Nie ma na świecie drugiego równie odpowiedniego miejsca do urzeczywistnienia popularnego niegdyś w Polsce hasła reklamowego informującego, że „Red Bull doda ci skrzydeł” niż sponsorowany przez wielki koncern napojów energetycznych obiekt Red Bull Arena w Lipsku. Teoretycznie, według tego schematu, w każdym spotkaniu na swoim boisku piłkarze ze wschodu Niemiec powinni wzrastać ponad poziomy i szybować ponad rywalami. Tym większego zaskoczenia doznać musieli kibice trzeciego zespołu minionego sezonu Bundesligi, gdy w pierwszej połowie hitowego starcia z Bayernem Monachium, to gospodarze prezentowali się fenomenalnie i już wydawało się, że zgniotą mniej utytułowanego rywala, kiedy zdarzyło się coś całkowicie niezrozumiałego i losy meczu odwróciły się na dobre.
Przez premierowe czterdzieści pięć minut piłkarze z Bawarii wyglądali jak przybysze z innej planety. Jakby każdy, począwszy od Manuela Neuera przez Joshuę Kimmicha, Thiago po Kinglseya Comana i Roberta Lewandowskiego, wypił co najmniej jeden napój firmowany przez Red Bulla. Spokojnie można powiedzieć, że to było najlepszy kolektywny występ tego zespołu od najwybitniejszych występów z kadencji Juppa Heynckesa albo Pepa Guardioli. A właściwie połączanie stylów z czasów tych dwóch zasłużonych trenerów.
Mistrz Bundesligi absolutnie zgniótł swojego przeciwnika. Zmiażdżył. Rozjechał. Rozniósł. Zawodnicy w czerwono-białych barwach bezradnie biegali między wymieniającymi podania podopiecznymi Niko Kovaca i nie wiedzieli, gdzie mają ręce, a gdzie nogi. Bayern zakładał mądry wysoki pressing, a kiedy przejmował piłkę każdy wiedział, w jaki sposób ją rozegrać w ten sposób, żeby przekierować ją pod bramkę ostrzeliwanego Petera Gulacsiego. Nic dziwnego, że po trzech minutach było już 1:0, bo węgierski golkiper musiał skapitulować po bardzo pewnym uderzeniu Lewandowskiego, dla którego to już siódme trafienie w tym sezonie na najwyższym poziomie rozrywkowym w Niemczech.
Imponowała współpraca duetu Thiago-Kimmich w środku pola. Hiszpan swoją gracją i boiskową inteligencją przypominał swojego barcelońskiego mentora, Xaviego, a Niemiec wszystkimi swoimi zagraniami pokazał, dlaczego DFB podaje jego piłkarski profil jako wzór idealny defensywnego pomocnika dla wszystkich młodych adeptów swoich szkółek. We dwóch przyjęli obowiązek uspokojenia gry i optymalnego pokierowania jej, zaś za piekielnie groźne i zaskakujące przyspieszenia odpowiadali skrzydłowi Serge Gnabry i Kingsley Coman. Szczególnie Francuz, który przez całe spotkanie był najlepszy na boisku. Wygrywał wszystkie pojedynki. Powietrzne, biegowe, techniczne, z jednym rywalem, z dwoma, z trzema, podawał, dogrywał, dośrodkowywał, strzelał, nieustannie stwarzał zagrożenie i pokazał, że rozwija swój potencjał w taką stronę, że niedługo w Monachium wcale nie będą musieli martwić się o obsadę skrzydeł.
Nieprzypadkowo nie wspominamy o poczynaniach gospodarzy. Po prostu nie istnieli na tle ubranych w ciemne trykoty rywali. Wszystko zmieniła jedna sytuacja w ostatniej minucie pierwszej połowy hitu Bundesligi. Thiago pierwszy raz popełnił błąd, stracił piłkę nieopodal swojego pola karnego i zaraz sędzia wskazywał na jedenasty metr. Emil Forsberg pewnie wykorzystał daną mu szansę i do szatni obie ekipy schodziły przy wyniku remisowym.
Szok.
Tym bardziej, że po gwizdku arbitra, rozpoczynającym drugą część gry, sprawdziła się stara piłkarska maksyma, mówiąca, że nic tak nie podłamuje jak bramka stracona do szatni. Julian Naglesmann najwyraźniej w niej nie próżnował, wykorzystał fakt korzystniejszego wyniku, nastroił swoich podopiecznych, wlał w nich ducha walki i Lipsk wyglądał o niebo lepiej. Zachowując narrację, tak jakby jego piłkarze zaaplikowali sobie pewien specyfik i dodali sobie skrzydeł.
Pokazali wszystkie największe wyróżniki stylu młodego niemieckiego szkoleniowca. Odważnie ruszyli na faworyzowany Bayern, założyli szalony pressing, zmuszali niepewnego Jerome Boatenga do wyprowadzania piłki w trudnych dla siebie konfiguracjach, a kiedy wyłuskiwali futbolówkę, momentalnie kierowali ją do wypoczętego niewielkim wysiłkiem z minionych minut tercetu Werner-Poulsen-Sabtizer. Efekt takiej gry był taki, że w ostatecznym rozrachunku bliżej zwycięstwa byli gospodarze. Nawet mimo tego, że przyjezdni wcale nie prezentowali się dużo gorzej niż wcześniej. Może trochę bardziej nerwowo, może mniej przebojowo i błyskotliwie, ale swoim zaangażowaniem starali się wykastrować zapał Lipska.
Skończyło się zasłużonym remisem, który po raz kolejny pokazuje, że to właśnie powinien być sezon, w którym mistrzostwo Bayernu nie będzie zagrożone tylko przez jeden zespół, a przynajmniej dwa. I do tego poważnie, a nawet bardzo poważnie zagrożone.
RB Lipsk 1:1 Bayern Monachium
Forsberg 45′ z karnego – Lewandowski 3′
Foto. Fotopyk