W poniedziałkowej prasie dużo impresji ligowych. Piotr Polczak mówi o braku charakteru, dziennikarzowi “SPORTU” przeszkadzała feta piłkarzy ŁKS-u na sali konferencyjnej, a Marko Kolar zdradził założenia Wisły Kraków. Do tego ciekawa rozmowa z trenerem z akademii Bayeru Leverkusen.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Gerard Badia po wygranej z Legią zapowiada walkę o mistrzostwo Polski.
To dla pana najważniejszy gol w karierze?
Na pewno jeden z najważniejszych. Piast odniósł pierwsze zwycięstwo na tym stadionie. To więc historyczny moment klubu, który kocham. Ludzie mówią, jak Piast może być mistrzem? A dlaczego nie? Realnie mamy tylko punkt mniej od lidera. Zostały ledwie trzy mecze. Wygraliśmy z Lechią na jej stadionie, pokonaliśmy Legię w Warszawie i pokazaliśmy, że Piast ma siłę oraz dobrych zawodników. Mamy realne szanse, więc dlaczego nie możemy zdobyć tytułu? Zabawa potrwa do końca.
Odnieśliście piąte zwycięstwo z rzędu. Piast jest teraz najlepszy w Polsce?
Myślę, że tak. Spisujemy się bardzo dobrze. Wiemy, jak grać, czy krótkimi podaniami, czy długą piłką. Czujemy się dobrze, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Rozmawiamy w szatni o zdobyciu mistrzostwa. Możemy zmienić historię klubu. Nie mamy nic do stracenia. To rywale czują presję. My ich zaskakujemy. To piękny sezon. Chcemy się nim cieszyć do końca.
Przeprowadził akcję bramkową i zakończył sezon. Pedro Tiba dołączył do długiej listy kontuzjowanych w Lechu.
Poznaniacy stworzyli sobie wiele okazji podbramkowych, ale oddali… tylko jeden celny strzał. Napastników wyręczył skrzydłowy Kamil Jóźwiak, pokonując Konrada Forenca efektownym uderzeniem sprzed pola karnego. Dużą część zasług za tego gola trzeba jednak zapisać na konto najlepszego na boisku Tiby, który efektownym dryblingiem rozprowadził całą akcję bramkową przed polem karnym. Portugalczyk kolejny dobry występ okupił kontuzją i w ostatnich trzech meczach sezonu trener Żuraw nie będzie mógł już z niego skorzystać. Tiba doznał urazu kolana i na początku tygodnia przejdzie zabieg artroskopii. Sztab szkoleniowy Kolejorza podjął decyzję o wysłaniu Portugalczyka na urlop już teraz, aby był gotów do rozpoczęcia przygotowań z zespołem do nowego sezonu.
Piast Gliwice może być mistrzem Polski za 28 mln zł – pisze Antoni Bugajski.
Tylko 28 milionów złotych wynoszą roczne koszty Piasta Gliwice. To ponad pięć razy mniej niż wydaje Legia (ok. 160 mln zł) i ponad dwa razy mniej niż Lechia (69 mln zł). Nawet Śląsk ma o „dychę” więcej, a rozpaczliwie bije się o utrzymanie. Pieniądze to nie wszystko, zwłaszcza w futbolu. Niby wszyscy o tym wiedzą, ale nieliczni z tej wiedzy potrafią zrobić użytek. Pod względem wydatków Piast zajmuje piąte miejsce w ekstraklasie. Od końca. Pod względem zobowiązań jest w trójce najmniej zadłużonych. W Piaście wszystko w tej chwili funkcjonuje tak, jak drużyna na boisku – ekonomicznie, solidnie i zgodnie z rozsądnym planem. To klub pod każdym względem poukładany, w którym nie ma przepychu i pustego prężenia muskułów. Oczywiście sukces zawsze konsoliduje, ale najpierw trzeba stworzyć odpowiednie warunki, by go osiągnąć. W Gliwicach zadbała o to grupa zawziętych ludzi, która miała coś do udowodnienia. Dlatego sprawami sportowymi zajął się Waldemar Fornalik, o którym niesłychanie ważny człowiek w polskim futbolu mawiał, że „Waldek to fajny chłop, ale do reprezentacji się nie nadaje”, a sprawami finansowymi Paweł Żelem, któremu po trzech latach podziękowano za kierowanie zarządem Śląska Wrocław.
