Początkowo mieliśmy lecieć na tę rozmowę do Dubaju i – przyznamy bez fałszywej skromności – jeśli Adrian Mierzejewski udzieliłby takiego samego wywiadu w Emiratach jak w Olsztynie, byłby on warty każdego przebytego kilometra. Jedna z najbardziej niejednoznacznych postaci w polskiej piłce nożnej. Bohater pięknej kariery czy piłkarz bez krzty ambicji? Król życia czy jednak tylko król wiejskiej potańcówki? Dla jednych arabsko-emiracko-australijskie wojaże “Mierzeja” to definicja wygrywania życia, dla innych – łatwy skok na kasę i nic więcej. Nam znacznie bliżej jest do pierwszej opcji. Napiszmy to wprost: tak bogatej i barwnej kariery nie dorobi się 99% polskich piłkarzy. Jeśli chodzi o wspomnienia, poznawanie kultur, dobre życie i zarabianie pieniędzy, jest to MEGA KARIERA.
Świeżo upieczony piłkarz Sydney FC wyjaśnia, dlaczego zdecydował się akurat na ofertę z Australii, mimo że finansowo nie była ona najlepsza. Opowiada o arabskich bogaczach, którzy przychodzili do szatni Al-Nassr i kładli na stół milion riali (równowartość miliona złotych) za możliwość zrobienia sobie fotki. Mówi o tym, że znajomość z Adrianem była bardziej prestiżowa niż posiadanie oswojonego tygrysa. Zdradza, dlaczego w Arabii trenerzy wylatują po najmniejszej wpadce, nawet jeśli nazywają się Fabio Cannavaro. Opowiada o sposobie Arabów na transfery, według którego najpierw ogłasza się deal done, a dopiero później czeka na grubasa, który wpadnie na pomysł opłacenia kontraktu. W wywiadzie raz na zawsze rozstrzygamy też kwestię rzekomego braku ambicji u Mierzeja. No bo jak można formułować takie zarzuty w stosunku do osoby, która dwukrotnie sięgała po najbardziej prestiżowe trofeum na świecie, czyli Puchar Weszło?!
Zapraszamy na ogromną rozmowę z Adrianem Mierzejewskim. Nie zawiedziecie się.
***
– Mam 31 lat, żonę, dwójkę dzieci. Przy podpisywaniu kontraktu najważniejsze dla mnie są kraj i miasto. Dostałem ciekawą propozycję trzyletniego kontraktu w Sydney, trener bardzo był na tak, dzwonił do mnie kilkukrotnie, gdy byłem w Dubaju. Można było odczuć, że zależy mu na sprowadzeniu mnie do ekipy. Australia, Sydney – pod rodzinkę idealne miejsce do życia. Dobre szkoły, wszyscy rozmawiają po angielsku. Słyszałem, że wielu Polaków tutaj żyje. Bardzo chwalił ten kierunek Marc Janko, z którym grałem w Trabzonsporze. No i Sydney FC to mistrz kraju – zawsze przyjemniej grać w najlepszej drużynie w lidze, dzięki temu znowu będzie też okazja zagrać w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Przyleciałem zobaczyć jak wygląda klub, miasto, organizacja, baza, jakie mają podejście do zawodnika i gdzie miałbym mieszkać. Po trzech dniach stwierdziłem, że to jest to. Już teraz mogę powiedzieć, że Sydney FC to najbardziej profesjonalny klub, w jakim kiedykolwiek byłem. Kilka boisk, szef kuchni, fajny stadion, na którym w ostatnim sezonie było średnio 18 tysięcy widzów. Na derby czy mecze z drużynami z Melbourne przychodzi full stadium, 45 tysięcy. Trener Graham Arnold pracował w kadrze Australii.
Jakie oferty odrzuciłeś po drodze?
Były konkretne oferty z Turcji, z Izraela z Maccabi Hajfa. Było też zainteresowanie dwóch polskich klubów, ale nie byłem przekonany do powrotu i tematy padły. Miałem zapytania z Arabii Saudyjskiej, Indii, Meksyku, Grecji, Kataru, Chin, tydzień temu dzwoniła Astana. Jak powiedziałem na początku – większość ofert odrzucałem, bo nie były to dobre kierunki dla rodziny. Kilka z nich odrzuciłem wręcz w ciemno, nie mając pojęcia, jakie zaproponują mi warunki finansowe.
– Dzień dobry, dzwonimy z Karabükspor – słyszałem w słuchawce i sprawdzałem, co miasto ma do zaoferowania.
– Aha, dziękuję za rozmowę – odpowiadałem błyskawicznie.
Musiał to być spokojny kraj, miasto z międzynarodową szkołą, tutaj to wszystko mam. Szczerze? Finansowo wybrałem dużo gorszą ofertę niż to, co mogłem dostać w Arabii, Katarze czy Turcji. Ale cieszę sie, że moja kariera potoczyła się tak, że mogłem pozwolić sobie na taki krok.
Jak reagujesz gdy słyszysz, że skończyłeś karierę w 2014 roku?
Nie wiem. Nic sobie nie myślę. Po prostu gram. Jakbym brał do siebie wszystko to, co o mnie mówią i piszą, to już chyba bym nie grał w piłkę. Jestem zadowolony z tego, co robię, moja rodzina też jest zadowolona. Żyjemy, dajemy sobie radę, krzywdy nie mamy. Zobaczymy jak cała kariera się jeszcze zakończy, bo może jeszcze kiedyś wrócę do normalnego grania i zobaczymy, czy sobie poradzę.
Czyli sam mówisz, że twoje granie normalne nie jest.
Nie no, normalne, po prostu wiem jak są odbierane egzotyczne ligi. Oczywiście, to nie jest superpoziom, do Arabii przychodziłem prosto z ligi tureckiej, która jest o wiele szybsza i o wiele mocniejsza taktycznie. Ale ogólnie zawodnicy są przygotowani technicznie i fizycznie do grania. Normalna liga, graliśmy przecież w azjatyckiej Lidze Mistrzów. Paru piłkarzy pojechało do Arabii wyłącznie na wakacje – Samaras, Didier Ya Konan czy Muntari – i sobie nie poradziło. Z takiego Muntariego średnio byli zadowoleni, bo nie był gwiazdą, a tylko chłopem do biegania. We Włoszech jednak nie patrzą na to, gdzie grał i bez problemu mógł wrócić do Serie A.
Arabia czy Emiraty pewnie nie poprawiają twojego CV, ale to też nie jest tak, że ty tam zapominasz jak się gra w piłkę. Dalej jesteś tym samym Adrianem Mierzejewskim.
W każdym klubie trafiałem na trenerów obcokrajowców. Treningi, przygotowania, obóz – wszystko odbywało się na normalnych zasadach. Miałem między innymi trenera Donisa, który wygrał ligę cypryjską z APOEL-em i grał w Lidze Mistrzów, Cannavaro, Portugalczyka, który był pierwszym trenerem Porto i asystentem Queiroza w Realu. To nie jest trzeci świat. Ciężko może czasami się przestawić na mentalność, ale piłka to piłka. Jestem cały czas w grze. Można być w klubie i nie grać – a ja ciągle gram. Jeśli mocniej potrenuję, jestem w stu procentach gotowy do gry w normalnej lidze. Nie ma co ukrywać, treningi w sezonie są na Bliskim Wschodzie lżejsze. Są taktycznie słabsi, od 60. minuty w środeczku robi się delikatna dziura, każdy chce iść do przodu. Liga jest bardziej podzielona, top 3 musi wygrać z dołem, nie tak jak w polskiej, gdzie w sumie każdy może wygrać z każdym. Niespodzianka zdarza się raz na dwa miesiące. W pierwszym sezonie w Al-Nassr na 26 kolejek wygraliśmy 20 spotkań, do tego dorzuciliśmy cztery remisy i dwie porażki. W Emiratach na moje nieszczęście też była podobna dysproporcja, dlatego grając w zespole z dołu w statystykach wyglądałem średnio. Ludzie zawsze się dziwią: dlaczego ja poszedłem do Arabii?! A ja zawsze szedłem tam, gdzie mnie chcieli. W tamtym okresie dostałem znak-sygnał z Trabzonsporu, że lepiej bym odszedł i nie będą mi robić z tym problemów. Gdybym miał ofertę z mocnego klubu tureckiego albo z zachodu – poszedłbym tam. Ale ja takich ofert w ogóle nie miałem. Była z Arabii – poszedłem do Arabii.
Zawsze mogłeś poczekać.
Ale tak czekać to, wiesz, Roberto Cecon. Wiadomo, można czekać. W Turcji akurat był taki temat, że byłem po moim trzecim sezonie w Trabzonie, w którym zajęliśmy czwarte miejsce, załapaliśmy się do LE. Zaliczyłem dobry sezon, byłem najlepszym asystentem ekipy. Dostałem telefon, że chce mnie mistrz Arabii Saudyjskiej. Mówię:
– Dobra, póki co nie ma tematu, załapaliśmy się do LE, najlepszy sezon, dużo asyst, drugi czy trzeci w opasce kapitana. Po co odchodzić?
W klubie doszło do jakichś zmian, ale nie sądziłem, że trzeba będzie się zawijać. Mówili mi, że Trabzonspor bardzo chętnie by mnie puścił za trójkę, bo do klubu przychodzi trener Halilhodzić i musi dostać najpierw trochę pieniędzy na zakupy. Ale to takie gadki, zawsze tak się mówi. W końcu najlepszy strzelec poszedł za czwórkę do Chin, najlepszy w klasyfikacji kanadyjskiej do Galaty… No i ja też się zdecydowałem. Gdyby Trabzonspor nie chciał mnie wtedy oddawać – zostałbym. W tydzień skasowali dzięki temu 11 baniek euro na transfery. Halihodzić ściągnął 8-9 zawodników i po paru miesiącach go nie było. W grudniu po transferze chcieli mnie z powrotem, ale było już za późno. W Arabii byliśmy na pierwszym miejscu, byłem zawodnikiem miesiąca, nie chcieli mnie oddawać. Poza tym Transfermarkt wyceniał mnie na szóstkę. Nasz właściciel, Prince, był wniebowzięty:
– Dla nas super się ułożyło, bo chcieliśmy cię tak czy siak. Oglądaliśmy mecze z Lazio, Juve i kilka innych i dla nas to była okazja wziąć cię za taką kwotę. Świetnie na tym wyszliśmy.
Mogli dać szóstkę, wzięli za trójkę.
Względem Turcji zaliczyłeś duży przeskok finansowy?
Dosyć spory. Mogłem siedzieć na siłę w Trabzonie i powiedzieć, że mam dwa lata kontraktu, ale słyszałem opinie, że trener to dyktator, nie do końca chciałem być gdzieś na siłę. W Arabii podpisałem prekontrakt, na mocy którego mogłem polecieć do Rijadu i w ciągu 48 godzin wycofać się ze wszystkiego. To nie był strzał w ciemno. Bardzo mnie chcieli, więc przystali na moje wszystkie warunki. Przywitali mnie na lotnisku jak gwiazdę, pokazali mi gdzie mam mieszkać, bazę, zobaczyłem jak żyją kobiety, rodziny… Po godzinie powiedziałem, że nie ma szans bym został. Zobaczyłem kobiety z zakrytymi głowami, arabskie osiedle i trochę się przestraszyłem. Nie ma opcji, wracamy. Następnego dnia mi się jednak odmieniło.
Do Arabii poszedłem – może śmiesznie to zabrzmi – ze względu na rodzinę. Trabzon to nie jest najlepsze miejsce do życia. Córka miała już trzy lata, żona była w ciąży a tam ani szkoły, ani przedszkola, nikt nie rozmawia po angielsku. Trabzon był dobrym strzałem na początek. Całe dnie siedzieliśmy w domu po narodzinach pierwszego dziecka, co było idealne, bo dzień bardzo szybko zlatywał. W Arabii było wszystko – superamerykańska szkoła, warunki dla żony w szpitalu idealne, bo w Trabzonie pod tym względem była lekka patologia, wszystko wycackane, wpisane w kontrakt, wszystko w razie czego opłacą. Finansowo oczywiście też był to superstrzał. Znaczenie miał też fakt, że Al-Nassr to mistrz kraju, bo ofertę drużyny z miejsca 9-10 pewnie bym odrzucił. Zobaczyłem jak wygląda azjatycka Liga Mistrzów. Na nasz mecz w Iranie przyszło 100 tysięcy ludzi. Śmiałem się, że na El Classico przychodzi mniej. Do tej pory utrzymuję, że to dobra decyzja. Gdybym miał cofnąć czas, postąpiłbym bez wahania tak samo. W Trabzonie najciężej było po prostu przeżyć. Tam się siedzi, siedzi i… siedzi. “Głowa” był bez rodziny, tylko czasem do niego przylatywała, więc miał ciężko. Cały czas się do mnie śmieje, że jak w Trabzonie wytrzymałem trzy lata i mogłem siedzieć tam kolejne pięć, jestem mega kotem i mogę żyć w zasadzie wszędzie. Szymek to już w ogóle był tam sam i zwariował.
Serio w tym mieście nie ma zupełnie nic? Przecież w Trabzonie żyje 400 tysięcy mieszkańców.
Nie narzekam, przecież że nikt nie stał nade mną z pistoletem i nie mówił “masz podpisać kontrakt w Trabzonie”. Pojechałem tam, bo byłem zadowolony z warunków, a nie po to, by smęcić. Jest morze, jakaś galeria, fajne widoki, ale ciężko jest dobrze zjeść, porozmawiać z kimś po angielsku czy wyjść na miasto. Kibice kochają tam piłkarzy, w knajpie nie posiedzielibyśmy jak my teraz. Szybko podszedłby kibic i powiedział, że chce zdjęcie. Za chwilę by tu usiedli z nami koleni i chcieli rozmawiać. Krzyczeliby po turecku do wszystkich, że ja tutaj jem, poszliby po szaliki, race i śpiewaliby. To oczywiście jest przyjemne, ale czasami też uciążliwe. Ale mnie to w ogóle nie przeszkadzało. Pytasz jak jest, to ci odpowiadam, ale nie chodzi mi o narzekanie.
Przed kibicami chowałeś się w domu bez wielkiej straty, skoro nie było po co wychodzić na miasto.
Czasami dziecko płacze na rękach albo idziesz z czterema siatkami, a tu wskakują ci nagle na plecy i chcą robić sobie zdjęcia. Ale odbierałem to pozytywnie. Samo miasto tylko przerażało. Miasto… Taka duża wioska bardziej. Byli zawodnicy, którzy przyjeżdżali i sobie nie radzili. Jeden trener przyleciał podpisać kontrakt w nocy. A w nocy wiadomo – nic nie widać. Podpisał go, rano przeszedł się po mieście, wsiadł w samolot i… już nie wrócił. W restauracji prosisz:
– Fresh orange juice, please.
– OK, OK!
No i na twoim stoliku ląduje Fanta. Po pół roku jak już się nauczyłem języka i odkryłem miejscówki było przyjemnie. Do wszystkiego można było się przyzwyczaić.
Zdarzyły ci się też nieprzyjemne sytuacje z kibicami? Wiadomo, że w Turcji granica między miłością a nienawiścią jest bardzo cienka.
Po przegranym meczu z Fenerbahce musieliśmy poczekać w szatni dwie godzinki. Powiedzieli, że tak trzeba. Ze stadionu musieliśmy wyjeżdżać taksówkami. Po porażce lepiej było też posiedzieć ze dwa dni w domu. Nie to, że było jakieś zagrożenie, ale nikt nie chciał chodzić i się tłumaczyć, bo na ulicy na dziesięć osób zawodnika poznaje dziesięć. I to obojętnie, czy facet, kobieta, starsza pani o lasce czy dziecko. Piłkarz to piłkarz, wszyscy wiedzą.
W zasadzie nie pytam, czy dostajesz od polskich piłkarzy telefony z prośbą o nagranie jakiejś Arabii, bo to oczywiste. Ciekawi mnie tylko, jak dużego kalibru są to nazwiska.
Chłopcy z reprezentacji, którzy byli na Euro.
Aż tak?
No tak.
Z pierwszego składu?
Też. Tak się mówi, że Arabia to emerytura czy coś, ale z rozmów wynika, że na dziesięciu ośmiu by wyjechało. Zdarzało się, że rzuciłem Prince’owi kilka nazwisk. Do rozmów nie dochodziło, ale jakieś zainteresowanie było. Prawie doszło natomiast do ściągnięcia polskiego trenera, ale ten ostatecznie odmówił. Wystarczyło by powiedział “tak” i doszłoby do podpisu. Miałem mocną pozycję w klubie. Z Księciem byłem i jestem w bardzo dobrych stosunkach, normalnie gawędzimy sobie na WhatsAppie.
Prince, właściciel Al-Nassr, siedział na ławce rezerwowych podczas meczu. Nie jest to codzienna sytuacja, by właściciel siedział na ławce.
Wszystko, żeby wywierać presję na arbitrach. To jest jego drużyna, on jest jak trener. Przychodzi przed meczem do szatni, robi przemowę, że jedziemy na nich i tak dalej. Dopiero później wchodzi właściwy trener i mówi swoje. Prince siada na ławce, trener dyskutuje z nim na temat zmian. Wiadomo, że trener decyduje, ale musi być to klepnięte przez właściciela. Sędzia nie gwizdnie – robi aferę i biegnie. Zawsze siada tak, by być najbliżej sędziego. On jest Princem, muszą go szanować. Ale w Arabii to normalne. Nie może też przesadzać, bo wszyscy wiedzą, że nie jest trenerem. Musi się szanować, by nikt nie powiedział, że Prince robi z siebie dzikusa.
Trener musi z nim wszystko konsultować, tak?
Nie musi, ale konsultuje.
(śmiech).
Lepiej skonsultować. Chciał nie chciał, ale musiał.
Czyli de facto Prince ustala wszystko, bo na treningi też chodzi.
Ale to takie fajne. Czujesz wsparcie, że jemu zależy, że to przeżywa. Trochę poinwestował w klub, jest w Al-Nassr 6-7 lat, więc trochę się już zna. Uwielbia piłkę, lata na Barcelonę, ma swoje przemyślenia. Niektóre decyzje mogą mu się nie podobać, ale jak trener ma mocną pozycję to postawi na swoim. Jeśli wygra mecz – nie ma problemu. Gorzej jak ktoś niechciany przez właściciela klubu zagra i nie odpali. Wtedy jest spinka.
Patrząc po wynikach, trenerzy potrafią wylecieć po dwóch remisach i porażce.
Hitem było, gdy przyszedłem tuż po tym, jak mój klub pierwszy raz od 18 lat wygrał ligę. Niby historyczny wynik, ale styl nie był do końca satysfakcjonujący, więc… odpalili trenera. Wzięli Hiszpana, który ściągnął mnie i dwóch Brazylijczyków. Pierwsze sześć meczów wygraliśmy. Lider, wiadomo, super, ale i tak narzekają. No bo tylko 1:0, tylko 2:1… Hiszpan grał 4-2-3-1, a Prince chciałby dwóch napastników, bo po to ich sprowadził. Siódmą kolejkę przegraliśmy. Ósmą wygraliśmy w derbach, dziewiątą wygraliśmy 1:0, ale bardzo szczęśliwie, bo przeciwnik nie strzelił karnego. Przyszła przerwa na reprezentację. Siedzę w domu i Prince dzwoni, bym przyjechał do pałacu. Pstryka coś na komputerze i odwraca go w moją stronę:
– To jest nowy trener.
Dziewięć kolejek, osiem zwycięstw i jedna porażka, wszystko dobrze idzie, ale jego zdaniem graliśmy słabo, narzekanko i ostatecznie odpalił tego trenera. Kolejny z Urugwaju wytrzymał do końca. Przegraliśmy finał Pucharu Króla w karnych – OK, nic się nie stało. Nowy sezon przegrany Superpuchar, po trzech kolejkach dwa remisy i wygrana, po pięciu poleciał. Przyszedł Fabio Cannavaro, ale on za bardzo chciał stawiać na swoim. Chciał wprowadzić większy profesjonalizm, mocne treningi i to po dwa dziennie – wiadomo, pewny siebie, sporo widział w piłce. Przez to się nie spodobał. Wytrzymał cztery miesiące, ale w zasadzie już od początku było tylko czekanie na wpadkę. Po Cannavaro przyszedł z powrotem ten Hiszpan, którego odpalili po dziewięciu kolejkach. Ale to już padlina była, z mistrza spadliśmy na ósme miejsce. Do tego w finale pucharu dostaliśmy bramkę w 116. Kaplica.
Wydawałoby się, że taki gość jak Cannavaro powinien dostać ogromny kredyt zaufania.
Nie za bardzo chciał konsultować swoich decyzji z Princem. Myślał, że po to jest ściągnięty, by samemu poukładać te klocki. Kończył karierę w Emiratach, został tam asystentem trenera i było zupełnie inaczej, dali mu dużo czasu. Na stopie koleżeńskiej opowiadał mi, że przemeblował tam szatnię, zrobił siłownię – w sumie jak Franek Smuda w drugiej lidze niemieckiej – i klub stał się bardziej profesjonalny. Nawet wygrali ligę. Myślał, że w Al-Nassr też będzie mógł wszystko pozmieniać, ale w Arabii wszystko chcą na teraz. Musisz wyjść z kryzysu od razu. A Fabio: – Spokojnie, najpierw muszę wprowadzić swoje metody.
