Ruch przez pełne 180 minut dwumeczu z Metalistem grał tak, jakby jego głównym założeniem było doczekać rzutów karnych. I doczekał, szkoda tylko, że jednego i bez szansy rewanżu. Gdyby ktoś jeszcze dwa, trzy tygodnie temu powiedział nam, że chorzowianie nie pozwolą Ukraińcom strzelić gola w regulaminowym czasie obu spotkań, moglibyśmy nie uwierzyć. Ale dziś… Dziś to nam wyłącznie szkoda. Apetyty rosły. Żal, że awans traci tak ambitny zespół. Jego wartość – tu Jan Kocian miał absolutną rację – na pewno nie wyraża się w milionach euro. Było widać. Jednak mamy przekonanie, że w tej edycji pucharowej dał z siebie maksa możliwości.
Dlatego mówmy i piszmy dziś o Ruchu. Warto ich docenić. Dziś rano wiele gazet najważniejszemu od dawna wydarzeniu dla tego klubu poświęciło jakieś skrawki miejsca, ćwiartki strony. Znacznie bardziej grzała wszystkich Legia grająca z anonimowymi Kazachami. Warto, pomimo porażki, docenić więc Kociana, który pokazuje, że odpowiednim ustawieniem i taktyczną dyscypliną, nawet bez nazwisk w składzie, można maksymalizować swoje szanse. Trudno strzelać gole – może z lepszym, szybszym, bardziej przebojowym napastnikiem, może gdyby w formie był Starzyński – ale da się ich nie trafić. Doceńmy ich w tym meczowym maratonie. Rekordzista Ekstraklasy Łukasz Surma, lat 37, zaliczył dziś 11 pełny mecz w ciągu 43 dni. 6 tygodni grania co trzy dni bez jednej opuszczonej minuty.
To był specyficzny dwumecz, w którym żadna z drużyn, z różnych względów, nie zagrała na własnym stadionie. I pod tym względem Ruch miał w Gliwicach znacznie lepiej niż Metalist w Kijowie. Dzisiejsze starcie na ukraińskim 70-tysięczniku obejrzało skromne 2500 osób. Pisaliśmy to zresztą już przed pierwszym meczem: jeśli wygrywać z Metalistem, to teraz. Przejrzeliśmy sobie jego składy z poprzednich edycji pucharowych. Choćby starcie z Newcastle, wiosną minionego roku – w wyjściowej jedenastce tylko jeden Ukrainiec, w bramce. Piątka ofensywnych zawodników ułożona z trzech Brazylijczyków i dwóch Argentyńczyków. Dziś w Kijowie zagrało już siedmiu Ukraińców, co oznacza jedno: ten zespół został w ostatnich tygodniach znacząco osłabiony. Zostało kilka niezłych grajków, choćby ten Cleiton Xavier, ale przez większość czasu naprawdę było widać, że nie ma z kim grać w piłkę.
To był ciągle silny zespół, ze znacznie większym potencjałem od Ruchu, jednak – przeczuwamy – przez pół z tego, czym był kiedyś. Tym bardziej szkoda, że nie wyszło. Mówmy sobie to otwarcie, Ruch w fazie grupowej Ligi Europy byłby jakąś dziwną anomalią, ale czego więcej było trzeba po wybronionych 190 minutach? Jeszcze kolejnych dwudziestu minut i dużo szczęścia w konkursie jedenastek.
Ciężko pisać o przebiegu meczu, bo on właściwie od początku wyglądał tak, jakby miał zakończyć się karnymi. Obrona wyniku szła chorzowianom całkiem dobrze, ale perspektywa ustrzelenia czegokolwiek? Raczej słaba. Były momenty kiedy Ruch lekko się gubił w tyłach, kiedy ktoś nerwowo wybijał piłkę byle dalej albo któryś z Ukraińców niekryty strzelał głową. Ale to nie były sytuacje, które mogłoby zagrozić Kamińskiemu. Pisano ostatnio o tym chłopaku bardzo dużo. Opowiadał w wywiadach jak to kiedyś Metalistem Charków grywał w Football Managerze, przekonywał, że będzie przygotowany na konkurs jedenastek, bo zawsze odrabia lekcję kto jak strzela. Nie będziemy przekonywać, że jest nam go szkoda, bo rzut karny przesądzający sprawę był frajerski. Zaspała defensywa, Kamiński musiał wychodzić na przedpole, ale gdyby zrobił cokolwiek innego, ta sytuacja byłaby zażegnana – uratował ją “Malina”. Wystarczyło nie atakować rywala nokautującym prawym prostym. Tylko tyle i aż tyle.
Ruch nie miał dziś pojęcia, jak Metalistowi strzelać gole – jeszcze bardziej niż przed tygodniem w Gliwicach. Ale gdyby wytrzymał te dwadzieścia minut więcej, Ukraińcy pewnie sami wykupiliby Kociana i zrobili go ministrem obrony. Gdyby w końcówce okazję (wreszcie jakąś udało się stworzyć!) wykorzystał Kuświk, Chorzów miałby awans. A tak… Ma tylko pewność, że na 22:30 nie spóźni się na lot powrotny.