Radosław Adamski to przykład piłkarza, dla którego sport nie jest jedynym sposobem na życie. Zawodnik Resovii jeszcze rok temu łączył grę w drugiej lidze z pracą w szkole. Adamski pomagał w nauce dzieciom z niepełnosprawnościami i autyzmem, był nauczycielem wspomagającym. W wywiadzie z nami opowiada o tym, dlaczego zdecydował się na taki zawód i co dała mu ta praca. Mówi też o tym, jak to jest przebyć z jednym klubem drogę od gry w rezerwach w “okręgówce” do występów na zapleczu Ekstraklasy.
Masz 18 lat, grasz w lidze okręgowej w rezerwach Resovii. Dekadę później strzelasz bramkę ŁKS-owi na zapleczu Ekstraklasy. Ładnie się to rozwinęło.
Nie spodziewałem się tego. Wiadomo, że jak jesteś młodym zawodnikiem, masz 18 lat, to twoim marzeniem jest gra w jak najwyższej lidze, w Ekstraklasie. W głowie był cel, że fajnie byłoby zagrać na jak najwyższym szczeblu. Chciałem się dostać do pierwszej drużyny Resovii, być częścią tego zespołu.
Trochę zeszło, żeby ten cel zrealizować.
Kiedy przychodziłem do rezerw Resovii, klub był w drugiej lidze, to były jeszcze czasy podziału na wschód i zachód. Konkurencja była duża, cele były inne. Były pieniądze i zabrakło punktu, żeby awansować na zaplecze Ekstraklasy. Nie stawiano wtedy na młodzież tak, jak teraz. Ale też przyznam szczerze – nie imponowałem umiejętnościami trenerom. Nie były one na poziomie ówczesnej drugiej ligi.
Czego brakowało?
Pewnie wszystkiego! (śmiech) Byłem zapraszany na treningi, siedziałem w szatni pierwszej drużyny. Głowa jednak nie pracowała tak jak teraz. Odstawałem od chłopaków, więc trenerzy też to pewnie widzieli.
CASHBACK 500 PLN NA START W FUKSIARZ.PL. ZGARNIJ NAJWYŻSZY BONUS BEZ OBROTU!
Twoja kariera ułożyła się jednak tak, że w Rzeszowie widziałeś wszystko. Od derbów rezerw w okręgówce po derby w finale baraży o awans do 1. ligi.
Parę meczów derbowych udało mi się zagrać, zawsze jest dodatkowa motywacja. Wiadomo, że bliżej jest mi do Resovii, chociaż na 90minut.pl mam też wpisany epizod w juniorach Stali… Jeśli chodzi o derby w okręgówce, to praktycznie cała nasza drużyna wychowała się w Resovii. Dla każdego był to więc mecz o podwójnej wadze. Bojowe nastawienie, liczyły się tylko derby, to było dla nas wydarzenie. Wiadomo, poziom sportowy w porównaniu z tym meczem barażowym, był troszkę inny. Ale emocje podobne. Chociaż ten smaczek w postaci walki o awans robił swoje.
Inna stawka.
To było dla nas motywujące, ale też była delikatna presja. Wiedzieliśmy, że jak się nie uda, to podwójnie zaboli.
Derby derbami, a najciekawsza historia, jaka spotkała cię w niższych ligach? W rozmowie z “Podkarpacie LIVE” powiedziałeś, że grałeś nawet na podwójnym gazie.
Zdarzyło się! Nie wypieram się tego, człowiek musi chyba przejść przez wszystko i nauczyć się na własnych błędach. Takie wtedy miałem podejście do piłki. Starsi koledzy powtarzali często: gaz robi gaz. No to brałem przykład ze starszych… W czasach studenckich graliśmy też w akademickich mistrzostwach Polski. A wiadomo, jak to jest, kiedy studenci pojadą na wyjazd. Ale to już dawne historie. Wyrosłem z tego, zmieniłem podejście.
Nie było to jedyne mistrzostwo, jakie wywalczyłeś. Sukcesy się ciebie trzymały, było kilka awansów w tych niższych ligach.
Z Wilgą Widełka awansowaliśmy do Klasy A, potem z Resovią II zrobiliśmy awans do IV ligi i w końcu dwa z pierwszą drużyną. Nawet jak przyszedłem do juniorów, to byliśmy w drugiej lidze i awansowaliśmy do pierwszej. Może jestem jakiś talizmanem? Miłe uczucie, nawet jak uczestniczy się w tym w mniejszym wymiarze. W Wildze świętowaliśmy raczej po każdym meczu. Grill był zawsze!
Czytałem, że cały czas lubisz oglądać lokalną piłkę.
Tak, cały czas jak mam możliwość pojechać na mecz do Wilgi Widełka to z przyjemnością się wybieram. Niektórzy koledzy, z którymi zaczynałem grać w piłkę, nadal tam występują. Możemy się spotkać, pogadać, wymienić poglądy na temat różnicy poziomów. Oni grają w Klasie B, ja miałem szczęście i udało mi się dotrzeć tu, gdzie jestem.
A w zasadzie jesteś cały czas w tym samym miejscu, bo przez większość kariery był to Rzeszów. Sam mówiłeś, że nie za bardzo chciałeś się stąd ruszać.
Po ukończeniu liceum zacząłem studia w Rzeszowie i nie chciał się stąd ruszać. Nigdy nie miałem też menadżera, a moje statystyki nie zwalały z nóg, więc zainteresowania specjalnie nie było. Na miejscu oddawałem serce na boisku i kręciłem się w okolicy, bo miałem też epizody w Stalowej Woli i Przemyślu. Liczyłem kiedyś, że w pierwszym zespole Resovii mam już chyba ponad 170 występów.
Imponująca liczba, bo przecież niezależnie od ligi trzeba było się w składzie utrzymać.
Trenerzy mnie lubili!
Mimo to podpisywałeś zawsze roczny kontrakt.
W przeszłości klub nie zawsze płacił na czas, np. wtedy, kiedy byłem w rezerwach. Byłem młodym zawodnikiem i nie chciałem wiązać się dłuższą umową, żeby nie mieć później problemów z odejściem. Tak już w sumie zostało, chociaż akurat teraz kontrakt przedłużył mi się automatycznie, bo pierwszy raz miałem wpisaną taką opcję do umowy.
Powoli idziesz do przodu! Jak przez te wszystkie lata zmieniła się Resovia?
Zmieniło się naprawdę dużo. Organizacja, infrastruktura. Teraz Resovia jest lepiej zarządzana, z czasem każdy w klubie nauczy się też 1. ligi, bo wiadomo, że zawsze są jakieś małe niedociągnięcia. Będziemy jednak robić kroki do przodu, Rzeszów zasługuje na to, żeby mieć klub przynajmniej na zapleczu Ekstraklasy. Zmienili się przede wszystkim ludzie, którzy zarządzają. Kiedyś wielu rzeczy brakowało, teraz czego byśmy nie chcieli, to klub jest w stanie nam to zaoferować. W rezerwach każdy miał jakieś stypendium czy umowę podpisaną, ale jak nie płacili w pierwszym zespole, to tym bardziej nie płacili w drugim. Był taki okres, że potrafili nie płacić rok…
Jak sobie wtedy radziłeś?
Wtedy byłem jeszcze na dorobku rodziców. Szczęście, że miałem też stypendium ze studiów. Dopiero po studiach zacząłem łączyć grę w piłkę z pracą.
To dobry moment, żeby o tym pomówić. Pracowałeś w szkółce piłkarskiej i w szkole, więc chyba nigdy nie opierałeś się w stu procentach na piłce, aż do teraz.
Tak. Jak skończyłem studia, to poszedłem na rok do Stalowej Woli i Przemyśla. Kiedy grałem w Stali, to nie pracowałem, ale już w Przemyślu dorabiałem w szkółce i grałem w czwartej lidze. W Resovii szukałem już pracy w szkole, chciałem być wuefistą, ale wiadomo, że ich jest pod dostatkiem. Zostałem asystentem ucznia z autyzmem, w ramach stażu. Pomagałem mu na lekcjach. Później porozmawiałem z nauczycielami, z rodzicami tego ucznia i dali mi sygnał, że dobrze mi to wychodzi. Poszedłem na studia podyplomowe z oligofrenopedagogiki oraz autyzmu i zostałem w szkole na kolejne lata jako asystent i nauczyciel wspomagający w klasie integracyjnej.
