– Rozmawiałem z Robertem przy okazji meczu, rozmawiam z innym chłopakami przy wymianie koszulek i słyszę: „człowieku, cierpliwości, jesteś w Bundeslidze, nie każdy może tu być”. Powiem szczerze, że przez pierwsze kilka tygodniu byłem mocno zagrzany, ale teraz wiem, że wszystko mam na wyciągnięcie ręki. Z ławki obserwujesz ostatni mecz Lahma i Xabiego Alonso, na co patrzy cały świat, kolega dostaje kartkę i dwie minuty później jesteś na murawie. Śmieszy mnie, jak ktoś mówi, że nie mam ambicji. Gdybym nie miał, to zostałbym w Braunschweigu – mówi Rafał Gikiewicz, jeden z sześciu Polaków, którzy w zakończonym niedawno sezonie występowali w Bundeslidze. Okej, słowo “występowali” nie pasuje, bo dla Freiburga “Giki” zagrał na razie tylko raz i to w pucharze, jednak sam bramkarz przekonuje, że tego sezonu wcale nie stracił. W długiej i szczerej rozmowie poruszyliśmy ten i wiele innych tematów.
Co robisz na Legii?
Przychodzę do kliniki Enel-Sport. Pracuję nad sobą, poprawiam pewne rzeczy. Takie aktywne wakacje.
No nie mów, przecież przed chwilą skończyłeś sezon.
Spokojnie, mam sześć tygodni urlopu, więc na wszystko znajdzie się czas. Polecę do Splitu do Łukasza, bo choć ciągle jesteśmy w kontakcie, to nie widzieliśmy się dwa lata, pojadę na Mazury i będę sobie malował płot, trochę się zresetuję, bo to też potrzebne, ale na razie mieszkam u starszego brata Mariusza i pracuję tutaj po pięć godzin dziennie. Bo to nie jest tak, że gdzieś się dostałeś i już nie musisz. Zawsze jest coś, co możesz poprawić.
Strasznie profi się zrobiłeś.
Nie, ja zawsze byłem profi!
/Kelnerka przynosi zupę./
Zobacz, nawet swoją zupę specjalnie przywiozłem i pani tylko mi podgrzała.
Wielu piłkarzy zaraz po zakończeniu sezonu robi sobie całkowity reset, kompletnie odcina się od piłki na jakiś czas. Ty tego nie potrzebujesz?
Nie. Może gdybym był trochę starszy, to też bym potrzebował, ale dziś kompletnie tego nie czuję. Chętnie oglądam teraz mecze, mocno trzymałem kciuki za Braunschweig.
Ciągle?
Cały czas mam tam kontakt z zawodnikami, pisałem niedawno z dyrektorem i też życzyłem powodzenia. Jednak Wolfsburg to mocna drużyna. Z Freiburgiem co prawda u nich wygraliśmy, ale przegraliśmy u siebie, a zawodnicy, którzy wtedy grali, mówili, że to jedna z lepszych drużyn w lidze, jeśli chodzi o ten Qualität, czyli boiskowe umiejętności. Zagrali bardzo słaby sezon, ale posiadają zawodników, którzy potrafią zrobić różnicę. No i mieli presję. A w Braunschweigu podchodzili zupełnie bez niej. Jak będzie awans, to będzie super, jak nie będzie, to… też super. I to jest jedyna rzecz, która mi tam nie odpowiadała – nie było ciśnienia na wejście do Bundesligi. Gdyby przyszedł dyrektor i powiedział: „dobra Giki, teraz na pewno będziemy chcieli awansować”, to bym tam został. Bo powiem ci, że obiekty mają świetne, nawet we Freiburgu nie mamy tylu podgrzewanych boisk. Poza tym, klub czy też całe miasto – tylko w samych superlatywach można mówić.
Straciłeś ten rok?
No właśnie nie. Na tak postawione pytanie muszę odpowiedzieć, że nie straciłem. Teraz ktoś powie, że zagrałem tylko 120 minut w Pucharze Niemiec. Zgadza się i trochę szkoda, że odpadliśmy w karnych, z których dwa obroniłem, z Sandhausen, bo dostałem wtedy notę „1” w Kickerze i miałem zapewnienie, że będę bronił w kolejnych rundach, gdzie trafilibyśmy np. na Schalke. Moja przygoda między słupkami potrwałaby trochę dłużej.
Absurdalny był ten mecz. Straciliście trzy bramki po juniorskich babolach defensywy. I jak mówiłeś, później obroniłeś dwa karne, a i tak odpadliście.
Masakra była, do pustej mi strzelali. Ogólnie trener wtedy zaskoczył, bo cały tydzień trenowaliśmy ustawienie ze mną w bramce i z całym podstawowym składem, a dzień przed meczem była zmiana – ja, jeden z podstawowego składu plus dziewięciu nowych. Ale to nie jest usprawiedliwienie. Byłem zły, bo to dzień po moich urodzinach i już wiedziałem, że muszę czekać na kartki, kontuzję albo na to, że np. zatruje się ten mój przyjaciel z numerem jeden. Na koniec jeszcze liczyłem na debiut w lidze na Bayernie przy pewnym awansie do Ligi Europy, ale skopaliśmy mecz u siebie z Ingolstadt i do ostatniej minuty walczyliśmy o jak najwyższe miejsce. Trener oczywiście nie ryzykował i bronił Schwolow, bo to on jest jedynką. Taka pozycja, nie mam pretensji do nikogo. Bardzo chciałem, trenowałem, wywierałem presję. Teraz się nie udało, trudno. Ale i tak nie mogę powiedzieć, że straciłem rok. W życiu!
Same treningi aż tyle dają?
Na pewno nauczyłem się jeszcze więcej pokory, bo sporo kosztował mnie ten rok, jeśli chodzi np. o gryzienie się w język. W dwa lata w Niemczech zagrałem 66 na 68 meczów, wszyscy klepali mnie po plecach, byłem kochany, w Braunschweig otwierano knajpy specjalnie dla mnie, gdy były zamknięte, a teraz musiałem usiąść na ławie i oglądać to wszystko z boku. Nie było łatwo, ale z czasem chłonąłem to jak gąbka. Wszystko, nawet takie detale jak obserwowanie z bliska na rozgrzewce i w meczu Romana Burkiego. Uważam, że dziś jestem dzięki temu lepszym bramkarzem niż osiem miesięcy wcześniej. Jeśli ktoś patrzy tylko na to, że na razie nie zagrałem nawet minuty w Bundeslidze, to niech przypomni sobie, że jak już dostałem ostatnio szansę, to grałem praktycznie wszystko od deski do deski, dwa razy byłem w TOP3 na zapleczu Bundesligi, mieliśmy tam najlepszą defensywę. Przyjechał pociąg z ofertą Freiburga, a gdybym nie wsiadł, to drugi raz już mógłbym nie mieć takiej okazji. Zapłacili za mnie spore pieniądze, jestem bodaj piątym polskim bramkarzem w historii Bundesligi, jednym z sześciu Polaków, którzy są obecnie w tej czołowej lidze na świecie, moja drużyna zajęła w niej siódme miejsce i awansowała do pucharów. Może gdyby biła się o utrzymanie i spadła, to przeżywałbym, że nie powinienem odchodzić, a tak uważam, że zrobiłem dobry krok. Ciągle rywalizuję, nie składam broni. Pierwszy bramkarz ma dwa dni odpoczynku po meczu, a ja zapierdalam na treningu wyrównawczym, który jest najgorszy dla piłkarza, ale nie mogę odpuścić, bo jest jeszcze dwóch Niemców, w tym bardzo doświadczony Patric Klandt, którzy na razie są trzecim i czwartym bramkarzem, ale naciskają na mnie, żeby być tym drugim, który jeździ na mecze. Bo trzeba powiedzieć, że to nie było tak, że przyszedłem i mi powiedzieli, że: „zapłaciliśmy za ciebie, to jesteś dwójką, powalcz sobie ze Schwolowem”. Nie, na pierwszy mecz w Pucharze Niemiec nawet nie pojechałem, bo byłem tylko sześć dni i uznano, że na razie przegrywam rywalizację o bycie numerem dwa.
Ale przypominam sobie dokładnie poprzedni wywiad z tobą, w którym zarzekałeś się, że wolisz grać w mocnym klubie z zaplecza, niż siedzieć na ławce w takim Schalke, a dziś jesteś właśnie w mniej więcej takim położeniu.
Oczywiście, ale życie to pasmo wyborów i nigdy nie ma gwarancji. Mam w głowie inne oferty, które wtedy się pojawiły. Było zainteresowanie Ingolstadt, Darmstadt, no i inne ligi. Oba kluby spadły z Bundesligi. Mogłem zostać w drugiej lidze, tak jak mogłem też w ogóle zostać w Polsce, a nie wyjeżdżać do Braunschweigu, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Dobrze teraz wybrałem, trafiłem do beniaminka, który przez cały sezon bił się w TOP8. Potencjał ofensywny jest tu taki, że uwierz, na początku zastanawiałem się, czy oni są tak dobrzy, czy to ja nie umiem piłki złapać, bo ładowali takie bramy, że głowa mała. Maximilian Philipp za chwilę może zmiażdżyć system, bo ma wszystko, a chcą go wielkie kluby. Vincenzo Grifo idzie do Gladbach za 7 milionów.
To inna sprawa, jak oglądałem mecz z Bayernem, gdzie kilka razy mignąłeś, pomyślałem sobie, że kurczę, wielu piłkarzy o podobnym potencjale nigdy nawet nie powącha czegoś takiego.
No tak, nic nie zagrałem, ale samo bycie blisko tego to już coś. Rozmawiałem z Robertem przy okazji meczu, rozmawiam z innym chłopakami przy wymianie koszulek i słyszę: „człowieku, cierpliwości, jesteś w Bundeslidze, nie każdy może tu być”. Prześledź sobie, jak wygląda sytuacja z bramkarzami w Bundeslidze. Policz, ilu jest Niemców i Szwajcarów, którzy są tu bardzo cenieni i mają łatwiej, a ilu obcokrajowców. Tak naprawdę niewielu, pewnie koło dziesięciu, a w każdym klubie jest przecież trzech-czterech bramkarzy. Powiem szczerze, że przez pierwsze kilka tygodniu byłem mocno zagrzany, ale teraz wiem, że wszystko mam na wyciągnięcie ręki. Z ławki obserwujesz ostatni mecz Lahma i Xabiego Alonso, na co patrzy cały świat, kolega dostaje kartkę i dwie minuty później jesteś na murawie. Śmieszy mnie, jak ktoś mówi, że nie mam ambicji. Gdybym nie miał, to zostałbym w Braunschweigu. Podpisałbym 4-letni kontrakt, który miałem na stole i grałbym tam, gdzie ludzie mnie kochali, gdzie ja byłem szczęśliwy, gdzie moja rodzina była szczęśliwa. A mam taki charakter, że chcę jeszcze więcej. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Rzuciłem się na głęboką wodę, bo poszedłem osiem dni przed ligą do zespołu, który był już po obozach i sparingach, no i zrobił awans, czyli bramkarz, który go zapewnił, musiał zacząć sezon. Nie każdy by się na to zdecydował.
Był moment, w którym czułeś, że możesz wskoczyć?
Był. W pierwszej rundzie przed meczem z Bayerem Leverkusen. Schwolow zawalił parę bramek. Były rozmowy w klubie, żeby dać mi szansę. Trener bramkarzy powiedział, że w Leverkusen Schwolow dostanie jeszcze jedną okazję – jak zawali, wskoczysz ty. Pech chciał, że wtedy obronił karnego w 90. minucie na wagę remisu.
Może nie powiesz wprost, ale – on jest rzeczywiście takim kozakiem? Popatrzyłem po notach Kickera i teraz jest wysoko w klasyfikacji, bo siódmy, nawet przed Neuerem, ale w poprzednim sezonie w 2. Bundeslidze byłeś oceniany zdecydowanie wyżej niż on.
Wszystko jest kwestią zaufania, dostaniem swojej szansy. Widziałem na własne oczy, jak on z meczu na mecz staje się coraz lepszy. Dla psychiki zawodnika gra tydzień w tydzień z najlepszymi zawodnikami na świecie to chyba kluczowa sprawa. Ale gdy pytasz mnie, czy jest kozakiem, to mówię, że nie jest. Gdybym uważał, że jest, to nie wybrałbym Freiburga. Jest bardzo dobrym bramkarzem, w Bundeslidze nie ma słabych. Ale trenowałem z większymi kozakami. Kelemen za czasów Śląska na pewno był lepszy.
Serio? Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś teraz popukał się w głowę.
Powiem więcej – trenowałem w Jagiellonii w Piotrkiem Lechem i o nim też mogę powiedzieć: „tak, to był kozak”. Już wiekowy, ale jeśli chodzi o rzemiosło bramkarskie – kozak. Pracowałem z wieloma golkiperami, ale ci dwaj byli najlepsi. Oczywiście nie można porównywać tego tak 1 do 1, bo Schwolow ma 24 lata, a u nich doświadczenie robiło swoje, ale jednak oceniam ich wyżej. Przy czym – jeszcze raz podkreślę – to bardzo dobry bramkarz. Gdyby takim nie był, to by nie bronił, nie przegrywałbym z nim rywalizacji w tym sezonie.
A on może odejść? Jesienią się o tym trochę pisało, wiosną przycichło.
Nie, nie. Nie odejdzie (śmiech). I mówię ci to ja jako jego rywal i zawodnik Freiburga, więc możesz wierzyć. Przedłużył kontrakt, raczej zostanie i trudno się dziwić. Dziennikarze muszą coś pisać, ale zobacz – on jest stamtąd, czuje się jak pączek w maśle, bo tak jesteś wtedy tam traktowany. Na jego miejscu też bym nie odszedł. Gdybym grał u siebie w ekstraklasowym Stomilu, a inne kluby z ligi oferowałyby mi podobne pieniądze, to gdzie miałbym się ruszać? Nie ma jak u mamy. Nie każdy ma taki charakter, że potrafi rzucić wszystko i wyjechać, by sprawdzić się w innym otoczeniu, w innej kulturze. Nawet nie mówię, że tak jak mój brat, tylko bardziej tak jak ja.
Gdy szukałem pozytywów w twojej sytuacji, wyszło mi, że masz trenera, który na bok odstawia wszelkie sentymenty. Taki Nils Petersen strzelił 25 goli w sezonie, w którym Freiburg robił awans, a teraz tylko wchodzi z ławki.
Ogólnie dla mnie to było novum, że trenerzy pracują tak długo. W Eintrachcie 8 lat, a Christian Streich z Freiburgiem związany jest już 22 lata. Petersen przynajmniej został najlepszym jokerem w historii Bundesligi, pewnie jest też jednym z lepszych w Europie. Tak to tutaj wygląda. W Polsce trener Probierz nie mógłby sobie pozwolić na posadzenie Cernycha, bo nie ma dostatecznie dobrego zmiennika, a u nas siada Nils, a gra Philipp, który ma klauzulę powyżej 15 milionów, a i tak wszyscy chcą go kupić, bo za chwilę będzie gwiazdą, a jest jeszcze Flo Niederlechner, który odbił się w Mainz, a u nas dostał szansę i zapakował 11 bramek w lidze. Nie w kij dmuchał. I w Braunschweigu było to samo. Khelifi zagrał taki sezon, że chciało go kilka klubów z Bundesligi. Został, ale przyszedł Onel Hernandez z rezerw Wolfsburga i nagle gra mało. Popatrz na Matuszczyka. Grał prawie wszystko, a przyszedł Quirin Moll, który został odpalony w Dreźnie, pokazał się na obozie i Matuszczyk przez cały sezon dostał dwie minuty. Trener musi być fair, bo inaczej ukręci sobie pętlę.
No właśnie, zagadkowe to zniknięcie Matuszczyka, przecież to niezły piłkarz.
Mamy kontakt. Dziwię się, że nie dostał więcej minut, choć z tego co wiem, ma też co chwilę kontuzje. Najprawdopodobniej będzie chciał odejść. W zimie został, bo wiedział, że może będzie awans, a to też fajne przeżycie. Ale jak chce grać, to musi odejść. Skoro teraz został skasowany, to będzie mu już ciężko, nawet pomimo braku awansu. To dobra szóstka, ale gdy go nie znałem i czytałem, że przychodzi, to myślałem, że ma więcej walorów w grze do przodu, ale to jednak inna charakterystyka. W Braunschweigu potrzebowali kogoś bardziej ofensywnego. Adam nie ma takiego Vertrauen, 100% zaufania. Wiesz, u mnie było tak, że miałem lekki ból w mięśniu, szedłem i mówiłem: „potrzebuję jeden dzień lżejszego treningu”. OK, chcesz na siłownię? U niego trochę inaczej to wyglądało. Często jeździł na mecz jako ten dziewiętnasty i siadał na trybunach, a jak jedziesz 600 kilometrów po raz trzeci z rzędu, by nawet nie być na ławce, to może być dołujące.
Freiburg mocno różni się od Brunszwiku?
Przepiękne miejsce. Jak tam jechałem, to Tomek Urban napisał mi na Twitterze: „człowieku, najpiękniejsze i najcieplejsze miasto w Niemczech”. Mam tam wszystko. Piękny dom i góry 10 minut od niego. Zimą można pojeździć na nartach, teraz pospacerować w słońcu. 20 kilometrów do Europa-Park, z którym równać może się tylko Disneyland. Lotnisko w Bazylei, czyli dwie godziny do Warszawy za jakieś 50 euro. Do Zurychu blisko, do Mediolanu pięć godzin. Na to nie mogę narzekać.
A jeśli chodzi o kibiców? W Brunszwiku byłeś trochę jak Kamil Glik w Turynie, mówiłeś o knajpach, ale nawet buty z twoim wizerunkiem produkowano.
Oprócz minut na boisku, tego najbardziej mi brakowało przez te osiem miesięcy. W Braunschweigu ciągle się o mnie pamięta. Powiem ci, że statystycznie jak dostaję 20 kopert z kartami do podpisu, to 18 wciąż jest z Braunschweigu. Całą pocztę mam zawaloną. We Freiburgu jestem jednym z wielu, a tam mam taką markę, że jak jadę w tamte rejony, to ciągle jestem mega traktowany. Tu i tu kibice są świetni, bo w Niemczech wszyscy żyją piłką, ale ci z Eintrachtu są trochę bardziej fanatyczni i zwariowani. Tam jest mania drużyny i to się przekłada na to, co mówiłem o ciśnieniu, żeby zrobić awans. Dyrektor mówił mi, że niezależnie od tego, czy wejdą do Bundesligi czy nie, stadion będzie wyprzedany. Ba. Byłby wyprzedany nawet w czwartej lidze. Wyobraź sobie, że na Bielefeld pojechało 4 tysiące kibiców, a drużyna najważniejszy mecz w kontekście awansu przegrała 0-6 z ekipą, która ledwie się utrzymała. W Polsce wizyta u piłkarzy pewna jak w banku. Tak jak kiedyś do nas przyszli w Śląsku kibice i powiedzieli: „jak nie umiecie grać, to przynajmniej nogi im połamcie” (śmiech). A ci w Niemczech w takiej sytuacji tańczyli, śpiewali. Sąsiad z Wrocławia wziął teraz ode mnie bilety i przyjechał na Bayern. Mówił, że był w szoku, gdy zobaczył, że pięć tysięcy naszych oklaskuje Bayern po wysoko przegranym meczu. Wiesz, zostali na stadionie po meczu, stali, śpiewali i gratulowali mistrzowi. U nas wszyscy dawno by wszyli, oczywiście wcześniej gwiżdżąc i przeklinając.
A propos tego meczu, mówiłeś, ze gadałeś z Lewym. Mocno wkurzony stratą korony?
Był mega zagrzany. Nasza rozmowa była zupełnie inna niż wtedy, gdy graliśmy u nas i walnął dwie bramki z kosmosu. Praktycznie nie miał czasu, chwilę porozmawialiśmy i to wszystko, potem poszedłem do szatni, by zbierać podpisy dla syna na kartach Panini. Kolekcjonują je wszyscy, ale nie każdy ma możliwość mieć podpisy Alaby czy Neuera. Porozmawiałem chwilę i pogratulowałem Carlo Ancelottiemu, pogadałem z Hummelsem, który zaprosił mnie do szatni, żebym nie musiał stać pod drzwiami. Wiem, że są zawodnicy, którzy osiągnęli w piłce znacznie więcej, ale ja też zostałem mistrzem Polski czy tutaj przy Łazienkowskiej wybroniłem Superpuchar, jednak takie obrazki jak z tego meczu z Bayernem i tak będę wspominał po latach. Mam co opowiadać synowi, który jest zapatrzony w piłkę i we mnie. Dla niego jestem najlepszy, choć oczywiście lepiej byłoby, żebym grał. Tłumaczę mu, że Schwolow jest lepszy w tym momencie i broni, bo to nie tak, że trener jest zły. Drugim bramkarzem byłem też w wieku 14 czy 17 lat, zawsze był ktoś lepszy ode mnie, ale dzięki charakterowi i byciu profi potrafiłem się w końcu przebić i trafiłem tu, gdzie jestem. A tu dopiero trzeba o siebie dbać. Jak nie będziesz – i nie mówię o maseczkach na twarz – to nie dasz rady funkcjonować. Przeskok między pierwszą a drugą ligą w Niemczech jest ogromny. Moja żona na początku myślała, że kituję z tym zmęczeniem, ale z czasem zobaczyła, że momentami naprawdę ledwo zipię.
To ciekawe, bo powiedziałeś też, że z kolei przeskok między Ekstraklasą a 2. Bundesligą nie jest aż tak wielki.
Tak, ja uważam, że tu nie ma aż takiej różnicy. Inna kwestia jest ważna – nauka języka i integracja z otoczeniem. Mi powiedzieli, że mam się uczyć, bo inaczej nawet jak będę lepszy, to nie będę bronił. Jeśli ktoś nie potraktował poważnie tych słów, to miał problem.
Zawsze można powiedzieć, że trener nie lubił.
Osoby, które opowiadają, ze ktoś kogoś nie lubi, ktoś komuś specjalnie nie dał szansy, tylko szukają wymówki. Jeśli normalnie trenujesz, jesteś lepszy, zachowujesz się porządnie i wykazujesz chęci, to nikt nie będzie trzymał cię na ławce. To jest coś, o czym zawsze mówi trener Probierz. Tu naprawdę nikt nie robi Polakom pod górkę. Nie potrafiłbym powiedzieć: „Christian Streich mnie nie lubi, bo jestem Polakiem”. Tak nie jest. On sam mówi, że Mazury są pięknym rejonem, widzę jak zachowuje się w stosunku do mojego Piotrka, z którym potrafi się pobawić. Pełen szacunek.
Wspomniałeś Michała Probierza. On lubi powtarzać, że piłkarze, których skreślił, z reguły przepadali. Ty i Lewczuk jesteście wyjątkami.
No to była dziwna sytuacja, ale nie wiem, czy jestem wyrzutem sumienia Probierza. Wiem, że ze wszystkich trenerów z Polski najlepszy kontakt mam z nim i z trenerem Magierą. To nie tak, że jak ktoś mówi, że w Białymstoku jestem spalony. Myślę, że 4 czerwca nie będzie problemu z wejściówką i jeśli mają świętować mistrzostwo, czego im życzę, to przyjadę i też będę świętował na stadionie Jagiellonii.
Siedzisz w miejscu, w którym chyba powinieneś mówić o tym trochę ciszej.
Powiem ci, że mocno obserwuję to wszystko. Nie jestem kibicem żadnego zespołu, Legii też życzę jak najlepiej. Mega fajna liga się zrobiła. Gram w Ustaw Ligę ze znajomymi na różne fanty, więc śledzę składy. Oglądam Ligę+Extra, czy choćby tylko pomidora i Turbokozaka. Jestem na bieżąco. Nawet rozmawiałem z chłopakami, że trzeba zrobić odcinek ze mną, niech przyjadą do Freiburga.
W ile punktów celujesz?
Nie wiem. Mam kontakt z Kasią Kiedrzynek, która dała tam czadu i rozmawialiśmy, że najważniejsza jest żonglerka. Jak tam całą minutę opędzlujesz, to masz dobry wynik. W poprzeczkę powinienem dwa razy trafić, z rogu wkręcę bez problem, sam na sam – wiesz, Gabor w dresach, nie będę go kiwał, tylko załaduję między oczy i też wpadnie. To tylko zabawa, jak zrobię pięć punktów, to nie rzucę się z mostu, ale chciałbym się sprawdzić. Ja tak mam, że niezależnie od tego, co robię, chcę być najlepszy. Teraz też leje się ze mnie, żartuje sobie, że co ja tu robię, skoro mam wakacje, ale pracuję dalej.
Podpytałem o Turbokozaka, bo chyba zrobiłeś w Niemczech postęp, jeśli chodzi o grę nogami.
Zrobiłem w Eintrachcie, ale jak przyszedłem do Freiburga, to oczekiwali jeszcze więcej. Inaczej się gra w Bundeslidze. W drugiej lidze jak była piątka, to albo mieliśmy założenie, żeby grać krótko, albo kopałeś, gdzie ci się podobało. A tutaj Streich jest bardziej wymagający. Jeśli chodzi o odprawy video, to powiem ci się, że przez całe życie nie miałem tylu, co przez te osiem miesięcy. I każdy wykop masz zagrać w punkt. Dlatego dwa razy w tygodniu trenujemy grę nogami. Mamy we Freiburgu specjalny plac, tylko dla nas, bramkarzy – wydzielony teren z miękką trawą, czterema bramkami, czterema polami karnymi wyrysowanymi na murawie. Tak więc wracamy do straconego czasu – nie siedziałem i nie dłubałem w nosie. Gra nogami, siła czy też typowo bramkarskie rzeczy – wszystko poprawiłem. Dlatego jak dostanę szansę we Freiburgu, to naprawdę nie obawiam się, że wejdę do bramki i się zesram. Uważam, że jak dostanę np. sześć meczów w Lidze Europy – zobaczymy, jaka będzie strategia, ale bardzo chciałbym bronić – to jestem w stanie tak się pokazać, że zimą kupi mnie jakiś klub.
Powiedz o ofercie, bo mówiłeś w Przeglądzie Sportowym, że miałeś coś zimą. I to coś takiego, że ludzie mówili: wow.
Miałem. Teraz też mam zapytania. Gdybym wrócił do Polski, to ciężej byłoby znów wyjechać, ale skoro jestem w siódmym klubie Bundesligi po dwóch takich sezonach na zapleczu, gdzie zdaniem niektórych byłem najlepszy, to kluby szukające bramkarzy są zainteresowane. Ale na razie mam dwuletnią umowę, nic nie planuję. Choć może być tak, że jak przyjdzie dobra oferta do grania, to się zdecyduję, bo mam 29 lat i jeszcze różne marzenia. To nie tak, że nie zagrałem w tym sezonie we Freiburgu i koniec ze mną. Do ostatniego dzwonka jeszcze daleko.
Siedzi ci w głowie ta kadra, nie? Tylko szczerze.
Przez rok we Freiburgu wyluzowałem totalnie. Ostatnie pół w Braunschweigu też. Ale wcześniej gdy był ten mega boom na mnie, nie wymyślałem sobie tego, wszystkie media się tu zachwycały, to dużo o tym myślałem. W Polsce słyszałem, że to za słaba liga, żeby mnie powołać, teraz powołanie z niej dostał Kamiński, więc chyba jednak nie. Był wasz dziennikarz ostatnio w St. Pauli, może powiedzieć, jak to wygląda. Jak ktoś mówi, że 2. Bundesliga jest słaba, to się nie zna. Niech przyjedzie i zobaczy na własne oczy. Serio, zapraszam! Postawię bilet, może zapewnię nocleg i pogadamy. Ludzie nie zdają sobie sprawy z zainteresowania, zarobków czy tego, jacy zawodnicy tam grają. Powiem tak – wyróżniający się nie zostaną gwiazdami w Ekstraklasie. Wiesz dlaczego? Bo nawet nie spojrzą na oferty z naszej ligi. Nie mówię tego, żeby komuś dowalić, tak po prostu jest. A u nas wiele osób zobaczy, że druga liga i od razu: „łeeee, nie, łeeee”. Wracając do kadry – rozmawiam z Adrianem Mierzejewskim i on też marzy o kadrze. Każdy o niej marzy. A kto mówi, że nie, ten kłamie. Ja marzę. Wiem o tym, że są super bramkarze, oczywiście, ale nie uważam, że nie poradziłbym sobie na zgrupowaniu. Jeśli ostatnio trzeba było wezwać Konrada Jałochę, bo kogoś brakowało, to Gikiewicz też może przylecieć. Co tam, na rowerze bym przyjechał!
Ale jak powiedziałeś, że na pewno pojedziesz na Euro 2016, to chyba jednak trochę przesadziłeś, nie? Tytoń z listy rezerwowej grał w VfB, ligę wyżej.
Graliśmy z nimi w pucharze, można sobie sprawdzić, kto jak bronił. Nie mówię, że Tytoń jest zły, bo cenię go jako bramkarza, ale nie boję się rywalizacji ani z nim, ani ze Szczęsnym, ani z Fabiańskim, ani ze Skorupskim. Jak masz taki lęk, to weź walizkę, spakuj się i jedź do domu, to nie ma sensu. To tak jak ty byś się bał przyjść na wywiad. Cenię tych bramkarzy, ale nikogo się nie boję. Oczywiście sytuacja klubowa jest bardzo ważna, podam ci przykład Grifo, z którym trenowałem i jest moim dobrym kolegą. Mógłby zostać we Freiburgu, bo tu ma wszystko, a idzie do Gladbach, które sezon skończyło niżej od nas, bo mówi mi: „słuchaj Bratko, ja mam marzenie, żeby grać dla Squadra Azzurra”. Większy klub działa na wyobraźnię trenerów.
Mam wrażenie, że dobrze zrobiła ci ta przeprowadzka, jeśli chodzi o mentalność. Odciąłeś się od tych wszystkich niepotrzebny spraw, których byłeś częścią.
