Gdybyście wzięli przedstawiciela lub kibica jakiegokolwiek klubu i powiedzieli mu, iż jego zespół zmierzy się w fazie play-off z Manchesterem City, pewnie byłby załamany. Kto jak kto, ale The Citizens w obecnym sezonie już tyle razy udowadniali swoją gigantyczną moc, że w ogóle nie należałoby się dziwić takiej postawie. A jednak kiedy Andrij Szewczenko skrzyżował losy Obywateli oraz Liverpoolu w ćwierćfinale, to właśnie reprezentanci klubu z Manchesteru wydawali się być wyjątkowo niepocieszeni.
Tydzień temu zobaczyliśmy dlaczego tak się stało. Najgorszy scenariusz się ziścił, bo przecież na Anfield gospodarze zwyciężyli 3:0, uzyskując tym samym ogromną przewagę przed rewanżem. Gdyby Guardiola nie zrobił tego wcześniej, po tym meczu prawdopodobnie najpierw by osiwiał, a potem wyłysiał. No ale poniekąd sam się prosił o baty, skoro zdecydował się na przykład wystawić Aymerica Laporte’a na lewej obronie. Momo Salah i spółka nie wybaczają takich błędów.
Czy wobec tego jesteśmy pewni awansu Liverpoolu? Nie do końca. Oczywiście, zaliczkę ma znakomitą, lecz jednocześnie nie potrafimy wyrzucić z tyłu głów tego co na jesień zrobiła z nim ekipa z Manchesteru. To był szok – tydzień wcześniej piłkarze Kloppa pozamiatali Arsenal, wygrywając 4:0, by za chwilę samemu przyjąć piątaka właśnie od zawodników Pepa. A to tylko jedna z wielu przesłanek, przez które fani The Reds nadal mogli spać nie do końca spokojnie. Ileż to już dziwnych meczów widzieliśmy w wykonaniu tego zespołu, kiedy uzyskiwał wysokie prowadzenie, by zaraz potem je roztrwonić? W tym sezonie było tak chociażby przy okazji meczu z Sevillą, która odrobiła 3 gole. Mało brakowało, a do remisu doprowadziłby też Leicester City, który we wrześniu poszedł z nim na wymianę ciosów. W poprzednich sezonach podobnych przypadków moglibyśmy znaleźć mnóstwo.
Trudno też oprzeć się wrażeniu, iż Liverpool jest drużyną, która wyjątkowo spina się na te ważniejsze mecze, z lepszymi rywalami. Nawet w tych rozgrywkach zaliczał wpadki z ekipami typu West Bromwich Albion i to dwukrotnie. The Baggies wyeliminowali go przecież z FA Cup pod koniec stycznia. Poza tym The Reds potykali się także na Newcastle, Swansea, Watfordzie, czy wyjątkowo słabym w tym sezonie Evertonie. Trudno o lepszego Robin Hooda w lidze angielskiej.
Pytanie na dziś brzmi – jak właściwie traktować spotkanie rewanżowe pomiędzy nimi, a Manchesterem City? Z jednej strony stawka jest bardzo wysoka. Awans do półfinału Ligi Mistrzów to żadne tam popierdółki. A że rywal jest z naprawdę wysokiej półki, to teoria każe sądzić, iż poziom koncentracji w zespole Kloppa będzie bardzo wysoki i nie dopuści on do kompromitacji. Z drugiej zaś wypracowany przez jego zawodników handicap może ich uśpić, a wtedy w miejsce skupienia pojawiłaby się panika. Co potrafi zrobić na przykład Dejan Lovren, kiedy straci czujność – wie każdy fan Liverpoolu.
Ekipa Guardioli jest zdolna do naprawdę wielkich rzeczy i spektakularna – wybaczcie zapożyczenie z hiszpańskiego – remontada wcale nie byłaby aż tak zadziwiająca, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Kłopot szkoleniowca polega jednak na tym, iż paradoksalnie nie może tu postawić wszystkiego na jedną kartę. Musi znaleźć balans pomiędzy obroną oraz atakiem, co w ostatnim czasie nie jest najmocniejszą stroną jego podopiecznych. Wystarczy bowiem tylko jedno trafienie dzisiejszych gości, a wtedy gospodarze będą potrzebowali aż 5 bramek, żeby przejść dalej. Owszem, są w stanie zrobić nawet to, ale sami przyznacie, iż poprzeczka wyznaczająca poziom trudności tego zadania wzniosłaby się wyjątkowo wysoko.
AWANS MANCHESTERU CITY DO PÓŁFINAŁU LIGI MISTRZÓW? KURS 5,50 W TOTOLOTKU!
Jurgen Klopp wydaje się być zresztą bardzo świadom ułomności jego dzisiejszych oponentów. City wszak faktycznie jest drużyną, która straciła najmniej goli w Premier League, co jednak nie wynika z wielkiej solidności defensywnej Obywateli, lecz z ich ofensywnego nastawienia. To bowiem najlepszy przykład na urzeczywistnienie teorii samego Johana Cruyffa: – Im częściej jesteś przy piłce, tym rzadziej mają twój rywal, więc również w ten sposób skutecznie się bronisz. Dlatego właśnie ofensywne podejście niemieckiego szkoleniowca z pierwszego meczu tak bardzo skomplikowało życie The Citizens, którzy przyzwyczajeni są do tego, iż w meczach z nimi przeciwnicy tylko się bronią. Kiedy jednak pojawia się ktoś z odmiennym nastawieniem, wtedy zaczynają się schody. Zwłaszcza, gdy poszczególne ataki wyprowadzane są tak błyskawicznie, jak przy udziale Salaha, Mane czy nawet Chamberlaina. Nie bez kozery sam Pep przyznawał – to Liverpool, z całego piłkarskiego świata właśnie ten klub, jest najbardziej niewygodnym rywalem dla City.
