Żadnej gadki o półrocznej aklimatyzacji. Żadnego utyskiwania na to, że najpierw musi poznać system gry nowej drużyny. Bez serii lunchy z ledwo co poznanymi kolegami. Erling Haaland wszedł do Bundesligi jak Arnold Schwarzenegger w “Komando”. Hat-trick ustrzelony w 23 minuty, który nie tylko dla Borussii Dortmund zwycięstwo, ale i być może uratował Luciena Favre’a przed zwolnieniem.
Tuż po transferze Norwega do Dortmund “The Athletic” opublikował świetny tekst opisujący kulisy tego transferu. Wyczytać tam można chociażby to, że młody snajper jest pierwszym piłkarzem od czasów Mario Goetze w 2013 roku, któremu udało się wywalczyć klauzulę odejścia wpisaną w kontrakt (która jednak aktywuje się na późniejszych etapach obowiązywania umowy). BVB obserwowało go na żywo aż 28 razy, po raz pierwszy widzieli go na regionalnym turnieju cztery lata temu. Nieocenione okazały się dobre relacje wypracowane z Mino Raiolą, jego agentem, z którym dortmundczycy poszli pod rękę przy sprzedaży Mychitariana do Premier League.
Mało tego – do rozmów włączono też szefa Pumy. O co chodzi? Puma sponsoruje Borussię, a CEO Pumy to Norweg. Odzieżówka miała zaproponować Haalandowi bardzo dobry kontrakt z zastrzeżeniem, że zrealizuje go dopiero wtedy, gdy zjawi się w Dortmundzie. Ostatecznie chłopak został w Nike, ale Raiola pograł kartą Pumy przy negocjacji lepszej umowy.
Wreszcie do akcji namawiania Haalanda na transfer do wicemistrzów kraju włączyli się sami piłkarze. Męczyli młodziakowi bułę na WhatsAppie, zachwalali klub, w śmieszkach dopytywali kiedy wreszcie do nich dołączy. Borussia była już lekko pod ścianą – Manchester United proponował większe pieniądze jemu i Salzburgowi, ale dortmundczycy mieli asa w rękawie. Czyli rozpisaną ścieżkę rozwoju dla Erlinga, a poza tym mieli też dla niego miejsce w zespole. W Manchesterze musiałby rywalizować z Rashfordem, tutaj do przeskoczenia był jedynie Paco Alcacer, który nie spełniał oczekiwań, a poza tym był co rusz kontuzjowany.
Haaland zaufał projektowi “Borussia”. Ale przypuszczamy, że gdy oglądał co odwalają jego koledzy w Augsburgu, to szybko wybrał numer do Raioli i podpytał, czy ten Manchester można jeszcze jakoś odkręcić. Ekipa Luciena Favre’a grała bowiem tak, jak gra w tym sezonie – tworzyła sobie okazje strzeleckie, ale fatalnie pudłowała, a w defensywie eksponowała chaos, dziury między piłkarzami i indywidualne klopsy. Przypuszczamy, że gdyby dziś to Haalanda rozpoczął mecz na “dziewiątce”, a nie hasał tam Marco Reus, to do przerwy byłoby 2:0 lub 3:0. A tak było 0:1 dla gospodarzy, gdy Piszczek nie dogonił Vargasa, a ten wyłożył piłkę na pustaka do Niederlachera.
Norweskie złote dziecko zameldowało się na boisku przy stanie 1:3. Tak, dobrze zapisaliśmy wynik – w 56. minucie Borussia dostawała dwubramkowe bęcki. I wtedy zaczął się show. Haaland raz, Sancho na 3:3, Haaland dwa, Haaland trzy. Hat-trick w 23 minuty.
Trzy strzały, trzy celne uderzenia, trzy gole. Ten dzieciak w 23 minuty w nowym klubie strzelił więcej goli od Edena Hazarda czy Luki Jovicia. O jedną więcej bramkę ma na koncie Joao Felix, który w Atletico gra od lata.
Borussia ma nowego księcia. I aż łeb nam puchnie, gdy pomyślimy sobie, że ten chłopak dopiero w lipcu skończy 20 lat. BVB przeprowadziło właśnie kolejną złotą transakcję. Dziś cenę duetu Haaland-Sancho trzeba liczyć w setkach milionów euro. Bo Norweg Norwegiem, ale angielski skrzydłowy strzelił dziś gola i dołożył asystę, a powinien mieć jeszcze jedną asystę przy trafieniu Reusa, ale ten dziś pudłował jak junior. Łącznie w ostatnich siedmiu meczach w Bundeslidze zdobył siedem bramek i zaliczył pięć asyst.
Augsburg – Borussia Dortmund 3:5 (1:0)
Niederlecher (34. i 55.), Richter (47.) – Brandt (49.), Haaland (59., 70., i 79.), Sancho (61.)
fot. Twitter – @BlackYellow