Grzesiek Król spytał ostatnio na Twitterze po co ludzie robią niewydrukowaną tabelę i jaki ma to sens. Odpowiadamy krótko i zwyczajnie: po to, żeby dyskutować o błędach. Niewydrukowana tabela nie zbawi świata, niczego w ekstraklasie nie odwróci, ale przynajmniej dzięki niej wiemy, że jesienią najczęściej mylił się Tomasz Musiał, że na wpadkach arbitrów najmocniej korzystała Pogoń Szczecin, a najmniej – Jagiellonia. Tak, zespół Michała Probierza był najbardziej okradaną drużyną minionej rundy.
Niby żadna nowość: sam Probierz zwracał na to uwagę. W wywiadzie dla Jaga TV mówił: gdyby inne zespoły miały tyle kontrowersji wszyscy podnieśliby falę krytyki, a tu cisza. Można mylić się na niekorzyść jednej drużyny raz, dwa lub trzy, ale żeby od razu dziewięć? Aż cztery punkty zgubiła Jaga, bo ktoś czegoś nie zobaczył albo coś mu się przewidziało. Konkretnie: sędziowie Frankowski i Musiał. Jagiellonia przez błędy arbitrów dwa razy zremisowała z Lechią, choć powinna te mecze wygrać. Kontaktowy gol Wiśniewskiego totalnie z czapy, nieuznana prawidłowa bramka Strausa, w końcu samobój Madery, gdzie obrońcy Jagiellonii przeszkadzał będący na spalonym Vranjes.
Innych kontrowersji wymieniać nie będziemy, bo nie wpływały na końcowy wynik. Mimo wszystko te cztery stracone punkty robią różnice: w niewydrukowanej tabeli to Jaga jest liderem, ma tyle samo punktów, co Lech, ale więcej kontrowersji na swoim koncie. Legii zweryfikowaliśmy jesienią dwa mecze: z Zawiszą, gdy gospodarzom należał się karny na Kadu (faulował Broź) i Śląskiem, kiedy przy bramce na 1:0 dla Legii na minimalnym spalonym był Radović. Oczywiście wszystko mieściło się w granicach błędu ludzkiego oka, ale ofsajd to ofsajd.
Ostatnia kolejka tabeli nie wywróciła. Zweryfikowaliśmy jedynie mecz Śląska z Bełchatowem (z 2:1 na 1:1), gdzie bramka Paixao padła z 30-centymetrowego spalonego.