Jeśli po meczach ekstraklasy o 15:30 postanowiliście przesiąść się na przykład na Bundesligę – gratulujemy wyboru. Już na samym początku sezonu terminarz ligi niemieckiej sprezentował nam hicior pomiędzy Borussią Dortmund a RB Lipsk, na którego nie żałujemy poświęcenia 90 minut. Kapitalnie się to oglądało, nie dało się oderwać wzroku od telewizora zupełnie jak przy dobrym kinie akcji.
No właśnie, akcje. Słowo-klucz. Nie było tu żadnego badania się, sprawdzania, robienia podchodów, szachowania, ani innych takich rzeczy, którymi często tłumaczymy bryndzę i nudę w meczach piłki nożnej. O nie, działo się praktycznie od pierwszej minuty, gdy podopieczni Luciena Favre zaczęli grać w… pinballa. Jego fanatykiem musi być Akanji, który w prostej sytuacji chciał wywalić futbolówkę byle dalej, lecz zamiast tego posłał wielką świecę. Za chwilę nie upilnował Poulsena podającego piętą do Augustina, ten urwał się spod krycia Diallo i pokonał Burkiego.
Taki początek na pewno nie pomógł obu stoperom drużyny gospodarzy, którzy w późniejszych minutach stali się wysoce elektryczni. Zresztą, nie lepiej momentami prezentował się Burki, który pod pressingiem chłopaków Rangnicka gotował się niczym gejzer. Reagował najprościej jak mógł – przeważnie lagą byle dalej, no ale skoro nie czuł się pewnie, to może i nawet lepiej?
Dzięki takiemu początkowi wydawało się, iż to Lipsk pójdzie za ciosem i prędzej czy później podwyższy prowadzenie. To spotkanie miało jednak swoje zwroty akcji. Kiedy pomyślałeś o czymś w 15. minucie, już w 20. musiałeś odszczekiwać postawioną tezę. Bo na przykład za sprawą Dahouda Borussia nagle przełamała niezwykle szczelną do tej pory defensywę gości. Drużyna z Zagłębia Ruhry męczyła się w ataku pozycyjnym, aż tu nagle, cyk, dośrodkowanie od Schmelzera i piękne wykończenie Dahouda. Mało kto by potrafił się tak świetnie złożyć do strzału głową, szacuneczek panie Mo!
I znów, to wcale nie gospodarze ruszyli z natarciem, tylko właśnie zawodnicy Rangnicka. Szybka wymiana piłki, jedna, druga, trzecia, aż w końcu udało się stworzyć dogodną okazję. Tylko… Ajjjjezusssmaria, jak Augustin mógł ją zmarnować?! Biegł sam na sam z Burkim przez jakieś 10-15 metrów. Sęk w tym, że od początku układał ciało zbyt sugestywnie, planując strzał po długim słupku, który golkiper BVB oczywiście obronił.
Niedługo potem sytuacja odmieniła się kolejny raz. Była 40. minuta, gdy do rzutu wolnego podszedł Reus i trzeba przyznać, że miał wówczas sporo szczęścia. Jego dośrodkowanie próbował bowiem blokować Sabitzer i… Tyle w zasadzie wystarczyło. Zamiast przeciąć centrę, tylko ją podbił. Tor lotu piłki ułożył się tak, że nie było komu jej sięgnąć, nawet Gulacsi mógł jedynie obserwować, jak wpada mu ona do siatki.
Przy trafieniu na 3:1 zaś wręcz odwrotnie – Węgier zanotował kapitalną robinsonadę po bardzo mocnym uderzeniu Delaneya głową, aczkolwiek przy dobitce Witsela znów nie pozostało mu nic innego jak wcielić się w rolę człowieka podziwiającego dobitkę Belga. Bardzo ekwilibrystyczną dobitkę w postaci nożyc, w jakie złożył się nowy nabytek BVB.
Wszystkie akcje ekipy Favre’a przechodziły dziś przez Reusa, który nie robił za egzekutora, tylko architekta. Dużo bardziej niż w końcową fazę akcji angażował się w rozegranie, w kontrach również spełniał rolę wyprowadzającego je, nie wykańczającego. Gdyby zaliczył dziś ze trzy asysty, byłby to zdecydowanie rezultat sprawiedliwy, no ale nie zawsze jego kumple byli odpowiedni skuteczni. Na przykład Witselowi wystawił świetną piłkę w drugiej połowie, lecz ten, ustawiony idealnie naprzeciwko bramki, posłał ją wysoko w trybuny. Sam nie miał zbyt wiele z gry – Dahoud czy Pulisić podawali mu niecelnie, dopiero w 91. minucie Jadon Sancho wypuścił swojego kapitana idealnie w tempo, a ten, pomimo bliskiej obecności Konate płaskim strzałem pokonał Gulacsiego.
Kiedy jednak Borussia już ułożyła sobie spotkanie, wyszła na wysokie prowadzenie i nieco oddała inicjatywę, trochę nam to spotkanie siadło. Przez długi czas mogliśmy mówić o niby-dominacji Lipska. Na początku wyglądało to nawet groźnie, z ostrego kąta uderzał Klostermann, lecz wówczas Burki popisał się świetnym refleksem, jakby chciał zaprzeczyć niezbyt pochlebnej ocenie z pierwszej części meczu. Za chwilę sprawdził go Forsberg i wtedy prawie ponownie zrobił klops, bo futbolówka wypadła mu z rąk, odbijając się od nogi. Potem – długo długo nic jeśli chodzi o klarowne sytuacje, aż gdzieś do 85. minuty i próby Wernera oraz torpedy Brumy, znów świetnie wyciągniętej przez golkipera BVB.
Nie byłoby jednak tego zwycięstwa podopiecznych Favre, gdyby nie czarna robota wykonana przez Mo Dahouda. Urodziwy gol – spoko, aczkolwiek zauważmy również jego wkład w grę defensywną. Zaliczył aż 6 prób odbiorów (najwięcej w drużynie), dołożył do tego 4 przechwyty (również najwięcej), praktycznie nie tracił piłek, pressował intensywnie na połowie przeciwnika i świetnie regulował tempo. Docenić należy też obrońców BVB, w tym Łukasza Piszczka – z 13 interwencjami różnego rodzaju najbardziej aktywnego z bloku defensywnego – bo przez nich Burki miał gdzieś o połowę mniej okazji do bronienia niż mógłby mieć bez tak dobrej pomocy.
To tylko jedno spotkanie, więc nie będziemy z niego wyciągać jakichś daleko idących wniosków. Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, iż po tak efektownym starcie w wykonaniu BVB i – co bardzo ważne – umiejętnemu zareagowaniu na propozycje Lipska, pomysłom Luciena Favre można zaufać.
Borussia Dortmund 4:1 RB Lipsk (3:1)
0:1 Augustin 1′
1:1 Dahoud 21′
2:1 Sabitzer (sam.) 40′
3:1 Witsel 43′
4:1 Reus 91′
Fot. NewsPix.pl