Z Fabio przyjechał trener od przygotowania fizycznego z przeszłością w Realu i Atletico, ale za chwilę komuś strzeliła dwójka, ktoś nagle zerwał krzyżowe… Zawodnicy poszli od razu poskarżyć się do Prince’a, że jest trochę za mocno. Fabio też wiedział, że przesadził, bo zrobił nam obóz przygotowawczy w środku ligi. Zawodnicy mówili w koło, że nie wygrywamy, bo są zmęczeni, więc – jak mówiłem – od początku było czekanie aż wyleci. Jako człowiek Fabio jest bardzo w porządku. Taki kolega. Opowiadał historie z Juve, Realu, reprezentacji. Mieszkaliśmy na tym samym osiedlu, czasami dzwonił o pomoc czy wpadał w odwiedziny. Nie, że ja wygrałem Złotą Piłkę, więc się wożę. Jako trener też jest kumaty, musi tylko dostać trochę czasu.
On w ogóle ma parcie na bycie trenerem? Dziwna kariera, wydawałoby się, że z takim nazwiskiem nie miałby problemów by zacząć we Włoszech.
Właśnie to jest największa zagadka. Nie wiem, czy on nie ma propozycji, czy nie chce. Dobrze mu się ułożyło, w Al-Ahli przebył naturalna drogę: zawodnik, trener, dyrektor. Później Lippi wziął go do Chin na asystenta, gdzie po czasie został pierwszym. Miało to ręce i nogi. Nasz Książe miał dobre kontakty z Salgado, który otwierał szkółkę w Emiratach, kiedyś nawet przyjechał do nas na trening do Arabii i chyba tą drogą się porozumieli. Nie wiem, czy Cannavaro nie miał ofert, czy akurat ta była aż tak dobra. Mówi, że w Chinach jeśli chodzi o podejście piłkarzy, pracujesz z małymi żołnierzykami. Finansowo tam miał co chciał.
Jak drużyna reagowała na to, że trenerzy wylatywali po najmniejszej wpadce? Sam mówisz, że w niektórych przypadkach zaczynało się czekanie. Taki trener kompletnie nie ma przecież autorytetu.
Kwestia przyzwyczajenia. Siedzą i co roku jest to samo, nie robi to na nich wrażenia. Dlatego oni tam we wschodnich rejonach uwielbiają ściągać trenerów z Ameryki Południowej, którzy mają luźne podejście. Wszystko jest u nich OK, bajabongo, lambada, na treningu luźny dziadeczek, gierka, wszystko pozytywnie, wszystko haha. W Arabii to kochają. Kultura się różni, ale mentalność jest podobna, więc ci trenerzy wytrzymują najdłużej. Ogólnie początek to dla trenera przetrwanie. Kluczowe jest, by złapać kontakt z zawodnikami. Nie może być tak, że z Princem dobrze się dogaduje, ale z zawodnikami źle, bo zawodnicy od razu będą atakować do właściciela. On zna się na piłce, obserwuje, ale jak w dzień w dzień słyszy, że ktoś nie może grać przez trenera – spirala się nakręca i trener w końcu traci pracę. W końcu łatwiej odpalić jednego trenera niż dwudziestu chłopa.
Trener, który chce wprowadzać swoje zasady jest spalony na starcie?
Tylko rewelacyjna gra może go uratować.
Dziesięć meczów dziesięć zwycięstw?
I wszystkie w dobrym stylu.
Ty miałeś z kolei bardzo mocną pozycję, skoro Prince z tobą dogadywał trenerów.
Staram się być normalny w relacjach z Princem. Widział, że szanuję go jako człowieka i właściciela klubu, ale rozmawiałem z nim jak ze starszym bratem. Nie mógł porozmawiać na tej stopie z zawodnikami lokalnymi, bo podchodzili do niego z aż za dużym szacunkiem. Wiesz, bo to Prince. A ja do niego normalnie z bajerką, tyryryry, co tam słychać, on też mnie pytał o normalne rzeczy. Wszystko bezpośrednio, to mu się spodobało. Ogólnie w całej karierze poznałem się z kilkoma ważnymi osobami i miałem z nimi dobre relacje. Z panem Wojciechowskim w Polonii, z szejkiem w Emiratach, z różnymi innymi wysoko postawionymi ludźmi. Ogólnie radzę sobie.
A propos znanych postaci, kibicem waszego klubu był syn króla. Podobno bywał w szatni i motywował. Jak wyglądała ta motywacja?
Tylko finansowo. Ogólnie tam jest tak, że ludzie niezwiązani z klubem lubią przyjść do szatni po meczu czy treningu i zaatakować prezentem na boku.
U nas niespotykane.
No niemożliwe, że do Legii wchodzi gość, który ma – powiedzmy – własną markę samochodów i chce dać ci pieniądze ot tak, bo mu się spodobał mecz. A w Arabii to zupełnie normalne. Mniej więcej co trzy mecze wchodził ktoś, kto w ogóle nie był związany z klubem, nie był sponsorem, nic nie miał podpisane i nie miał z tego żadnego profitu.
– Panowie, zagraliście świetny mecz – mówił i rzucał na stół milion riali, czyli równowartość miliona złotych.
To jest tak oczywiste, że nawet się o tym nie pisze w prasie, chyba że pofatyguje się sam syn króla. Taki biznesmen wchodzący do szatni robił sobie z nami fotki, z piłkarzami mógł poobcować jego syn. Takiego zdjęcia nie kupisz sobie w sklepie, a przecież człowiek z tą pozycją nie będzie czekał pod stadionem na fotkę. Wrzucają je na Insta i się kręci. Większe premie niż od klubu dostawaliśmy od ludzi, których w ogóle nie znaliśmy.
Milion złotych – sporo jak za fotkę.
Oni mają na kontach no limit. Przed derbami kapitan zawsze odbierał telefon, że jak drużyna dobrze zagra, to po meczu będą odwiedziny. W sezonie derby były cztery razy, po każdych coś było. Puchary też traktowali szczególnie. Fajnie poznać kilku takich grubasów.
Z królewską rodziną też dobrze żyłeś, chcieli cię brać na jachting.
Dostałem zaproszenie, ale się nie pojawiłem. Zawsze śmieję się, gdy widzę na jakimś WP newsy, jakie to jest życie w Dubaju, bo gość jedzie Roysem i ma na fotelu tygrysa. A na żywo to są mega normalni goście! Gadasz z nimi jak z kumplami, narzekają na starą, gadają o meczach, zupełnie normalnie. W Turcji prezydenta Trabzonsporu widziałem może ze dwa razy – przy podpisie i pod koniec sezonu, a tu miałeś codzienny kontakt. Króla też poznaliśmy. W ogóle świetna historia. Pojawiał się zawsze na finale Pucharu Króla. Po 45 minutach meczu zeszliśmy na przerwę. Minęło 15 minut, wychodzimy na boisko i… czekamy. Stoimy, stoimy… Musieliśmy czekać aż przyjedzie król, bo bez niego nic się nie może odbyć. Czekaliśmy tak ze 45 minut. Na telebimach trwała relacja na żywo z powrotu. Król wychodzi z samochodu. Król podchodzi pod stadion. Król daje sobie z kimś buzi buzi. Sędzia tylko uspokajał:
– Spokojnie, zaraz zaczniemy, to nie pierwszy raz.
