Jeśli kojarzycie postać Benjamina Buttona, to pewnie z łatwością rozszyfrowaliście nawiązanie z tytułu do filmu reżyserii Davida Finchera. Aritz ma z nim dużo wspólnego. Co prawda zaczynał jak jeden z wielu, ale dopiero im bliżej końca kariery mu było, tym lepiej się spisywał. W tym sensie wydaje się, jakby on również oszukał czas, a jego zegar biologiczny biegł w kierunku odwrotnym niż zazwyczaj.
***
„Czas nie ma znaczenia. Można zacząć w dowolnym momencie”.*
Trudno stwierdzić, by Bask kiedykolwiek wszedł do topu. Z całym szacunkiem, to byłaby jednak przesada. Ale że jest jednym z najlepszych wśród tych nieco słabszych graczy? O tak, to już znacznie celniejsze określenie. Byle kto dwa razy z rzędu nie zdobywa Trofeo Zarra (nagrody dla najlepszego hiszpańskiego strzelca w Primera División) oraz nie walczy o nie praktycznie co sezon. Sami zobaczcie te wyniki:
Sezon 2012/13 – 14 goli
2012/13 – 16
2013/14 – 18
2014/15 – 20
2015/16 – 18
To tylko ligowe bramki, aczkolwiek parę(naście) trafień dokładał zawsze jeszcze w Pucharze Króla czy europejskich pucharach. Na przykład solowo potrafił przyklepać tak zwaną “manitę” Genkowi w Lidze Europy…
I praktycznie co roku był wysyłany na piłkarską emeryturę. Gregorio Manzano potwierdził w dzienniku „Marca”, iż Aritz swego czasu miał nawet ofertę z Chin wartą 10 milionów za rok. 90% graczy wzięłoby ją z pocałowaniem ręki, ale on wolał starzeć się pięknie w doskonale mu znanym Bilbao.
Symptomatyczne w jego przypadku jest to, że cały ten wyżej wspomniany okres przydarzył mu się już po trzydziestce. I nie ma nic bardziej miarodajnego jeśli chodzi o fenomen naszego bohatera w tej kwestii jak jeszcze jedna statystyka – Aduriz strzelił 54 gole przed ukończeniem 30 lat. Po zaś blisko trzy razy tyle, bo 140. Szlifuje tym samym swój rekord, który pobił pobił 10 grudnia 2017 roku. Zapakował wówczas jedną sztukę w meczu Levante, mając 36 lat i 302 dni. Stał się wtedy najstarszym ligowym strzelcem w historii Athleticu, przeskakując w tym rankingu legendarnego Gainzę, który ustanawiał rekord z 36 wiosnami i 298 dniami na karku.
Czy Aduriz strzeli dziś gola Valencii, swojemu byłemu klubowi (2.3)?
Nie same te suche fakty są jednak najważniejsze w tej historii, lecz także podejście napastnika. Ktoś inny mówiłby zapewne o rozpoczętym kursie trenerskim, marzył o karierze dyrektora sportowego albo chwalił się pomysłami na biznes, ale w tym wypadku takie historie trzeba odstawić do lamusa. – Myślę tylko o codziennej pracy i dalszym rozwoju – stwierdził Aritz niedawno, choć niektórzy pewnie posądziliby go o krótkowzroczność.
***
„Nasze życie jest uzależnione od okazji. Nawet tych, których nie wykorzystujemy.”*
Podejrzewamy, że tylko jednej rzeczy Bask może żałować w tej swojej drugiej, lub trzeciej nawet młodości. Gdyby bowiem przytrafiła mu się parę lat wcześniej, zapewne dostałby więcej okazji do gry w reprezentacji Hiszpanii. A tak? Na murawie pojawiał się głównie w meczach towarzyskich i akurat w nich szału nie zrobił. Parę razy wystąpił w eliminacjach do Euro 2016 czy rosyjskiego mundialu, lecz historia była podobna.
