Maja Strzelczyk to jedno z największych odkryć sezonu 18/19. Reporterka CANAL+ zaczęła zimą od wywiadów wokół meczu, często z hiszpańskojęzycznymi zawodnikami. Szybko wzbudziła sympatię piłkarskiej Polski, a ostatnio poprowadziła nawet Galę Ekstraklasy. Sama sobie narzuciła presję, że musi być jeszcze bardziej merytoryczna, by nikt jej nie zarzucił, że przyszła sobie postać z mikrofonem. Operuje biegle hiszpańskim i angielskim, a do tego zna lepiej lub gorzej włoski i francuski. Chce wykorzystać swój świetny głos do spełnienia marzeń o karierze muzycznej. O fachowości, stresie, pozytywnych reakcjach, nauce języka, planach muzycznych i… graniu w drugiej lidze w barwach MUKS Sokół Kolbuszowa Dolna.
Nikt ci nie może zarzucić, że nie znasz klimatu szatni.
Ale tej, w której kobieta nie przynosiła pecha.
Na „Łączy nas piłka” znalazłem twój profil. Ostatni ślad – sezon 09/10, MUKS Sokół Kolbuszowa Dolna.
Grałam tam do matury. Druga liga, ale dziewczyny wcześniej były w pierwszej. Drużyna gra do dziś. Od dzieciaka grałam w piłkę, więc nic nie bierze się z przypadku.
Pozycja?
Napad.
Zaczęło się standardowo, na osiedlu?
Tak. Mieliśmy super wuefistę w podstawówce, który organizował nam SKS-y. Jeździliśmy na mistrzostwa Polski, stworzył z nas fajną drużynkę. Było sporo sukcesów. Wtedy zapisałam się do klubu, ale już w gimnazjum grałam tylko tyle co w szkole, nigdzie nie jeździłam. W liceum zapisałam się z powrotem na treningi, a że trener MUKS-u pamiętał mnie sprzed lat, więc wziął mnie w ciemno do drużyny.
Zadebiutowałaś w drugiej lidze?
Tak. Super przygoda.
Miałaś talent?
A nie wiem. Ja wszystko lubiłam robić. Oprócz piłki był też tenis, badminton.
Kobiety potrafią pokazać na boisku charakterek?
Nie wiem jak jest w futbolu męskim, ale jak patrzę na sytuacje boiskowe, nie sądzę by ktoś mnie kiedyś potraktował tak, jak traktują się chłopcy na murawie. Byłam bardzo młoda, osoby z którymi rywalizowałam też, wtedy nie myśli się, że można zrobić komuś krzywdę. Wjeżdża się na prostych nogach bez rozwagi. O dorosłą piłkę kobiecą tak naprawdę się tylko otarłam. Nigdy nie miałam dobrych warunków fizycznych do gry, byłam raczej najdrobniejsza. Podejrzewam, że mogłabym słono przepłacić takie konfrontacje.
Jak podchodzisz do fali pozytywnych reakcji? Zostałaś przyjęta przez widzów bardzo entuzjastycznie.
To cudowne uczucie. Trochę się boję jeszcze social mediów, przez co odbija się to wszystko mniejszym echem. Instagram i Twitter mam, bo mam, ale nie udzielam się, jestem tam świeżaczkiem. Jak wyświetlają mi się powiadomienia, to jeszcze się boję, raczej nie wchodzę. Wiem, że jest pozytywny odbiór, bo mówią mi o tym znajomi, ale nie wiem czy jestem gotowa na ostrą krytykę, którą być może mogłabym tam znaleźć. Nie spływa to po mnie i bardzo emocjonalnie do tego podchodzę. Gdy napotykam pozytywne komentarze, to bardzo wzruszające, miłe i napędzające.
Skąd ta niechęć? Utarło się, jak widać mylnie, że dziś dziennikarz sportowy bez social mediów nie istnieje.
