Zastanawialiśmy się jaki Inter dziś zobaczymy. Ten, który przegrał z Sassuolo i Parmą? Ten, który zajmuje piętnaste miejsce w tabeli Serie A? Czy jednak powrót do Champions League zmotywuje nieprzypadkową kadrę, przywoła ducha wielkiej przeszłości i zobaczymy drużynę na poważnym, europejskim poziomie?
Futbolowi bogowie kolejny raz z nas zadrwili i posłali na Giuseppe Meazza oba Intery.
Nie oszukujmy się, długimi minutami nerazurri byli po prostu beznadziejni. Nie wychodziło im w ofensywie zupełnie nic. Wyglądało to, jakby prowadził ich Piotr Świerczewski i od pierwszej minuty zarządził grę na chaos.
Jakże wymowne – Icardi pierwszy strzał na bramkę oddał w 86. minucie, tak doskonale był obsługiwany podaniami. Z frustracji raz wjechał nawet Vormowi sankami by choć przez chwilę dotknąć piłki. Skrzydła odbijały się od ściany, środek pola był pozbawiony kreatywności, jeden Eriksen miał jej więcej niż cały Inter.
W Anglii policzono, że Tottenham aż 55 razy stracił piłkę w pierwszej połowie. Skandaliczny rezultat. A przecież i tak Koguty miały większą płynność gry. Świetną bombę z rzutu wolnego posłał Eriksen. Kane wpadł w pole karne po zagraniu Duńczyka, wymanewrował Handanovicia, ale brakło mu boiska by oddać strzał. Goście może nie mieli łatwości w stwarzaniu okazji, ale co jakiś czas faktycznie udawało im się przebić. Defensywa Interu nie stanowiła monolitu, co najlepiej uwidacznia stracony po zmianie stron gol.
1) Przegrana walka w środku pola, choć było dwóch na jednego.
2) Pięciu graczy Interu wokół Eriksena, a jakoś żaden nie kwapi się żeby doskoczyć.
3) Handanović odbija, ale mimo przewagi liczebnej Inter nie potrafi przejąć piłki, popełniając slapstickowe interwencje.
4) W konsekwencji futbolówka trafia ZNOWU do Eriksena, który będzie miał okazję do dobitki. Dobitki STRZAŁU ZZA SZESNASTKI, GDZIE MIĘDZY NIM A BRAMKARZEM BYŁO PÓŁ DRUŻYNY RYWALA.
5) Rykoszet, bramka, dziękuję bardzo. Sami jesteście sobie winni.
Tottenham tak naprawdę powinien podwyższyć wynik meczu. Rozbawiła nas sytuacja, w której dwóch nerazzurri wpadło na siebie przy próbie wybicia piłki, przez co tylko stworzyli okazję rywalom. Czasami dwóch rywali brał dryblingiem Lucas. Ale Koguty chyba poczuły się za pewnie, nie wierząc, że Inter jest w stanie im zagrozić czymś więcej, niż akcjami zaczepnymi.
A rywala trzeba szanować. Szczególnie takiego, który ma w składzie Icardiego.
Narzekania na Icardiego były skrajnie niesprawiedliwe, bo chłop po prostu nie miał z czego grać. Z gówna bata nie ukręcisz. Ale w 86. minucie wreszcie dostał dobry dorzut Asamoaha. Z drugiej stroy, przecież to wciąż była piekielnie trudna piłka. Wolej z dwudziestu metrów? Większości piłkarzy nawet nie zdecyduje się na uderzenie. 99% strzelających pośle piłkę w trybuny.
Ale Icardi z tego strzelił kapitalną bramkę.
Ewidentnie dał tym golem sygnał do ataku jak prawdziwy kapitan. Piłkarze Interu przypomnieli sobie, że przecież umieją grać w piłkę i ruszyli do przodu. Nie grali koronkowo, ale prostymi środkami udawało im się stworzyć zagrożenie. W końcu korner, zgranie De Vrija i Vecino głową z najbliższej odległości. Tottenham, nie ukrywajmy, faworyt meczu, pokonany.
Czy dajemy sobie głowę uciąć, że Inter na tym zwycięstwie będzie potrafił zbudować coś trwałego i zacząć z kopyta zwycięski marsz? Nie. Przez większość meczu był zespołem słabszym, do tego stopnia, że aż… uśpił czujność. Ale faza grupowa Ligi Mistrzów to raptem kilka meczów. Trzy punkty są na wagę złota, w dodatku wyszarpane największemu rywalowi do awansu.
To wcale nie musi być powrót, w którym Inter będzie zbierał frycowe jak nowicjusz. Tytułu się nie spodziewamy, ale oklepów na lewo i prawo – również.
INTER MEDIOLAN – TOTTENHAM HOTSPUR 2:1
Icardi 86, Vecino 92 – Eriksen 53