Mimo to spełnił jednak żądania wielu kibiców, swego czasu prowadzących w internecie akcję #AdurizSelección, dzięki której miał trafić do La Roja. Fani długimi miesiącami apelowali do Del Bosque, by dał szansę wiekowemu wychowankowi Antiguoko, ostatecznie dopinając swego. – Zazwyczaj nie powołuję zawodników, bo pragnie tego vox populi, ale skoro cały czas każdy powtarzał nazwisko Aduriza, nie mogłem udawać, iż jestem mądrzejszy niż wszyscy – wspominał Sfinks. Bask w końcu pojechał nawet na turniej rozgrywany we Francji, lecz tam raczej dopasował się do przeciętnej formy kolegów, zamiast odmieniać oblicze zespołu. O tym jak duże poparcie miał jednak w całym narodzie, świadczą też słowa jego kolegi po fachu, Roberto Soldado: – To byłby brak szacunku wobec Aritza – powiedział niegdyś zapytany, czy chciałby jeszcze wrócić do ekipy La Roja.
***
– Jestem strasznie uparty – przekonywał niegdyś, choć jeśli ktoś śledzi poczynania Athleticu, nawet minimalnie, zapewne zdążył się już zorientować w tym temacie znacznie wcześniej. To jednak właśnie ta cecha pozwoliła Adurizowi w pełni skupić się na piłce i potem zrobić karierę. Gdy był dzieciakiem bowiem jego rodzice niezbyt przychylnie patrzyli na hobby swej latorośli. Długo musiał negocjować z nimi, by co jakiś czas móc pograć z kolegami na przykład na plaży w San Sebastian, gdzie samodzielnie montowali bramki z części przynoszonych z domu.
Mieszkając rzut beretem od morza oraz gór, matka i ojciec napastnika znacznie bardziej przychylnie patrzyli na mniej popularne sporty, uprawiane regularnie przez ich syna. Nie będzie przesadą powiedzenie, iż Aritz był wszechstronnie uzdolniony. Obce nie były mu surfowanie (po wodzie, nie w internecie!), snowboard, górskie wspinaczki czy też biegi narciarskie. I choć Hiszpania raczej nie słynie z wielkich tryumfów w tej ostatniej dyscyplinie, to nasz bohater niegdyś odnosił w niej sukcesy – na przykład mając 9 lat zdobył bowiem wicemistrzostwo Hiszpanii.
Wielokrotnie słyszy się opowieści jakoby to inne sporty korzystnie wpływały potem na rozwój piłkarski poszczególnych zawodników, szczególnie pod aspektem fizycznym. Pierwszy przykład z brzegu – Zlatan Ibrahimović i taekwondo. Gdyby nie ono, zapewne nie strzeliłby wielu goli w sposób tak ekwilibrystyczny. Z napastnikiem Athleticu nie jest inaczej. Pomyślcie o jego najlepszych, najważniejszych cechach. Przede wszystkim równowaga, stabilność. Mało kto w Primera Divisón tak solidnie stoi na nogach. To od niego odbijają się defensorzy, kiedy się zastawia. Poza tym? „Gra głową!” wykrzykniecie i też będziecie mieli rację, ponieważ w ten sposób zdobywa blisko 30% bramek. Myli się jednak każdy, kto nazywa go wieżowcem, wszak ma (tylko) 1,82m wzrostu. Tajemnicą sukcesu jest skoczność i zwinność, wypracowane również we wczesnych młodzieńczych latach. O pierwszej z tych cech najlepiej mówił Robert Montiel, trener, który pod koniec lat 90′ wyciągnął go z młodzieżowego klubu Atiguoko: – Potrafi zawisnąć w powietrzu niczym Michael Jordan grający w kosza.
Tym bardziej jednak trzeba docenić ogrom pracy włożonej przez niego we wzmocnienie własnej fizyczności. – Zawsze rozwijałem się wolniej – podkreślał swego czasu. – Był strasznie chudy, niezbyt wysoki, trochę jak patyk czy wykałaczka – wspominał Montiel. W zespole Aurrera de Vitoria wpadli nawet na pomysł, by wystawiać go na skrzydle, ale że i tam nie dawał sobie rady, to wkrótce dano sobie z tym spokój. Jak pokazał czas – całe szczęście, bo przymuszany do występów na niesprzyjających mu pozycjach pewnie nigdy nie wypłynąłby z otchłani niższych lig hiszpańskich.
***
„Jest coś zabawnego w powracaniu do domu. Wygląda tak samo, pachnie tak samo. Tak samo się czujesz. Zdajesz sobie sprawę, że tylko ty się zmieniłeś.”*
Głowa naszego bohatera jest chyba zresztą ważniejsza niż mogłoby się wydawać. Nie tylko na boisku się liczy, lecz także poza nim. Bo gdy niedawno Aduriz przedłużał kontrakt z Athletikiem, dużą uwagę poświęcał komfortowi mentalnemu, jaki daje mu stabilizacja w Bilbao. – Ludzi z klubu traktuję jak rodzinę. Chcę tu być póki czuję się ważny oraz przydatny. Nie wysokość kontraktu jest ważna lecz by obie strony były z siebie zadowolone – mówił napastnik.
W 2012 roku pisano o nim jako o synu marnotrawnym, bo do Athleticu miał trzy podejścia. Pierwsze w sezonie 2002/03, kiedy dopiero co przebijał się z Lezamy. Drugie, w latach 2006-08 już nieco bardziej udane, lecz i wtedy mu podziękowano. Joaquin Caparros, ówczesny trener Lwów, stwierdził, że dzięki Fernando Llorente i Ionowi Velezowi ma zbyt dobrze obsadzoną pozycję dziewiątki, więc nie potrzebuje kolejnego zawodnika.
Swoją prawdziwą szansę, której już nie zmarnował, dostał dopiero od Marcelo Bielsy, ale też dzięki… Llorente właśnie. Obecny piłkarz Tottenhamu zbuntował się w 2012 roku, nie chcąc przedłużyć kontraktu, a że transferowy rynek baskijski jest niesamowicie mały, to oczy znów skierowano ku Aritzowi. I tym razem już nie dał się wykurzyć z San Mames. Wręcz przeciwnie, szybko stał się idolem kibiców, ponieważ stanowił antytezę dla Fernando. Jego uznano bowiem za zdrajcę, Aduriz zaś, skoro robił do klubu trzecie podejście, stawiano jako wzór miłości do czerwono-białych barw oraz lojalności – dwóch cech, które fani Lwów uważają za ważniejsze niż wszystkie inne razem wzięte.
***
Pamiętacie gest Miro Klose w meczu z Napoli? Niemiec strzelił gola po rzucie rożnym, sprytnie pomagając sobie ręką i nikt by tego nie zauważył, gdyby nie on sam. Podbiegł jednak do arbitra i przyznał mu się do przewinienia, a za chwilę dziękowali mu i gratulowali niemal wszyscy rywale. Definicja zachowania fair play, które wraz z upływem czasu coraz bardziej pasuje do słownika archaizmów.
Dlaczego jednak wspominamy o napastniku Lazio, skoro to tekst o kimś zupełnie innym? Ano dlatego, że niedawno nasz bohater zachował się równie szlachetnie. Była 52. minuta w meczu z Eibarem, Aritz walczył o piłkę, przewrócił się w polu karnym rywala, a San Mames zawrzało, domagając się karnego. Zawodnik Athleticu nie zwijał się jakby go trafił piorun, lecz wstał błyskawicznie i zarówno do sędziego, jak i trybun zaczął wymownie machać ręką – „nie ma mowy o jedenastce”. Szok, konsternacja ale też szacunek za rozbrajającą szczerość. Zaraz potem La Liga postanowiła docenić gest Baska, przyznając mu nagrodę piłkarza miesiąca (za styczeń), chcąc jeszcze bardziej podkreślić jego zasługi.
Prawie już postawiliśmy Adurizowi pomnik trwalszy niż ze spiżu, ale to jest właśnie ten moment, w którym należy się zdziwić. Jak to, Aritz i fair play? Może nie jest to gracz, którego ustawialibyśmy na końcu listy najbardziej sprawiedliwych piłkarzy, aczkolwiek tyle razy już postępował sprzecznie z tą ideą, że to wyróżnienie należy potraktować z większym dystansem.
Wychowanek Antiguoko odbierał statuetkę od LFP tuż przed spotkaniem z Las Palmas. Gdy to już się rozpoczęło, wystarczyło jedynie 12 minut, by zdążył zapomnieć o swojej cnotliwości. W sytuacji, kiedy mógł zachować się identycznie jak w meczu z Eibarem, popisał się padolino najniższych lotów, wystawiając się tym samym na sporą – zasłużoną – szyderkę.
– Był impulsywny odkąd tylko pamiętam – wspominał Carlos Terrazas, trener, który prowadził go w rezerwach Athleticu. I nie dziwota, bo Aritz to tak naprawdę całkiem niezłe ziółko. Jeśli dotąd nie zwróciliście uwagi na tę kwestię, poobserwujcie go przy okazji rożnych starć z obrońcami – krzyczy, dyskutuje z arbitrami, zawzięcie macha rękoma jakby zaraz w ramach strzelonego focha miał wzbić się w powietrze i odlecieć z San Mames. Miał tak chyba od zawsze, bo Montiel wspominał, że młody Aritz wielokrotnie narzekał mu osobiście, iż ten nie wystawia go we wszystkich meczach. Pewnych rzeczy po prostu nie idzie zmienić.
***
„Możesz jak pies wściekać się, że coś poszło źle. Zaklinać albo przeklinać los. Ale gdy koniec nadchodzi, po prostu odpuść.”*
– To może zabrzmieć głupio, ale on jest teraz szybszy niż gdy miał 25 lat. Szybkość w futbolu polega nie tylko na bieganiu w odpowiednim tempie, ale też myśleniu, przewidywaniu. Kiedyś za bardzo polegał na samej prędkości. Teraz wie kiedy ma biegać, kiedy przestać, a kiedy powalczyć fizycznie. To jest dopiero sztuka, jeśli rozpiera cię energia – komplementował Aduriza Sergije Kresic, który prowadził go w Realu Valladolid.
Aritz pewnie nie zaprzeczyłby trenerowi, nie tylko z grzeczności. Rzeczywiście widać po nim, iż nie zamierza wieszać butów na kółku. Wspomnianego końca wypatruje niczym z latarni morskiej i dostrzec nie potrafi, a każde pytanie o starzenie się, zgrabnie odbija. – Widziałem 33-latka, który łamał barierę dziesięciu sekund w biegu na sto metrów – mówił zapytany o możliwą utratę dynamiki.
– Wiek? To tylko niewiele znacząca liczba – twierdzi, zamykając dyskusję na swój temat.
W listopadzie znów to zrobił. Przedłużył kontrakt z ekipą Los Leones aż do 2019 roku. Będzie miał wówczas 38 lat, ale nie zdziwimy się, gdy wtedy postanowi dać sobie kolejne 12 miesięcy. Czasem wydaje się nam, iż nawet nasze wnuki zdążą poumierać ze starości, a on nadal będzie męczył obrońców i bramkarzy z Primera División.
Marc-Andre Ter Stegen: Najgroźniejsi napastnicy? Lewandowski, Benzema, Aduriz.
— Tomasz Cwiakala (@cwiakala) 17 września 2017
„Nigdy nie jest za późno, ani nigdy za wcześnie jak w moim przypadku, by być osobą, którą chcesz być. Nie ma limitu czasu. Przestajesz, kiedy chcesz. Możesz się zmienić albo nie. Tu nie ma zasad.”*
Mariusz Bielski
*Cytaty pochodzą z filmu “Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”.