Mateusz Łuczak miał wszystko, by związać swoją przyszłość z piłką. W wieku 21 lat debiutował w Lechii Gdańsk, był członkiem mitycznej Bandy Świrów Leszka Ojrzyńskiego, omijały go większe urazy. W wieku 23 lat… rzucił piłkę i poszedł do wojska. Jak sam mówi – mógłby tułać się po pierwszych i drugich ligach do trzydziestki, ale wojsko daje mu większą stabilizację. Emeryturę. I równie duże spełnienie.
Mateusz fascynował się wojskiem tak samo, jak piłką. Tata jako były żołnierz od małego wprowadzał w domu poligonowe zasady, a on sam zaczytywał się w militarnych książkach. Marzenia o wojsku zostały odłożone na bok w momencie, gdy wizja przebicia się w Ekstraklasie zaczynała robić się realna. Gdy jednak kariera zaczęła się psuć – nie czekał i po prostu zmienił profesję. Na amen.
Już jako wojskowy i wicekról strzelców III ligi Łuczak otrzymał nawet ofertę z pierwszoligowej Arki Gdynia, ale zdania nie zmienił. Pozostał na jednostce. Piłka nożna jest wciąż obecna w jego życiu – obecnie kopie w czwartoligowej Radunii Stężyca i jest członkiem Reprezentacji Wojska Polskiego, która w tym roku wystąpiła na mistrzostwach świata w Omanie. Która profesja jest cięższa? Która stabilniejsza? Ilu piłkarzy dałoby sobie radę na poligonie? Jak polska piłka potrafi podciąć skrzydła młodemu chłopakowi? Jak wyglądały mistrzostwa w Omanie? Czy Mateusz większą skuteczność zachowuje pod bramką czy na strzelnicy? O tym wszystkim w rozmowie. Zapraszam.
***
Jak powinienem cię tytułować?
Jestem zwykłym kapralem, czyli podoficerem. Mam dopiero dwie belki na pagonie. Może w przyszłym roku będzie awans, jeśli zostanę oceniony na piątkę.
Jesteś bardzo ciekawym przypadkiem. Zwykle piłkarz zmienia profesję dlatego, że mu nie poszło w piłce. Tobie… mogło jeszcze się udać.
Wybrałem coś, co jest bardziej stabilne. To nie jest tak, że szukałem czegoś poza piłką i poszedłem w ciemno. Wojsko od zawsze było moją drugą pasją. W wojsku mam zawód na X lat i zostanę tam do emerytury. Piłkarz musi się tułać po całej Polsce po pierwszych czy drugich ligach, prosić się, jeździć na testy i zarabia cztery-pięć tysięcy miesięcznie. Dla niektórych to jest bardzo dużo, ale zawodnik ma duże wydatki. Mieszka w nieswoim mieście – musi wynająć mieszkanie. Musi zjeść i to dobrze, bo nie może zrobić sobie na kolację tostów. Miesięcznie zostaje ci na koncie tysiąc. Kończę granie w wieku 35 lat i ile mam oszczędności? 40 tysięcy? I to jeżeli dobrze pójdzie. Wojsko daje inne możliwości. Dostałem dodatek, wziąłem mieszkanie. Czuję się stabilniej, a dodatkowo cały czas się spełniam w tej pracy, więc piekę dwie pieczenie na jednym ogniu.
Mam wrażenie, że mało który piłkarz myśli w ogóle o czymś takim jak emerytura. Masz kasę, wydajesz, w ogóle się nie zastanawiasz, że kiedyś możesz jej nie mieć.
Żyje się teraz, a ja wolałem pomyśleć o tym, co będę robił za kilkanaście lat. Chciałbym zawsze móc kupić to, na co mam ochotę i zapewnić przyszłość swoim dzieciom. Żołnierze twardo stąpają po ziemi. Są dla nich ważne inne wartości. Każdy myśli, by zabezpieczyć rodzinę, zapewnić jej dach nad głową. Piłkarze patrzą głównie na to, co tu i teraz. Buty za dwie stówy to już nie są buty, potrzebne są za sześć. Typowa krótkowzroczność. “Teraz stać mnie na to, by płacić dwa koła miesięcznie kredytu, to wezmę Audi A5. A potem zerwę więzadła, klub się na mnie wypnie i będę musiał je sprzedać, bo nie będzie mnie stać nawet na ubezpieczenie”.
Skąd wzięła się twoja pasja do wojska?
Tata był żołnierzem i wychowywał nas po wojskowemu, co bardzo mi pomogło. W wojsku jest coś takiego jak capstrzyk, czyli cisza nocna – trzeba zgasić światło i iść spać o danej godzinie. Pobudka też jest o określonej porze. Tata tak nas wychowywał. Nie robił tego specjalnie, ale miał nawyki, które głęboko w nim siedziały. “Gasić światło!”. “Iść spać!”. Teraz się z tego śmieję, ale z bratem wtedy się denerwowaliśmy, gdy tak wpadał i wydawał rozkaz. Gdy dojrzałem, zacząłem czytać książki na temat wojska i cały czas byłem w to wkręcony. Zawsze chciałem zostać żołnierzem. Wtedy wydawało się jednak, że w piłce idzie mi tak, że zostanę piłkarzem. Okazało się, że byłem co najwyżej zwykłym kopaczem.
Mogłeś spróbować wdrożyć inny plan: kariera piłkarza, a po niej wojsko.
Nie myślałem o takim scenariuszu, bo zawsze chciałem grać w Champions League i zarabiać dużo pieniędzy. Każdy dzieciak zaczynając grać o tym marzy. Myślałem, że skończę w wieku 35 lat i będę mógł żyć jak chce. Życie zweryfikowało, że jednak trzeba było podjąć inne kroki, natomiast nie wyobrażam sobie życia bez piłki. Molestuję swoją dziewczynę meczami. Oglądamy co tylko się da, cały czas jest włączony mecz. Krzyknąłem pochopnie w mediach, że kończę karierę, ale gram dalej. Chodziło mi o koniec marzeń o Ekstraklasie czy pierwszej lidze, bo mniej więcej tam gra się w piłkę. Do drugiej ligi mogę iść w każdej chwili, bo mam otwarte drzwi w Gryfie Wejherowo. W 2014 roku miałem nawet propozycję z Arki Gdynia, gdy ta była jeszcze w pierwszej lidze. Odrzuciłem ją ze względu na wojsko. Nie po to podjąłem takie kroki, by teraz zmieniać decyzję. Zastanawiałem się nad tą ofertą, ale nie ukrywam, że znaczenie miało również to, iż jestem kibicem Lechii. A to, co robię teraz, czyli granie po trzecich i czwartych ligach, to kopanie dla przyjemności.
Nie zabrakło ci cierpliwości? Rzuciłeś piłkę na zawodowym poziomie gdy miałeś 23 lata. Patrzymy po Ekstraklasie i widzimy wielu piłkarzy, którzy późno się przebijali. Pierwszy z brzegu – Kuba Żubrowski zaczął grać w Ekstraklasie w wieku 25 lat, dziś widziałaby go u siebie większość klubów w lidze.
Może zabrakło, ale doszło do kilku sytuacji, które mnie zmęczyły. Odchodząc z Korony byłem dogadany w Łęcznej, gdzie złapałem na treningu kontuzję jeszcze nie mając kontraktu. Trener powiedział, że dziękuje z moich usług. Byłem fair i powiedziałem, że mam uraz, a mogłem podpisać umowę i dopiero wtedy powiedzieć. Leczyłem się sam pod okiem Roberta Dominiaka, który jest fizjoterapeutą Lechii. Poprosiłem Lechię o możliwość treningu z zespołem rezerw, lecz mi… zabroniono. Zabolało mnie to. Dla wychowanka to taki cios, że aż się przykro zrobiło. Nie wiem nawet dlaczego, ktoś po prostu powiedział, że nie, bo “góra zabroniła”. Zostałem na lodzie i musiałem iść do trzeciej ligi. Trochę się załamałem psychicznie. Ale wyszło mi to na dobre. To nie była pochopna decyzja, przemyślałem wszystkie za i przeciw.
Jak wygląda twój typowy dzień w pracy?