W Prześwietleniu Łukasza Olkowicza o szkoleniu w Bayerze Leverkusen opowiada trener młodzieży w tym klubie Sławomir Czarniecki.
Dlaczego zrezygnowaliście z rezerw? Ci najlepiej szkolący w Europie, jak Ajax czy Benfica, mają i to grające na zapleczu najwyższej ligi. Wy wybraliście model z wypożyczeniami.
Powiem o całej firmie Bayer, nie tylko o futbolu. Nikt nie dostanie w niej wyższego stanowiska menedżerskiego, jeżeli nie opuści siedziby w Leverkusen. Nie popracuje za granicą przez dwa, trzy lata, nie wyjedzie do Ameryki Północnej, Afryki czy Azji.
Jakie to ma przełożenie na piłkę?
Mieliśmy wielu zawodników, którzy po ukończeniu akademii wiedzieli, że jeżeli nie awansują do pierwszego zespołu, to czeka na nich miejsce w drugiej drużynie. Lekceważyli inne aspekty, jak rozpoczęcie studiów i szukanie dla siebie zawodu. Wierzyli, że zostaną profesjonalnym piłkarzem, choć rzeczywistość wskazywała co innego.
Jak weryfikujecie tych, którzy opuszczają akademię, żeby uniknąć pomyłki?
Są trzy kategorie takich zawodników. Najlepsi poradzą sobie w pierwszym zespole Bayeru, drudzy potrzebują czasu i najlepszym rozwiązaniem jest dla nich wypożyczenie. Ale nie do IV ligi tylko wyżej. Rozmawiałem z wieloma zawodnikami, którzy przeszli przez akademię i w drodze do pierwszego zespołu wybierali wypożyczenia. Podkreślali, jak okazało się to dla nich ważne. Wyszli z dobrze znanego środowiska i poradzili sobie w innym.
Odcięcie od pępowiny?
Danny’ego da Costę wypożyczyliśmy do drugoligowego Ingolstadt, a po powrocie zagrał w Bundeslidze. Christoph Kramer na wypożyczeniu do Borussii Mönchengladbach został mistrzem świata. Są też piłkarze z akademii, o których wiemy, że już nie trafi ą do pierwszego zespołu. Oddajemy ich i idą swoją drogą.
Trofea to nie wszystko – uważa Przemysław Rudzki w swoim felietonie.
Trofea to futbolowa matematyka. Łatwo nimi zmierzyć potęgę klubu. Niekiedy logika zawodzi, jak przed trzema laty, gdy Leicester City sięgnęło po mistrzostwo Anglii, pierwsze w ponad 130-letniej historii klubu. Sięgając do klasyków disco polo, można postawić pytanie retoryczne: „Jak do tego doszło? Nie wiem”. Nie wiedział prawdopodobnie sam Claudio Ranieri, którego wkrótce pogoniono z posady trenera Lisów. Po prostu doszło, są rzeczy, których nie ma sensu drążyć. Wyjątki potwierdzające regułę. A reguła mówi, że po mistrzostwo sięga częściej zespół taki jak Manchester City. Z piłkarzami najwyższej jakości, szeroką (czy jak kto woli długą) ławką rezerwowych, wielkimi funduszami. To jest logiczne i nikt nie protestuje. Bukmacherzy na początku sezonu nie zapłacą nikomu fortuny za taki typ. Doszło jednak do sytuacji przedziwnej, mamy bowiem dwie drużyny, które prezentują dziś kosmiczny poziom rywalizacji w Premier League. I jedna z nich nie zostanie mistrzem, to jasne. Czy ten przegrany, bez względu na to, czy będzie nim Liverpool, czy Manchester City, naprawdę może uchodzić za przegranego, bo nie wzniesie pucharu? Czy jego menedżer i piłkarze będą musieli czuć się gorsi? W kwintesencji futbolowej matematyki – tak. W oczach swoich kibiców – niekoniecznie.