Król wrócił i wtedy mogliśmy dograć mecz do końca. Król w Arabii może wszystko. Król mówi, że Arabowie mają wypić całą wodę ze stawu i przychodzi cały kraj i pije wodę. Jest bogiem.
Skoro szejkowie to normalni goście, z kim się jeszcze skumplowałeś?
Imionami i nazwiskami ciężko rzucać, byli to choćby ludzie z rodziny królewskiej, która trochę osób sobie liczy. W Dubaju czy Arabii wiele osób bawi się w życie. Do swojego domu zapraszał mnie na przykład bardzo bliski przyjaciel króla. Czasami z nudów bogacze mówią:
– A, zadzwonię do jakiegoś piłkarza, zjemy coś i zrobimy sobie zdjęcie.
Potrzebne im to dlatego, że zdjęcie ze znanym piłkarzem ich w jakiś sposób wyróżnia. W Rijadzie żyje chyba 2000 Prince’ów, ale tylko jeden jest właścicielem klubu. I jemu wystarczy już to. Inni goście, którzy mają siano, nie wiedzą co z nim robić. Myślą: jak tu można zaimponować? Samochód? Nie ta półka. Tygrys? Nie ta półka. No to dzwoni się do takiego Mierzejewskiego i potem opowiada w towarzystwie:
– Ja mam kolegę Adriana z Al-Nassr, a ty nie masz. Mogę sobie do niego zadzwonić, on przyjedzie do mnie na obiad, pogadamy, zrobimy fotkę. A ty go nie znasz! I co masz z tego, że jesteś bogaty?
I na drugi dzień dzwoni do ciebie kolejny grubas.
Piłkarze ogólnie są traktowani w Arabii podobnie jak w Turcji. Przejść przez galerię ot tak jest ciężko. Ale też przyjemnie, bo to nie takie nachalne jak w Trabzonie. Podejdą i grzecznie zapytają, czy można sobie zrobić zdjęcie, a jeśli z kimś akurat rozmawiasz – dadzą spokój.
Tak mówisz, a czytałem, że kiedyś w Arabii zatrzymali wam autobus by zrobić z wami fotkę.
Ale to normalne.
Normalne?!
No tak. W Trabzonie było podobnie. Jak jechaliśmy na mecz, kibice odpalali racę na stadionie i szli za autokarem, walili w niego, odprowadzali nas aż do lotniska. Śmiałem się, że noszą nam autokar. Lądowaliśmy w Stambule, a tam czekało na lotnisku dwa koła ludzi, flagi, zdjęcia, kwiaty. Co dwa tygodnie tak było. W Arabii na czterech najważniejszych meczach na stadion przychodziło po 70 tysięcy ludzi. Mniejsze kluby są wciągane, największe kluby zabierały piłkarzy od razu. Mało osób przez to kibicuje maluchom. Poza tym największe kluby to tradycja – skoro pradziadek kibicował Al-Nassr, trzeba ich wspierać. Na mniejsze stadiony przychodziło dziesięć tysięcy ludzi, z czego osiem tysięcy było naszych. W Emiratach z kolei ludzie w ogóle się nie interesowali piłką. Na meczu było może dwa tysiące ludzi, może pięć. W samym Dubaju piłkarze to no name’y. Za dużo turystów.
Dubaj liczy siedem milionów mieszkańców, ale tylko milion z nich to rdzenni Emiratczycy.
Piłka tak sobie jest bo jest.
To po co im ona tak właściwie? Kaprys właścicieli?
W Arabii jest inaczej, bo więcej ludzi należy do tej biedniejszej klasy. Dla nich piłka to rozrywka. A w Emiratach kto ma chodzić na mecze, skoro każdy jest bogaty? W Dubaju jest pięć drużyn, ale wielu mieszkańców woli polecieć sobie na Barcelonę, bo co to dla nich. Zresztą w Dubaju masz tysiąc innych rozrywek, a w Arabii tylko piłkę.
Łukasz Gikiewicz miał w Arabii fajną historię, bo… kazali mu się przed meczem obciąć. Miał zrobiony jakiś pasek i delegat powiedział, że w takiej fryzurze nie wejdzie na mecz.
Było, było. W pewnym momencie zawodnicy z Arabii zaczęli wymyślać. Oglądają te wszystkie ligi i to normalne, że zaczęli być tacy, jak gwiazdy światowej piłki. Ktoś zrobił włosy na żel, ktoś przedziałek, ktoś jeszcze coś innego. Król oglądając jakiś mecz powiedział, że to przesada, bo piłkarze to przykład dla młodych i nie może tak być. Nie spodobało mu się to. Stworzono regulamin, jak piłkarz w Arabii może wyglądać.
Stworzono wykaz fryzur, które można nosić?!
Nie, stworzono wykaz fryzur, których nosić nie można. Nie możesz mieć np. długiej góry i krótkich boków. Wszystko musi być równe. Arabowie omijali to tak, że golili krótkie boki i przed meczem smarowali się pastą do butów. Wchodził delegat i sprawdzał. Dziesiątka? OK, Adrian, ty w porządku. Następny? Zerknął i jest OK, pasta dawała radę. Był mecz, w którym bramkarz się wysmarował, ale było strasznie gorąco, pot leciał, a on zapomniał się i opłukał głowę wodą. Sędzia w trakcie meczu zobaczył, że ta fryzura nie jest taka jaka powinna być i maser musiał mu tę górę podczas meczu ściąć nożyczkami. Fryzura to był mega hit, ale piłkarze sami się z tego śmiali.
Giki mówił, że u ciebie w klubie tępiono też za tatuaże.
Gdy mnie jeszcze nie było w klubie, był u nas Brazylijczyk cały wydziabany w chrześcijańskich symbolach. Maryja, Jezus, krzyże. W Arabii jest policja religijna, która chodzi i sprawdza takie rzeczy. Idiota założył koszulkę na ramiączkach i to się bardzo nie spodobało. Raz i drugi zwrócili mu uwagę, doszły głosy do klubu i rozwiązali z nim kontrakt. Ale w sumie tylko czekali na pretekst – nie grał dobrze, wiec wykorzystali sytuację. Gdyby był gwiazdą, nic by mu nie zrobili. Inny Urugwajczyk był też cały wydziabany i nie miał problemów, nawet mimo Maryi na łydce. Normalnie się zachowywał, nie było modłów po bramkach, nie stwarzał kontrowersji – nikomu nie podpadł. Musisz dostosować się do takich reguł. Nie możesz w szatni słuchać głośno muzyki, gdy piłkarze idą się modlić musisz wyłączyć telewizję. W szatni też nie możesz kąpać się na waleta.
Do czego było najtrudniej się dostosować?
Do zorganizowania życia rodzinnego, bo na każde ich modły, które są pięć razy dziennie, w Arabii zamykają wszystkie sklepy. Same modły trwają 5-7 minut, ale na 30 min trzeba było zamknąć. Mała wracała ze szkoły i trzeba było jechać do galerii – wszystko zamknięte, stacje, sklepy. Naprawdę wszystko. Jesteś uziemiony. Akurat dwie modlitwy były blisko siebie, więc czasem szedłeś do galerii i miałeś tylko godzinę na zakupy, bo zaraz znowu zamykali. Ogólnie nie zrobiły na mnie te zasady wielkiego wrażenia. Kwestia przyzwyczajenia. Jak powiedziałem – nikt nie każe tam jechać. Po co jechać i narzekać, że pięć razy dziennie są modły albo na przekór nosić krzyżyk na szyi?
Giki nosił.
No nosił, ale nikomu nie sprawiało to problemu. Ja nie nosiłem, nie przeszkadzało mi to. Nie chciałem niepotrzebnie ryzykować. Żona zakładała abaję i też nie było z tym problemu.
Rodzina nie miała trudności by się przystosować?
Trochę jest ciężko, kobiety nie mogą jeździć samochodami, ale do wszystkiego się można przyzwyczaić. Wiesz, że nie możesz jeździć, to sobie ogarniasz taksówkę i tyle, cała różnica. Obcokrajowcy mieszkają na osiedlach zamkniętych i tam jest życie po europejsku. Kobiety wychodzą w bikini na basen, nie ma zasad. My mieszkaliśmy na najlepszym osiedlu w całej Arabii. Hala, wszystko zamknięte pod klimą, squash, siatkówka, basen, drugi, trzeci w ogródku, szkoła. Wszystko. Nie trzeba było się po nic wynurzać. Nie siedzisz więc w domu i nie płaczesz, że nie możesz jeździć autem. Dzwonił do mnie kiedyś Alex Gorgon:
– Mam ofertę z Al-Nassr. Słuchaj, bo ja patrzę na Transfermarkt i wszyscy odchodzą co pół roku. Nie dają rady? – pyta.
– Nie wiem, jakie jest twoje podejście. Ja i moja rodzina jesteśmy mega szczęśliwi. Jestem tu dwa lata i widzę zachowanie wszystkich obcokrajowców, bo jestem ich przewodnikiem, na początku, pokazuję dom, osiedle i wprowadzam do drużyny. Po miesiącu poznają wszystko i jeżdżą sami, pierdzą, narzekają, w grudniu ich nie ma i witam nowych. Ja mógłbym tu mieszkać jeszcze 5 czy 10 lat. Nie wiem jak ty reagujesz. Twoja żona nie pojedzie samochodem, będzie musiała zakładać czarny strój i nie wyjdzie bez, nie zbuntuje się, bo dostanie 10 batów i wyleci z kraju. Ale jest międzynarodowe osiedle, amerykańskie szkoły, szpitale, restauracje, hotele, da się żyć. Kwestia tego, czy potrafisz się na to przestawić.
Nie pójdziesz też w krótkich spodenkach na miasto w piątek. W niektórych galeriach jest na przykład dzień dla rodzin i nie możesz wejść do środka bez rodziny. W restauracjach – obojętnie w jakiej – masz osobną sekcję “single” i osobną “family”. Sam facet idzie do tej dla singli. Sama kobieta – już do family. Jak jesteś z rodziną, to jesteś family. Masz oddzielną kasę i idziesz usiąść w oddzielnym pomieszczeniu. Nie możesz w takim wypadku pójść na kawę z koleżanką z pracy, bo nie jesteście rodziną. Możecie wejść niby do strefy family, ale to ryzyko. Podejdzie policja, spyta, mogą sprawdzić…
Co by się stało, gdybyś tak zrobił?
Miałbym problemy z policją. Taka kobieta jest uznawana za dziwkę. Nie może i tyle. Inaczej traktują obcokrajowców. Piłkarze pokazywali tylko, że są piłkarzami i było OK, zero problemu. Ale jakbyś ty jako obcokrajowiec z Saudyjką poszedł do knajpy, to z nią koniec. Trafia na rynek i dostaje baty.
Widziałeś takie akcje?
Nie, ale podobno w którejś dzielnicy miasta to się odbywa. Obcokrajowcy tam jednak nie trafiają. Miałem wielki problem zaprosić do Arabii samą siostrę. Gdyby Prince nie pomógł mi tego klepnąć, pewnie by się nie udało. Zobacz, siedzimy, a obok nas siedzi para na randce. Tam by nie weszli. Ciężko kogoś w ogóle poznać w takiej sytuacji.
Jak radziłeś sobie z upałami? Granie w piłkę przy 40 stopniach nie jest najprzyjemniejszą rzeczą na świecie.
Najgorszy był początek. Pojechałem w czerwcu, najgorsza pora. Mam jedno zdjęcie, gdy na termometrze było 56 stopni. A to był jeszcze ramadan, więc do 18 nic nie zjesz, wszystko zamknięte. W hotelu miałem piętro z posiłkami dla obcokrajowców. Ukryte pomieszczenie, trzynaście zakrętów, tak by nikt nie widział. Pierwsze dwa-trzy tygodnie było mega ciężko. Treningi tylko wieczorami, koło 22, by się najedli po ramadanie. Przez dwa tygodnie piasek drapie cię w gardle dzień w dzień. Nie mogłeś śliny przełknąć. Na początku każdy tak reaguje. Ale zdecydowanie łatwiej było w Arabii przy 50 stopniach niż w Emiratach przy 30 ze względu na wilgotność. Wychodzisz na trening i leci z ciebie wszystko. Pierwszy mecz – udar. Wchodzę do szatni, chce mi się spać, dreszcze. Poszedłem się schłodzić pod prysznicem i prawie zasnąłem. Poczytałem o tym i najgorzej mają podobno właśnie ci, którzy przyjadą z Arabii, bo przychodzą na luzie, a zderzają się z wilgotnością, która jest bardzo ciężka. Ale później już się przyzwyczaiłem i bawiłem się na boisku. Przed transferem obserwowałem też burze piaskowe. Widziałem filmiki i myślałem sobie: ja pierdolę, jakaś masakra. Jak można jeździć autem w czymś takim? Przecież to kataklizm. A to nic takiego. Burza piaskowa? OK, zamykamy klimę by nic nie powpadało i jedziemy.
Giki mówił jeszcze, że Arabowie uważają, że jak piłkarz nie spełnia oczekiwań, nie muszą mu płacić. Kiedyś będą musieli mu wypłacić, ale teraz nie, bo nie zasłużył.
Nie chodzi nawet o samo granie, tylko o humor właściciela. Wygraliśmy 20 meczów na 26 a i tak nie dostawaliśmy wypłaty na czas. Po prostu nie. Prince wstaje i mówi: – Dzisiaj nie zapłacę. Wyniki dobrze, gra dobrze, kasy ma na tyle, ale po postu nie zapłaci. Nie wiem czemu, bo przecież ma. Ktoś nie dostaje pensji dwa miesiące i idzie do Prince’a:
– Słuchaj, dwa miesiące… Mógłbyś mi już zapłacić.
– No dobra. Mógłbym.
I na drugi dzień masz wszystko uregulowane. Jakbyś nie poszedł, to byś nie dostał. Rozmawiałem z nim na ten temat. Nie wiem czy sprawia mu to satysfakcję, że ktoś podchodzi do niego i prosi, by przelał pieniądze? Przez to rośnie? Nie wiem tego. Zupełnie nie potrafię zrozumieć. dlaczego tak jest. Przez dwa lata nie dostałem ani jednej pensji na czas. Oczywiście wszystko wyregulowane, ale nigdy punktualnie. Czekałem sobie. Czasami zdarzyło się, że coś dostałem nie pytając o to, ale 80% pensji trzeba było się upominać.
Czemu w ogóle stamtąd odszedłeś? Nie sprawiasz wrażenia człowieka, któremu byłoby tam źle.
Byłem zadowolony, ale akurat były pewne zmiany w klubie. Prince miał odchodzić, miał przyjść ktoś inny. Nowy właściciel nie chciał, by trenerem była osoba zatrudniona przez Prince’a, a ten trener chciał swoich obcokrajowców. Prince dostał wiadomość, że osoba z zewnątrz będzie decydowała o transferach. Uzbierało się kilka rzeczy. Ostatecznie Prince został, ale uznaliśmy, że nie ma co przeciągać. Zwłaszcza, że odbyłem dwie rozmowy. Najpierw trener powiedział mi:
– Mega cię chcę, ale Prince chyba nie bardzo.
Potem poszedłem do Prince’a:
– Mega cię chcę, ale trener chyba nie bardzo.
W międzyczasie dostałem telefon z Emiratów i trzeba było się żegnać.
Ale chyba trener nie miał zbyt wiele do gadania przy Prince’u?
No właśnie trener nie był od naszego Prince’a i skoro to nie Prince płacił za obcokrajowców – musiał się zgodzić na to, by dać mu wolną rękę. Rozwiązaliśmy i już, nie miałem z tym problemu. Drugiego dnia podpisałem nową umowę w Emiratach i wcale na tym nie straciłem. W Arabii w ogóle dokonuje się transferów w ciekawy sposób. Do internetu przedostaje się informacja, że klub chce Mierzejewskiego. Idzie to w świat i patrzą, jak ludzie zareagują. Nagle pojawia się szał – artykuły, skróty, ludzie o tym mówią. Kończy się tak, że w końcu do klubu dzwoni biznesmen:
– Słuchaj, mega mi się podoba ten Mierzejewski. Ściągnijcie go, ja opłacę mu kontrakt.
No i w klubie mówią wtedy wszystkim: OK, poszło! I potem ja podpisuję kontrakt, a gość opłaca to wszystko klubowi.
Rozumiem, że z tobą tak było?
Tak. Bardzo byłem zaskoczony. W połowie czerwca podpisałem prekontrakt – ten, z którego mogłem zrezygnować po 48h w Arabii – który był ważny dopiero od 26 czerwca. A oni w dzień podpisania napisali oficjalnie, że Adrian już ma kontrakt, a potem wszyscy w Polsce to przepisali. Znajomi od razu się rozpisali:
– W Arabii podpisałeś i nic się nie przypucowałeś?!
– Ty, przysięgam, że jeszcze nie podpisałem i jak podpiszę to ci powiem.
Bo ja tak naprawdę podpisałem tylko propozycję kontraktu i jeśli byłoby OK, mieliśmy zacząć podpisywać kontrakt. Ale w Arabii musieli zrobić szum, by ktoś wyłożył za mnie pieniądze. Tak to działa. Gdybym się rozmyślił, dla nich byłaby to mega wpadka. A była taka możliwość.
Zdarzyła ci się w Arabii czy Emiratach jakaś ekstremalna sytuacja?
Na chrzcinach i weselach w Polsce słyszałem, że Emiraty i Arabia to najniebezpieczniejsze kraje, ale niebezpiecznie nie było nigdy. Gdzieś tam był w jakiejś wiosce zamach na jakiś meczet, ale to wszystko. Oni nie przyjęli nikogo, choć niby muzułmanie powinni pomóc swoim. Żona mi mówiła, że w gdzieś stoi wolne osiedle na trzy miliony ludzi, ale przyjęli nikogo i tak. W Emiratach jest większe prawdopodobieństwo jakiejś niebezpieczniej akcji, bo łatwiej tam dotrzeć. Do Arabii nie możesz po prostu polecieć, musisz dostać od kogoś zaproszenie. Z policją bardzo dobrze żyłem.
– Adrian? OK, jedź dalej!
Moja siostra poszła ze znajomymi do galerii, bo sama nie mogła, więc wzięła koleżankę z ambasady i nie zakryła głowy. Obcokrajowcy czasem nie zakrywają. Podeszła policja religijna i kazała zakryć. Skręciła za róg – znowu zdjęła. Później znowu. Chcieli już ją zawijać. Podszedł gość zaczął gadać po arabsku i jakoś ucichło. Jakiś gość pisał na blogu, że przyjechał do Rijadu, pstryka zdjęcia i policja religijna kazała mu pokazać aparat. Nie spodobało im się, że na jednym zdjęciu złapał kawałek siedziby policji religijnej. Zawinęli mu ten aparat i pojechali na komisariat. Tam nikt po angielsku, wydarli się na niego po arabsku, ten nie rozumiał, chcieli już rzucać tym aparatem… Było gorąco. Nagle wrzucili go do innej sali i tam jakiś Arab oglądał mecz piłki nożnej. Akurat grała moja ekipa i pokazali mnie. Ten Polak zerwał się:
– Adrian! Adrian!!! Ja Polanda!
– Polanda? Adrian?
– Yes!!! Polanda!!!
– OK! Free!
Strzelili sobie miśki, dostał aparat z powrotem i został wypuszczony. A podobno miał już na bogato.
Klasykiem są też opowieści o kobietach, które nie przestrzegają reguł. Były dwie wariatki, które wsiadły w auto i zaczęły jechać przez Arabię. No to złapali je od razu i dostały baty. Poczytałem trochę takich historii. Gdy złapiesz kogoś na kradzieży, ty decydujesz, co z nim robią. Zawijają? A może ucinają rękę?
Możesz tak powiedzieć i utną?
Tak. I rączki nie ma. Ale to tylko przeczytałem, nie znalazłem się w takiej sytuacji. Dlatego tam jest tak bezpiecznie. W Emiratach niedawno wprowadzili przepis, że jak widzisz na ulicy portfel, nie możesz go dotknąć. Może ta osoba wróci tą drogą i go znajdzie.
W Polsce się odsyła, co w sumie też logiczne.
Odsyła, ale bez siana. A tam nie ma dotykania i koniec. Nikt nic nie ukradnie. Ostatnio parkuję i mama mówi:
– Ty, weź ten portfel z siedzenia.
– Co ty, leży sobie, nikt nie weźmie.
Z ciekawych rzeczy – w Arabii nie ma w ogóle przymierzalni, co było ciężkie dla mojej żony. Ludzie biorą z wieszaków, kupują i zwracają. Zwracanie jest tam tak codzienne jak wydawanie reszty.
W Arabii jest też całkowity zakaz sprzedaży alkoholu. Nie ma go nigdzie czy kwitnął czarny rynek?
Pędzą alkohol na zamkniętych osiedlach. Na czarnym rynku połówka Absoluta kosztuje 1300 złotych. Bez podziału na alko – łycha, wóda czy coś innego za butlę 1300. Trzeba znać ważne osoby, by się tam w ogóle dostać.
Tak słuchałem jak opowiadałeś wcześniej o Prince’u i pomyślałem sobie, że gdyby Józef Wojciechowski wiedział, że jechać tak grubo – robiłby w Polonii wszystko dokładnie tak samo.
Tak (śmiech). Prince robi co chce, prezes Wojciechowski tak samo, tylko że prezesowi zabrakło sukcesu. Gdyby wyczekał i udałoby się jakoś na farcie wygrać ligę – byłby do tej pory w piłce i odjechałby finansowo jak Legia. Dla niego to nie był problem wydać na kogoś milion euro. Moim zdaniem szkoda, że nie ma takiego człowieka w polskiej piłce. Wiadomo, że różnie się o nim wypowiadają, że wariat, że zwalniał trenerów. Przynajmniej coś się działo i pieniądze były.
Ja żałuję, że go nie ma. Było bardzo wesoło.
Moim zdaniem jego największym błędem było zwolnienie Bakero. Trzy kolejki pierwsze wygraliśmy, remis, przegrana z Koroną i już nagle poleciał. Od tamtej strony przestało iść. Zawodnicy galareta, Wojciechowski się nie szczypał i mówił to, co myślał. Trzeba było mieć mocną psychikę. Dla mnie ta Polonia była idealnym przetarciem przed Arabią.
Co w niej nie zagrało? Atmosfera wokół was była jaka była, ale koniec końców piłkarzy mieliście świetnych.
Ciężko powiedzieć. Takiego spokoju chyba brakowało, wsparcia. Za bardzo to wszystko było na wariackich papierach. Nie wszyscy byli gotowi na to, że grają w sobotę, a w poniedziałek w gazecie jedzie z nimi prezes. Prezes Wojciechowski płacił trochę więcej i wymagał trochę więcej. Atmosfera była nerwowa. Tu Bakero poleciał, tu Stoki jeden mecz, tu Pawka Janas za chwilę leci. Wszystko w chaosie. Nie pomagało, chociaż na temat prezesa mogę wypowiadać się tylko pozytywnie. Może czasami nie trzymał ciśnienia, ale jako człowiek muszę mu być wdzięczny, bo ściągnął mnie z Wisły Płock i bardzo pomógł w życiu. Gdy mnie sprzedawał też liczył się z moim zdaniem.
– Dają mi piątkę, ale jeśli nie chcesz odchodzić, to nie puszczę cię nawet za dychę – usłyszałem, gdy przyszła oferta z Turcji.
Liczyłeś kiedyś ilu miałeś trenerów od rozpoczęcia gry w Polonii?
Z dwudziestu?
Dokładnie dziewiętnastu. Zawsze trafiasz w miejsca, gdzie ci trenerzy są pomiatani. Pytam dlatego, bo dziwię się, że po takich doświadczeniach chcesz być właśnie trenerem. Mógł ci ten zawód tysiąc razy zbrzydnąć.
Chciałbym, ale bardziej z przyjemności, z pasji. Nie zależy mi na tym jakoś bardzo, ale czasami mam myślenie trenera. Trener robi odprawę i zastanawiam się, jak ja bym to zrobił, co ja bym powiedział. Chciałbym być trenerem, ale fajnie byłoby dostać szansę w Ekstraklasie jak Świr czy Hajtowy. Wiem, że może być ciężko. Czytam książki, staram się rozwijać, kilku trenerów widziałem, więc doświadczenie zbieram. To nie będzie mus. Interesuje mnie tylko jedynka, asystentem na pewno nie zostanę. Jeśli mi sie nie uda – nie będę płakał.
To ilu trenerów miałeś, to chyba twój zajebisty atut, bo widziałeś pracę różnych szkół. Od którego najwięcej wyciągnąłeś?
W Polsce na pewno od Bakero. Zaliczyłem u niego duży skok. Na pewno też Cannavaro ze względu na styl bycia, zachowania, rozmowy z zawodnikami. Senol Gunes np. nigdy nie tłumaczył zawodnikom, jak mają się zachowywać na boisku, a Cannavaro nieustannie nauczał, wręcz brał udział w gierce na treningu. Pokazywał, gdzie zrobić krok w przód czy tył. Ale od każdego trenera, nawet słabeusza, można sie czegoś nauczyć. Jeden robi super przemowy, drugi świetne analizy, trzeci jest ciężarówką i za dużo mówi – uczysz się wtedy, czego nie powinieneś robić.
Jak się czujesz jako najlepszy piłkarz w historii piłki nożnej?
Najlepszy? Bo zdobyłem dwa puchary Weszło?
Tak. Ludzie zarzucają ci brak ambicji, ale to jakiś piramidalny absurd – nikt jeszcze w historii światowego futbolu nie osiągnął tyle, co ty.
Brawo ja! Puchar z Polonii poszedł na jakąś licytację, za drugi z reprezentacją nie dostaliśmy nic, tylko uścisk dłoni prezesa. Czekam na jakieś statuetki! Pamiętam, że w Polonii chłopaki podchodzili do tego negatywnie. “Dobra, nie odbierajmy tej nagrody, to przecież beka z nas…”. No dobra, beka, ale jak już jest, to trzeba z niej jakoś wyjść. W hotelu na Śląsku był ten plakat z monetami, wzięliśmy go, zebraliśmy monety – bo wtedy mówiło się, że Weszło ma być płatne – i odbiliśmy piłeczkę. Nawet po samym meczu nie wszyscy chcieli, bym wyszedł, ale wziąłem to na siebie. Na koniec szatnia mówiła, że dobrze wyszło. Gdybyśmy nie odebrali statuetki, wyszlibyśmy na jakichś fachowców bez dystansu.
Impreza po takim sukcesie trwała tydzień?
Tak!
Premia duża?
Po samochodzie dla każdego!
Czyli modelową karierę już znamy – zdobyć dwa szalenie prestiżowe trofea, spełnić ambicje i jechać zarabiać kasę.
Swoje zobaczyłem, swoje pograłem, marzenia spełniłem. Jako gówniarz chciałem zagrać w Stomilu – zagrałem. Potem w Ekstraklasie – zagrałem. Potem w reprezentacji – zagrałem. Liga Mistrzów, Liga Europy, najdroższy transfer z polskiej ligi… Swoją historię zapisałem i jestem z niej dumny. Niczego nie żałuję. Mógłbym żałować, gdybym z czegoś nie był zadowolony, ale ja jestem zadowolony ze wszystkiego. Dawałem co brali i nie najgorzej na tym wyszedłem. A czy ten model kariery jest dobry? Osobiście polecam. Ale najpierw trzeba zacząć od pucharu Weszło!
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
***
Sprawdź też moje poprzednie wywiady o karierach nieco ciekawszych niż kopanie piłki pod Kaliszem.
Jacek Magdziński tłumaczy, dlaczego przed jego domem w Angoli stoi gość z kałachem.