Szukałeś dodatkowego zajęcia, bo nie wierzyłeś, że utrzymasz się tylko z piłki, czy po prostu chciałeś zrobić coś dla siebie?
Chciałem się rozwijać, bo wiedziałem, że po skończeniu przygody z piłką coś trzeba robić. Zawsze chciałem pracować w szkole, pracować jako wuefista. Ale skoro ciężko było złapać godziny, to poszedłem w tę stronę i teraz mam skończone dwa kierunki. Fajnie się to ułożyło, bo rozwijałem się pod tym kątem, a w międzyczasie przyszedł sukces piłkarski w Resovii. W drugiej lidze pracowałem jako nauczyciel, ale w pierwszej ciężko było już to pogodzić i zostałem przy samej piłce.
A nie było ciężko już w drugiej lidze? Są historie o tym, że piłkarze na tym poziomie grają i pracują w kopalni, ale to jednak szczebel centralny, potrzeba dużego zaangażowania.
Trener Szymon Grabowski akurat też pracował w szkole. Treningi były po południu, nie było z tym problemów. Inni piłkarze też mieli różne mniejsze zajęcia, np. w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Rzeszowie.
Łączenie nauki z grą też ci nigdy nie przeszkadzało? Jak motywowałeś się, żeby te studia skończyć?
Byłem na miejscu, więc to ze sobą nie kolidowało. Wiedziałem, że studia mi się przydadzą, więc na to postawiłem. Wiadomo, że gdybym robił studia teraz, pewnie nie byłoby tak łatwo. Gorzej było ze studiami podyplomowymi, bo miałem zjazdy w weekend, kiedy grałem mecze. Czasami nie chciało mi się iść na zajęcia, ale miałem takie samozaparcie.
Zdarzało się jeździć na mecze z książkami na kolanach?
Aż tak to nie, ale czasami książkę w ręce miałem.
Co dała ci twoja praca, jak ona dokładnie wyglądała? Żona twojego kolegi z zespołu, Jakuba Wróbla, wykonuje podobną pracę. Mówił, że wyciąga z tego wnioski, które przydają mu się na boisku.
Pomagałem dzieciom z niepełnosprawnościami intelektualnymi i fizycznymi. Podczas każdej lekcji byłem drugim nauczycielem. Pomagałem przepisać coś z tablicy, dawałem wsparcie, żeby to dziecko też mogło skończyć szkołę i radzić sobie w życiu. To wymagało trochę innego podejścia, złapania więzi z dziećmi. Podobno mam do nich rękę, tak słyszałem już za czasów pracy w szkółce. To buduje człowieka. Ta praca mnie ukształtowała, na boisku byłem bardziej skoncentrowany. Czasami człowiek nie daje sobie sprawy, że coś na niego wpływa. Po upływie czasu można dojść do wniosku, że coś jednak pomogło.
Dzieci w szkole rozpoznawały cię jako piłkarza?
Miałem nawet wiernego kibica w klasie! Wiedział wszystko. Dzieciaki wiedziały, że gram. Miałem jednak pewien problem, bo pracowałem w szkole, która jest na rejonie Stali Rzeszów.
Mogło być gorąco…
Obyło się bez uszczypliwości, ale uśmieszki się zdarzały. Zwłaszcza gdy jeszcze było gimnazjum, wiadomo, jacy są gimnazjaliści. Lubią coś dopowiedzieć!
A kibicowi Resovii musiałeś się tłumaczyć?
Nie był szczęśliwy, kiedy przegrywaliśmy. Czasami trzeba było wyjaśnić dlaczego. Ale to oczywiście w formie żartów, czy sympatycznej rozmowy.
Koledzy z szatni jakoś na twoje dodatkowe zajęcie reagowali?
Miałem ksywkę “Belfer”. Ale w tym sezonie musieli mi ją zmienić, skoro już nie pracuję w szkole.
Rozumiem jednak, że wiążesz swoją przyszłość z tym zawodem?
Kiedy skończę grać w piłkę to tak, będę chciał wrócić do szkoły. Nie wiem jeszcze w jakiej roli, czy to będzie ta sama szkoła, w której pracowałem wcześniej, czy może Szkoła Mistrzostwa Sportowego, bo zawsze chciałem być trenerem. Piłkarskim, albo od przygotowania fizycznego.
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. Newspix