Marcel Sabitzer to doskonały produkt stajni Red Bulla. Jest piekielnie ambitny. Ralf Rangnick twierdził, że nawet zbyt ambitny i musiał go temperować. Julian Nagelsmann zachwyca się jego regularnością. Jose Mourinho zrównał jego znaczenie dla Lipska ze znaczeniem Messiego dla Barcelony. Uosabia szaloną wręcz mentalność zwycięzcy. Jego młodzieżowi szkoleniowcy na każdym kroku podkreślali, że nie zwykł przegrywać. Kładzie się o 22:00, nie jest chipsów, unika słodyczy, wręcz do przesady dba o komfort własnego organizmu. Nie lekceważy żadnego sukcesu i świetnie czuje się jako część większej machiny, choć nie ukrywa, że marzą mu się przy tym trofea i wielkość własnego nazwiska. Jako kapitan w szatni siada i słucha. Nie musi wiele mówić, żeby mieć szacunek, wystarczy, że jest kompletny. Oto jego historia.
I
W futbolowej rodzinie Red Bulla dba się o małe gesty motywacyjne. Liczy się tu filozofia ciągłego rozwoju, kult samodoskonalenia, zwycięska mentalność i nieustanna potrzeba rozpościerania skrzydeł. Ralf Rangnick, ojciec chrzestny tego projekt, twierdzi nawet, że piłkarze pójdą za jakąś koncepcją, tylko pod warunkiem, że dostaną gwarancję stania się lepszymi. To jest oś całej narracji piłkarskiego przedsięwzięcia konstruowanego przy udziale wielkiej firmy produkującej napoje energetyczne. Fundament rosnących lokalnie i międzynarodowo potęg RB Lipsk, Red Bull Salzburg, New York Red Bulls i innych pokrewnych tworów.
Marcel Sabitzer nie był więc zdziwiony, kiedy na lustrze w klubowej łazience przeczytał treść spersonalizowanej wklejki. Był 2017. Lipsk właśnie przebojem wziął Bundesligę i szykował się do debiutu w Lidze Mistrzów. Zespół brawurowo prowadził Ralph Hasenhuttl. Powoli rozbłyskały gwiazdy Naby Keity, Timo Wernera, Dayoty Upamecano, otoczonych przez kluczowych zadaniowców – chociażby Lukasa Klostermanna, Marcela Halstenberga, Emil Forsberga, Kevina Kampla, Konrada Laimera, Petera Gulacsiego, Williego Orbana czy właśnie Sabitzera.
Austriak tylko się uśmiechnął. Napis mu schlebiał. Jeszcze nie wiedział, że czeka go najmniej spektakularny sezon w swojej całej dotychczasowej przygodzie w Niemczech, przerywany dwukrotnie przez kontuzje barków, ale krótki motywacyjny przekaz od władz klubu uznał za proroctwo. Proroctwo, które spełniło się niedługo później.
Na wklejce przyklejonej do lustra napisane było: „Marcel jest tu po to, żeby przewodzić”.
II
Marcel Sabitzer nigdy nie powie, że wszystko w karierze zawdzięcza ojcu. W latach 90. Herfried Sabitzer był bardzo solidnym grajkiem na austriackich boiskach. Zawodowo kopał trochę ponad dekadę. W ojczyźnie nastrzelał sporo bramek, sześć razy zagrał nawet w reprezentacji Austrii, ale świata futbolu nigdy nie podbił. Mało kto o nim słyszał. Syn przerósł go już dawno. I nic dziwnego, bo od małego nie mógł znieść faktu, że jego ojciec jest tak zmienny i niestały w przygotowaniu mentalnym. Podglądał go, kiedy ten występował w SV Mattersburg, często wchodził do szatni, przysłuchiwał się rozmowom dorosłych piłkarzy i sprawnie wyciągał wnioski.
– Mój ojciec prezentował w pięćdziesięciu procentach mentalność zwycięzcy i w pięćdziesięciu procentach mentalność przegranego. Dlatego też w połowie meczów grał świetnie, a w połowie słabo. Naprawdę wiele zależało do tego jak się nastroił, jak się przygotował, jak myślał. Szybko zauważyłem ten schemat i już przed meczem niekiedy wiedziałem, z jakiej strony się pokaże. Chciałem być inny. Odziedziczyłem więc po nim pozytywne pięćdziesiąt procent mentalności, a resztę uzupełniłem talentem i pracą nad sobą – opowiadał w Kickerze.
LIVERPOOL PRZEGRA Z RB LIPSK? KURS: 2,54 W EWINNER!
Werner Gregoritsch, który prowadził Marcela Sabitzera w reprezentacji Austrii U-21, w rozmowie ze Sky Germany stwierdził, że największym autem jego byłego podopiecznego jest to, że już na poziomie temperamentu i nastawienia nie dopuszcza myśli przegranej. Reinhard Holzschuster, jego trener z akademii Grazer AK, dodaje, że największe wrażenie robiło na nim to, że młody chłopiec wręcz fizycznie przeżywał pojedyncze klęski. Ponoć nie było płaczu, nie było lamentu, nie było ostentacyjnych gestów. Było tylko milczenie przeobrażające się z czasem w zaciśnięte zęby i galopującą chęć rewanżu.
Jak tłumaczy to sam zainteresowany?
Ano tak, że nie widzi w tej irytacji nic zdrożnego i wyjątkowego, skoro całe życie tylko wygrywa.
III
Zawsze imponował mu Steven Gerrard, choć skauci zazwyczaj jego boiskowe umiejętności porównywali do Davida Beckhama. Był spektakularny, nigdzie nie pełnił drugoplanowej roli. Odnajdywał się i jako ósemka, i jako dziesiątka, i jako skrzydłowy, i jako napastnik. Liczby przychodziły mu z łatwością. Strzelał, asystował, kreował. Robił wszystko, co musiał, miał zaplanowaną ścieżkę do wielkiej kariery i był przekonany o swojej nieomylności.
– To była pułapka. Był taki moment, kiedy miałem szesnaście albo siedemnaście lat, że wydawało mi się, że już wszystko zrobiłem. Że jestem idealny, że nie muszę się poprawiać, że sam sobie ze wszystkim radzę. Teraz widzę, jakie to było głupie i niemądre. W tamtym momencie jeszcze nic nie osiągnąłem, a ja nie chciałem słuchać nawet najdrobniejszych, nawet najmniejszych głosów krytyki. Musiałem dojrzeć. Poprawisz się tylko wtedy, gdy przyjmujesz konstruktywną krytykę. Są na świecie mądrzejsi od ciebie – opowiadał Red Bullowi.
Inna sprawa, że Marcel Sabitzer fatycznie był profesjonalistą. Nie gubił się, nie popełniał błędów młodości. Konsekwentnie dążył do kariery. Szybko narzucił sobie rytm. Leżeć w łóżku i przygotowywać się do spania już o 22:00. Zostawać dłużej po treningach. Nie jeść słodyczy, nie jeść chipsów, nie tykać pustych kalorii. Cheat day? A co to takiego? Alkohol? Mało, okazjonalnie i bardzo rzadko. Kiedy czyta się wywiady z nim w roli głównej, narracja wokół trybu życia przypomina bliźniaczo opowieści Grzegorza Krychowiaka. To ten sam typ skrajnego zaprogramowanego profesjonalizmu. Kiedy urodziło mi się dziecko, noce bywały niespokojne, zarwane, tracił rytm.
Nic dziwnego, że irytował się, kiedy inni nie potrafili się do tego dostosować.
– Nie mogłem się wyluzować, kiedy widziałem, że ja śpię już o 22:00, a ktoś dopiero o 2 rano zmierza w stronę sypialni i nie ma między nami żadnej różnicy na murawie – opowiadał.
IV
To, że każdy piłkarz jest inny i że każdy człowiek ma inny organizm zrozumiał dopiero, kiedy został kapitanem RB Lipsk. Wcześniej Ralfowi Rangnickowi zdarzyło się zdjąć go z murawy podczas gierki treningowej. Za bardzo wyżywał się na kolegów. Frustrowała go każda błędna decyzja, niekonsekwencja taktyczna, przesadna samolubność. W tej obsesji realizacji wizji przypominał nieco Joshuę Kimmicha, który w podobny sposób terroryzował i dalej terroryzuje swoich klubowych kumpli w Bayernie. Rangnick dawał Sabitzerowi przestrzeń na ochłonięcie. Kilka minut, wdechy, wydechy i powrót na trening. Jeśli sytuacja się powtarzała – wylatywał ponownie. I tak do skutku.
Rangnick w The Athletic wyraził się o swoim byłym podopiecznym bardzo krótko:
– Bywał zbyt ambitny.
