Tylko dwa mecze, w których stracili punkty. Dwadzieścia pięć oczek przewagi nad drugim miejscem. Zespół historyczny. Taki, o którym kibice będą opowiadać wnukom. A wszystko po trzech dekadach oczekiwania na tytuł – trzech dekadach wysłuchiwania dowcipów ze strony Manchesteru United, Evertonu i innych.
A jednak pandemia rzuciła na ten zespół długi cień. Choć – mówmy realnie – jest niemożliwe, aby ktoś skorzystał z matematycznych szans i na boisku zniwelował do końca Premier League dwadzieścia pięć oczek (sic!), tak jeśli Liverpool nie przypieczętuje tytułu na murawie, zawsze wokół tego spektakularnego sezonu będzie można postawić “ale”. Zawsze będzie ścieżka, żeby go zdeprecjonować. Zawsze będzie to mistrzostwo z zastrzeżeniem.
A jednak do takiego rozwiązania, całkowitego zawieszenia sezonu na wzór francuski, nawołuje właśnie burmistrz Liverpoolu, wywołując konflikt na linii Liverpool – Liverpool.
Joe Anderson, burmistrz miasta, wydaje się odpowiedzialnym facetem. Nie, nie śledziliśmy całych jego rządów, ale właśnie wskazał chociażby wady nowej brytyjskiej tarczy antykryzysowej dla miast, w obliczu której miasto Liverpool otrzyma ponad 30% mniej dotacji – tarcza jego zdaniem zbyt bardzo brała pod uwagę przelicznik ludności, zamiast brać pod uwagę to, gdzie jest najgorsza sytuacja i gdzie potrzeba pomocy. Przez to w konsekwencji niektóre niedotknięte tak bardzo kryzysem regiony, właśnie dostały… 2000% zwyżki dotacji. W Anglii sytuacja pozostaje bardzo poważna: zanotowano ponad 26 tysięcy zgonów związanych z koronawirusem.
Teraz Joe Anderson wypowiedział się na temat LFC: – Myślę, że niewielu ludzi respektowałoby zalecenia i trzymało się z dala od Anfield. Pokusa pójścia tam i celebrowania byłaby za mocna. Nawet, jeśli Liverpool grałby gdzie indziej, a mecze odbywały się bez trybun, to przyszli pod obiekt. Myślę, że to byłoby bardzo trudne dla policji, aby to przerwać, albo chociaż zmusić do zachowania kwestie społecznego dystansowania się w miejscu publicznym. Mogło by dojść do farsy. Według mnie powinno się zakończyć sezon. Liverpool powinien dostać tytuł, wygrali ligę, a kwestie bezpieczeństwa i zdrowia są istotniejsze, futbol musi zejść na drugi plan.
Nie żeby jego głos był aż tak wiążący. Owszem, burmistrz Liverpoolu to nie jakaś popierdółka, głos jest słyszalny, ale decyzje o Premier League zapadają w zupełnie innych gabinetach. Niemniej sytuacja jest szczególna, w obliczu przypadków holenderskich i francuskich to może być kolejny kamyk, który będzie kierował sprawy na ten tor. Jeśli presja społeczna byłaby silna, jeśli uznawano by powszechnie, że granie jest wręcz niemoralne, to nic z tego nie będzie – mieliśmy już przypadki w Hiszpanii, gdzie klub La Liga chciał wrócić do treningów, miał to dobrze rozplanowane, a potem musiał zrezygnować, bo zrobiła się taka wrzawa. Anderson podsyca te emocje. A wszystko w momencie, gdy nie wszystkie kluby Premier League są tak entuzjastyczne dla powrotu grania – “Project Restart” miał wysłać piłkarzy na boisko 8 czerwca.
Liverpool to chyba rozumie, bo nie puścił słów mimo uszu, tylko wystosował oficjalne oświadczenie. Tu fragment:
Jako klub jesteśmy rozczarowani komentarzami burmistrza Andersona.
Nie ma żadnych dowodów, które poparłyby takie wątpliwości, chcielibyśmy też zwrócić uwagę na ostatnie dyskusje z burmistrzem o możliwości gry za zamkniętymi bramami stadionów, których wnioskiem finalnym było to, żeby kluczowe podmioty próbowały dalej i pracowały wspólnie.
W ostatnich tygodniach spotkaliśmy się z wieloma grupami kibicowskimi, które poinformowały nas, że są zdeterminowane aby pilnować obostrzeń, a gdyby futbol wrócił, będą razem z nami i innymi kluczowymi podmiotami pracować wspólnie by zrealizować wspólny cel.
Jesteśmy wciąż w kontakcie z biurem burmistrza i mamy nadzieję, że dialog może być kontynuowany.
Czy wątpliwości burmistrza są uzasadnione? Chyba aż tak nie – gdyby piłkarze i cały klub podkreślili wagę świętowania odpowiedzialnego, dałoby się to zrobić. Bohaterów, którzy przywrócili tytuł po 30 latach, po prostu by posłuchali. Burmistrza zarazem też idzie zrozumieć, szczególnie, że to przecież w Liverpoolu odbył się jeden z ostatnich meczów, z dzisiejszej perspektywy skrajnie nieodpowiedzialne LFC – Atletico z trzema tysiącami kibiców z Madrytu, już wtedy zmagającego się z pandemią.
Fakt pozostaje faktem: jak sezon będzie niekończony, Liverpool 19/20 będzie jedną z najbardziej pechowych drużyn w dziejach.
Fot. FotoPyK