W czwartkowej prasie pisze się głównie o meczu Legii z Rangersami i trudno się dziwić, bo z tak poważnym rywalem nasze kluby nie mierzyły się od ponad dwóch lat. Są rozmowy z Aleksandarem Vukoviciem czy Alexem McLeishem, ale kilka tematów ligowych z innych drużyn także się znajdzie, m.in. o przenosinach Patryka Dziczka do Salernitany przez Rzym.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Stolica i Legia czekały na taki mecz. Rywalem Rangers FC, stawką Liga Europy.
Na mecz z tak utytułowanym rywalem stolica czeka od lutego 2017 roku, kiedy na spotkanie 1/16 finału Ligi Europy do Warszawy przyjechał Ajax Amsterdam i zremisował 0:0. Rewanż wygrał 1:0 i wygonił Legię z futbolowych salonów. Jak się okazało, na długo. Kolejne międzynarodowe występy tylko budowały traumę warszawian – porażki z klubami z Kazachstanu, Mołdawii, Słowacji i Luksemburga zepchnęły stołeczną drużynę na margines. Nie tylko europejskiego futbolu w najlepszym wydaniu (Champions League), niespełnionym marzeniem pozostawała nawet nie faza grupowa Ligi Europy, czyli miejsce do którego aspiruje Legia. W dwóch ostatnich sezonach drużyny brakowało nawet w IV, ostatniej rundzie kwalifikacyjnej. Czyli tej, do której dotarła teraz. Żaden inny polski klub również nie zbliżył się do tego miejsca, więc z Rangersami Legia walczy o poprawę nie tylko swojego wizerunku i reputacji.
Wspomniane spotkanie z Ajaksem obejrzało prawie 29 tysięcy ludzi, dziś frekwencja będzie podobna. Kibiców męczy oglądanie meczów ligowych i chcą zobaczyć futbol w niezłym wydaniu. Sprawdzą, w którym miejscu jest ich drużyna po burzliwej zmianie właścicielskiej – pod samodzielną wodzą prezesa Dariusza Mioduskiego spotkania o taką stawkę jeszcze nie było. Powrót do fazy grupowej byłby osłodą sezonu bez mistrzostwa.
Dariusz Mioduski wierzy w awans Legii do fazy grupowej. – Nasze miejsce jest w Europie – mówi.
– Jestem dobrej myśli przed dwumeczem, ale nawet jeśli nie awansujemy, to i tak widzę, w którą stronę zmierzamy, że drużyna robi postęp – powiedział prezes Legii, w zawoalowany sposób wspierając trenera Vukovicia.
– W poniedziałek sprzedaliśmy 17 tys. biletów. Czegoś takiego nie było nawet, kiedy trzy lata temu graliśmy w Lidze Mistrzów. Widać, że Warszawa jest głodna Legii, która gra w Europie z tak silnymi przeciwnikami. Mam nadzieję, że jesienią będziemy to kontynuować. Miejsce Legii jest w fazie grupowej Ligi Europy – zakończył Mioduski.
Rozmowa z byłym menedżerem Rangersów, Alexem McLeishem.
Jak pan ocenia menedżera Rangers Stevena Gerrarda?
Wykonuje świetną robotę. Myślę, że zasłużył na respekt. Nie wywyższa się. Nie przyszedł i nie powiedział: „Słuchajcie mnie, bo jestem Steven Gerrard”. To wielki człowiek, szanuje szkocką piłkę. Gerrard ma bardzo silną osobowość i dał wiele pewności drużynie.
Co stanowi najmocniejszą stronę Rangers?
Obaj napastnicy – Morelos i Defoe. Strzelają gole, ale nie grają razem. Rangers spróbują poprawić jakość drugiej linii. Widać tam duży postęp.
Gdzie dostrzega pan słabsze punkty?
Może na lewej obronie. Ciągle nie ma zawodnika tej klasy jak za moich czasów Arthur Numan. Na pewno jest to do poprawy.
Jakub Błaszczykowski po powrocie do Polski ma sporo problemów zdrowotnych, ale gdy gra, szybko udowadnia wartość.
Można się spodziewać, że znów szybko będą wymierne efekty jego gry. Bilans Kuby po powrocie na polskie boiska robi wrażenie. W dziesięciu meczach prawoskrzydłowy strzelił pięć goli i zaliczył trzy asysty. To oznacza, że na każde dziewięćdziesiąt trzy minuty jego gry przypada trafienie Wisły, na które Błaszczykowski bezpośrednio zapracował. A przy bardziej skutecznych partnerach statystyki byłyby pewnie jeszcze bardziej imponujące.
Tomasz Frankowski przewiduje, że Paweł Brożek może go przegonić w klasyfikacji najlepszych strzelców w historii Ekstraklasy.
PIOTR WOŁOSIK: Skończył pan karierę mając 39 lat i zdobytych 169 ekstraklasowych bramek. Pański młodszy kolega z Wisły Kraków Paweł Brożek ma dziś 36 lat, a bramek 143. Słyszałem pańskie życzenia, by zdołał pana dogonić. To była kurtuazja?
TOMASZ FRANKOWSKI (BYŁY PIŁKARZ M.IN. JAGIELLONII BIAŁYSTOK I WISŁY KRAKÓW): Tak, choć przypuszczam, że Paweł, strzelając w minionej kolejce dwa gole, poczuł ekscytację z faktu, że powolutku może przesuwać się w klasyfikacji najskuteczniejszych ligowców w historii. To fajna motywacja i pewne podniecenie z pokonywania kolejnych szczebelków w historycznej tabeli. Być może Paweł dobije do mnie, lecz na to potrzebuje dwóch dobrych sezonów strzelania. A z tym może być kłopot. Ale oczywiście nie mówię, że jest to niemożliwe. Szczególnie że może otrzymać wsparcie od trenera Macieja Stolarczyka, bo ten nie narzeka na nadmiar skutecznych napastników. Z doświadczenia wiem jednak, że człowiek im starszy, tym z trafianiem do siatki ma trudniej. Z tego również powodu skończyłem piłkarską przygodę. W swoim ostatnim sezonie z 30 meczów wziąłem udział w 20, zdobywając jedynie 6 bramek. To był słaby wynik, uznałem więc, iż nie ma sensu rozmieniać się na drobne.
Brożek oficjalnie zakończył granie, później zdecydował się na powrót. Trochę jak pięściarze kilka razy kończący karierę.
Po pożegnaniu wrócił na chwilę, później znowu przedłużył kontrakt. No i teraz znowu gra. Ja na miejscu Pawła, zaznaczając, że to moja subiektywna opinia, nie wracałbym po oficjalnym zakończeniu. Ale nie każdy musi postępować jak Frankowski.
Patryk Dziczek ma zostać sprzedany do Lazio, a następnie wypożyczony do grającej szczebel niżej Salernitany.
Rzymski dziennik „Il Messaggero” informuje, że Lazio i Piast doszły już do porozumienia i gliwicki klub zarobi na sprzedaży Patryka Dziczka około 2 mln euro (portal transfermarkt wycenia zawodnika na identyczną kwotę). W piątek piłkarz ma przejść testy medyczne, a później podpisać kilkuletni kontrakt. Defensywny pomocnik był od dłuższego czasu obserwowany przez włoskie kluby, m.in. Udinese i Empoli, ale w końcu najbardziej konkretne okazało się Lazio. Na razie jednak Polak nie będzie grał w najwyższej klasie rozgrywkowej w Italii. Ma zostać wypożyczony do Salernitany, która występuje w Serie B. W tym klubie gra inny Polak, Paweł Jaroszyński, który został wypożyczony z Genoi. W kwestii wymiany na linii Lazio – Salernitana nie ma żadnych problemów, bo właścicielem obu klubów jest biznesmen Claudio Lotito.
SPORT
Były zawodnik Rakowa, Tomasz Wróbel, wierzy, że częstochowianie jeszcze „namieszają”.
(…) Za sukcesami Rakowa stoją jednak nie tylko piłkarze i trener. Raków to dzieło jego właściciela, Michała Świerczewskiego, który zbudował coś z niczego, choć szczerze powiedziawszy jeszcze kilka lat temu nikt specjalnie w to nie wierzył. – Chyba jeszcze nie wspominałem o tym oficjalnie, ale chciałbym, aby w polskim sporcie, polskiej piłce nożnej było więcej takich ludzi. Rzadko na kogoś takiego się trafia. Mnie było dane. Świerczewski miał wizję, autorski pomysł na zbudowanie klubu i co najważniejsze, wykazywał się przy tym wszystkim ogromną cierpliwością. Zrobił na mnie ogromne wrażenie i chciałbym, żeby kiedyś jeszcze nasze drogi się spotkały – mówi były pomocnik Rakowa.
Tomasz Wróbel jest przekonany, że beniaminek spod Jasnej Góry może stanowić w naszej piłce nowy ciekawy element. – Sporo rozmawiam ze znajomymi o szansach tej drużyny w rozgrywkach ekstraklasy. I moim zdaniem nie będzie żadną niespodzianką, gdyby udało jej się zająć miejsce nawet w pierwszej ósemce. Nawet chciałem się o to zakładać. Oczywiście start częstochowianie mieli słaby. Byli mocno przestraszeni tym wszystkim i w pewnym sensie płacili frycowe. Ale teraz jest już coraz lepiej. Jeśli złapią odpowiednią jakość w grze, zdobędą doświadczenie, to będzie to naprawdę groźny dla wszystkich zespół. Bo co do ogromu pracy, jaką trzeba wykonać przy trenerze Papszunie, nie mam wątpliwości. Miejsca w składzie nikomu nie da na piękne oczy – uważa Wróbel.
Piotr Malarczyk został nowym obrońcą Piasta i ma zwiększyć konkurencję na tej pozycji, bo Jakuba Czerwińskiego czeka czteromiesięczna przerwa z powodu urazu rzepki.
W poniedziałek „Czerwo” poleciał do Barcelony na specjalistyczne konsultacje medyczne. Już wiadomo, że bez operacji i długiej przerwy się nie obejdzie. – W poprzednim tygodniu Kuba doznał kontaktowego urazu kolana ze zwichnięciem rzepki. Po konsultacji w Barcelonie podjęto decyzję o zabiegu operacyjnym. Liczymy, że szybko wróci do gry, ale minimalny okres przerwy to około cztery miesiące – powiedział Grzegorz Biliński, fizjoterapeuta Piasta. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że filaru defensywy gliwiczan w tym roku w ekstraklasie już nie zobaczymy, a jeśli rehabilitacja będzie przebiegała pomyślnie, to pojawi się on dopiero wiosną.
Klub z Okrzei, wobec takiego obrotu spraw, postanowił działać. Co prawda w kadrze znajduje się trzech obrońców oraz mogący występować na tej pozycji Bartosz Rymaniak i Marcin Pietrowski, ale wzmocnienie konkurencji było konieczne. Wybór padł na Piotra Malarczyka, który niedawno rozwiązał kontrakt z Koroną Kielce.
GKS Katowice już od ponad roku czeka na domowe zwycięstwo, ale tym razem z remisu u siebie może być zadowolony.
W 38. minucie goście objęli prowadzenie. Katowicką defensywę – w szeregach której debiutował Grzegorz Janiszewski – rozklepali Michał Miller i Damian Szuprytowski. Wymienili podania w polu karnym, aż ten drugi strzałem pod poprzeczkę – „z orkiestrą”, jak to się mówi – nie dał szans Bartoszowi Mrozkowi. Trener Adam Nocoń, który w weekendowym starciu z Widzewem ujrzał czerwoną kartkę, siedząc w pierwszym rzędzie sektora VIP, oparty o barierkę, miał powody do zadowolenia. Do końca I połowy przewaga elblążan nie podlegała dyskusji. Mieli pełną kontrolę nad meczem. Przed przerwą nie dopuścili katowiczan do ani jednej sytuacji. Tym większy szacunek dla GieKSy, że mimo takiego położenia, tylu absencji, była w stanie rozegrać taką II połowę. Kibice raz za razem nagradzali brawami zawodników, dla których nie było straconych piłek. Wreszcie zaczęli też oddawać strzały, stwarzać sytuacje.
SUPER EXPRESS
Rozmowa z Aleksandarem Vukoviciem przed bojem z Rangersami.
– Siedzi pan w piłce dostatecznie długo, by wiedzieć, że na początku sezonu graliście słabo.
– Rzeczywistość jest taka: gdy jesteśmy na początku pracy, to od razu nie musimy grać na idealnym poziomie. Liczyło się, jak drużyna pracuje na to, żeby było lepiej. Gdybym zobaczył, że u chłopaków są marazm i apatia, to zacząłbym się zastanawiać, gdzie jest problem. Natomiast gdy widzę, że drużyna jest maksymalnie zaangażowana, to wiem, że to tylko kwestia złapania rytmu, pewnych automatyzmów na boisku i musi być lepiej. To dotyczy nie tylko nas, ale i dużo większych i lepszych klubów na świecie. Na początku sezonu najważniejsza była skuteczność, szczególnie w eliminacjach europejskich. I tę od początku mieliśmy. Generalnie poza meczem z Pogonią w lidze wszystkie pozostałe spotkania w naszym wydaniu zaliczam na plus.
– Jaki ma pan pomysł na Rangers? Wicemistrzowie Szkocji jeszcze w tym sezonie nie przegrali.
– Jeżeli zagramy na poziomie ostatnich spotkań, a dodatkowo poprawimy pewne elementy, to choć zmierzymy się z wymagającym rywalem, to Szkoci będą mieli świadomość, że Legię jest trudno ograć. To rywal, którego trzeba szanować. Ale tak jak my nie lekceważyliśmy Gibraltarczyków z Europa FC, Atromitosu czy Finów z Kuopio, tak uważam również, że nie powinniśmy bać się Szkotów.
GAZETA WYBORCZA
Podwójna szkocka misja Legii: chwała i pieniądze.
Takiego zainteresowania futbolem nie było w Warszawie od dawna. A precyzyjniej od chwili, gdy Legia w Lidze Mistrzów gościła Borussię, Sporting i Real (ostatecznie mecz był rozegrany przy pustych trybunach), a potem jak równy z równym biła się w Lidze Europy z Ajaksem. Czyli trzy lata temu. W poniedziałek, kiedy zaczęła się sprzedaż biletów na mecz z Rangersami (wcześniej mogli kupić je posiadacze karnetów), klubowe serwery padły niemal natychmiast. Oblężenie przeżywała strona internetowa, ale i kasy przy Łazienkowskiej. Kolejka po wejściówki była tak długa jak boisko, w dobę klub sprzedał 20 tys. biletów. Po kolejnej zajęte było już każde krzesełko na stadionie.
Fot. FotoPyk