Fergie Time. W tłumaczeniu na język polski: zrobić komuś to, co Widzew zrobił Legii na Łazienkowskiej w meczu o mistrzostwo Polski. Mit walczącego do końca zespołu Alexa Fergusona, który często przesądza o rezultacie w końcówkach, ukuł się pod koniec lat dziewięćdziesiątych, przede wszystkim przez pryzmat finału Champions League z Bayernem.
Oczywiście sir Alex zespołu już nie prowadzi, ale kto ma lepiej wiedzieć jak dokonać niemożliwego niż Ole Gunnar Solskjaer, autor zwycięskiej bramki w tamtym pamiętnym meczu z Bawarczykami?
Kursy w ETOTO.pl? Wygrana PSG 1.52 – remis 4.90 – wygrana Manchesteru United 7.00. Darmowy zakład 20 złotych za samą rejestrację. Wpiszcie kod WESZLO przy rejestracji, by skorzystać z oferty
CAŁY SEZON LIGI MISTRZÓW 98/99
To kamień węgielny mitu. Najpierw pochylmy się nad ćwierćfinałem. Manchester wygrywa u siebie 2:0, w rewanżu jednak Inter strzela na 1:0 w 63 minucie. Wystarczy gol, a będzie dogrywka. Ekipę Inter ma więcej niż konkretną: Ronaldo, West, Zamorano, Zanetti. Ale w 88 minucie Scholes zabija dwumecz.
Półfinał z Juventusem to zapomniany klasyk, w perspektywie niemal równie efektowny co finał. Na Old Trafford w doliczonym czasie gry Czerwone Diabły ratuje Giggs. Gol w 90 minucie sprawia, że wywożą jako takie 1:1.
Rewanż? Dwa gole Inzaghiego po 11 minutach. Wydaje się, że będzie pozamiatane. A jednak jeszcze do przerwy 2:2, by w 84 minucie dwumecz zabił Cole.
Finał jest historią.
O’SHEA SZOKUJE THE KOP
Manchester grał w dziesiątkę. Manchester grał na Anfield ze znienawidzonym Liverpoolem. A jednak, w 91 minucie, tuż przed fanatyczną trybuną The Kop, John O’Shea strzelił zwycięską bramkę.
Gary Neville przyzna po latach, że zawsze będzie zazdrościć Irlandczykowi tego gola. Bramka była też niezmiernie istotna z punktu widzenia walki o pierwszy od czterech lat tytuł – to zwycięsko 3 marca powiększyło przewagę Manchesteru, który ostatecznie sięgnął po mistrzostwo.
DERBOWE ZWYCIĘSTWA
Alex Ferguson powiedział, że to były najlepsze derby Manchesteru w historii. Trudno się nie zgodzić: fantastyczne gole, czysta dramaturgia do samego końca, a intensywnie od samego początku.
Wynik zmieniał się jak w kalejdoskopie: Rooney w 2 minucie na 1:0. Barry w 16 na 1:1. Fletcher w 49 na 2:1, Bellamy w 52 na 2:2. Fletcher w 80 na 3:2, Bellamy w 90 na 3:3.
Jakby się tak skończyło, i tak nikt nie miałby pretensji. Doskonały mecz.
Ale jeszcze o wszystkim przesądził Michael Owen, wówczas już trzydziestoletni, zjeżdżający do bazy. Wielu było bardzo zdziwionych, że Alex daje mu szansę, bo Owen w ostatnich latach nieustannie walczył z kontuzjami. Mało tego: Owen dostał nr 7, po Ronaldo. Wcześniej koszulkę nosili Best, Robson, Cantona czy Beckham.
Pewnie oczekiwań nie spełnił, ale ten gol w 96 minucie kibice Old Trafford będą mu zawsze pamiętać.
W tym samym sezonie Manchester United wtarł sól w rany lokalnego rywala, ogrywając go na jego stadionie 1:0 po golu Scholesa w samej końcówce. Gary Neville z radości aż ucałował pomocnika Czerwonych Diabłów w czoło.
PIERWSZY TYTUŁ SIR ALEXA
Dawne dzieje, 1993 rok, początki Premier League. Kwietniowy mecz Manchesteru z Sheffield Wednesday, United byli w środku kryzysu. Z pięciu ostatnich meczów wygrali jeden, z Norwich. Wtopili z Oldham, zremisowali z Aston Villą, City i Arsenalem. Zlecieli w tabeli fotela lidera i wydawało się, że z Sheffield ich problemy zaczną się pogłębiać. A przecież był to mecz u siebie, który Czerwone Diabły miały obowiązek wygrać.
I wygrały dzięki bramkom w 86 i 90 minucie – obie autorstwa Steve’a Bruce’a. Od tego meczu Manchester wygrał wszystkie mecze do końca sezonu i pewnie sięgnął po tytuł.
KRÓL ERIC
Każdy szanujący się artykuł o Manchesterze United powinien znaleźć miejsce na wzmiankę o Eriku Cantonie. My również znajdujemy miejsce dla króla Erika.
Był marzec 1996, United jak zwykle ścigało się o tytuł, tym razem z Newcastle. Wynik nie układa się tak, jak powinien, Czerwone Diabły przegrywają, Alex rzuca wszystkie siły na atak. Ostatnie sekundy, Giggs rzuca długą piłkę, znajduje Cantonę a ten trafia prosto do siatki.
Remis wystarcza, by Manchester United zameldował się na pierwszym miejscu. Nie oddał go już do końca sezonu.
PAN PIŁKARZ VAN PERSIE
Debiutować też trzeba umieć. W Manchesterze niejeden zawodnik debiutował z wykopem, by wspomnieć hat-trick Rooneya, ale niewiele mniej okazale wypadł Robin Van Persie, kupionym na Old Trafford latem 2012.
Pierwsze derby Van Persiego. Dziewięćdziesiąta minuta. Swoją drogą, wiele mówi o zaufaniu wobec Holendra, że w decydującym momencie strzelał właśnie on, w szatni będący od tak nie dawna. Ale zapracował na zaufanie – miał już wtedy, w grudniu, 13 bramek i asyst.
Podkręcona piłka, lekki rykoszet, a potem radość.
BŁYSK MACHEDY
Macheda nigdy nie spełnił oczekiwań. Uchodził za wielki talent, ale wkrótce błąkał się po wypożyczeniach: to Sampa, to QPR, To Doncaster, Cardiff, Nottingham Forest. Aktualnie nieźle sobie radzi w Panathinaikosie, ale spodziewano się po nim, że będzie gwiazdą światowego formatu.
Ale jednego żaden kibic Manchesteru United nie może mu odebrać. 5 kwietnia 2009 roku miał siedemnaście lat. Wszedł jako dżoker, mający pomóc gonić Aston Villę, która prowadziła w tym meczu nawet 2:0 na Old Trafford. Czerwone Diabły odrobiły straty dzięki golom Ronaldo, a w doliczonym czasie gry gołowąs przesądził o meczu.
Było to kluczowe zwycięstwo. United przegrało dwa wcześniejsze mecze, gonił ich Liverpool, ale po tym spotkaniu zdobyli 22 na 25 możliwych do zdobycia punktów i sięgnęli po tytuł.