Reklama

PRASA. Rzeźniczak: Chcę zakończyć karierę w Ekstraklasie. Najlepiej w Wiśle Płock

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

06 marca 2021, 08:28 • 12 min czytania 1 komentarz

Co słychać w dzisiejszej prasie? Szału nie ma, ale trochę ciekawych treści znajdziemy. “Przegląd Sportowy” serwuje nam m.in. wywiad z prezesami łódzkich klubów oraz ciekawostkę o rzutach karnych w Serie A, które bardzo często bronią Polacy. Jest także szczera rozmowa z Jakubem Rzeźniczakiem. – Nie będę ukrywał, że przed rokiem pojawiły się myśli, żeby skończyć z graniem. Miałem sporo mniej lub bardziej poważnych urazów. Wiadomo, gdy piłkarz nie występuje i jest kontuzjowany, to ma chwile zwątpienia. Było to frustrujące, bo nie mogłem pomóc kolegom z drużyny, a czasami nawet trenować. Od początku listopada wszystko jest już jednak w jak najlepszym porządku. Miło byłoby zostać w Wiśle do momentu pierwszych meczów na nowym stadionie. Chciałbym m.in. w taki sposób wpisać się do historii klubu – mówi obrońca “Nafciarzy”.

PRASA. Rzeźniczak: Chcę zakończyć karierę w Ekstraklasie. Najlepiej w Wiśle Płock

Sport

Błąd kiosku – dodano numer sprzed miesiąca jako dzisiejszy, postaramy się nadrobić “Sport” w trakcie dnia.

Super Express

Euzebiusz Smolarek o Der Klassiker oraz zmianach w kadrze Polski. Czy faktycznie polski trener nie jest w stanie zaimponować piłkarzom?

– Kto wygra Der Klassiker?

– Przykro mi to mówić, ze względu na polskich kibiców Bayernu i Lewandowskiego, ale wygra Borussia. Grają nierówno, co pokazuje ich miejsce w tabeli, ale są mecze, w których im wszystko wychodzi. Mam nadzieję, że tak będzie dzisiaj. Mówię to również jako były piłkarz i kibic tego klubu do dzisiaj. Natomiast uważam, że mistrzem będzie Bayern, choć do końca będzie musiał walczyć o każdy punkt. Nie tak, jak w kilku poprzednich sezonach, gdy na kilka kolejek przed końcem miał zapewnione mistrzostwo.

Reklama

– Zaskoczyła pana zmiana na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski?

– Zaskoczyła, a nawet była lekkim szokiem. Znam trenera Brzęczka i mieliśmy okazję rozmawiać kilkakrotnie, gdy prowadził kadrę. Uważam, że dobrze wykonywał swoją pracę.

– Trener Jacek Gmoch powiedział, że żaden polski trener nie jest w stanie niczym zaimponować gwiazdom naszej kadry. Zgodzi się pan z takimi słowami?

– Nie do końca. Gdy piłkarze nie są zadowoleni z taktyki, a chyba tak było za kadencji Brzęczka, to zawsze mogą porozmawiać z trenerem i coś wyjaśnić. Autorytet może i jest ważny, ale są trenerzy, którzy podchodzą do piłkarzy w sposób bardziej koleżeński, jak choćby Juergen Klopp. Takie podejście jest często pomocne. Poza tym w reprezentacji gra się przede wszystkim dla kraju, a nie dla trenera.

Przegląd Sportowy

Komentarz dotyczący pierwszych powołań Sousy. 10 nazwisk odpadnie z listy?

Reklama

Poza Puchaczem, Piątkowskim, Kozłowskim i Sliszem, na liście Sousy znalazło jeszcze czterech piłkarzy, którzy nigdy w drużynie narodowej nie grali: Michał Helik, Sebastian Kowalczyk, Karol Świderski i Rafał Augustyniak. Temu ostatniemu pomogła sytuacja w środku pola kadry. Jacek Góralski i Krystian Bielik zerwali więzadła krzyżowe, o wyjeździe na EURO mogą zapomnieć. Sousa musi szukać nowych rozwiązań w drugiej linii, dlatego zdecydował się sprawdzić 27-latka z Uralu Jekaterynburg, który w miniony weekend strzelił dwa gole w spotkaniu ligi rosyjskiej. Zmiana selekcjonera okazała się też dobrą wiadomością dla Pawła Dawidowicza z Hellas Werona i Dawida Kownackiego z Fortuny Düsseldorf – obaj wracają do reprezentacji po dłuższej przerwie. Po nominacji dla Portugalczyka sporo dyskutowano o tym, dla kogo zatrudnienie tego szkoleniowca może być korzystne, a kto na tym najmocniej ucierpi. Wygranymi są wyżej wymienieni, natomiast największym przegranym wydaje się obrońca Heerenveen Paweł Bochniewicz, którego Jerzy Brzęczek powoływał jesienią, a który teraz nie znalazł się nawet na 35-osobowej liście. Liście, która 15 marca zostanie dość mocno okrojona. Selekcjoner zdecydował się na tak wiele nazwisk, ponieważ federacje mają obowiązek rozesłać powołania minimum 15 dni przed początkiem zgrupowania. Przez ten czas może się jednak wiele wydarzyć, dlatego Sousa pozostawił sobie sporo możliwości: z 35 nazwisk wybierze najprawdopodobniej 25.

Jakub Rzeźniczak z jasną deklaracją: chce zakończyć karierę w Płocku. A potem obrońca ruszy w świat menedżerki.

Po spotkaniu z Białą Gwiazdą, w mediach społecznościowych kibice Wisły Płock łączyli pana zejście z boiska z porażką. Domagali się również przedłużenia umowy z panem. Obecny kontrakt wygasa 30 czerwca. Będzie nowy?

Z prezesem Tomaszem Marcem spotkałem się w grudniu. Umówiliśmy się, że w marcu podejmiemy decyzję dotyczącą mojej przyszłości. W międzyczasie rozmawiałem z dyrektorem sportowym Pawłem Magdoniem i wyraziłem chęć pozostania w klubie. Nie będę ukrywał, że przed rokiem pojawiły się myśli, żeby skończyć z graniem. Miałem sporo mniej lub bardziej poważnych urazów. Wiadomo, gdy piłkarz nie występuje i jest kontuzjowany, to ma chwile zwątpienia. Było to frustrujące, bo nie mogłem pomóc kolegom z drużyny, a czasami nawet trenować. Od początku listopada wszystko jest już jednak w jak najlepszym porządku. Nic mi nie dolega, nic nie boli. Jest duża radość z gry. Zmieniłem trochę dietę, schudłem kilka kilogramów. Fizycznie czuję się bardzo dobrze. Pokazują to również wszystkie meczowe statystyki wydolnościowo-biegowe. Na tą chwilę chcę grać w piłkę jak najdłużej. Tak jak mówiłem, wyraziłem chęć pozostania w Wiśle. Myślę, że w odpowiednim momencie usiądziemy z prezesem Marcem i dogadamy wszystkie szczegóły.

W programie „Turbo Kozak” na antenie Canal+ powiedział pan, że po karierze zamierza pójść w świat menedżerów piłkarskich. To daleka perspektywa?

Bez dwóch zdań jestem bliżej zakończenia kariery niż początku. Mam taki plan, żeby później zostać przy futbolu w roli agenta. Na początku na pewno nie będę samodzielnym menedżerem. Nie jest to proste zajęcie. Niektórych spraw trzeba się nauczyć. Od dłuższego czasu znam się i przyjaźnię z Jurkiem Kopcem. On siedzi w tym biznesie dobrych kilka lat. Gdy przechodziłem do Legii, to już wtedy zajmował się interesami na przykład Maćka Korzyma. Teraz Jurek bardzo blisko współpracuje z Pinim Zahavim (menedżerem m.in. Roberta Lewandowskiego – przyp. red.). Trwa to już od bodaj trzech lat. Będę szedł w menedżerkę. Miałem przyjemność poznać pana Zahaviego. Kilka razy dzięki kontaktom Jurka spotkałem się z nim. Zamieniliśmy kilka zdań. Powiedział, że chętnie widziałby mnie w swoim teamie. Dla niego pracuje sporo osób. Taka perspektywa bardzo mi się podoba, ale na razie jest to bardzo poważna opcja na przyszłość. Obecnie jestem piłkarzem i w stu procentach na tym się koncentruję. Cieszy mnie jednak, że pojawiają mi się takie możliwości i alternatywy na przyszłość. To, że jestem zawodnikiem, może mi pomóc w pracy agenta. Nieskromnie powiem, że dzięki moim występom przez 18 lat stałem się jednym z bardziej rozpoznawalnych polskich piłkarzy w ekstraklasie. Myślę, że to może być swego rodzaju ułatwienie w pierwszych krokach na rynku menedżerskim.

A chciałby pan zakończyć karierę w ekstraklasie czy niekoniecznie? Ponoć drugoligowy Motor Lublin, w którym trenerem jest pana znajomy z Legii Marek Saganowski, również chciałby w letnim oknie transferowym sprowadzić Jakuba Rzeźniczaka.

Jeżeli zdrowie dopisze i cały czas będę utrzymywał wysoki poziom, to chciałbym grać do końca w jak najwyższej klasie rozgrywkowej. Chyba każdy tak ma. Magnesem do pozostania w Płocku jest też perspektywa ukończenia budowy nowego stadionu. To ekscytujące. Widzę, jak dzień po dniu prace idą do przodu. Obiekt rośnie w oczach. Miło byłoby zostać w Wiśle do momentu pierwszych meczów na nowym stadionie. Chciałbym m.in. w taki sposób wpisać się do historii klubu.

Podwójny wywiad z prezesami łódzkich klubów. Piotr Szor i Tomasz Salski w rozmowie z Łukaszem Grabowskim.

ŁUKASZ GRABOWSKI: Pamiętają panowie swoje pierwsze derby?

TOMASZ SALSKI (PREZES ŁKS): Trochę się wszystko zlewa, nie jestem pewien, czy to na pewno był mój debiut na meczach z Widzewem, ale jedno z pierwszych spotkań, które oglądałem, rozegrano w 1985 roku przy Piłsudskiego. Poszedłem z tatą na stadion Widzewa, mając nadzieję, że uda się wygrać. I zaczęło się całkiem nieźle, bo gola strzelił Krzysztof Baran, ale później trafiali już tylko gospodarze. Pamiętam bramki Dariusza Dziekanowskiego i Włodzimierza Smolarka. Przegraliśmy wtedy 1:4, więc nie był to udany start derbowej przygody.

A jak wyglądał pana derbowy debiut?

PIOTR SZOR (PREZES WIDZEWA): Pamiętam go doskonale. To był 1991 rok, miałem 12 lat i zaczynałem chodzić na mecze RTS z kuzynem. Zazwyczaj siedzieliśmy na trybunie pod Zegarem, ale akurat wtedy miałem lepszą miejscówkę, bo tuż za ławkami rezerwowych, więc mogłem co nieco podsłuchać, a i lepiej było widać. Gola dla nas strzelił Paweł Miąszkiewicz, ale chwilę później wyrównał Tomasz Wieszczycki. Do dziś pamiętam jego twarz po tym trafieniu. Delikatnie mówiąc, bardzo się cieszył z gola. Później widziałem tę minę jeszcze raz, kiedy zdobył bramkę dla Legii w meczu z nami. Przeżywałem deja vu.

Ostatnia kwestia. Łódź kibicowsko jest mocno podzielona, mniej więcej na pół. Wśród znajomych macie osoby stojące po drugiej strony barykady. Jak wyglądają wasze relacje przed i po derbach?

TOMASZ SALSKI: Normalnie. Wiadomo, że to szczególne spotkanie i o tym rozmawiamy. Po meczu wygrani mają powód do delikatnej szydery, ale na tym się kończy. Nie ma żadnych kłótni. Zresztą muszę przyznać, że sprawia mi satysfakcję, jak od widzewiaków usłyszę, że czegoś nam zazdroszczą. Że robimy coś dobrze.

PIOTR SZOR: Szczerze mówiąc ostatnio nie mam wiele czasu na utrzymywanie znajomości, ale z tymi ludźmi związanymi z ŁKS, z którymi mam kontakt, relacje wyglądają podobnie jak u pana Tomka. Drobne szpileczki, okazja do żartów i tyle. Ale to normalne i chyba na tym też ta gra polega.

Bayern brutalnie wbija szpilkę Haalandowi. Wszyscy się nim zachwycają, a Rummenigge rzucił, że Bawarczykom taki piłkarz nic nie da, bo mają lepszego.

W Borussii jest oczywiście kilku zawodników, o których marzą trenerzy niemal wszystkich klubów świata. Chodzi przede wszystkim o Erlinga Haalanda oraz Jadona Sancho. Ale w Monachium już zapowiedzieli, że nie wezmą udziału w wyścigu o rewelacyjnego Norwega i znakomitego  Anglika. Bo przy konkurencji z Madrytu, Barcelony, Paryża i klubów Premier League cena za tych piłkarzy podskoczy do olbrzymich rozmiarów, a poza tym w Monachium mają świetnych skrzydłowych i przede wszystkim genialnego napastnika. Haalandem należy się zachwycać, bo do niego bez wątpienia należy przyszłość, ale teraz podziwiać należy Roberta Lewandowskiego. Starcie Polaka z Norwegiem będzie oczywiście najciekawszym wydarzeniem „Der Klassiker”, żeby zobaczyć, jak dużo jeszcze atakującemu Borussii brakuje do naszego zawodnika. – Haaland? Bardzo dobry napastnik. Ale po co on nam teraz, skoro u siebie mamy jeszcze lepszego – powiedział kilka dni temu dyrektor zarządzający FCB Karl-Heinz Rummenigge. Również o Sancho w Monachium nie zamierzają się starać, bo za reprezentanta Anglii trzeba będzie zapłacić około stu milionów euro, a przecież mając Leroya Sane, Kingsleya Comana i Serge’a Gnabry’ego nie ma sensu inwestować w czwartego skrzydłowego.

Derby o tytuł? Real ma przed sobą bardzo ważny mecz z Atletico, którego stawką nie będzie tylko dominacja w stolicy Hiszpanii.

Ten mecz da odpowiedź na pytanie, na ile faktycznie Real ma za sobą kłopoty. Kilka tygodni temu znajdował się daleko w tyle za imponującym formą Atletico, ale w ostatnich tygodniach Królewscy odnieśli pięć zwycięstw z rzędu. Inna sprawa, że przeciwników mieli niezbyt mocnych, ale w pierwszej części sezonu to właśnie starcia ze słabszymi zespołami były ich zmorą. Z kolei lokalny rywal złapał zadyszkę, w czterech meczach wywalczył pięć punktów. Real zbliżył się do niego już na odległość trzech, ale w ostatniej kolejce znów sprawa się skomplikowała. Królewscy zremisowali z Sociedad (1:1), a Atletico pokonało na wyjeździe Villarreal (2:0) i różnica wzrosła do pięciu punktów. Za Realem przemawia jednak historia derbowych potyczek – i ta z dawnych lat, która nie ma jednak teraz specjalnego znaczenia, i ta najnowsza. W lidze Królewscy nie przegrali z sąsiadem dziewięciu meczów z rzędu. Do ostatnich derbów w grudniu Atletico przystępowało po serii 26 spotkań bez porażki, notabene od czasu poprzedniego starcia z Realem (0:1). Trwającą dziewięć miesięcy świetną passę zakończył właśnie przeciwnik z Santiago Bernabeu, zwyciężając 2:0. Oczywiście obie porażki Atetico poniosło na wyjeździe, ale u siebie szło mu nie lepiej. Nie potrafi ło wygrać z Realem w lidze w pięciu ostatnich spotkaniach na własnych obiektach. Oznacza to, że jeszcze nigdy nie pokonało go na Wanda Metropolitano, gdzie podejmuje rywali od 2017 roku. Jeśli teraz się przełamie, to wykona wielki krok do tytułu.

Polacy specjalistami między słupkami. Nasi bramkarze wybronili blisko połowę rzutów karnych w Serie A.

Jako się rzekło, Immobile też bezbłędny nie jest, i polscy bramkarze doskonale o tym wiedzą. W sobotę w starciu z Bologną (0:2) snajpera Lazio zatrzymał właśnie Skorupski, który miesiąc wcześniej okazał się też lepszy w wojnie nerwów ze Zlatanem Ibrahimoviciem i do kompletu najcenniejszych skalpów spośród gwiazd ligi brakuje mu już w tym sezonie tylko Cristiano Ronaldo (rewanż z Juventusem odbędzie się w ostatniej kolejce). W poprzednim sezonie Immobile dwa razy stawał naprzeciwko Szczęsnego i raz został zatrzymany, raz go pokonał. Lazio miało też karnego w meczu z Fiorentiną, kiedy w bramce stał Drągowski. Wtedy w doliczonym czasie drugiej połowy Ciro oddał jednak piłkę Felipe Caicedo, a strzał Ekwadorczyka obronił polski golkiper. Oprócz sław, które ma na rozkładzie Skorupski, Polacy bronili także próby Francka Kessiego (Milan) i Joao Pedro (Cagliari) – w obu przypadkach to dzieło Drągowskiego, a we wtorek Szczęsny, wręcz z uśmiechem na ustach, odbił w bok uderzenie Andreja Gyłybinowa ze Spezii. Bogiem a prawdą, Bułgar wykonał zadanie fatalnie. – Spodziewałem się, że strzeli blisko środka, więc to była łatwa interwencja – przyznał. W styczniu Szczęsny nie skapitulował też po strzale Lorenzo Insigne z Napoli w Superpucharze Włoch (2:0 dla Juventusu), tyle że kapitan rywali go zmylił i po prostu uderzył obok prawego słupka, kiedy Polak rzucił się w stronę swojego lewego. Dwa karne w trwającej edycji Serie A obronił także Pierluigi Gollini z Atalanty – obronił próby Ronaldo oraz Andrei Belottiego z Torino, innego byłego króla strzelców ligi. Z dwóch pojedynków zwycięsko wyszedł również Gianluigi Donnarumma – raz okazał się lepszy od Immobile, a raz Gianluca Caprari z Benevento, widząc olbrzyma z Milanu między słupkami, przestrzelił.

Gareth Bale zaimponował Jose Mourinho. W końcu, bo początek przygody Walijczyka w Londynie nie był wymarzony.

Dla Walijczyka przenosiny do Londynu miały być okazją do odbudowania kariery. […] W końcu zadzwonił Mourinho i ściągnął go do Tottenhamu, licząc na to, że Bale w dobrze znanych stronach zdoła się odbudować i pomoże zająć drużynie Portugalczyka miejsce w pierwszej czwórce na koniec rozgrywek. Przez większą część sezonu wszystko wskazywało na to, że Bale tak przyzwyczaił się do roli rezerwowego, że nie zamierza z niej wychodzić. Rozsiadł się wygodnie na ławce Tottenhamu i nawet jeśli od czasu do czasu z niej wstawał, to na boisku raczej zawodził. A że był niezwykle luksusowym zmiennikiem, któremu trzeba było wypłacić około 20 milionów euro pensji, to w Północnym Londynie coraz głośniej mówiło się o tym, że po sezonie trzeba się będzie z Bale’em pożegnać. I wtedy, zupełnie niespodziewanie, Walijczyk zaczął grać całkiem nieźle, dając nadzieję, że jeszcze może się przydać w końcówce sezonu. A że sezon jest rozgrywany w morderczym tempie, na finiszu każdy zawodnik może odegrać decydującą rolę. A już piłkarz z takimi umiejętnościami jak Bale, na pewno może pomóc w walce o pierwszą czwórkę.

Gazeta Wyborcza

Poza króciakiem o powołaniach – nic o piłce.

Rzeczpospolita

Lewandowski opowiada o dopingu. Tyle że Marcin.

fot. 

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...