Faworyci ze zwycięstwami, Fabiański znów bez czystego konta i naprawdę duże emocje w paru meczach – na czele z Brighton – Fulham. Liga angielska dziś dała nam… dokładnie to, do czego przyzwyczaiła.
Worek zawiązany w 87 sekund
Oczywiście worek z bramkami w meczu Evertonu z Huddersfield. Nie ukrywamy – nawet mimo braku Richarlisona nastawialiśmy się na trochę fajerwerków ze strony The Toffees. Sigurdsson, Walcott, Tosun – grali w pierwszych kolejkach naprawdę dobrze i dawali nadzieję na gole. Może nie tyle, co w meczu City z Huddersfield, ale kilka – na pewno.
A koniec końców strzelanina zamknęła się w dwóch minutach. Zawdzięczamy ją Dominicowi Calvertowi-Levinowi. Najpierw pod własną bramką przedłużył wrzutkę Lowe prosto na głowę Billinga, później – 87 sekund później – również on wyrównał. Raz jeszcze robiąc użytek ze swojej głowy.
Everton musi się martwić nie tylko wynikiem, bo 1:1 z Huddersfield u siebie to zdecydowanie strata punktów, ale i kontuzją Theo Walcotta, który zszedł z boiska w 55. minucie.
W West Hamie po staremu…
Kolejny mecz, kolejny zawalony na własne życzenie. West Ham staje się powoli drugim pechowym Brianem z memów. Mieli punkt w garści – ich pomocnik zakiwał się na śmierć. Tym razem winę za gola ponosi bowiem Carlos Sanchez. Piłkarz kupiony za około 4 miliony funtów miał być dla drugiej linii wzmocnieniem, a póki co tylko drażni swoich kibiców.
No i Łukasza Fabiańskiego, któremu do czystego konta brakło kilkudziesięciu sekund.
Niedoskonały idealny start
Chelsea nie zagrała czterech perfekcyjnych meczów, a jednak zdobyła w nich dokładnie dwanaście punktów. Dziś nie było inaczej niż choćby przed tygodniem na St. James’ Park, The Blues znów się męczyli, znów długo walczyli o to, by sforsować obronę Bournemouth, roztropnie poustawianą przez Eddiego Howe’a.
Widać było, że Maurizio Sarri szuka jeszcze optymalnego składu, że nie zawsze podejmuje jeszcze idealne wybory, bo Willian nie dał Chelsea przez 65 minut tego, na co Pedro wystarczyło 25 minut (gola), a Morata raz jeszcze – który to już w tym roku – rozczarował. W przeciwieństwie do wpuszczonego za niego Giroud, który przy bramce Pedro Rodrigueza asystował.
No chyba że to była celowa strategia. By mistrzowie odrabiania strat nie mieli już czasu na podniesienie się po dwóch ciosach – wspomnianego Pedro i Edena Hazarda. Jeśli taki był plan – chapeau bas.
Stary, ale jary
Fulham dało się już poznać, jako zespół mający sporo argumentów w ataku, ale w obronie – raczej na poziomie West Hamu 18/19 niż Liverpoolu od momentu dołączenia do tego zespołu Virgila Van Dijka. I dziś tylko to potwierdziło. Najpierw piłkarze z Craven Cottage, grający dziś wyjazd na Brighton, wyszli na dwubramkowe prowadzenie, by za chwilę dać je sobie odebrać. W roli złodzieja punktów wystąpił nieśmiertelny Glenn Murray – 35-latek, który w ostatnich dwóch kwadransach dwa razy pakował piłkę do siatki debiutującego w tym sezonie Bettinellego.
Rywal już nie tak ulubiony
W ostatnich trzech spotkaniach u siebie z Newcastle, Manchester City wbił przeciwnikom czternaście bramek, tracąc zaledwie dwie. Sam Sergio Aguero uzbierał dziewięć goli, dających średnio hat-tricka na mecz. Nikt więc nie spodziewał się niczego innego, jak tylko kolejnej demolki. Tym bardziej, że The Citizens musieli być podrażnieni tym, co działo się tydzień temu na Molineux – od uznanego gola ręką Boly’ego, po remis spychający z pierwszej pozycji w ligowej tabeli.
A było piekielnie ciężko. Newcastle zagrało bardzo podobnie, jak tydzień temu z Chelsea, czyli nie było szczególnie (2 strzały, 1 celny) zainteresowane atakowaniem zdecydowanie możniejszego przeciwnika. A mimo to po utracie gola strzeliło wyrównującą bramkę i znów sprawiło masę problemów ze strzelaniem. Aguero nie potrafił wypracować sobie czystej sytuacji strzeleckiej aż do 91. minuty, gdy dostał piłkę sam na sam z golkiperem rywali. A gdy już udawało się groźnie uderzyć, zwykle na drodze uderzenia stawał Martin Dubravka. Ale od czego ma się takich ludzi jak Raheem Sterling…
…i dziś przede wszystkim Kyle Walker. Bramka prawego obrońcy – pierwsza w 52. meczu dla City – palce lizać.
Wspaniałe stulecie Wspaniała dekada
Dziesięć lat temu w Manchesterze pojawił się szejk Mansour, wyciągając z kieszeni, walizki, plecaka, torby podręcznej, spod pachy i z dziurek w nosie banknoty pięćdziesięciofuntowe. Rzucał nimi przez ostatnią dekadę w lewo i prawo, czyniąc z The Citizens światową markę.
Ale o ile historii City wielu romantyczną raczej nie nazwie, to co powiecie na tę Kompany’ego. On przyszedł kilkanaście dni po przejęciu klubu, gdy obietnice o stworzeniu potęgi groźnej dla każdego na świecie brzmiały ładnie, ale równie nieprawdopodobnie. Ten sam Manchester City, który straszy atakiem Vassell-Mwaruwari ma trząść światowym futbolem?
Nie miał prawa się spodziewać, że dziesięć lat później, odbierając okolicznościową koszulkę, będzie już potrójnym mistrzem Anglii, a także zdobywcą sześciu krajowych pucharów.
https://twitter.com/BBCMOTD/status/1035927267631882240
WYNIKI:
Leicester – Liverpool 1:2 (relacja TUTAJ)
Ghezzal 63′ – Mane 10′, Firmino 45′
Brighton – Fulham 2:2
Murray 67′, 84′ (k.) – Schurrle 43′, Mitrović 62′
Chelsea 2:0 Bournemouth
Pedro 72′, Hazad 85′
Crystal Palace 0:2 Southampton
Ings 47′, Hojbjerg 90+2′
Everton 1:1 Huddersfield
Calvert-Lewin 36′ – Billing 34′
West Ham 0:1 Wolverhampton
Traore 90+3′
Manchester City 2:1 Newcastle
Sterling 8′, Walker 52′ – Yedlin 30′
fot. NewsPix.pl