Na koniec kilka anegdotek od Piotra Wołosika w Piłką pod W(o)łos.
Radocha w Łodzi. U jednych gigantyczna, wszak do ekstraklasy wrócił ŁKS, u drugich nieco mniejsza, bo piłkarze Widzewa zorientowali się, iż za remisy nie przyznają trzech punktów, więc w końcu postanowili wygrać. W moim rodzinnym Białymstoku o pewnym piłkarzu ŁKS często się wspomina. To Wahan Geworgian. Właśnie z ŁKS przybył do Jagiellonii, a następnie odszedł z niej do… ŁKS. Dziesięć lat temu o 5 nad ranem w centrum Białegostoku rozległ się wrzask: „Jaga nie spadnie! Ni ch…a, Jaga nie spadnie!”. Na dwa głosy śpiewali wracający z imprezy Geworgian i jego kumpel. Gruzin miał pecha, bo ze względu na letnie upały poranny trening zaplanowano na godzinę 9.
Gdy koledzy wychodzili na rozgrzewkę, Wahan w najlepsze odsypiał balety. Na rozkaz trenera Michała Probierza po pomocnika pojechał kierownik drużyny. Długo łomotał w drzwi, zanim otworzył mu zaspany Geworgian. – Kiero, zaspałem. Ale nie piłem! – od razu uprzedził i zaczął idiotycznie się tłumaczyć. – Poszedłem spać o północy i nagle zadzwonił telefon. „Jedziesz rano na ryby?” – zapytał ktoś. „Pomyłka” – odpowiedziałem. Zasnąłem, a za godzinę znowu dzwoni telefon: „To co? Jedziesz rano na ryby?”, „Ku…wa, pomyłka!”. Wyłączyłem telefon i… budzik nie zadzwonił. Tłumaczeniom Wahana nikt nie dał wiary. Tak się składa, że budzik w telefonie dzwoni nawet wtedy, gdy aparat jest wyłączony. Geworgian dostał 20 tysięcy złotych kary.
SPORT
Piotr Polczak uważa, że Zagłębie Sosnowiec spadło nie tylko przez brak umiejętności, ale również charakteru.
To, co od dłuższego czasu wisiało w powietrzu w końcu stało się faktem. Zagłębie żegna się z ekstraklasą. Gdy wracał pan latem do ligi, to zapewne nie spodziewał się, że tak szybko będzie się z nią ponownie żegnał… – Nie przegraliśmy tego utrzymania w meczu ze Śląskiem. To był długofalowy proces. Owszem, zdarzały się mecze, w których potrafiliśmy narzucić swój styl, wygrać, zapunktować. Niestety, to wszystko zdarzało się od przypadku do przypadku. Najłatwiej powiedzieć, że zabrakło nam umiejętności, ale gdy brakuje tych czysto piłkarskich zdolności jest jeszcze głowa, charakter, walka. Tego w wielu przypadkach zabrakło. Nie da się utrzymać miejsca w najwyższej klasie rozgrywkowej jeśli wygrywa się jeden mecz wyjazdowy. Na spadek złożyło się wiele czynników, teraz przyjdzie czas rozliczeń. Szukaliśmy rozwiązań, zmieniali się zawodnicy. Cóż, trzeba przełknąć tą gorzką pigułkę…
Marko Kolar został bohaterem Wisły Kraków, a przy tym przyznał, że trener Maciej Stolarczyk za wszelką cenę chcial unikać kontr Górnika Zabrze.
To był pana najlepszy mecz w tym sezonie?
– Myślę, że tak. Zagraliśmy dobrze jako cały zespół. Jeżeli tak jest, jeżeli wszyscy zrobią to czego od nas chce trener, to wygląda to dobrze, tak jak w meczu z Górnikiem w Zabrzu.
Jaki był pomysł na Górnika, który ostatnio wygrywał przecież spotkanie za spotkaniem?
– Trener przed meczem uczulał nas na to, by nie robić wysokiego pressingu, nie atakować rywala na jego połowie, tylko mamy się wycofać do tyłu i czekać na kontry. Jak pokazały boiskowe wydarzenia, był to dobry pomysł.
Redaktor Bogdan Nather miał duży problem z tym, że piłkarze ŁKS-u przerwali konferencję prasową po meczu w Jastrzębiu i świętowali awans z trenerem Moskalem.
Jak naprawdę konferencja prasowa po meczu GKS-u Jastrzębie z ŁKS-em nie odbyła się. Jej przebieg zakłócili łódzcy piłkarze, którzy wtargnęli do sali konferencyjnej i zaczęli świętować awans, polewając trenera Kazimierza Moskala wodą. Trener gospodarzy Jarosław Skrobacz widząc co się dzieje, opuścił salę i był dostępny w swoim pokoju trenerskim. Piłkarze gości mieli oczywiście prawo świętować awans do ekstraklasy, trzeba jednak wiedzieć, że jest na to nie tylko odpowiedni czas, ale również miejsce. Ja nie przeszkadzałem zawodnikom gości w ich pracy na boisku i oczekuję tego samego od nich. Mogli uczcić swojego trenera po konferencji prasowej, w dowolnym miejscu. Kiedy zwróciłem uwagę zawodnikom ŁKS-u, że to nie jest ich szatnia, jeden z nich bezczelnie odpowiedział: „To wystaw nam fakturę”.
SUPER EXPRESS
Relacje ligowe plus Lewandowski po meczu ze strzelonym golem świętował urodziny córki.
GAZETA WYBORCZA
Zdaniem Rafała Steca VAR nie oczyścił atmosfery w dyskusjach o kontrowersjach sędziowskich. A wręcz przeciwnie.
Technologia miała uwolnić sport od sędziowskich skandali, a niewykluczone, że ściągnie na niego ogromne niebezpieczeństwo. Kontrowersji mieliśmy w minionych tygodniach mnóstwo. Manchester City odpadł z futbolowej Ligi Mistrzów – według bukmacherów był jej głównym faworytem – między innymi wskutek uznania gola, którego strzelenie poprzedziło dotknięcie piłki kończyną górną. Legia Warszawa również odwoływała się na boisku do rękoczynów, ale sędzia nie ukarał jej rzutem karnym dla Lechii Gdańsk. Wreszcie siatkarze z Warszawy w niepodważalnie legalny sposób wygrali mecz o złoto w lidze krajowej, ale arbiter wskutek nagłej utraty przytomności umysłu (sam się do kardynalnego błędu przyznał) kazał kontynuować grę, aż doprowadził do zwycięstwa faworytów z Kędzierzyna. Stężenie zanieczyszczeń szczytowe, na granicy katastrofy ekologicznej – wszystkie przypadki łączy to, że przesądzały o wynikach batalii o najwyższą stawkę. Łączy je również to, że sędziowskim werdyktom towarzyszyła możliwość analizy sytuacji na powtórce wideo, czyli wynalazku, który wprowadzano po to, by działo się sprawiedliwie, ale też z powszechnym przekonaniem, że skandali ubędzie, wietrzący przekręt awanturnicy zostaną uciszeni, wreszcie skupimy się na rozmowie o sporcie. Prorokowałem wtedy w niniejszej rubryce, że VAR nie wyeliminuje polemik, lecz przeniesie je gdzie indziej, ale słuszność miałem tylko częściową – wskutek cywilizacyjnego skoku atmosfera bywa nawet bardziej zatruta niż w erze gwizdka łupanego.
Fot. FotoPyk