Czy nie za szybko? Czy trochę nie zbyt pochopnie? Czy nie w ramach spóźnionego rachunku za wykręcenie wyniku ponad stan? Gdy w Leicester City wymieniano Claudio Ranieriego, trenera, który doprowadził “Lisy” do pierwszego w ich historii mistrzostwa Anglii, pojawiło się wiele pytań. Przede wszystkim o cierpliwość właścicieli klubu, ale też ogólnie o pęd w piłce, który niejednokrotnie nie pozwala przepracować trenerowi choćby i pełnego roku. Zanim jednak zdążyliśmy wszyscy ocenić, czy Craig Shakespeare jest godnym następcą szkoleniowca, przy którym asystował w najlepszym okresie Leicester – sam Shakespeare wypadł z karuzeli.
Osiem miesięcy pracy, cztery miesiące od podpisania nowego, 3-letniego kontraktu. U Shakespeare’a tyle trwało samodzielne prowadzenie Leicester City, klubu, który po mistrzostwie Anglii zupełnie się rozleciał. Nie chodzi nawet o transfer N’Golo Kante, czyli jednego z najważniejszych ogniw w łańcuchu, który doprowadził klub do mistrzostwa. Bardziej o atmosferę w drużynie, czy szerzej, w klubie. Atmosferę, którą doskonale podsumował genialny start nowego trenera – niejako koronny dowód na to, że to Ranieri był problemem.
Shakespeare poprowadził drużynę w rewanżu z Sevillą w Lidze Mistrzów i będąc na straconej pozycji po tym, jak Leicester przegrało pierwszy mecz, awansował do ćwierćfinału. W nim europejska przygoda się zakończyła, ale Anglicy naprawdę dobrze wypadli na tle Atletico. Potem spełnił główne zadanie zlecone mu przed podpisaniem kontraktu, czyli utrzymał zespół w Premier League, po drodze zaliczając kilka efektownych zwycięstw (3:1 z Liverpoolem, 3:0 z Watford). Tak drastyczna przemiana po schyłkowym okresie Ranieriego, gdy zespół zapomniał totalnie, jak się gra w piłkę wzbudzała podejrzenia. Zaczęły się pojawiać domysły, że “Lisy” to drużyna zorganizowana na wzór polski – czyli z dużą siłą “szatni” i niewielką trenera. Dzisiejsza decyzja, by pożegnać kolejnego szkoleniowca to woda na młyn ludzi narzekających, że to właśnie Vardy z kumplami sprawują władzę w Leicester.
Bo jak tu budować autorytet trenera, skoro ostatniemu trenerowi nie dano nawet prawdziwej szansy? Skoro przedostatni poleciał w środku kryzysu, zanim zdołał wprowadzić w życie jakiekolwiek programy naprawcze?
Ale też sam Shakespeare nie miał wiele argumentów na swoją obronę. Do zwolnienia trenera, wraz ze swoimi kumplami z WBA, przyczynił się Grzegorz Krychowiak urywając w poniedziałek punkty “Lisom”. Mahrez w końcówce uratował zespół przed porażką, ale jak na ambicje (może i chorobliwe?) klubu, nie było to nawet spełnienie planu minimum. Sytuacja w lidze wygląda fatalnie, w Leicester znów czuć smród strefy spadkowej. Zespół gubił punkty z ligowym dżemikiem – Bournemouth czy Huddersfield. Sęk w tym, że nawet to 18. miejsce przestaje wyglądać tragicznie, gdy popatrzy się w górę tabeli. “Lisy” mają szansę wskoczyć do środka stawki już po jednej-dwóch najbliższych kolejkach, do 11. Southampton tracą przecież jedynie trzy “oczka”. A że Leicester przegrało w bieżącym sezonie z takimi oto zespołami: Arsenal, Manchester United, Chelsea, Liverpool, to kalendarza sprzyjającym nazwać nie można.
Podsumujmy to cytatem z Shakespeare’a, ale już Williama: “W rzeczy samej, nic nie jest złem ani dobrem samo przez się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim”. W opinii działaczy Leicester praca trenera była złem, argumenty kalendarza, niewielkiej straty do rywali i przede wszystkim krótkiego czasu pracy na nich nie zadziałały.
To dziwi tym mocniej, że Shakespeare w przeciwieństwie do Ranieriego nie wyglądał wcale na człowieka, który utracił kontrolę. Zresztą, mamy dopiero połowę października – w Premier League to nawet nie koniec rozgrzewki, a już na pewno nie finalna część zawodów. Nie słychać też wcale głosów, które towarzyszyły zwolnieniu poprzedniego trenera – o skłóconej czy po prostu sfrustrowanej szatni czy rozczarowaniu sposobem pracy trenera. Gdybyśmy mieli oceniać to na chłodno – właściciel klubu po prostu wziął tabelę, spojrzał i zdecydował, że coś zrobić trzeba.
I to chyba kolejny dowód na to, że Vichai Srivaddhanaprabha został rozpieszczony mistrzostwem kraju a teraz uważa swój klub za zespół mogący rządzić ligą. Oczami wyobraźni widział pewnie Mahreza hipnotyzującego obronę rywali i Vardy’ego, który wali tyle bramek, co drinków na imprezie w swoich najlepszych czasach. Wykładając ponad 25 milionów euro za 20-letniego Iheanacho, sądził pewnie, że bierze nowego Weah, a nie nowego Emmanuela Olisadebe. Jasne, od sukcesu minęło kilkanaście miesięcy, ale wygląda na to, że nie do wszystkich dotarło, że Leicester City na szczycie znalazło się tylko na chwilę – na utrzymanie w tym gronie nie ma ani pieniędzy, ani piłkarzy, ani renomy. Poza tym – czy w gabinetach nie powinni czasem spojrzeć na siebie i kompromitujące spóźnienie z Adrienem Silvą, podpisanym kilkanaście sekund po nieprzekraczalnym deadline?
W Leicester zamiast uderzyć się w pierś, zrzucają winę na trenera i wyrzucają go z klubu. Przez ich nerwowość Shakespeare nie napisze dalszego ciągu swojej historii. A właściciel naciska na pióro tak mocno, że zaraz przez kleksy zamaże nawet dobre wrażenie powstałe po przeczytaniu rozdziału o mistrzostwie kraju.