Wygłodniali piłki, jak list miłosny od Abigail Spencer przyjęliśmy wiadomość, że oto za mniej niż dwa tygodnie będzie nam dane znów emocjonować się Bundesligą. Pal licho, czy to miałby być mecz na poziomie Bayern – Lipsk, czy raczej Werder – Mainz. Agencja Reuters podała wczoraj, że 15 maja oczekiwanie się zakończy i wróci jedna z najlepszych lig europejskich. Klepnięcie tej decyzji przez niemieckie władze miało być formalnością. I choć nadal jest ona prawdopodobna, to po konferencji kanclerz Angeli Merkel z premierami landów nie można wykluczyć, że przyjdzie za niemiecką piłką potęsknić chwilkę dłużej.
Dziś w zasadzie od rana dochodziły do nas sprzeczne komunikaty. Pierwszy o zmianie założeń poinformował Raphael Honigstein z „The Athletic”, pisząc na Twitterze: „Bundesliga zostanie wznowiona, ale nie natychmiastowo. Rząd wymaga dwutygodniowej kwarantanny dla wszystkich zespołów. Powrót możliwy najwcześniej 22 maja, może nawet 29.”
Doniesienia Honigsteina pokryły się z cytowaną również i w polskich mediach informacją Niemieckiej Agencji Prasowej (DPA), według której kanclerz Niemiec Angela Merkel nie wyraziła zgody na powrót zawodników do gry już 15 maja.
Start rozgrywek miała poprzedzić obowiązkowa kwarantanna w hotelach, gdzie zawodnicy mieli mieć do dyspozycji całe piętra, wydzielone osobne windy – wszystko, by do granic możliwości zminimalizować ryzyko złapania wirusa COVID-19. „Sport Bild” zdążył już nawet poinformować, w którym konkretnie hotelu spędzi ten czas który zespół. I tak Lucien Favre wraz z zespołem Borussii Dortmund miał zamieszkać w hotelu „L’Arrivée” oddalonym o około 15 kilometrów od ośrodka treningowego w Brackel. Tym samym, z którego zespół ruszał na mecz z AS Monaco, kiedy nastąpił atak bombowy na jego autokar. Inni, jak na przykład FC Köln, zdecydowali się na nocleg w centrum miasta, jeszcze inni – patrz: Schalke – wybrali hotel na tuż przy własnym stadionie. Cóż, można sobie wyobrazić gorsze miejsca do spędzenia dwóch tygodni niż czterogwiazdkowy Courtyard by Marriott.
Początkowo wspomniana izolacja miała trwać tydzień, niemieckie władze miały nalegać na kwarantannę dwutygodniową, co w konsekwencji odsuwałoby start Bundesligi co najmniej o jeden weekend. Już wiemy, że nie będzie takiego nakazu, a najważniejsi gracze niemieckiej piłki – kluby, federacja i liga – mają jutro, podczas specjalnej wideokonferencji ustalić, czy wracamy już 15 maja, czy jednak 22. Większość klubów ma się opowiadać za tym pierwszym rozwiązaniem, ale jest kilka, którym bardziej pasuje późniejszy termin. Ta kwestia ma być w czwartek ostatecznie rozwiązana, by powrót do grania mógł wejść na ostatnią prostą.
Wcześniej w lidze przeprowadzono serię testów na koronawirusa i okazało się, że na 3624 testy w 36 zawodowych klubach, zaledwie 10 dało wynik pozytywny. „Bild” ustalił „klubową przynależność” siedmiu z nich – trzy takie rezultaty uzyskano w Kolonii, dwa w Mönchengladbach, po jednym w Dynamie Drezno i Erzgebirge Aue. Wszyscy pracownicy ostatniego z wymienionych klubów zostali poddani kwarantannie domowej aż do jutra, kiedy zostanie na nich przeprowadzony kolejne badanie.
Gra, jak wiadomo, toczy się o ogromną stawkę. Niemcy nie chcą anulować sezonu wzorem Francuzów czy Holendrów, bo na stole leży co najmniej 300 milionów euro. Jeśli dziewięć pozostałych kolejek uda się rozegrać, ta suma z tytułu praw telewizyjnych trafi do klubów. Jeśli nie? — W przypadku odwołania sezonu, Bundesliga, jaką znamy dziś, już nie będzie istnieć — napisał Manuel Neuer w felietonie na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung”.
fot. FotoPyK