Ciężko to określić. W tym roku większość czasu spędziłem na wyjazdach poza macierzystą jednostką w Gdyni. Kursy, szkolenia, poligon, który czasem trwa miesiąc. Ćwiczymy taktykę, pierwszą pomoc, ewakuację rannych, działania w przypadku ataku chemicznego itd. Ja jestem w łączności, trzymam się blisko dowódcy z radiostacją i wszystkie meldunki wpływają przeze mnie. Służba to faktycznie służba, a nie tylko chodzenie do pracy i ściąganie kasy z budżetu państwa. W różnych miejscach Polski są poligony, różna też jest pogoda, a nie śpimy w hotelach, a w namiotach, nawet w środku zimy. Dla nas to normalne. Każdy żołnierz musi to przejść.
Gdy jestem na jednostce w Gdyni, muszę zjawić się o 7:30 i zrobić obowiązkowo trening. Mamy basen, siłownię, mogę iść pobiegać, mamy chłopaków, którzy znają się na sztukach walki. Do mnie należy wybór. O 9:00 mam się zameldować na swoim stanowisku i załatwiamy sprawy bieżące. Obsługujemy sprzęt, pakujemy się na nowy poligon, mamy treningi na miejscu. O 15:30 kończymy cały dzień i wracamy. Czasami trzeba zostać po godzinach, trzeba ogarnąć na przykład papierologię, ale nikt nie marudzi, bo to jest służba a nie praca.
Musiałeś się uczyć dyscypliny idąc do wojska? Teoretycznie jako piłkarz powinieneś potrafić funkcjonować w reżimie, natomiast w wywiadach opowiadałeś, że z dyscypliną było u ciebie różnie.
Od pierwszego dnia musieliśmy się podporządkować. Oczywiście, jest zupełnie inaczej niż w czasach zasadniczej służby, gdzie wszystko było załatwiane krzykiem i falą. Pierwsza rzecz – ogolenie się na łyso. Wszyscy są ubrani tak samo. Meldowanie. Proszenie o pozwolenie wejścia do pomieszczenia. Mieliśmy regulamin i trzeba było się z nim zaznajomić. Tak jak w szatni piłkarskiej – musiałem robić starszyźnie kawę, myć szklanki. Dzięki temu, że tata wpajał mi pewne rzeczy od małego i że byłem zawodnikiem, miałem już wyrobioną dyscyplinę, dzięki czemu przełożeni wybrali mnie starszym swojego plutonu. Byłem prawą ręką. Ogarniałem przepustki – to też nie jest tak, że po prostu sobie jedziesz do domu. Trzeba o to prosić, przełożony musi się zgodzić. Wybrali mnie też najlepszym uczniem całego kursu, co fajnie mnie podbudowało i pokazało, że nie popełniłem błędu wybierając tę drogę. Gdyby po czterech miesiącach mi się nie spodobało, mogłem przecież wrócić do piłki. A jednak dało kopa i sprawiało przyjemność. Gdy dowiedzieli się, że grałem w Ekstraklasie, paru mówiło: – Co ty tu robisz, graj w piłkę! Niektórzy myślą, że tak łatwo się przebić. Ile mamy klubów w Ekstraklasie? 16. Niech każdy ma 20 piłkarzy w kadrze. W najwyższej lidze jest miejsce dla 320 zawodników. A ilu ludzi trenuje w Polsce piłkę? Milion? Zobacz, jaki odsetek musisz pokonać, by dostać się na szczyt i zarabiać z tego dobre pieniądze. Z trzeciej czy czwartej ligi nie ma przecież kokosów. To mylne patrzenie: jestem piłkarzem, więc na pewno mam dużo pieniędzy.
Ciężej jest być piłkarzem czy żołnierzem?
Żołnierzem. Jakie obciążenie ma piłkarz? Iść zagrać dobry mecz i do domu. Widzimy, że w Lechii nie ma piłkarzy związanych z klubem, więc nawet nie wiem, czy złoszczą się po porażce. Kiedyś wychodząc na jedno z ćwiczeń z ciekawości włożyłem plecak i stanąłem na wagę. Zamiast 90 kg waga pokazała 150 kg. Musiałem chodzić w tym cały tydzień. Jedzenie na kilka dni, kilka butelek wody, ciuchy, śpiwór, karimata, kamizelka balistyczna, kurtka puchowa, mundur… I zebrało się 60 kg. To, że byłem zawodnikiem dużo mi dało, bo nogi są wytrenowane i przygotowane do obciążenia.
Jak wielu piłkarzy poradziłoby sobie w wojsku?