Jak w “kamień, papier, nożyce” – nożyce Guardioli przecinają w tym sezonie właściwie dowolny papier, ale jest też ten kamyczek, który najpierw doprowadził do porażki 3:4 w styczniowym meczu obu drużyn, a obecnie postawił Manchester City pod ścianą przed rewanżem Ligi Mistrzów.
Co ciekawe to właśnie podopiecznych Kloppa należy chwalić za wyjątkowo szczelną jak na nich obronę. Spoglądamy w terminarz i co widzimy? Aż 7 czystych kont w 10 spotkaniach. Z całym szacunkiem – to dość egzotyczny wynik, na co chyba mało kto w ogóle zwraca uwagę. Trzeba jednak przyznać The Reds, iż całkiem skutecznie walczą ze stereotypem drużyny defensywnie nieokrzesanej, nieodpowiedzialnej, trwoniącej wszystko co wypracuje sobie w ataku. Jednym z czynników pozytywnie o tym świadczących jest wzmocnienie tyłów najdroższym obrońcą świata, Virgilem van Dijkiem.
Nawet to nie zmienia jednak faktu, że na wyjątkowo długich dystansach nie są w stanie rywalizować o najwyższe laury, czyli mistrzostwo kraju, ponieważ nie potrafią wykazać się wystarczającą ciągłością na przestrzeni 10 miesięcy. No więc gdzie jak nie w pucharach, miałoby się udać Liverpoolowi osiągnąć sukces? Oczywiście, rozgrywki w tym formacie też są rozciągnięte, ale w nich wyjątkowo liczą się momenty, żeby nie napisać nawet, iż dyspozycja dnia, szczególnie w fazie play-off. A to akurat sprzyja ekipie The Reds, która przy okazji takich starć potrafi wykrzesać z siebie wyjątkowo dużo mocy, tym samym zaskakując całą opinię publiczną.
To interesujący przypadek, bo przecież lata mijają, zmieniają się szkoleniowcy oraz oczywiście sami zawodnicy, a jednak można mówić o Liverpoolu jako „drużynie pucharowej”. Wiemy, od tego określenia zalatuje truizmem, ale sami spójrzcie – jeśli już gdzieś ten klub święcił triumfy to nie w Premier League (choć bywało blisko), lecz w pucharach właśnie. Tylko tam potrafił postawić kropkę nad „i”, przyłożyć pieczęć swojej jakości. Licząc od początku obecnego stulecia The Reds aż 13-krotnie kwalifikowali się do finału w różnorakich turniejach, zarówno tych krajowych jak i międzynarodowych.
Najświeższe wspomnienia to oczywiście rok 2016 i spotkanie z Sevillą na szczycie w Lidze Europy, skąd jednak Andaluzyjczycy strącili chłopaków Kloppa za pomocą goli Coke oraz Kevina Gameiro, a także absurdalnych błędów Alberto Moreno. A liga? Zajęli wówczas dopiero 8. miejsce, przez co musieli czekać rok na ponowne występy w Europie. Teraz oczywiście Liverpool znacznie lepiej trzyma się w rodzimych rozgrywkach, wszak wydaje się, iż zakończy ten sezon w top4, jednak na przestrzeni ostatnich 8 miesięcy ani razu nie pretendował do walki o mistrzostwo.
A pamiętacie jeszcze czasy Rafy Beniteza na Anfield? Wtedy to samo było praktycznie co roku. W historycznym 2005 roku, gdy Jerzy Dudek tańczył przed Pirlo i Szewczenką, jego podopieczni finiszowali na 5. lokacie. Dwa lata później, kiedy Milanowi udało się zrewanżować, skończyli jako trzeci w tabeli, lecz do mistrzowskiego Manchesteru United tracili aż 21 oczek. Jeszcze rok później – podobna historia, czyli 4. miejsce oraz półfinał Ligi Mistrzów. Na początku XXI wieku można byłoby jeszcze dorzucić triumf w Pucharze UEFA. Na kolejnych pięć eksponatów w klubowej gablocie złożyły się z kolei dwa Puchary Ligi oraz trzy trofea za sukcesy w FA Cup. Tam, gdzie decydowały pojedyncze mecze, a nie forma na przestrzeni całego długiego sezonu.
O dostawienie kolejnego pucharu do kolekcji będzie w tym roku ekstremalnie trudno, bo nawet jeśli Manchester City nie podniesie się z desek, to w grze pozostaną drużyny takie jak Barcelona, Real Madryt oraz – na co wiele wskazuje – Bayern Monachium. Ścisła śmietanka z poprzednich lat, której obecność w półfinałach Champions League zaskakuje równie mocno co fakt, iż woda jest mokra. Chociaż czy podobnych wątpliwości wobec drużyny Kloppa nie mieliśmy tuż po wylosowaniu Manchesteru City? Oczywiście, że tak. Już dziś wieczorem poznamy więc odpowiedź na to, czy ostatecznie The Reds sprawią nam wszystkim niespodziankę pozytywną, czy jednak wręcz przeciwnie, plany zdobycia najważniejszego klubowego pucharu po raz szósty będą musieli odłożyć na później.
Fot. NewsPix.pl