Nie jest to niechęć, być może jakaś blokada. Obiecałam sobie jakiś czas temu, że odblokuję Instagrama i zacznę się jakoś bardziej udzielać. Skończyło się na obietnicach. Ale nie mam wyrzutów sumienia, bo obiecałam to sobie, a siebie mogę trochę pooszukiwać. Siebie najbezpieczniej. Chciałabym, ale jeszcze nie jestem gotowa. Zawsze traktowałam to jako rzecz, która służy mi do podglądania świata mody czy sportu. Wyszukuję sobie biżuterię przez Instagrama, sprawdzam co się dzieje u znajomych. To bardziej narzędzie do odkrywania nowych rzeczy. Facebooka też miałam ostatnia ze wszystkich znajomych. Na studiach wszystko wysyłały mi na maila dziewczyny. Dopiero jak założyłam Facebooka, uświadomiłam sobie, ile czasu straciłam na wymianę uczelnianych informacji. Twitter z kolei kojarzy mi się z przekaźnikiem, w którym trzeba mieć coś do powiedzenia, być opiniotwórczym. Niekoniecznie czuję się w pozycji do tego, by wygłaszać jakieś opinie na tematy sportowe. Oczywiście lubię się nimi dzielić prywatnie. Nie wiem więc, czy mogę obiecać, że będę wybitnie aktywna. Może troszkę bardziej niż teraz.
Zdaję sobie sprawę, że żeby to miało sens, trzeba wiedzieć, jak się chce to prowadzić i robić to konsekwentnie. Jeśli już bym miała to robić, to świadomie. To się wydarzy. Muszę do tych decyzji dojrzeć.
Z jaką najbardziej pozytywną reakcją spotkałaś się na stadionie?
Było bardzo dużo miłych sytuacji. Najmilej wspominam balony-serduszka, które dostałam w walentynki od Piastusia na stadionie w Gliwicach. To było przemiłe. Uzgodnione zostało to z kolegami z Live Parku i CANAL+. Tomek Lipiński zapierał się, że zrobi wywiad flashowy.
– Nie, spokojnie ja zrobię – odpowiadałam.
– Nie, nie, nie, ja chcę!
Taka przepychanka, a zazwyczaj jak ktoś chce zrobić wywiad flashowy, to druga osoba z rozkoszą oddaje jej tę możliwość. Tomek się wykręcał. Po całej akcji powiedział mi, że wiedział o wszystkim, dlatego chciał, bym robiła wywiad na ściance. To było bardzo miłe i wzruszające. Urocze.
Czym w mówieniu o piłce różnią się hiszpańskojęzyczni zawodnicy? Cabrera na przykład potrafi wchodzić w detale i ma się poczucie, że rozumie futbol dwa razy lepiej. To tendencja?
Nie. Na pewno najbardziej rzuca się w oczy ich nastawienie. Są pozytywnie nastawieni do każdego wywiadu, niezależnie od tego, jak toczy się spotkanie. Zawsze są rozemocjonowani i raczej nie zastanawiają się nad tym, co mówią. Mówią, co czują. Bardzo mi to odpowiada, bo w takich rozmowach czuję się swobodniej. Jest dużo mniejszy stres. Jak przykładowo drużyna przegrywa, zawsze jest ciężej zadać pytanie w przerwie. Ogólnie rozmowy w przerwie nie należą do najłatwiejszych.
Piłkarz myśli, by jak najszybciej lecieć.
Tak, tak. Hiszpanie mają emocjonalny stosunek, ale też dystans. Nie mam obawy, że będą źli, zdenerwowani i rozmowa się nie potoczy po mojej myśli. Są przewidywalni, ale w pozytywnym sensie.
Daria Kabała-Malarz powiedziała mi, że koledzy częściej wysyłają ją do trudnych rozmów, do przegranej drużyny, bo kobieta łagodzi obyczaje i piłkarz bardziej się przed nią otworzy. Masz podobnie?
Nie zauważyłam, by były takie podziały. Z chłopakami umawiamy się kto rozmawia z którym trenerem i zwykle jest tak, że naturalnie przejmujemy już tę drużynę, z której trenerem rozmawialiśmy. Ale też nie ma reguły. Może mam jeszcze taryfę ulgową przez to, że jestem krótko. Jeżeli przytrafia mi się trudna rozmowa, biorę ją na klatę. Nie proszę kolegów, by rozmawiali za mnie z przegranymi.
Odczuwasz to, że przez to że jesteś kobietą rozmawiają z tobą inaczej?
Nie wiem, bo nigdy nie byłam facetem! Ja tego nie zauważyłam, natomiast na początku, gdy jeszcze nie do końca czułam się swobodnie jak teraz, koledzy śmiali się, że gdyby oni zadali moje pytanie, odpowiedź mogłaby być zupełnie inna. Być może czasami jest łatwiej. Aczkolwiek wydaje mi się, że wszystko zależy od rozmówcy. Jeśli ktoś jest kulturalny, to dla niego nie ma znaczenia, z kim rozmawia. Nie mogę tego jednak wykluczyć.
Porozmawiałabyś z Novikovasem?
A czemu nie?
Na Twitterze popisał się kiedyś wpisem „to bardzo śmieszne gdy kobieta mówi po piłce”. Od razu został naprostowany przez Agnieszkę Syczewską.
Jasne, że tak.
Czujesz jeszcze uprzedzenia środowiska czy widzów, że kobieta niekoniecznie musi się znać na piłce?
Jeśli pytasz, czy ktoś daje mi to odczuć – nie spotkałam się z tym. Ale może przez to, że nie udzielam się w social mediach. Nie wiem, może to asekuracja.
Pamiętam jeszcze z czasów Orange Sport, gdy koledzy uprzedzali mnie, jak może być. Nauczona tamtym doświadczeniem sama sobie narzuciłam presję, że jako kobieta tym bardziej muszę być merytoryczna, by nikt mi nie zarzucił, że przyszłam sobie postać z mikrofonem albo ktoś mi układa przebieg rozmowy. Zdarzają się pytania: „sama to wszystko wymyślasz?”. Dla mnie to zaskakujące, ale z drugiej strony to rozumiem, może sama bym się zastanawiała będąc po drugiej stronie. Chcę wiedzieć jak najwięcej i być jak najbardziej merytoryczna, by nikt się tego nie czepiał. Chcę być doceniana za pracę, z której sama jestem zadowolona. Ale szowinistycznie nikt mnie nie potraktował. Albo o tym nie wiem!
Przed czym przestrzegali koledzy z Orange Sport?
Paweł Zarzeczny przestrzegał, że w tym środowisku często latają bociany (śmiech). Miał na myśli oczywiście środowisko piłkarskie, to był jeden z jego najczęstszych tekstów. Był w porządku, lubiliśmy się. Koledzy i znajomi mówili, że jako kobieta muszę więcej udowodnić. Tak samo jest w innych zawodach, w których mężczyźni nie są przyzwyczajeni do tego, że na ich stanowiska zatrudniane są kobiety. W ciągu ostatnich dziesięciu lat wiele się zmieniło, dużo więcej kobiet pracuje w piłce. Presja jest mniejsza. Gdy zaczynałam, kobiety w piłce nie były tak popularne. Nie chciałam, by ktoś mi zarzucił, że jestem z innych powodów niż to, że to lubię i się tym interesuję.
Podobno w czasach Orange Sport, gdy byłaś dopiero po maturze, stresowałaś się przed kamerą mniej niż teraz. Jak to wyglądało wtedy?
Byłam młodziutka i podchodziłam do tego na zasadzie przygody. Bardzo się cieszyłam, że mogę sobie popracować, połączyć przyjemne z pożytecznym. Wówczas było to spełnienie marzeń. Zaczynałam meczem Lechii z Villarreal w Gdańsku. Miałam możliwość przeprowadzania wywiadów z takimi zawodnikami jak Marcos Senna, Giuseppe Rossi czy Santi Cazorla. Dla mnie to było… Super, extra, wow. Po wyjeździe byłam bardzo mocno naładowana pozytywną energią. Oczywiście przed samym wyjazdem się stresowałam. Miałam notatki na takie tematy, że Marcin Serafin się przeraził. Rozpisałam wszystkie taktyki i co tylko się da. Siedziałam pół nocy, żeby wiedzieć o nich wszystko. Nie miałam pojęcia, jak to wygląda. Dopiero później się dowiedziałam, że im więcej wiem insiderskich rzeczy mniej związanych z piłką, tym lepiej. Wtedy wiedziałam, że zaczynam, więc każdy może mi powiedzieć „zdarza się, jeszcze niedoświadczona”. Miałam świadomość, że mogę się pomylić, bo jestem świeżynką.
Teraz, gdy po latach wróciłam do tego co wcześniej, czułam presję i duże oczekiwania. Coś na zasadzie: muszę temu sprostać, bo już nikt nie powie, że dziewczyna się wdraża. Pewnie niektórzy tak do tego mogli podchodzić, ale dla mnie to było zupełnie coś innego. Musiałam wystartować z zupełnie innego pułapu. Bardzo się stresowałam. W ogóle siebie o to nie podejrzewałam. Na pierwszy mecz pojechałam do Krakowa na Wisłę i ciężko było mi… utrzymać mikrofon. Przerażało mnie to. Wydawało mi się wcześniej, że potrafię totalnie kontrolować swoje emocje. Mam ich na codzień bardzo dużo, więc gdybym tego nie potrafiła, wszyscy by mnie brali za wariatkę (śmiech). Nagle stanęłam z trenerem „Stolarem”, którego znałam od lat i sam „Stolar” mnie przecież nie stresował. Bardziej fakt, że to już. Że to się właśnie zaczyna. Że z tych 56 pytań musisz wybrać dwa lub trzy. Pomieszanie przeróżnych uczuć. Adrenalina jest super, ale panika przeszkadza. Myślę, że byłam wtedy spanikowana.
Ciekawe, bo pamiętam ten mecz i nie wyglądałaś na spanikowaną. Wręcz przeciwnie – od początku pokazałaś fachowość i profesjonalizm.
Czyli jednak trochę się kontroluję! Ale wewnętrznie odbywa się we mnie teatr dramatyczny.
Stres potrafi mobilizować?
Mnie na pewno bardzo mobilizuje. Mam tendencję do melancholii i czasami odbiegam myślami w swoje rewiry, nawet gdy jestem w grupie. Gdybym się nie stresowała, zdarzałoby mi się to na meczach, mogłabym nie do końca śledzić przebieg spotkania. A nawet jak jestem bardzo zmęczona – bo ten ostatni czas był intensywny, mecz za meczem, a trzeba wstać wcześniej by się przygotować – adrenalina umożliwia mi efektywną pracę. Przez stres człowiek jest nabuzowany, ma więcej energii. Po meczu okazuje się, że jesteś dętka i w ogóle nie masz siły. Zapytałam przed ostatnim meczem trenera Stokowca, czy mimo że wszystko było w miarę pewne – chociaż na boisku otarli się o srebro – odczuwa jakiś stres. Przecież miał gwarantowane podium.
Odpowiedział: – Wydaje mi się, że dopóki komuś zależy, zawsze się będzie stresował.
Ze mną chyba też tak jest. Mam oczywiście inne podejście – strach mnie już nie paraliżuje – ale adrenalina jest zawsze. Nie mam swoich faworytów w polskiej lidze, żadnej drużynie nigdy nie kibicowałam, ale na meczu zawsze nawiązuję związek emocjonalny z drużynami, które obserwuję. Jak rozmawiam z tymi zawodnikami i trenerami, zawsze im kibicuje. To totalnie niezależnie ode mnie. Stresuję się nawet meczami. A jak jest rzut karny, to w ogóle nie mogę patrzeć. Od razu mnie brzuch boli. Przy ostatnim karnym Imaza myślałam, że zemdleję. Musiałam się podeprzeć. Chociaż było mi tak naprawdę wszystko jedno, jak się potoczy to spotkanie. Później zastanawiałam się: czym tak właściwie się stresowałam? Nie jesteś w stanie na to racjonalnie odpowiedzieć.
To wynika z jakiejś twojej empatii?
Chyba tak, albo po prostu jestem wariatką!
Jak twoim zdaniem piłkarze wypadają w rozmówkach?
Uważam, że bardzo dobrze. Z każdym rokiem coraz lepiej, nie da się porównać dzisiejszych czasów do lat 70. Ostatnio „Wietes” w Lidze+ Ekstra opowiadał, że mama krytykowała go za to, że nie potrafi wypowiadać się w mediach i dziś nad tym pracuje. Fajny przykład na to, że zwraca się teraz na to uwagę. Jak nie masz wewnętrznej potrzeby, to ciśnie cię rodzina czy dziewczyna. Po jednym z moim pierwszych meczów rozmawiałam z Adamem Buksą. Moja przyjaciółka, która ogląda tylko “moje” mecze, bała się, że, tu cytuję, “chłopak nie zrozumie pytania”. Po czym zdziwiona i pełna uznania stwierdziła, że przepięknie odpowiedział.
Trzeba przyznać, że na głupiego nie trafiło.
Tak. To pokazuje jednak, że ludzie wciąż mają opinię, że piłkarze nie do końca potrafią się wypowiadać. Nie miała pojęcia, jaki jest poziom wypowiedzi.
Oglądasz swoje wywiady?
Gdy w trakcie wiem już, że coś pokręciłam, wtedy nie oglądam, żeby się nie denerwować. Moi rodzice nagrywają każdy mój wywiad i wysyłają na naszą rodzinną grupę na WhatsApp. Mam do tego w razie czego szybki dostęp i czasami sprawdzam od razu. Albo po prostu patrzę, czy włosy lepiej tak czy tak! (śmiech). Oglądam to i na pewno jest to potrzebne, bo jestem wobec siebie najbardziej krytyczna i widzę błędy, które chciałabym poprawić.
Co ostatnio chciałaś zmienić?
Na początku za bardzo kiwałam głową. Robisz to odruchowo, gdy kogoś słuchasz. Później jak mówisz to dalej kiwasz głową. „Kurde, co ja wyprawiam?”. Byłam zdziwiona, że to tak z boku wygląda. Przez to w kolejnej rozmowie nastawiłam się, by w ogóle nie ruszać głową, co też nie było dobre. Stwierdziłam, że z czasem samo minie.
Masz zasady dobrego wywiadu?
Chcę unikać oceny. Mam czasem do niej tendencję. Muszę pamiętać o tym, że nie rozmawiam z kimś prywatnie i nie mogę powiedzieć, że „fatalnie wyglądacie, cisną was”. Muszę takie komentarze zostawiać dla siebie, a na samym początku w Płocku zdarzyło się, że mnie poniosło. Wtedy też usłyszałam, że gdybym nie ja zadawała pytanie, odpowiedź mogła być skrajnie różna. To ja mam ich pytać o opinię, a nie wyrażać swoją. Unikam też zbyt długich pytań. Narzucam sobie też bycie jak najbardziej konkretną. To trudne, ale też nie można się zafiksować, by pytanie za wszelką cenę było zwięzłe.
Pamiętam, że chodząc na mecze w Kielcach lokalni dziennikarze często zadawali pytania w stylu „2:0, dobry mecz!”.
I co masz powiedzieć? Na to też się zwraca uwagę, by to było pytanie, a nie stwierdzenie. Ale stwierdzenie też może być OK. Zależy od kontekstu. Jak się skupiasz za bardzo na tym, co ci ktoś doradza, nie jesteś sobą. A jak nauczysz się siebie, przychodzi ci to naturalnie. Nadmiar zakazów wybija z rytmu.
Spotkałem ostatnio się z barwnym komentarzem, że mówisz po hiszpańsku lepiej niż Angulo. Wiadomo, że to przejaskrawienie, ale…
On jest z Kraju Basków, więc ma zupełnie inny akcent. Trudno to porównać. Ktoś może woli po prostu brzmienie hiszpańskiego z Katalonii czy Madrytu.
Chciałbym jednak, by to było punktem wyjścia do pytania: jak krok po kroku przyszedł ci ten hiszpański?
Zaczęłam w podstawówce. Jeździliśmy razem z moim bratem na korepetycje. Nie widziałam naszej pani od hiszpańskiego potem przez lata, a później była moją egzaminatorką na maturze, bo w Kolbuszowej nie było żadnej nauczycielki hiszpańskiego. Obie byłyśmy w szoku. To były począteczki. Wtedy wydawało mi się, że nigdy się go nie nauczę. Później doskonaliłam się na wakacjach spędzanych w Hiszpanii z tamtejszymi dzieciakami. Czasami musieliśmy się dogadywać na migi, bo oni po angielsku tylko „hello” i „goodbye”. Musiałam się domyśleć znaczenia wielu zwrotów.
Zawsze śpiewałam. Myślę że muzyka wyprzedza sport w kategorii moich pasji. Słuch mi pomagał. Nigdy nie wiedziałam, czy dany zwrot ma jedno słowo czy dziesięć, jak się go pisze, ale mniej więcej wiedziałam, co znaczy i jak go wymówić. Miałam łatwość w akcentowaniu słów i zapamiętywaniu. Miałam kilka swoich zwrotów nabytych ze słuchu i używałam ich obserwując, czy kontekst jest dobry. Jak jesteś skazany na język i musisz go używać, najszybciej się nauczysz. Nie masz wyboru, musisz się jakoś z tymi ludźmi dogadać.
Angielskiego próbowałam się uczyć na obozach językowych w Anglii, ale nie było aż tak z górki, bo na obozach było za dużo Hiszpanów. Trzymałam się z nimi. Trudniej było być skazaną na angielski.
Jak wyglądały te obozy?
Wakacyjny, dwutygodniowy obóz, na którym hostują cię rodziny. Chodzisz codziennie do szkoły, masz imprezki w gronie tych ludzi. Nauka języka na miejscu. Ogólnie lubię bardzo języki i trochę ubolewam nad tym, że nie znajduję w swojej głowie wystarczająco dużo argumentów na to, by mieć możliwość nauki francuskiego i włoskiego, których zaczęłam uczyć się wcześniej. Przy naszym trybie pracy szkoła odpada. Prywatne lekcje w sumie mogłyby być. Pomyślę nad tym. To znaczy myślę, ale nic z tego nie wynika. Gdy byłam w ubiegłym roku we Włoszech, myślałam że mówię super extra i chodziłam sobie swobodnie po sklepach i restauracjach. A nagle pan w cukierni zaczął mi odpowiadać po hiszpańsku.
– Dlaczego pan do mnie mówi po hiszpańsku?
– Sorry, brzmisz jak Włoszka z hiszpańskiego importu!
Myślałam, że mam opanowaną już włoską melodię, ale widocznie niekoniecznie.
Masz trochę hiszpański głos. Zawsze taki miałaś czy to efekt obcowania z językiem pracy?
Nie, to nie może mieć przecież wpływu na struny głosowe. Zawsze miałam taki. Ale nie uważam, że jest hiszpański.
Jak wyglądały twoje wakacje w Hiszpanii?
Byłam cały dzień z innymi dziećmi z okolicy. Jeździliśmy na rowerach, skuterach, siedzieliśmy w parku. Oni robili zawsze zakazane rzeczy, które w Polsce nie do końca były praktykowane. Chcieli być tacy… zbuntowani. Dorośli jak na swoje lata. Pierwszy raz widziałam młode dzieciaczki z papierosami. U nich to było bardzo modne. U nas być może też, ale raczej dopiero w gimnazjum. Pamiętam plażowanie, jedzenie lodów i żelków. Pierwsze oznaki konformizmu się przejawiały, bo ja od zawsze nie lubię słodyczy, a oni kupowali pełno żelków w cukrze na wagę w takich specjalnych sklepach. Zawsze mi to ktoś oferował. Myśleli, że dla mnie to ogromna atrakcja, po tym jak powiedziałam, że u nas nie ma sklepów z samymi żelkami. Zawsze się źle czułam po nich i strasznie ich nie lubiłam (śmiech). Awersja do słodyczy zwiększyła się razy sto.
Jak byłam starsza, byłam już nastawiona raczej na eksplorację miejsc, jeździłam z bratem czy znajomymi. Teraz też się wybieram do Barcelony w sobotę, mamy plany, żeby pojechać na południe i zobaczyć coś więcej. Znam Katalonię i nic poza tym, chciałbym ciut to zmienić. Ale zawsze chcę połączyć wyjazd z odwiedzeniem rodziny.
Rodzina mieszka w Barcelonie?
Tak. Najbliższa rodzina.
Kiedy osiągnęłaś w hiszpańskim poziom, nazwijmy to, telewizyjny?
Gdy zaczynałam prace w Orange Sport, nie miałam już problemów z językiem. Zaczęłam pracę po maturze. Później poszłam na filologię hiszpańską i na pewno te studia pomogły mi usystematyzować wiedzę. Dopiero przed maturą zaczęłam poznawać czasy i konstrukcje gramatyczne. Wcześniej wszystko było na czutkę. Studia pomogły się odnaleźć w tej “czasoprzestrzeni”. Pamiętam jak przyjechałam po drugim roku studiów i znajomi mnie napomnieli: – Mów normalnie, trochę zbyt akademicko podjeżdżasz. Uczelnia czasami potrafi spaczyć żywy język, lepiej się trzymać swoich zwyczajów.
Polecasz studia filologiczne?
Fajne są pod tym względem, że na państwowej uczelni dostajesz kursik języka za darmo. Jeżeli się interesujesz kulturą, to już w ogóle super. Ja nie uważam, by to był stracony czas. Zaczynałam w Łodzi, gdzie miałam zajęcia po angielsku i hiszpańsku, po przenosinach do Wrocławia z kolei do wyboru był jako drugi język włoski albo portugalski. Wtedy zaczęłam się uczyć włoskiego. Gdyby nie studia, pewnie bym się zabierała do włoskiego tak, jak teraz się zabieram do kontynuacji. Fajne studia, języki się bardzo przydają. Może to nie zabrzmi chlubnie, ale jak ktoś nie wie na co iść, języki są spoko opcją.
Gdzie widzisz siebie za rok?
Nie wiem. Nie byłabym sobą, gdybym umiała odpowiedzieć na to pytanie. Mam gonitwę myśli, przeróżne marzenia, bardzo skrajne, niezwiązane z dziennikarstwem ani sportem. Kończyłam kognitywistykę, więc jeszcze niedawno wyobrażałam swoje życie w labiryntach neurobiologii i sztucznej inteligencji. Filologia była fajna, ale to kognitywistyka była moim kierunkiem. Nigdy nie wiedziałam, czy jestem umysłem humanistycznym czy ścisłym, a to łączyło jedno i drugie. Studia kojarzyły mi się z czymś przyjemnym i tak też wyobrażałam sobie swoje życie – że będzie przyjemne. Nie miałam skonkretyzowanych planów. Wszystko jest w życiu potrzebne. O im więcej rzeczy się otrzesz, tym więcej drzwi się przed tobą otwiera. Pojawiła się propozycja z Live Parku – niby na jedną nóżkę, a jednak się zasiedziałam. Potem z CANAL+, czego kompletnie nie planowałam. Zawsze tak mam w życiu – nie planuję, pozwalam rzeczom, by się przytrafiły. Nie ukrywam, że w CANAL+ mam szersze plany niż tylko jeżdżenie na mecze. Na pewno mam też mnóstwo marzeń z muzyką.
Chcesz nagrać płytę?
Marzę o tym nieprzerwanie odkąd żyję.
Jaka to będzie płyta? Masz już ją w głowie?
Jakbym miała, to ta płyta już dawno by była! Bardzo lubię śpiewać i przede wszystkim słuchać muzyki. Razem z moją dwójką przyjaciół zaplanowaliśmy sobie, że to już, nagrywamy tę płytę teraz. „My ci robimy muzę, ty śpiewasz, jak zarobimy milion to jedziemy zagranicę” – taki jest plan. Powstało już kilka numerów, kilka tekstów, tylko wciąż nie biorę tego do końca na poważnie. „Dobra, fajnie, może kiedyś”. Przyjdzie taki dzień, że się zbiorę. Niekoniecznie musi wyjść z tego płyta, to w ogóle nie o to chodzi. Ale by w ogóle coś z robić z energią i pomysłami, które mamy.
Jaką muzykę robicie?
Działam, choć “działam” to określenie bardzo na wyrost, z dwójką kolegów. Każdy z nas ma swoją wizję, zobaczymy co wyjdzie jak je połączymy. To profesjonaliści. Te rzeczy są… takie moje. Troszkę elektroniczne brzmienia, troszkę romantyczne. To musi być oryginalne. Ale nie mogę nie wspomnieć o moim największym odkryciu ostatnich czasów – Jungle i ich nowej płycie. Przegięcie. Są na Openerze w tym roku. Kolejny rok mówię, że nie jadę już na Openera, ale coś czuję, że po raz kolejny mi nie wyjdzie. To co wyprawiają wręcz mnie zawstydza. Tak wybitne, że aż niesamowite.
Ale może nic nam nie wyjdzie, zrobimy grilla, pośpiewamy, nagramy coś dla siebie i na na następnym spotkaniu puszczę ci, co zrobiliśmy? Może zrobimy tylko jeden numer i będziemy go kochać aż do końca świata? Jeśli tak się stanie, i tak będę szczęśliwa.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. newspix.pl / FotoPyK