Reklama

Mógłbym odejść dla kasy, ale wolę tytuł z Legią

redakcja

Autor:redakcja

08 marca 2019, 08:14 • 15 min czytania 0 komentarzy

Piątkowa prasa nie rozczarowuje. Mamy szczerą rozmowę z Carlitosem, wywiady z Joelem Valencią, Maciejem Stolarczykiem czy Karolem Filą, sylwetki Ikera Guarrotxeny, Luisa Rochy i Mateusza Radeckiego oraz kilka innych niezłych materiałów. 

Mógłbym odejść dla kasy, ale wolę tytuł z Legią

PRZEGLĄD SPORTOWY

Od przejęcia PSG Katarczycy wydali na transfery ponad miliard euro, a zespół ciągle zawodzi.

Przejęli klub w 2011 roku. Od tej pory paryżanie na transfery wydali 1,15 miliarda euro. Początkowo, co roku dochodzili do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. To jednak nie zadowalało szejków, którym marzył się triumf w tych rozgrywkach. W 2016 roku zwolnili nawet trenera Laurenta Blanca, mimo że ten zdobył w kraju poczwórną koronę. Od tej pory, w trzech kolejnych sezonach drużyna nie jest w stanie dojść nawet do ćwierćfinału. Największym sukcesem klubu w Lidze Mistrzów pozostaje półfinał z 1995 roku, a więc na wiele lat przed pojawieniem się szejków w Paryżu.

ps1

Reklama

Joel Valencia z Piasta opowiada o biedzie w ekwadorskiej dżungli i pomocy, jaką może nieść potrzebującym.

DOMINIK PIECHOTA: Najbardziej interesuje mnie, jak Ekwadorczykowi żyje się w Gliwicach? To jednak zderzenie różnych światów.

JOEL VALENCIA: To ciekawostka. Zaskoczę pana, ale nie jestem tu sam. Nawet przed meczem z Cracovią okazało się, że kucharz w hotelu był Ekwadorczykiem. Wymieniliśmy się numerami i zaprosił mnie na nasze narodowe specjały. Nie jestem samotny na końcu świata.

Odnalazł się pan w Polsce doskonale. O ulicach Gliwic opowiada pan, jakby żył tutaj od lat.

Znajomi przestrzegali mnie, że zetknę się tu z rasizmem. Zupełnie tego nie widzę. Zdarzyły się pojedyncze uwagi, kiedy ktoś był pijany, ale nie odbieram tego osobiście. W końcu, jak możesz kogoś nienawidzić, skoro go nie znasz? Jestem czarnoskóry, co nie jest tu typowe, więc ludzie czasem nie potrafią się z tym odnaleźć. Nikt im nie wytłumaczył.  Nie miałem żadnej niebezpiecznej sytuacji. Od ponad półtora roku żyje mi się w Polsce bardzo spokojnie. Jestem zafascynowany Gliwicami. Są małe, ale mają wszystko, czego potrzeba.

Jak wspomina pan dzieciństwo?

Reklama

Dorastałem w wiosce Cabuyal niedaleko wybrzeża Pacyfiku. W Ekwadorze mieszkałem do siódmego roku życia. Wydawało mi się, że miałem idealne dzieciństwo, ale kiedy wróciłem tam po latach, zobaczyłem, że wyobraźnia mnie oszukiwała. Pamiętałem życie w olbrzymim domu, jakby to był pałac. Cały czas grałem w piłkę z kolegami i  kuzynami nad rzeką. Wydawała się wielka. Po dziewięciu latach poza krajem wróciłem jako nastolatek i rzeczywistość  okazała się inna. Miałem jednak wszystko, czego potrzeba, za co muszę podziękować dziadkom. Wziąłem od nich nazwisko, wychowali mnie, bo mama urodziła mnie, gdy była bardzo młoda.

ps3

Nowy gracz Legii Luis Rocha widzi w Ricardo Sa Pinto podobieństwo do wielkich portugalskich trenerów.

W środę na Estadio do Dragao piłkarze Porto nie mieli sił, by po dogrywce świętować awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Za wielkim sukcesem stał jeden z najzdolniejszych trenerów w kraju – Sergio Conceicao. Akurat on nie cenił umiejętności Luisa Rochy na tyle, by wystawiać go regularnie w Vitorii Guimaraes. Obrońca zazwyczaj był zmiennikiem, trener czasem zsyłał go do rezerw, a do pierwszego składu wstawiał od święta. Mimo to Portugalczyk ceni szkoleniowca podziwianego w kraju za styl i osiągnięcia.

– Widzę u Conceicao podobieństwo do Ricardo Sa Pinto. To podobna szkoła trenerska – uważa lewy obrońca. Pokochał klub dzięki kibicom – Przede wszystkim chcę wyjaśnić, że nie było między nami żadnego konfliktu. Jeżeli grałem w drugim zespole, to dlatego, że nie byłem powołany do pierwszego z powodów sportowych. Śmieszą mnie plotki, że byliśmy skłóceni – tłumaczy Rocha. Conceicao jest wymagający i oczekuje dużej dyscypliny od zawodników. Sprowadzony zimą na Łazienkowską defensor zdążył przywyknąć do takiego stylu pracy.

ps4

Młodzież w Cracovii nie ma łatwo. W klubie robi się jednak wiele, by szkolenie funkcjonowało jak najlepiej.

W pierwszym sezonie pracy  Michała Probierza w Cracovii wyniki pierwszego zespołu rozczarowały (9. miejsce), ale w innych kluczowych dla trenera aspektach wszystko układało się modelowo. Probierz chciał, by co roku sprzedawać za dobre pieniądze jednego z wypromowanych graczy, finansując w ten sposób budowę silnego klubu. Krzysztof Piątek wystrzelił i przyniósł Pasom ponad 16 mln zł. Chciał trener, by grupy młodzieżowe były sukcesywnie wzmacniane i juniorzy Pasów zdobyli wicemistrzostwo Polski. Chciał, by najzdolniejsi wychowankowie dostawali szansę w ekstraklasie, więc Kamil Pestka i Adam Wilk regularnie pojawiali się na boisku, a minuty na murawie otrzymali także Sylwester Lusiusz, Daniel Pik czy Sebastian Strózik.

W trwających rozgrywkach wyniki krakowian są znacznie lepsze, ale młodzież zeszła trochę na dalszy plan. W tabeli Centralnej Ligi Juniorów Pasy są w środku stawki, a w ekstraklasie młodych graczy Cracovii nie widać. Tej wiosny żaden jeszcze nie pojawił się na boisku. – Na razie będą występowali ci, którzy wywalczą miejsce w składzie. Trzeba być sprawiedliwym. Nasza sytuacja w tabeli wcale się za bardzo nie polepszyła, bo mamy tylko trzy punkty przewagi nad dziewiątym zespołem. Margines błędu przez to, że w pierwszych ośmiu kolejkach nie odnieśliśmy ani jednego zwycięstwa, bardzo się zmniejszył. Przegraną w ostatni weekend w Płocku jeszcze go ograniczyliśmy. Najpierw trzeba zdobyć punkty, a potem dopiero myśleć o tym, co dalej – mówi trener Michał Probierz.

Mateusz Radecki ze Śląska Wrocław wyciągnął prawidłowe wnioski z błędu młodości.

 – Mateusz zawsze chodził swoimi ścieżkami. Był wręcz trochę krnąbrny, ale poza tym jednym wydarzeniem, które absolutnie nie powinno mieć miejsca, to po prostu charakterny, pracowity i dobry chłopak, zostawiający na boisku serducho. Mam satysfakcję, że wyciągnął wnioski i dziś gra w ekstraklasie – mówi Marcin Jałocha, jego trener z czasów niesławnej awantury na studniówce. Pięć lat temu polało się za dużo alkoholu, komuś puściły „hamulce”, a Radecki do spółki z kolegą napadł na wezwanego do interwencji policjanta. Nie bez trudu wywinął się od więzienia, bo prokurator odwołał się od wydanego w pierwszej instancji wyroku w zawieszeniu i do końca domagał się bezwzględnej kary (ostatecznie krewki piłkarz dostał prawomocnie dwa lata w zawieszeniu na pięć, „zawiasy” miną mu dopiero w przyszłym roku).

ps5

Trener Wisły Kraków, Maciej Stolarczyk nie wyobraża sobie, żeby mógł łączyć funkcję dyrektora sportowego i trenera.

Wydawało się przed rundą, że waszym atutem będą skrzydła. U Jakuba Błaszczykowskiego i Sławomira Peszki widać zaległości – jesienią grali mało lub wcale. Myśli pan, że jeszcze są w stanie spełnić oczekiwania: swoje, pana, kolegów i kibiców?

Nawet jeśli nazywasz się Błaszczykowski czy Peszko, nie ma drogi na skróty. Już przed rundą podkreślałem, że to będzie dla nas trudny okres, bo zanim zawodnicy odzyskają rytm po długiej przerwie, trochę czasu musi minąć. Wszystkie oczy są zwrócone na Kubę, a nie jest łatwo od razu wejść na poziom, do którego przyzwyczaił. Na treningach widzę, że Błaszczykowski to dalej piłkarz, który potrafi zrobić różnicę i wnieść dużą wartość sportową. Pracujemy nad regularnością tego, co robi. Wiek nie ma tu znaczenia. Chodzi tylko o codzienną pracę.

Dyrektor sportowy Arkadiusz Głowacki złożył niedawno rezygnację ze stanowiska. Wyobraża pan sobie, by – jak Michał Probierz w Cracovii – łączył funkcje?

Moim zdaniem łączenie zadań nie wpływa dobrze ani na pracę trenera, ani dyrektora sportowego. Na naszym podwórku to trudny model dla jednej osoby. Byłem dyrektorem sportowym w Pogoni i wiem, jak absorbujące to zajęcie, jak dużo czasu trzeba poświęcić na kwestie związane ze skautingiem oraz rozmowy z menedżerami. Trener ma inne tematy, którymi musi się zająć. W naszych realiach to trudne do pogodzenia. Dlatego nie wyobrażam sobie, by w kwestii prowadzenia działu sportowego nie było kogoś obok mnie. Bardzo bym chciał, żeby Arek został w klubie. To Wiślak z krwi i kości. Zarówno ja, jak i piłkarze wzorowo oceniamy współpracę z nim.

ps6

Iker Guarrotxena ofertę Pogoni przyjął na plaży. Poza futbolem studiuje, by zostać nauczycielem.

Rozmawiamy po angielsku w centrum Szczecina, do którego trafi ł z przystankami na Teneryfi e, w Mirandzie i Leonie. Telefon z ofertą Portowców odebrał na plaży w Getxo, co uznał za dobry znak. Propozycję z CD Mirandes także dostał podczas odpoczynku na złotym piasku u wybrzeży Zatoki Biskajskiej i ten transfer okazał się sukcesem – zdobył dziewięć bramek w LaLiga 2, co pozostaje jego najlepszym wynikiem w karierze na tym szczeblu. – Dlatego miałem pozytywne przeczucia – przyznaje.

– Wszyscy myśleli, że będę występował w pierwszym zespole Athleticu, jednak nie sprostałem oczekiwaniom. To było trudne, musiałem się z tym pogodzić. Teraz jestem szczęśliwy. Mam rodzinę, przyjaciół, bardzo dobry zespół. Ostatnio rozmawiałem z tatą, który zauważył, że jestem na poziomie ekstraklasy. Okej, nie w Hiszpanii czy Anglii, ale w najwyższej lidze. Zostałem zawodowym piłkarzem, a moi przyjaciele, z którymi kopałem od dzieciństwa, nie żyją z futbolu. Koniec końców spełniłem marzenie i uważam, że warto cieszyć się każdym momentem – dodaje.

ps7

W niedzielę przeciwko Miedzi Legnica Jasmin Burić zagra dwusetny mecz w barwach Lecha.

Z Bośni nie jest łatwo wyjechać, ja jednak chciałem spróbować przebić się zagranicą i przed transferem do Lecha miałem już wybrany klub w Izraelu. Byłem tam dziesięć dni, trenowałem i miałem z drużyną lecieć na obóz do Holandii. Później jednak menedżerowie zaczęli coś kręcić, nie wiem, może chcieli coś ugrać finansowo dla siebie. Wróciłem do domu i wtedy zadzwonił Semir Štilić z propozycją testów w Lechu, w którym wtedy występował. Przyleciałem do Poznania, razem ze mną na testach był Ivan Turina i to on, jako ten bardziej doświadczony, został w klubie od razu. Ze mnie trenerzy też byli zadowoleni, więc na pół roku wróciłem do Bośni, a potem wylądowałem w Lechu na stałe. Razem ze mną do Poznania trafił Fenan Salčinović i to on był tym droższy  z nas, ale w Lechu nawet nie zadebiutował. Do dziś jest to jednak mój najlepszy przyjaciel, rozmawiałem z nim nawet chwilę przed naszym wywiadem.

Karol Fila z Lechii Gdańsk powoli wychodzi z cienia na boiskach Ekstraklasy.

TOMASZ WŁODARCZYK: Rok w piłce to bardzo dużo.

Sytuacja może zmienić się w mgnieniu oka, dlatego futbol jest taki piękny. Dziś jestem w Lechii, w której walczę o mistrzostwo Polski, a kilkanaście miesięcy temu dopiero przebijałem się do wyjściowej jedenastki Chojniczanki, gdzie spędziłem sezon na wypożyczeniu. Przepaść.

Bez tego kroku nie byłbyś tu, gdzie jesteś?

Oczywiście. Nabrałem doświadczenia i zacząłem grać na prawej obronie, która nie była moją nominalną pozycją. Wcześniej byłem środkowym pomocnikiem – dziesiątka, ósemka, szóstka – ale na zmianę zdecydował się trener Krzysztof Brede w Chojnicach. Najpierw sprawdził mnie na zajęciach, potem podczas sparingu, nota bene z Lechią, i wypaliło. Pracę na boku defensywy kontynuuję w Gdańsku.

Gdzie dostałeś wielką szansę.

Przed sezonem postawiłem sobie kilka celów i konsekwentnie je realizuję. Po odejściu Pawła Stolarskiego i decyzji, że pojadę na letni obóz przygotowawczy, wiedziałem, że stoję przed dużą szansą. Trzeba chwytać takie okazje i pomagać szczęściu, które w sporcie jest ważne, ale tylko do pewnego stopnia. Gdy już się do ciebie uśmiechnie, wszystko masz w swoich rękach. Dzięki rodzicom wiem, że ciężka praca zawsze zaprowadzi nas do upragnionego miejsca, a takim była najpierw meczowa osiemnastka, a potem gra w podstawowym składzie.

ps8

SPORT

Piast GliwiceGórnik Zabrze wiosną starają się grać ładną dla oka i ofensywną piłkę. Dobrze to wróży przed piątkowymi derbami. Na kilku pozycjach będą ciekawe starcia.

Szymon Żurkowski vs Patryk Dziczek

Serce się raduje, że dwa śląskie kluby mają w swoim składzie takie „diamenty” i to od ich postawy może wiele zależeć. Co prawda Szymon został już sprzedany do włoskiej Fiorentiny, ale tej wiosny wciąż może cieszyć oko na polskich boiskach. Dziczek jest na dobrej drodze by iść za swoim kolegą z reprezentacji młodzieżowej. – Z „Żurkiem” graliśmy razem w środku pola w eliminacjach i mam nadzieję, że w czerwcu na turnieju we Włoszech też będzie nam dane tworzyć duet w pomocy – mówi nam Patryk Dziczek. – W piątek będzie mała rywalizacja między nami i każdy chce, żeby wygrał jego klub. Mogę zapewnić, że zrobię wszystko, aby go powstrzymać – dodaje pomocnik gliwiczan, który też jest zdania, że środek pola może być kluczowym podczas śląskich derbów. – Na pewno organizacja w środkowej części i w defensywie będzie bardzo istotna. Jeśli „połapiemy” środek tak, jak w ostatnich meczach to będzie dobrze – zaznacza „Dziku”. Atutami Żurkowskiego są ruchliwość, wybieganie i chęć gry kombinacyjnej. Dziczek dobrze czuje się w odbiorze i w długich zagraniach. 

sport1

Z trójki środkowych pomocników Zagłębia Sosnowiec Milewski-Gressak-Możdżeń tylko dwóch może zagrać od początku.

Brak Możdżenia w składzie na mecz z Koroną ułatwił sprawę i jasnym było, że to właśnie „Majlo” zajmie jego miejsce. Wychowanek MKS Mława ponownie zaliczył udany występ, a ponadto miał spory udział przy czwartej bramce. Najpierw sprytnie wywalczył pozycję do oddania strzału w polu karnym, a następnie kropnął w stronę bramki rywali. Bramkarz Korony odbił co prawda piłkę po jego uderzeniu, ale wobec dobitki Patrika Mraza był już bezradny. Gressak z kolei co prawda zaprezentował się znacznie lepiej niż w Zabrzu, ale sprokurował za to „jedenastkę” dla Korony. Ktoś z nich sobotni mecz w Krakowie rozpocznie na ławce rezerwowych i wcale nie musi to być Milewski.

sport3

Rozmowa z prezesem Rakowa, Wojciechem Cyganem. Jego klub zmierzy się teraz z GKS-em Katowice, w którym Cygan spędził 7,5 roku.

Na portalach społecznościowych i katowickich forach internetowych proszono, by… nie kontaktować się z panem, a pan nie kontaktował się z nikim z Katowic przed sobotnim spotkaniem GieKSy z Rakowem Częstochowa.

– Słyszałem o tym zakazie zbliżania się wszystkich ludzi związanych z Katowicami ze mną z obawy przed zdemontowaniem, czy może tylko psychicznym ich rozmontowaniem przed sobotą. Czytałem, że nie mogę pójść na obiad z prezesem Janickim. Nie powinienem dzwonić do znajomych z Katowic. Tylko cóż mam na to powiedzieć?

To objaw paniki w bardzo trudnej sytuacji dołującego zespołu, który niespodziewanie słabo spisał się w Suwałkach, ulegając przeciętnym, broniącym się przed spadkiem Wigrom?

– Osiem lat jestem w piłce nożnej, więc niewiele mnie może jeszcze zaskoczyć. Różnych scenariuszy mogę się spodziewać. Naturalnie zdaję sobie sprawę, że wiele będzie zależało od wyniku w sobotę. Jeśli GieKSa wygra, to będę pozytywnie odbierany. Ludzie będą się do mnie uśmiechać, podadzą mi rękę. W odwrotnej sytuacji zostanę negatywnie przywitany. Mogą być bluzgi, będą na mnie psy wieszane, zapewne będę słyszał okrzyki, że przeze mnie coś się nie udało. Nie wymagam szacunku, bo on się głównie należy ludziom, którzy ze mną współpracowali w Katowicach, ale proszę o logiczne spojrzenie na rzeczywistość dookoła.

sport5

Radosław Murawski walczy z Palermo o awans do Serie A. We Włoszech dobrze mu się żyje.

Może to za mało czasu, ale czy już teraz może pan powiedzieć, że wyjazd i transfer do Palermo był najlepszym, co mogło pana spotkać? Miał pan 22 lata i nie znał języka. Proszę nie oszukiwać, że nie było trochę tremy, strachu i niepewności po zmianie klubu?

– Gdy pierwszy raz zmieniasz otoczenie, to z tyłu głowy rodzą się pytania: czy jesteś pewien, czy wszystko będzie dobrze, bo życie zmienia ci się o 180 stopni. Ale kto nie zaryzykuje, ten nie pije szampana. Z takiego założenia wychodzę. Zawsze będę podkreślał, skąd pochodzę i gdzie się wychowałem. To, że jestem w Palermo, nie oznacza, że nie kibicuję i nie trzymam kciuków za Piasta. Nie jestem we Włoszech na całe życie. Ktoś powie, że to tylko Serie B, ale uważam, że zrobiłem dobrze. Z Piasta odszedłem w odpowiednim wieku i chciałem spróbować nowego wyzwania. Wiedziałem, że łatwo nie będzie, ale zawsze lubiłem wyzwania. Wierzę, że zagram w Serie A. Gra na zapleczu nie jest łatwa. Wszyscy walczą tutaj na całego, chętnych do awansu jest wielu.

Dla przeciętnego Polaka Sycylia kojarzy się z mafią i wakacjami. Jak w takim razie gra się w takim miejscu w piłkę, skoro dookoła dzieje się tyle ciekawych rzeczy?

– Palermo, Sycylia to miejsce bardzo turystyczne, na co dzień to moje miejsce pracy i życia. Trudno się na początku trenowało, gdy w słońcu było 40-45 stopni. Ale z biegiem czasu się do tego przyzwyczaiłem, teraz nie mam z tym problemu. Czuję się dużo mocniejszy, grając w takiej temperaturze, rywale mają problemy z nami. Często bywało tak, że w 60. minucie mieli dość, a my zasuwaliśmy na pełnych obrotach.

A jak z tą mafią? Miał pan takie „przygody” jak Arkadiusz Milik w Neapolu, który był okradany?

– Mówisz Sycylia, myślisz mafia. Ale muszę wszystkich zaskoczyć, bo będąc tutaj nie spotkało mnie nic niebezpiecznego. Nie musiałem się bać, czy ostrzegać kogoś, kto mnie odwiedza. Nikt z bronią nie biega po ulicy, aczkolwiek wszędzie są miejsca gdzie możesz iść. W Gliwicach też jest gorsza dzielnica czy ulica. Dlatego nie odbiega to od normy. Drugi rok jestem tu i żyję. Ludzie są przyjaźni i mili wobec mnie.

sport6

SUPER EXPRESS

Kamil Drygas z Pogoni Szczecin przyznaje, że w tak dobrej formie jeszcze nie był.

– Jest pan obecnie w życiowej formie?

– Nie wiem, czy w życiowej, ale na pewno najlepszej do tej pory w karierze. Mam swoje lata, trochę meczów w ekstraklasie zagrałem (165 – red.) i czuję się coraz pewniej.

– Doszedł pan do szczytowej formy, mając blisko 28 lat. Dosyć późno…

– Jestem chyba typem pracusia. Niektórzy zagrają jeden udany sezon i opuszczają naszą ligę. A ja uczyłem się czegoś nowego co roku i przychodziło mi to wolniej. Poza tym nie jestem napastnikiem czy ofensywnym pomocnikiem, który strzeli dużo bramek w sezonie i można go szybko sprzedać. Pozycja defensywnego pomocnika jest trudniejsza, żeby się pokazać.

se1

Carlitos przekonuje, że tej zimy odrzucał oferty korzystniejsze finansowo, żeby zostać w Legii i zdobyć z nią mistrzostwo Polski.

„Super Express”: –Warszawa podoba ci się bardziej niż Nowy Jork…?

Carlitos: –Rzeczywiście miałem ofertę z Nowego Jorku i odrzuciłem ją. Nie po to przychodziłem latem do Legii, żeby po paru miesiącach ją rzucić. Przyszedłem do Legii latem, choć miałem wiele innych ofert. Dla tych kibiców, dla mistrzostwa Polski. I nic się nie zmieniło. Oczywiście, to miłe, że interesował się mną tak poważny klub jak New York City, ale… to nie była jedyna oferta, jaką miałem.

Mówisz o zimie czy o lecie?

– O zimie. Miałem oferty nie tylko z USA, ale i z Rosji, i z Chin. Odrzuciłem wszystkie, mam jeszcze dużo do zrobienia w Legii. Dostałem tu mnóstwo wsparcia. I ze strony kibiców, dużych, małych, dorosłych, dzieci, i ze strony klubu. Chciałem odpowiedzieć tym samym. Takich gestów, jakie były względem mnie, nie kupisz.

Nie wszyscy uwierzą w takie deklaracje. Część powie: „Nie odszedł, bo kasa się nie zgadzała”…

– Chyba nietrudno sobie wyobrazić, że skoro zgłaszają się poważne kluby z bogatych lig, to oferty finansowe musiały być dobre. Zarabiałbym więcej niż w Legii.

se2

GAZETA WYBORCZA

Szprycowane przez Katarczyków miliardami euro Paris Saint-Germain to klub przeklęty. Jeszcze nikt nigdy nie płacił tyle w futbolu za notoryczne i kuriozalne klęski.

Przypadek paryski jest pouczający jak kilka poprzednich w Lidze Mistrzów. Dzień wcześniej zawalił się broniący trofeum Real Madryt, który nie dał rady Ajaxowi Amsterdam – jeszcze niżej notowanemu niż MU – pomimo wyjazdowego 2:1 (znów: dotychczas nikt nie roztrwonił takiej zaliczki), natomiast poprzedniej wiosny Barcelonę sparaliżowało w Rzymie pomimo 4:1. Też sensacyjnie opadła, a niewiele zabrakło, byśmy obejrzeli jeszcze kilka niewyobrażalnych zwrotów akcji. Zjawisko dotyka wszystkich, Liga Mistrzów wyewoluowała w rozgrywki, w których nie istnieje wynik gwarantujący sukces, lecz co najwyżej wynik dający złudne poczucie bezpieczeństwa. Po wybrykach madrytczyków i paryżan można wręcz powiedzieć, że zbyt wysoka przewaga osiągnięta w pierwszym meczu sprowadza na zwycięzcę zgubę.

gw1

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...