Kolejna kluczowa kolejka w kontekście ostatecznych rozstrzygnięć za nami i po raz kolejny sędziowie sprostali zadaniu, bo ich decyzje nie wpłynęły ani na sytuację na górze, ani na dole. Przeciwnie, te najważniejsze mecze były prowadzone więcej niż poprawnie. W miniony weekend kilkukrotnie zagotowało się chociażby w spotkaniach na szczycie w Poznaniu i Białymstoku, ale i tam obyło się bez większych błędów.
W meczu Lecha z Lechią chyba najwięcej kontrowersji wzbudziła interwencja ręką we własnej szesnastce autorstwa Makuszewskiego. Gdyby lechita bezpośrednio dotknął piłki lecącej w pole karne, sprawa byłaby ewidentna. Ta jednak najpierw odbiła się od nogi skrzydłowego, a potem – zupełnie przypadkowo – trafiła go w rękę. Czyli karnego nie było. Podobnie zresztą nie mamy większych zastrzeżeń do Bartosza Frankowskiego, który ustawił sobie bardzo wysoki próg tolerancji w meczu Jagiellonii z Legią, a zwłaszcza w starciach Góralskiego z Vadisem. Z tego też powodu defensywny pomocnik z Białegostoku mógł sobie pozwolić na więcej, ale i Belgowi wiele uchodziło na sucho (np. ewidentne odepchnięcie rywala). Najważniejsze jednak, że obie żółte kartki dla legionisty zostały pokazane prawidłowo.
Sporo sytuacji na pograniczu mieliśmy także w meczu Śląska z Arką, ale i tam Paweł Gil jako tako sobie poradził. Po pierwsze, słusznie uznał gola Morioki, który nie zagrał piłki ręką w sposób celowy. Po drugie, wybroni się z niegwizdnięcia jedenastki po zagraniu piłki ręką przez Kovacevicia we własnym polu karnym. Ale też kamyczek do ogródka arbitra – powinien bardziej stanowczo reagować na faule Siemaszki, który skończył spotkanie nawet bez żółtej kartki. A powinien zobaczyć przynajmniej dwie, chociaż nie napiszemy, że Śląsk został przez to skrzywdzony. Gdyby bowiem napastnik Arki grał ze świadomością, że został już indywidualnie napomniany, z pewnością zaniechałby ostrego wślizgu w niegroźnej sytuacji, jaki wykonał pod koniec pierwszej połowy. Innymi słowy, Gil błędów nie uniknął, ale też w żaden sposób nie wpłynął na wynik meczu (w którym Śląsk bardzo pewnie zwyciężył).
Tak naprawdę w 35. kolejce ewidentną pomyłkę, jaka musi się znaleźć w niewydrukowanej tabeli, popełnił jedynie Krzysztof Jakubik w meczu Piasta z Górnikiem. Na początku drugiej połowy z boiska powinien wylecieć Grzelczak, który – podobnie jak Vadis w Białymstoku – sieknął rywala łokciem, za co należało mu się drugie żółtko. Nie możemy też napisać, że w ostatnim meczu tej serii gier, czyli w starciu Bruk-Betu z Koroną, Zbigniew Dobrynin miał kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami. Fakt faktem wyniku nie wypaczył (wybroni się z drugiej żółtej kartki dla Grzelaka), ale wiele jego drobniejszych decyzji było niezrozumiałych i zwyczajnie błędnych.
A jak wygląda sytuacja w niewydrukowanej tabeli? Przede wszystkim żegnamy się z Arką Gdynia, która u nas nie ma już nawet matematycznych szans na utrzymanie. Natomiast na górze walka jest chyba jeszcze bardziej zażarta niż w rzeczywistości, bo – mimo że o tytuł grają tylko trzy drużyny – Jagiellonia i Legia mają tyle samo punktów, a lideruje wciąż zespół z Białegostoku. Cała tabela prezentuje się następująco: