Tęsknoty za mundialem już nie ma. Gorączka transferowa ustała. Nie ma potrzeby faszerowania się najlepszymi ligami Europy, bo dziś wszyscy spotkają się na deskach tego samego teatru w spektaklu, który chyba nigdy nam się nie znudzi. Arystokraci czekają już w blokach, obok wachlarz dorobkiewiczów. Wracają, w końcu. Dziś pierwsze mecze Ligi Mistrzów.
Jest ich cała masa. Mourinho od dwóch lat nie wygrał żadnego trofeum. Barcelona latem wydała na transfery 165 milionów euro. Żołnierze Simeone właśnie po raz drugi z rzędu ograli Real Madryt, a to oznacza, że jeszcze nie padają i znowu napsują krwi najlepszym. Bayern chce wrócić na szczyt z Lewandowskim i Xabim Alonso, a na końcu i tak najwięcej mówić będziemy o chodzących petrodolarach z PSG i Manchesteru City. Siatkę faworytów możemy rozwijać, ale po co? Liga Mistrzów to niekończąca się fabuła, niech dalej nas zaskakuje i niech dalej pisze historie jeszcze lepsze niż te z zeszłego sezonu.
Nie ma lepszego okna wystawowego. Bardziej wiarygodnego futbolowego lustra wciąż nie wymyślono. To tutaj okaże się, czy Real z Jamesem i Kroosem będzie lepszy niż z Xabim i Di Marią. Tutaj sprawdzimy, ile tak naprawdę warte są gole Diego Costy albo czy wracający do elity Liverpool zdoła ujarzmić Balotellego. Ma Liga Mistrzów swój specyficzny klimat, ma w zasadzie wszystko, żeby połechtać zarówno Januszów z czteropakiem, jak i koneserów z 37 stronami notatek.
Obok wielkich gwiazd biegać będą też Polacy: Milik powalczy o miejsce w ataku Ajaxu, Skorupski to zmiennik De Sanctisa w Romie, a najmniej znany Paweł Cibicki reprezentuje Malmoe. O Szczęsnym i ekipie z Dortmundu nie wspominamy. Tak się składa, że ich zobaczymy już na samym starcie. Ktoś powie: nuda, ktoś doda, że za dużo już tych meczów BVB z Arsenalem, a nam się zdaje, że właśnie w tym miejscu LM zacznie z wielkiego C. Kagawa kontra Sanchez. Plaga kontuzji w Dortmundzie w starciu z ambicją Wengera, by w końcu wyjść poza przeciętność. Arsenal wydał latem 100 mln euro na transfery, w weekend potrafił postawić się Manchesterowi City. To może być przełomowy sezon dla Kanonierów, choć umówmy się – ten sam scenariusz tkwi w szufladzie już 17 sezon, Arsenal od tego czasu zawsze wychodzi z grupy i na tym zazwyczaj kończy.
Wtorek to też ciśnienie na Realu Madryt, by w końcu wygrzebał się z dna i ograł Bazyleę. Po słabym początku sezonu trwa wytykanie palcami Casillasa, w tle widać postać rezerwowego Navasa, ale hiszpańskie media zmian w bramce nie zapowiadają. To też ma być przełom, choć mniejszego kalibru. Real ma wygrać, zmazać plamę po derbach i tak jak rok temu, ruszyć na podbój Europy.
W innych meczach ciekawi nas, jak Malmoe (budżet 9 mln euro) wypadnie na tle Juventusu i co na Anfield zrobi Łudogorec. Szwedzi i Bułgarzy to wyrzuty sumienia prezesów polskich klubów. Wygrani, którzy uczty na salonach nie podglądają przez lufcik, tylko mają zamiar wejść i stoły lekko powywracać. To też urok Ligi Mistrzów, kolejna wartość dodana. Ktoś będzie ściskał kciuki za Zlatana, ktoś za Cibickiego, jeszcze inny wybierze sobie słynnego bramkarza Motiego z Łudogorca. I każdy będzie czuł się jak na mundialu. Wtorek, 20.45. Gwiazd naszych początek. Aktorzy wracają na scenę.
Dziś grają:
Grupa A
Juventus Turyn – Malmoe FF
Olympiakos Pireus – Atletico Madryt
Grupa B
Liverpool – Łudogorec Razgrad
Real Madryt – FC Basel
Grupa C
Benfica Lizbona – Zenit Sankt Petersburg
AS Monaco – Bayer Leverkusen
Grupa D
Borussia Dortmund – Arsenal
Galatasaray Stambuł – Anderlecht Bruksela