Nie to, że się odciąłem. Byłem z tym kojarzony, byłem o to pytany, więc odpowiadałem. Nie chcę już do tego wracać, ale jeśli dzisiaj miałbym powiedzieć, czy zrobiłbym to samo, to tak, zrobiłbym. Uważam, że Patrik Mraz zachował się źle i zdania nie zmienię. To, że pewne informacje powinny zostać w szatni – zgadzam się. Ale cała sytuacja wyszła przez jego błąd. Ale minęło tyle lat, że i Patrik Mraz, i Rafał Gikiewicz, i Łukasz Gikiewicz sobie spokojnie żyją, każdy gra i ma się dobrze. Byłem źle kojarzony przed wyjazdem, ale nie wiem czemu. W Polsce jest taka mentalność, że przyklejamy łatki. Z Kucharczyka ciągle szydera, że nie umie grać, a strzela najważniejsze bramki. Raz przylgnęło i już zostało. Ciężko odkleić. A w Niemczech zacząłem od zera.
Chyba korzystasz też na prowadzeniu Twittera, jeśli chodzi o twój wizerunek, bo pokazujesz się z trochę innej strony. A zarzekałeś się kiedyś, że nie założysz, bo za mocno wciągnie.
No tak. Przed Instagramem się jeszcze bronię, choć mówili teraz, że marketingowo dobrze założyć. Czasami czuję siłę Twittera. Na przykład ostatnio miałem wolny bilet na mecz w Monachium, napisałem więc o tym. Lepiej podarować rodakowi niż wyrzucić do kosza rzecz wartą 60 euro, której w Niemczech dawno nie można było dostać. Można zapewnić komuś frajdę, bo zobaczenie koronacji Bayernu, pożegnanie Lahma. Zgłosił się gość, którego w ogóle nie znałem, przyjechał do hotelu, przywitał się, pogadaliśmy ze 20 minut, później wysłał zdjęcia, podziękował. Cały czas jestem normalnym chłopakiem. Takim samym jak byłem w Jagiellonii, gdy poznawałem swoją żonę, czy jak byłem w Wigrach Suwałki, gdy Darek Mazur wyciągnął mnie z Drwęcy. Moją siłą jest to, że nikomu nie udało się mnie zmienić. Mam swoje zasady, jestem zwariowany, może za dużo gadam, ale taka otwartość bardzo pomaga w klubach na obczyźnie. We Freiburgu od pierwszego dnia starałem się dobrze wejść do szatni. I mamy tam swoją grupę. Tzw. „T.N.T.”, co należy rozwijać jako training-nicht spielen-training (śmiech). Grupa, która nie gra. Ignjovski, reprezentant Serbii, Niedermeier, Torrejon z Espanyolu. Mamy nawet swoje przywitanie, swoją piosenkę.
Jaką piosenkę?
No AC/DC i „T.N.T.”. Puszczamy w szatni, trener nie wie, o co chodzi, ale my sobie podskakujemy. Ale to jest pozytywne, nie przeciw tym, którzy grają, bo kibicujemy im, bo też dzięki nim zarabiamy. A oni dzięki nam, to nie jest tenis, tu trzeba działać w grupie. U znacznie lepszych piłkarzy obserwuję to samo. Najlepszy przykład to Robert. Myślałem, że napiszę do niego jak grali u nas, on nie odpisze i tyle. „Nie, no wpadaj do hotelu”. Siedzimy godzinę, musimy iść. „Nie, no siedź, gadamy”. I moja żona później mówi: „kurde, on taki normalny”. Mój Piotrek tak samo. Przychodzi Neuer, „Lewy” pyta się, czy poprosić o zdjęcie. Nie, sam sobie poradzę. Poszedłem z synem, zrobił sobie z nim fotkę i Piotrek do niego po niemiecku: „ty, ale ty jesteś mniejszy niż w FIFIE”. No jak to sześciolatek. Neuer w śmiech, sympatycznie. Tylko wszyscy mają ich jakichś kosmitów, a moim zdaniem nie doszliby tak daleko, gdyby się zmienili. Jak trzy lata temu byłem w rezerwach Śląska i pozwalali mi tylko biegać wkoło boiska, to nie spodziewałem się, że będę obcować z takimi piłkarzami. Widzisz, bardziej niż pomyłką Probierza, powinienem być wyrzutem w Śląsku. Gdyby się dowiedzieli, ile Braunschweig na mnie zarobił, a oni puścili mnie za darmo… No, prawie, bo musiałem się zrzec, jak to zazwyczaj w Polsce, wyskoczyło pismo spod lady w ostatniej chwili i żegnaj wywalczona premio, podpisuj! Ale odrobiłem to później.
Muszę podkreślić, że widzę dużą satysfakcję u ciebie z tego powodu.
Lubię udowadniać wszystkim tym, którzy stawiali na mnie krzyżyk, że się pomylili. Mogłem siedzieć w Jagiellonii w Ekstraklasie, ale poszedłem do OKS-u zarabiać trzy tysiące płatne w miedziakach i grałem w III lidze. Wielu już nie wraca, a ja tam poszedłem, musiałem na nowo zacząć sam prać sprzęt, bo nie było pań od tego jak w Ekstraklasie. Torba na ramię i jazda w tym błocie. Ale ten powrót pozwolił mi docenić to, co miałem. Bo jak patrzę teraz na młodych w akademiach, to widzę, że nie doceniają. Gdybym ja w tym wieku miał trenera bramkarzy i opiekę fizjoterapeutów, to aż nie chcę myśleć, gdzie mógłbym być. Jak słucham narzekania czy widzę, że komuś odbiła palma – to nie wierzę. My naprawdę nie jesteśmy w czarnej dupie, tylko w kilku aspektach na równi z Niemcami. Ani stadionów, ani trenerów nie mamy gorszych. Christian Streich nie jest 100 razy lepszy od polskiego trenera. Pieniądze są tu większe, ale trawa i piłki takie same.
Jak patrzysz na karierę brata?
Rozmawialiśmy zaraz po tym, jak zdobył Puchar Jordanii. Mega szanuję, to gdzie jest. To nie są topowe ligi, ale strzelić tam 5-6 bramek w krótkim czasie, zdobyć uwielbienie kibiców – to nie jest łatwe. Zarabia pieniądze, których wielu w Ekstraklasie nigdy nie dostanie, to nie wakacje. Ja w Niemczech mam 40% podatku, on praktycznie nie ma nic (śmiech). Dużo osób sobie nie zdaje sprawy, jakie ma teraz oferty. Nie z topowych lig, ale z takich, gdzie płacą olbrzymie pieniądze. Jest zdrowy, nie łapie kontuzji. Cóż, ktoś woli grać w Bruk-Becie dla 3 tysięcy, ktoś w finale Pucharu Jordanii dla 25 tysięcy widzów. I to takich, którzy chcieliby cię nosić na rękach. Może Łukasz mógł zostać jeszcze jeden sezon w Omonii i tam postrzelać, to trafiłby do niezłego klubu, ale myślę, że i tak zyskał i sportowo, i wizerunkowo.
Zgodziłbyś się z tym, że zrobiłeś jedną z bardziej zaskakujących karier w ostatnich latach?
Zrobiłem. Nikt na to nie stawiał.
*
Do stolika podchodzi Jacek Magiera.
RG: – O, witam mentorze.
JM: – Jednak jesteś?
RG: – Przyjechałem się dokształcać.
JM: – Zobacz, jak przytyłem!
RG: – Dużo stresu, taka końcówka ligi, Jagiellonia dobrze wygląda! Zadzwonię, umówimy się na kawę.
JM: – Wywiad macie?
RG: – Tak, mówię, że nikt nie stawiał, że zrobię karierę. To dzięki tej książce!
JM: – A widzisz.
*
Słynna książka „Szczęście czy fart?”.
Historia jest taka, że poznałem trenera, gdy byłem na testach w Legii, jeszcze przed Jagiellonią. Był tu wtedy Mucha, Skaba, Machnowskyj i ja. Trener Dowhań w Grodzisku powiedział, że mnie chcą, ale będę trzecim, więc jeśli mam szansę iść gdzieś grać, to chyba tak będzie lepiej, a oni będą mnie monitorować dalej. Zdecydowaliśmy z Markiem Citką, który był moim menedżerem, że pójdę do Jagiellonii. Ale trener Magiera zauważył wtedy moje podejście, bo już jako 19-latek mocno stąpałem po ziemi. Przyjechałem z Wigier, tylu fotoreporterów co tu jednego dnia nie widziałem przez cały sezon, ale palma mi nie odbijała. Trener podtrzymywał mnie na duchu, gdy miałem te cięższe momenty. Polecał książki motywacyjne czy historyjki z morałem, nawet takie najprostsze. Czekaj na szansę i rób swoje, byś był gotowy, żeby ją wykorzystać. Tego się nauczyłem. Mało kto wie, że w Śląsku jak byłem w rezerwach, to chodziłem na dodatkowe zajęcia z gimnastyki i tak dalej. Jak przyszła szansa z 2. Bundesligi, byłem gotowy. Tak samo jest teraz – tak pracuję, że nie dostanę pięciu bramek, z czego dwie między nogami, jak stanę między słupkami. Nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.
Jakaś deklaracja na przyszły sezon czy już odpuszczasz?
Zagram w 25 meczach. Nie wiem jak i gdzie, ale zagram!
To jeszcze jedno pytanie, bo zaciekawił mnie twój tatuaż. To Ostatnia Wieczerza? Jesteś mocno wierzący?
Mogę powiedzieć ci całą historię. Tu masz medal, bo się założyłem, że jak zdobędziemy mistrzostwo, to zrobię i zrobiłem. Tu zegarek – data i godzina narodzin syna. Tu data urodzin rodziny w kodzie kreskowym. Imię Piotr, czyli syn. Tu Maryja, którą zrobiłem rok temu. Ostatnia Wieczerza była po tym, jak Łukasz miał poważne problemy ze zdrowiem i mało nie umarł. Chodziło o wyrostek, którego nie wykryli, miał sepsę, schudł 40 kilo, uczył się znów chodzić. Codziennie jeździłem z Suwałk do Olsztyna, bo każdy dzień mógł być tym ostatnim z nim. Nie jestem mocno wierzący, nie chodzę do kościoła co tydzień, ale wierzę. To nie są jakieś szlaczki, tu nie ma nic przypadkowego: żona, syn, rodzina, medal. Cały mój życiorys.
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI