynentu próbuje przekonać wszystkich, że transfery Felipe Andersona do Lazio oraz Stevana Joveticia do Herthy Berlin są ruchami świetnymi, Tottenham wyciąga jeden z największych talentów LaLiga pakując w ozdobny papier Erica Lamelę, a Manchester United w jednym okienku finalizuje transfer Varane’a oraz Sancho.

Dla nich kryzys po prostu nie istnieje i europejskie puchary mogą być na to dowodem.

fot. NewsPix.pl

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

21 komentarzy

Loading...