Bo bywał. Sam szybko to zrozumiał. Kiedy długiej kontuzji doznał Willi Orban, a do Napoli przeszedł jego zastępca Diego Demme, Marcel Sabitzer został wybrany kapitanem Lipska. Szybko wypracował sobie sposób liderowania szatni. Dużo słucha. Siada i po prostu słucha. Gadulstwa, żartów, pieprzenia, euforii, smutków, plotek, paplania, narzekania. Szatniowej codzienności. Włącza się, kiedy trzeba. Ponoć jest konkretny, zdecydowany i przekonujący. Najlepiej o jego mentalnym liderowaniu opowiada historia, w której zapytano go o jego przedmeczowe rytuały. Sabitzer odparł, że takowych nie ma, ale zaraz wymienił przyzwyczajenia całej drużyny i dodał, że on nie tyle się nie wyłamuje, co starannie je pielęgnuje. Umie przewodzić. Lubi rutynę drużynową. Sam nie ma zbyt wielu fiksacji, zbyt wielu dziwactw. To kapitan skrojony pod RB Lipsk.
V
Jest usposobieniem piłkarskiej filozofii Red Bulla.
RB Lipsk ściągnął go do siebie za 2 miliony euro z Rapidu Wiedeń i od razu wypożyczył do Red Bull Salzburg.
Kiedy spojrzy się na statystyki, które w sezonie 2014/15 wykręcał w austriackiej Bundeslidze, można doznać niemałego szoku. To był absolutny kosmos. Serio. 33 mecze, 19 goli, 16 asyst. W Pucharze Austrii nie gorzej – 6 meczów, 7 goli, 5 asyst. Wszystko dlatego, że u Adiego Huttera grywał nie tylko w ultra-ofensywnym systemie, ale też często na ultra-ofensywnych pozycjach – na kierownicy, na skrzydle, na ataku obok Jonathana Soriano. Musiał mieć liczby, więc liczby miał. Nigdy później nawet nie zbliżył się do takich osiągów, choć w tej kwestii niewiele można mu zarzucić, bo nie schodzi poniżej kilkunastu wpisów do klasyfikacji kanadyjskiej.
RB LIPSK POWYŻEJ 1.5 GOLA? KURS: 2,26 W SUPERBET!
Ale wróćmy do austriackich czasów. Pewnie gdyby takie cyferki wykręcał pięć-sześć lat później, zgłosiłaby się po niego plejada angielskich klubów, chcąca zapłacić Lipskowi fortunę, żeby mieć go u siebie. Lipsk jednak mądrze prowadził i prowadzi swoich zawodników i swoje drużyny. Po wybitnym statystycznie sezonie w austriackiej Bundeslidze, Sabitzer został ściągnięty do niemieckiej 2. Bundesligi. Żadną tajemnicą nie jest fakt, że nie był z tego zadowolony. Narzekał. Miał wątpliwości. Marzyła mu się gra w topowej lidze, w europejskich pucharach, podbijanie świata, a nie kopanie na zapleczu niemieckiej elity. Do pewnego myślenia dorastał wraz z klubem – wszystko musiało nadejść krok po kroku.
Wszystko odszczekał sezon później, kiedy Lipsk zaczął robić furorę w Bundeslidze.
VI
Boiskowym liderem został, kiedy drużynę przejął Julian Nagelsmann, który przesunął go ze skrzydła do środka pola. Jego heat mapa. Jest wszędzie.
Nagelsmann uznał, że w centrum lepiej eksponowane są jego największe atuty, że tam ma największy wpływ na zespół i rytm gry, który doskonale rozumie. Panowie w mig złapali wspólny język. Sabitzer w rozmowie z The Athletic śmiał się, że choć obaj oglądają te same programy telewizyjne i że choć to samo ich kształtuje, to między nim a młodym szkoleniowcem Lipska rysuje się wielka intelektualna przepaść. Twierdził, że Nagelsmann to geniusz, a ten nie pozostawał mu dłużny.
– Jaki jest największy atut Sabitzera? Jego regularność. Nie zalicza słabszych momentów, słabszych meczów, słabszych dni, słabszych tygodni, miesięcy, rund, sezonów – wyliczał szkoleniowiec Lipska.
Rzut oka na jego noty w Kickerze.
2016/17: 3,1o
2017/18: 3,17
2018/19: 3,26
2019/20: 2,92
2020/21: 2,91
Odkąd w klubie jest Nagelsmann, coraz rzadziej przydarzają mu się wahania formy. Gra jako szóstka albo ósemka. Albo ktoś pomiędzy tym. Jest część przy piłce – pewny, regularny i zabójczo konsekwentny w realizacji zaleceń taktycznych. W tym sezonie oddaje półtora strzału na mecz. Wykonuje karne – bezbłędnie. 57 kontaktów z piłką na mecz. Jedno kluczowe podanie na mecz. Jest precyzyjny – 88% celnych podań na swojej połowie. Na połowie rywala – 74%. Odbiera, przerywa, robi wślizgi, kiwa się rzadko. Nie od tego jest, nie bywa spóźniony. Stosunkowo dużo strat, bo aż dwanaście. Jose Mourinho powiedział nawet, że Austriak jest tak ważny dla Lipska jak Leo Messi do Barcelony. I może to hiperbola, ale coś The Special One musiał mieć na myśli.
VII
Fragment wywiadu z oficjalnej strony Bundesligi.
Co jest najważniejsze w piłkarskim spełnieniu?
Tytuły. Bez dwóch zdań!
VIII
Twierdzi, że tytuły są dla niego najważniejsze, ale nie należy doszukiwać się w tym frustracji, choć przecież w jego prywatnej gablocie nie zalega zbyt wiele pucharów i medali – mistrzostwo Austrii, Puchar Austrii, tytuł najlepszego piłkarza w Austrii za 2017 rok. W Lipsku niełatwo o trofea. W Bundeslidze dominuje Bayern, w minionym sezonie Lipska musiał uznać wyższość PSG w półfinale Ligi Mistrzów. Po tym drugim meczu Sabitzer nie spał przez całą noc. Nic dziwnego. Jeśli Lipsk wszedłby do finału Ligi Mistrzów, on byłby jednym z największych bohaterów tej przygody – wcześniej strzelił dwa gole w 1/8 z Tottenhamem i zaliczył asystę w ćwierćfinale z Atletico.
Sabitzer nie lekceważy żadnego sukcesu. Próżno szukać u niego narzekactwa, malkontenctwa. On wie, jaką rolę pełni w Lipsku. Wie też, że nie jest tu na zawsze. Że każda ładna strzelona bramka, każda dobra runda i każdy udany sezon przybliża go do dużego transferu. Sam mówi, że nigdy nie powiedział, że skończy karierę na wschodzie Niemiec. Bo niby czemu? To też idealnie pasuje do charakterystyki tego klubu. Projekt Red Bulla jest długofalowy i nieuzależniony od pojedynczych postaci. To biznes. Jest koncepcja, jest ciągłość, są wykonawcy, ale nie ma ślepego przywiązania do tradycji. Rozumie to i Lipsk, i Sabitzer. Nikt nie obrazi się, jeśli zaraz odejdzie za 40-50 milionów euro, bo tak wycenia go rynek.
Zimą sporo mówiło się, że może trafić do Tottenhamu i to do tego z Julianem Nagelsmannem, co jeszcze bardziej podsycało plotki. Media pytały go o to i nigdy nie zaprzeczał.
– Nie wiem, jakie plany ma Julian – śmiał się i dodawał – mój kontrakt kończy się w 2022, ale zobaczymy.
IX
Inna sprawa, że Sabitzer ma w Lipsku jeszcze sporo do zrobienia. Chociażby zdobycie jakiegoś upragnionego tytułu, najlepiej Ligi Mistrzów. W tym roku pozycja startowa nie jest najlepsza. W pierwszym meczu 1/8 Lipsk przegrał z Liverpoolem 0:2, a on mocno się do tego przyczynił. Fragment pomeczówki:
Pierwszy cios w swoją twarz wymierzył Marcel Sabitzer. Austriak postanowił wycofać piłkę do jednego ze swoich obrońców. Pomysł dobry, bo Liverpool podszedł bardzo wysoko, sam pomocnik miał na plecach dwóch piłkarzy The Reds. Jego zagranie było jednak na tyle nieudolne, że zamiast do Upamecano, trafiło pod nogi Salaha. Egipcjanin tej sytuacji zmarnować nie mógł. Zrobiło się 1:0.
Rozczulająca jest reakcja samego Sabitzera, gdy przez dwie sekundy próbował gonić skrzydłowego mistrza Anglii. Po tej krótkiej chwili odpuścił i włożył twarz w ręce. Gest ten wykonał jeszcze zanim Salah stanął oko w oko z Gulacsim. On po prostu wiedział, co zaraz nastąpi.
Rewanż będzie idealną okazją na zemstę.
X
Marcel Sabitzer: – Kiedy w końcu przestanę grać w piłkę nożną, chcę móc spojrzeć wstecz i zobaczyć błyskotliwą karierę, naznaczoną sukcesami, pucharami i wielką sławą mojego nazwiska.
JAN MAZUREK
Fot. Newspix