50 na 50. Znam zawodników, którzy poszli na czteromiesięczną szkołę przygotowawczą i już na niej sobie nie dali rady. Dla niektórych przeszkodą może być to, że trzeba chodzić dwa dni w nieświeżej koszulce, bo nie ma możliwości wyprania, nie mówiąc już o tym, że ktoś stoi nad tobą i krzyczy. W szkole przed śniadaniem mieliśmy zaprawę o 6:00. Trzeba było przebiec w równym tempie trzy kilometry. Czasami nie było czasu się wykąpać. Szliśmy od razu na śniadanie i cały dzień człowiek musiał wytrzymać na brudasa na zajęciach. Czasami trzeba mierzyć się z sytuacjami ekstremalnymi. Kiedyś przyszło mi spędzić noc pod choinką w samym mundurze przy minus sześciu stopniach. Padał śnieg i miałem tak mokre nogawki od śniegu, że wolałem je zdjąć. Gdy się rano obudziłem, były sztywne. Po prostu zamarzły. Przytulaliśmy się z kolegą, żeby było nam cieplej. Każdy myśli, że w takiej sytuacji trzeba się obejmować na misia, a to nieprawda – najlepiej jest przyjąć pozycję embrionalną i odwrócić się do siebie plecami. Teraz się z tego śmieję, ale było tak zimno, że się budziliśmy co pół godziny. Całe szkolenie polegało na tym, że przez pięć nocy na przełomie listopada i grudnia musieliśmy po prostu przetrwać. Co ważne, na poligonie jest też większe obciążenie psychiczne, bo jednak jesteśmy odpowiedzialni za życie człowieka, a nie za to, by wrzucić komuś na nos. Trzeba podejmować takie decyzje, by nikt nie ucierpiał i to jest znacznie trudniejsze.
Co cię w tym najbardziej jara?
Te wszystkie rzeczy, o których się marzyło od dziecka. Ludzie płacą za to, by móc skakać ze spadochronem albo postrzelać z broni palnej. To coś takiego, że… nie wiem, jak to dobrze ująć. Że czuję się męsko? Czuję taką pozytywną energię, że robię coś dobrego, bo daję bezpieczeństwo ludziom, którzy mnie otaczają. Nie wyobrażam sobie, bym mógł uciec z kraju i patrzeć z boku, gdyby ktoś nas zaatakował.
Jak wyglądała Lechia z perspektywy młodego chłopaka, który wychował się w regionie?
Popełniłem błąd – nie ujmując klubom, w których grałem, czyli Polonii i Gedanii Gdańsk – że tak późno poszedłem do Lechii. To był duży przeskok. Dwóch trenerów na treningu, sprzęt, sporttestery, możliwości, okresy przygotowawcze – to wszystko robi wrażenie na młodym chłopaku. Wcześniej najważniejsze często było to, by jeden trener wygrał z drugim trenerem. Na obronę ustawialiśmy najsilniejszych i kopaliśmy po nogach a w ataku nie mogliśmy się kiwać. Na treningach była rzucona piłka i mieliśmy grać. W Młodej Ekstraklasie patrzyliśmy na seniorów wielkimi oczami. Podawaliśmy piłki na derbach. Gdy przyszli do nas na trening i graliśmy z nimi w dziadka – to było coś niesamowitego. Po pierwszych treningach z pierwszym zespołem człowiek nie mógł spać dwa dni. To wielkie wyróżnienie, gdy mały chudy szczyl mógł grać z piłkarzami. I to takimi, którzy byli reprezentantami swoich krajów.
Jakie młodzi mieli relacje ze starszyzną?
Mała fala była. Noszenie piłek i tak dalej, ale to coś, czego dziś brakuje. Młodzi nie pompują teraz piłek na trening i mają to gdzieś. Kiedyś to było niewyobrażalne, by coś nie grało na zajęciach. Tak nas wychowywano i to było pozytywne, choć każdy miał swój charakter i gotował się w środku. To uczyło, hartowało. Gdy starszy krzyknął na meczu, młody się nie bał. Teraz młodzi myślą, że zagrają w trzeciej lidze dwa mecze i już nie muszą nic robić. Najwięcej podpowiedzi dawał mi Abdou Razack Traore. Brał na bok i mówił, że w danej sytuacji trzeba zrobić tak i tak. Jeden z lepszych zawodników, z jakimi grałem. Robił, co chciał. Na treningach wyglądał jakby miał gdzieś, ale robił takie rzeczy, że to aż niemożliwe.
W Koronie Kielce trafiłeś na sezon Bandy Świrów.
Skończyliśmy na piątym miejscu, ale wkładu w to zbyt dużego nie miałem, siedziałem całą rundę na ławce i wszedłem ledwie pięć razy. Ciągnęliśmy wszystko na zawziętości i atmosferze – czyli na tym, co dziś cechuje Arkę. Trener Ojrzyński pokazuje, że gdzie nie przychodzi, tam zespoły tworzą monolit, a nie tak, jak teraz Lechia. Trener bardzo nas motywował. Mieliśmy odprawy z trenerem mentalnym. Pokazywał, że skoro ludzie, którzy nie mają rąk i nóg odnoszą sukcesy, to my nie damy rady? Każdy wychodził zmotywowany na mecz i trening. Gdy była sporna sytuacja czy ktoś naszego kopnął – leciał cały zespół. Trener puszczał też filmiki z naszymi dobrymi zagraniami. Może nie z moimi, bo za dużo ich nie było, ale chłopaków już tak. Pokazywał, że potrafimy. Strzał z wolnego w okienko? Zobacz, ty już to robiłeś na treningu. Umiesz! Nie możesz bać się tak strzelać dlatego, że jesteś z Korony! Zagrałem w Ekstraklasie osiem meczów. Może to jest mało, ale gdy ostatnio spotkałem swojego pierwszego trenera powiedział mi, że przecież każdy marzy by tam zagrać. Spełniłem marzenie, które ma każdy dzieciak zaczynający kopać piłkę.
Gdy teraz szukasz klubu głównym argumentem jest chyba wyrozumiałość, że czasem znikasz na miesiąc na poligon.
Tak. W KS-ie Chwaszczyno chłopaki byli źli na to, że nie trenowałem z nimi przez cały rok, a przyjeżdżałem tylko na mecze. Klub i trener byli jednak wyrozumiali. W następnym klubie GKS Przodkowo też się na to zgodzili. Tam już trenowałem więcej i nie było problemów. Teraz poszedłem do czwartej ligi ze względu na to, że w trzeciej, która skupia cztery województwa, potrafią być nawet dwudniowe wyjazdy. Teraz najdalsza podróż to 100 kilometrów w dniu meczu. Mamy trzy treningi tygodniowo. Dziewczyna mieszka ze mną i trzy razy w tygodniu mam tak, że wracam po pracy na pół godziny drzemki, wychodzę na trening, wracam o 21 i idę spać. Organizm jest przemęczony, ale jeżeli się dobrze odżywia i dobrze śpi – człowiek daje radę. Radunia Stężyca to fajny projekt. Wójt i trener bardzo nas wspierają, opieka medyczna jest na wysokim poziomie. Wybudowali nam nowy stadion, boisko ze sztuczną, która jest tak miękka, że aż niemożliwe, wolimy na niej grać niż na naturalnej.
Przerastasz te niższe ligi? W trzeciej lidze byłeś nawet wicekrólem strzelców.
Zależy od zespołu. W sezonie, o którym mówisz mieliśmy taką taktykę, że graliśmy na mnie. Sam nie wiedziałem, na jakiej pozycji gram. Czy na skrzydle, czy na dyszce, czy na ataku. Trener mówił: jesteś wolnym elektronem, biegaj, gdzie chcesz, gramy wszystko na ciebie. Teraz w Radunii gram na dyszce i jestem zwolniony z zadań defensywnych, ale dużo daję w ofensywie. Strzeliłem 12-13 bramek i zanotowałem ponad 20 asyst. Ciężko mi będzie wrócić do takiej formy, jaką miałem w Kościerzynie. Przytyłem 10 kg, ale nie na brzuchu, a w mięśniach. Stałem się przez to wolniejszy. Inne mam już priorytety niż bycie piłkarzem. Priorytetem jest wojsko i jeśli piłka w którymś momencie zacznie mi w nim przeszkadzać – sorry, odchodzę.
Fajnym połączeniem tych dwóch spraw jest Reprezentacja Wojska Polskiego, w której masz okazję grać. Próbuję sobie wyobrazić, jak ona wygląda i… problemów z dyscypliną chyba nie ma.
To ciekawe, bo w wojsku są różne stopnie i teoretycznie powinniśmy mówić do siebie po stopniach. Ale wiadomo, że jesteśmy na boisku i wygląda to normalnie. Stworzyliśmy fajny zespół piłkarski. W sparingach ogrywaliśmy nawet trzecioligowców.
Traktujecie to po żołniersku czy zgrupowanie to moment, w którym można wrzucić na luz?
Na treningu musi być porządek. Jeśli dostajemy sprzęt wojskowy z kadry, to każdy musi w nim trenować, nie wyobrażam sobie, by ktoś wyszedł w – powiedzmy – żółtych getrach. Staraliśmy się pilnować podstawowych zasad, ale były to typowo piłkarskie reguły, nie mające nic wspólnego z wojskiem. Na treningu każdy dawał z siebie sto procent, dlatego poziom był wysoki.
Reprezentację stworzyliście dość nagle i od razu awansowaliście na mistrzostwa świata w Omanie.
Została stworzona w 2016 roku. Znalazłem ogłoszenie w “Polsce Zbrojnej” (miesięcznik wydawany przez Ministerstwo Obrony Narodowej – red.) o powstaniu reprezentacji i castingu na kadrowiczów. Wystarczyło złożyć CV i każdy dostał swoją szansę. Na pierwsze zgrupowanie przyjechało jakieś 200 osób. Graliśmy test mecze. Wiadomo, że gdy ktoś napisał, że najwyżej grał w B-klasie a jego pozycja to “obojętnie” to dostał szansę, ale gdy było 20-30 chłopaków grających aktualnie w trzeciej lidze to skład szybko się wykrystalizował. Na kolejne zgrupowanie pojechało 30 zawodników, potem kadra okroiła się do 22. Swój pierwszy mecz reprezentacyjny rozegraliśmy od razu na turnieju eliminacyjnym w Niemczech, gdzie zajęliśmy drugie miejsce za gospodarzami. Inne zespoły grają regularnie między sobą, my tylko z okolicznymi zespołami. Poziom innych krajów był dla nas wielką zagadką. Reprezentacja Niemiec też miała piłkarzy z niższych lig. Gdybyśmy grali z nimi ostatni mecz, to byśmy wygrali, bo trochę zjadła nas trema. Później wygraliśmy z Litwą i Holandią i udało się zakwalifikować do Omanu.
Przyjęli nas tam tak, że… wow. Policja obstawiała nas wszędzie, nawet na treningach. Gdy jechaliśmy przez miasto to wstrzymywali ruch. Obstawa jak na mistrzostwach świata. Gdziekolwiek chcieliśmy wyjść, wszystko nam załatwiali. Kamery, telewizja… Traktowali nas jak profesjonalnych piłkarzy, o których trzeba było dbać. Spaliśmy w bardzo dobrym hotelu blisko stadionu narodowego. W telewizji wszędzie trąbili o tym. Na meczu finałowym było 50 tysięcy ludzi.
Bramka Mateusza z Egiptem. Górnik nie powstydziłby się takiej kontry.
Pierwszy mecz graliśmy z reprezentacją Egiptu, w którym grało kilku zawodników z najwyższych lig. Nie tylko z ligi egipskiej, ale i arabskiej. Jeden gość, Ahmed El Sheikh, po dwóch miesiącach od turnieju zadebiutował z Salahem w pierwszej reprezentacji Egiptu i wyłożono za niego milion euro. Ludzie co chwilę robili sobie z tym gościem zdjęcie i wtedy pomyśleliśmy sobie: chyba coś jest nie halo, żołnierza by tak nie traktowali. Jak się okazało – w Egipcie każdy mężczyzna jest żołnierzem, więc mogą powołać wszystkich – brali zatem zawodowców. Reprezentacja Omanu z kolei była skoszarowana na rok i przygotowywała się do turnieju. Są filmiki, jakie bramki padały. Aż niewiarygodne. W naszej Ekstraklasie takie rzeczy się nie dzieją. Bramkarz wybija piłkę, gość na szesnastce przyjmuje i z powietrza strzela gola. Rzeczy, które robię w FIFIE, ale na żywo bym nie powtórzył.
Pierwszy mecz z Egiptem zremisowaliśmy 1:1. Później graliśmy z reprezentacją Syrii, gdzie też byli zawodnicy z przeszłością w pierwszych ligach. Przegraliśmy 0:1. Z Kanadą wygraliśmy wysoko, ale to był czysto amatorski zespół. Zresztą sami powiedzieli, że gdyby nie przyjeżdżały takie zespoły jak Egipt czy Oman, chyba wygralibyśmy cały turniej. Tak czy siak to było bardzo ciekawe doświadczenie. Po pierwszej połowie z Egiptem posiadanie piłki było chyba 90 do 10 dla nich. Po 15 minutach nie wiedziałem, jak się nazywam.
Jeszcze pewnie temperatura.
O kurczę, tam było około 30 stopni. Jeszcze truchtu nie zrobiłem a już byłem spocony.
Odechciewa się grać, gdy zasady są nierówne?
To byli tacy żołnierze, że przy nas zrywali z mundurów metki. Do munduru ubierali jakieś Air Maxy. Syria będąca w czasie wojny przyjechała sobie na turniej jak gdyby nigdy nic – uśmiechnięci, ładnie ostrzyżeni, wygoleni, w rękach najnowsze iPhone’y. To nie przyjechało wojsko, tylko piłkarze. Nie ma co marudzić, takie są zasady i fajnie, że się postawiliśmy.
Sportowo ten turniej traktowaliście bez napinki, raczej jako przetarcie przed igrzyskami w Chinach w 2019.
Tak, dokładnie. Natomiast teraz nie wiadomo, co w ogóle będzie z tą kadrą i czy ktoś ją reaktywuje. Skończyliśmy turniej, było powiedziane “do zobaczenia”, a teraz nie wiadomo, co będzie. Liczymy, że ktoś weźmie to na swoje barki i to ogarnie. Nie ma osoby, która jest odpowiedzialna za reprezentację. O jakieś odżywki czy małe wsparcie pisałem ja sam, ale nikt nam nawet nie odpowiedział. Instytucje nie chciały nas wspierać – zwłaszcza, że byliśmy anonimowi. Gdyby udało się wypromować reprezentację i ją reaktywować, bo aktualnie jesteśmy w stanie zawieszenia, może by ktoś pomógł. Były jakieś zmiany na górnych stanowiskach i nie wiem, jak to teraz wygląda i na jakim szczeblu zostało to zapomniane. Szkoda byłoby zaprzepaścić pracy, którą włożyli trenerzy, zawodnicy i nasze jednostki. Mogłem przecież usłyszeć, że nie, co ty się będziesz po Omanach szlajał, gdy jest robota do wykonania. Chłopaki z jednostki mówili, że na nasz mecz zbierali się całą grupą na hali i oglądali. Wszystko było pozytywnie odbierane. Gdy Mazurek Dąbrowskiego jest odgrywany przy kilkunastu tysiącach osób… Mega sprawa. Oczywiście nie ma porównania z tym, co robi Lewandowski i spółka, ale mimo że to wojskowa reprezentacja, to Orzełek na piersi mobilizuje. Daje też do myślenia, że mogłem w tej piłce próbować więcej. Ale i tak dało mi to poczucie spełnienia. Nie oczekujemy żadnych nagród, po prostu chcemy dalej istnieć. Przy okazji pozdrawiam całą ekipę i kolegę Maziego, który na każdym treningu w dziadku dostawał ode mnie co najmniej jedną dziurkę!
Bierzesz pod uwagę w ogóle powrót do zawodowej piłki?
Nie, nie ma już takiej opcji, bo dobrze mi w tym, co robię. Cieszę się każdym dniem i to dla mnie coś fantastycznego, że jestem żołnierzem i dodatkowo gram w piłkę.
Większą skuteczność strzelecką masz na boisku czy poligonie?
W niższych ligach na boisku. W wyższych jakoś nie miałem okazji. Raz w Ekstraklasie szedłem sam na sam, to mnie Sadlok złapał za koszulkę i dostał czerwoną. Teraz oglądam sobie mecze Ekstraklasy i mówię: kurde, mogłem tam być i może nawet teraz grać w tym meczu. Ale nie wracam do tego myślami. Sentyment jest, lecz nie roztrząsam. Jestem zadowolony z tego, co robię i z każdego dnia w pracy, do której nie jadę za karę. A na strzelnicy radzę sobie dobrze.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK