– Moją reprezentacją jest teraz Lech Poznań i chcę jak najlepiej grać. Wierzę, że jeżeli wejdę na swój poziom i będę udowadniał go co tydzień, to mogę być brany pod uwagę. Ale to melodia przyszłości – mówi Bartosz Salamon z Lecha Poznań na łamach “Super Expressu”. Co poza tym dziś w prasie?
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Problemy stoperów reprezentacji Polski. Jan Bednarek dostał “dziewiątkę” od Manchesteru United, Kamil Glik traci mnóstwo goli w Serie A, a Sebastian Walukiewicz niespodziewanie wylądował na ławce rezerwowych i nie może wrócić do składu Cagliari.
Trzeba mieć nadzieję, że to rzeczywiście jednorazowy wybryk, bo pozostali obrońcy Biało-Czerwonych też nie błyszczą. Niby solidnie wygląda Kamil Glik w Benevento, ale ostoja kadrowej defensywy już nie imponuje formą tak, jak jeszcze dwa, trzy lata temu. Drużyna doświadczonego obrońcy ma drugą najgorszą obronę w Serie A. Benevento straciło w tym sezonie 40 goli, co daje średnią dwa na mecz, więc nie świadczy to o 12. zespole Serie A najlepiej. Tym bardziej że tylko czterokrotnie udało się zachować w obecnych rozgrywkach czyste konto. Coraz bardziej martwić może za to sytuacja Sebastiana Walukiewicza. Stoper Cagliari stracił miejsce w składzie i choć jeszcze pod koniec ubiegłego roku wydawało się to nieprawdopodobne, raczej szybko do niego nie wróci. Po serii słabych wyników trener Eusebio Di Francesco zaczął mieszać w wyjściowej jedenastce i w końcu wyrzucił z niej Polaka. Co prawda taki manewr na niewiele się zdał, bo zespół z Sardynii i tak przegrywa, ale sprowadzenie w ostatnich dniach okna transferowego Daniele Ruganiego z Juventusu raczej świadczy o tym, że w Cagliari decyzja już zapadła i Walukiewicz na razie musi się pogodzić z rolą rezerwowego.
Rozmowa z Arturem Bugajem – oczywiście o Pogoni Szczecin. Pochwały dla Runjaica za to, jak zorganizował zespół w defensywie. Dla prezesa i dyrektora za zbieranie owoców pracy. I o tym, dlaczego Pogoń ma pewną przewagę nad Lechem czy Legią.
Co najfajniej wychodzi Pogoni?
Gra środka pomocy, lecz szczególnie imponuje obrona! Bodaj dziesięć meczów zakończonych bez straty gola. To robi wrażenie. Przypuszczam, że szczelniejszej defensywy nie znajdziemy w jej najnowszej, a może i starszej historii klubu. Ale siłą obecnej ekipy, i tu nie nadużywam tego określenia, jest team spirit, czyli dobry duch drużyny, a przede wszystkim autorytet trenera Kosty Runjaica. Kiedy przekazuje uwagi drużynie, powaga wśród chłopaków jest taka, że słychać muchę przelatującą na sąsiednim boisku. Facet doskonale wie, a przede wszystkim wiedzą jego podopieczni, kiedy jest czas na wygłupy, a kiedy na pracę. I to naprawdę ciężką.
Czyli dogaduje się z drużyną, choć nie zna polskiego. Zarzuca mu się to, lecz dobrą stroną korzystania z usług tłumacza jest fakt, iż precyzyjniej może przekazać myśl. Bywało, że zagraniczny szkoleniowiec próbujący mówić po polsku coś chlapnął i kłopot gotowy.
To detal. Trzeba wspomnieć, że przez te przeszło trzy lata z Pogonią Runjaica nie zawsze było słodko, bo drużyna potrafiła wpakować się w dołek. Bardzo podoba mi się postawa prezesa Jarosława Mroczka, również szefa pionu sportowego Darka Adamczuka, że mają do trenera cierpliwość i darzą go zaufaniem. Naciski „podpowiadaczy” puszczają mimo uszu. Bo tym wszystkowiedzącym mądralom zależy tylko, by za darmoszkę wejść na stadion. A przecież trener przez tak długi czas nie mógłby mydlić oczu. Efekty jego pracy są widoczne, dziś
bardzo wyraźnie.
Mimo wszystko raz ciszej, raz głośniej słychać krytykę władz PogoniA to słaby marketing, a to kiepska polityka transferowa… Narzeka pewnie mniejszość, lecz dziwi mnie to, bo z dystansu klub wygląda na przytomnie zarządzany. Już sam fakt, że od ponad trzech lat zatrudnia tego samego trenera, świadczy o stabilności, a to w ekstraklasie nie jest takie powszechne.
Prezes Mroczek i Darek Adamczuk są konsekwentni w działaniu, przy okazji pozbawieni zadęcia, choć klub solidnie zarobił na piłkarzach wykreowanych w Szczecinie. Podoba mi się mądry plan, pomysł i strategia akademii Pogoni. Za chwilę zostaną zebrane owoce jej pracy. Ona działa wedle wyznaczonego planu, którego opracowanie zajęło ponoć rok. W świat poszli Adam Buksa, Sebastian Walukiewicz, wkrótce rzecz podobnie będzie się miała z Kacprem Kozłowskim. Choć jesteśmy Pogonią, nikt nas… nie pogania. Dlaczego? Ponieważ Pogoń to nie Legia czy Lech, że wszystko musi być na już.
Aleksander Buksa nie podpisze nowego kontraktu z Wisłą Kraków. I odejdzie latem za ekwiwalent. Z jednej strony Buksa złamał dane słowo, z drugiej strony – jesienią grał bardzo mało, nie dostawał poważniejszych szans.
Na profilach społecznościowych Wisły pojawił się fi lm z udziałem Jakuba Błaszczykowskiego i Buksy. Przesłanie było jasne – młody piłkarz związał się z Białą Gwiazdą kontraktem do końca czerwca 2023, dzięki czemu klub zapewnił sobie solidny zastrzyk gotówki w przypadku jego sprzedaży. Sęk w tym, że była to tylko akcja marketingowa, niemająca odzwierciedlenia w dokumentach. Piłkarz podpisał wówczas nowy kontrakt, ale tylko do końca czerwca 2021. Klub z Reymonta w specjalnym oświadczeniu powiadomił o „porozumieniu z Aleksandrem Buksą i jego ojcem Adamem, które będzie obowiązywało do czerwca 2023”. Porozumienie było ustne. Na mocy tych ustaleń napastnik miał podpisać właściwy kontrakt 15 stycznia, czyli w dniu ukończenia 18 lat. W rundzie jesiennej Buksa grał mało, a kiedy już przebywał na boisku, to nie zachwycał. Trener Artur Skowronek wolał stawiać na Felicio Browna Forbesa i Fatosa Bećiraja. – Dla mnie niezrozumiałe było to, że zagrał w pierwszym meczu, a później rzadko podnosił się z ławki. W Wiśle wiedzieli, że jego sprzedaż pozwolił spłacić długi i wyjść na prostą. W takiej sytuacji nie można dawać mu pograć 80 minut w jednym spotkaniu, a później sadzać go na ławce. Pamiętam, że przy 0:0 z Rakowem na boisko wszedł Bećiraj, później Boguski, a dopiero na ostatnią minutę Buksa. Jak się ma kogoś z takim talentem, to trzeba dawać mu szansę rozwoju i odważniej na niego stawiać – mówi były piłkarz Wisły Kamil Kosowski.
“SUPER EXPRESS”
Rozmówka z Bartoszem Salamonem z Lecha Poznań. O potencjalnym powołaniu, graniu przeciwko Fiorentinie Paulo Sousy, ale i powstrzymywaniu Ronaldo, Higuaina czy Immobile.
– Ostatni raz w kadrze zagrałeś kilka lat temu. Reprezentacja prowadzona przez Paulo Sousę może być szansą na powrót?
– Szczerze mówiąc, to nie myślę o tym. Moją reprezentacją jest teraz Lech Poznań i chcę jak najlepiej grać. Wierzę, że jeżeli wejdę na swój poziom i będę udowadniał go co tydzień, to mogę być brany pod uwagę. Ale to melodia przyszłości.
– Myślisz, że trener Sousa kojarzy twoje nazwisko?
– Grałem przeciwko niemu, gdy był szkoleniowcem Fiorentiny. Grałem wtedy w Cagliari, więc jeśli analizował grę przeciwnika, to na pewno zapoznał się z moim nazwiskiem. Wątpię, by to miało teraz jakiekolwiek znaczenie. To, że grałem kiedyś we Włoszech, nie ma znaczenia, liczy się aktualna forma.
– Rywalizowałeś m.in. z Cristiano Ronaldo. Jak wspominasz walkę z tymi wielkimi?
– Gra w Serie A wystawia cię na takie fajne próby. To było coś pięknego, móc grać na Edina Dżeko, Ronaldo, Gonzalo Higuaina, Zlatana Ibrahimovicia. Wtedy zdajesz sobie sprawę, że są ludźmi tak jak ty i każdego można w jakiś sposób zatrzymać. Może to będzie brzmiało nieskromnie, ale miałem to szczęście lub brawurę, że z największymi udawało mi się grać najlepsze mecze. Jeżeli mam powiedzieć o jednym piłkarzu, który w jednym meczu doprowadził naszą obronę do wielkich problemów, to był Ciro Immobile, którego ataki było trudno hamować
Ojciec Krystiana Bielika – Dariusz – opowiada o ciężkiej kontuzji jego syna. Do Krystiana dzwonił selekcjoner i zapewnił, że chciał go powołać, ale nie zapomni o nim podczas leczenia urazu.
Wszystko było pięknie, forma szła w górę – zaznacza tata zawodnika Derby. – Z meczu na mecz było coraz lepiej. Był wyróżniającym się zawodnikiem, a teraz wszystko się wali. Szczególnie zależało synowi na Euro. Liczyliśmy, że teraz finały go nie ominą. A tu jednak taki pech – zwraca uwagę. Pomocnik dostaje dużo wyrazów wsparcia w tym trudnym dla niego okresie. – Do syna dzwonił Kuba Błaszczykowski – mówi pan Dariusz. – Wiem, że rozmawiał także z Arkiem Milikiem, bo chciał się czegoś dowiedzieć na temat operacji, które miał we Włoszech. Dzwonił także selekcjoner Paulo Sousa i życzył zdrowia. Przekonywał, że miał syna na oku. Były myśli, aby powołać go do reprezentacji. Dodał, że będzie o nim pamiętał i liczył na niego, gdy wróci do zdrowia po rehabilitacji – zakończył senior rodu.
“GAZETA WYBORCZA”
Jan Bednarek zaliczył klasycznego hat-tricka – w meczu z Manchesterem United strzelił samobója, sprokurował karnego i dostał czerwoną kartkę. Ale to raczej wypadek przy pracy i wyjątek od dobrej formy niż stała tendencja.
– To nie był faul. Nawet Martial powiedział, że to nie był faul – powtarzał skołowany Polak, gdy schodził do szatni. Jego słowa zostały wychwycone przez mikrofon, ale kary nie złagodzą. Czerwona kartka oznacza dwa mecze dyskwalifikacji. 24-letni obrońca nie opuścił żadnej ligowej kolejki w tym sezonie. Jesienią przedłużył kontrakt do 2025 roku. Przebywa w miejscu dla rozwoju idealnym – ćwiczy pod okiem Austriaka Ralpha Hasenhüttla, czołowego przedstawiciela rządzącej ostatnio futbolem niemieckiej myśli szkoleniowej, i w klubie znanym ze skutecznego promowania młodych, których regularnie przejmują potentaci Premier League. To Southampton obłowiło się na najdroższym w historii futbolu obrońcy Virgilu van Dijku (85 mln euro, do Liverpoolu), a także wyeksportowało Sadio Mané (też do Liverpoolu), Luka Shawa (do Manchesteru United) czy Garetha Bale’a (do Tottenhamu). Dlatego za naturalny następny ruch w karierze uchodzi transfer do klubu, którego ambicje sięgają Ligi Mistrzów. Wtorkowy wieczór nie był w żadnym razie typowy, wypada raczej współczująco westchnąć, że Bednarek stał się przypadkową ofiarą piekła, jakie zespół znany jako Czerwone Diabły zgotował całemu Southampton.
fot. FotoPyk