Reklama

Bananowa Hiszpania: Derby XXI-wieku

redakcja

Autor:redakcja

02 maja 2017, 17:07 • 4 min czytania 1 komentarz

Zawsze od historii, które pisać by trzeba od nowa i które jednocześnie nie dają gwarancji tego, że pochłoną cię bez reszty, wolałem te sprawdzone, wciągające opowieści, do których dopisywane są po prostu kolejne rozdziały. Może to i nieco ortodoksyjne podejście, ale czasem sprawdzone rozwiązania są najzwyczajniej w świecie najlepsze”, wspomniałem w którymś odcinku cyklu. Dziś jedynie wypada się powtórzyć. Historia derbów stolicy Hiszpanii jest bowiem jedną z najbardziej intrygujących w XXI-wiecznym europejskim futbolu.

Bananowa Hiszpania: Derby XXI-wieku

Szczerze mówiąc, bardzo się jednak cieszę, że tym razem oba zespoły nie spotkają się już w trzecim na przestrzeni czterech lat w finale. Tego typu opowieść byłaby już zdecydowanie zbyt przesłodzona. Brak derbów Madrytu w finale jest też o tyle dobrą wiadomością, że za tydzień będziemy mieli okazję obejrzeć jeszcze jedną konfrontację Realu z Atlético na Vicente Calderón. Choć będzie to pewnie jeden z ostatnich meczów, podczas których stadion nad rzeką Manzanares nie będzie jeszcze groził zawaleniem, to jednak jego dusza zasługuje na to, by z Ligą Mistrzów pożegnać się właśnie w taki a nie inny sposób.

Calderón jest bowiem jednym z tych obiektów, na których atmosfera potrafiła mi niemal w pełni wynagrodzić nawet to, że na moich oczach Królewscy zebrali od rywala zza miedzy czwórkę. Czwórkę, w której swoją drogą zawierał się jeden z najpiękniejszych goli, jakie miałem okazję widzieć z perspektywy trybun. I pomyśleć, że musiał być on akurat autorstwa gościa, który swego czasu publicznie skarżył się, iż podczas jego pobytu w szkółce Realu Madryt kradziono mu kanapki i chowano buty…

* * *

Reklama

Choć będę się upierał, że stawianie Atlético w tym samym szeregu czy to z Barceloną czy innymi wielkimi europejskimi potęgami wciąż jest nieco na wyrost, to jednak z drugiej strony to właśnie “Los Rojiblancos” są bez cienia wątpliwości drużyną, przeciwko której Realowi w minionych latach wychodzi najmniej. Gdybym miał wskazać faworyta do awansu – bez wahania postawiłbym na Real. Z drugiej strony jednak, w piłce nigdy nie potrafiłem wyzbyć się myślenia, że im dłużej coś się nie dzieje, tym większa jest szansa na to, że wydarzy się to za chwilę.

Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, ostatnia historia potyczek Realu z Atlético pokazuje przede wszystkim to, gdzie znajduje się granica między futbolowym rajem i piekłem oraz to, że drugi na mecie zazwyczaj jest pierwszym przegranym. To konfrontacja z serii tych, w których albo wygrywasz w najsłodszy sposób albo przegrywasz w najbardziej okrutnych okolicznościach. Żadne inne derby w ostatnich latach nie sprowadzały bowiem aż tak boleśnie rywala zza miedzy na ziemię, jak te madryckie.

* * *

Kwestionowanie roboty wykonanej przez Cholo Simeone – niezależnie od tego, czy ktoś go lubi czy też szczerze nie znosi – stanowiłoby akt wyjątkowej ignorancji. Gdybym był jednak kibicem Atlético Madryt, po ewentualnym niepowodzeniu i tym razem, straciłbym już chyba wszelkie nadzieje na to, że jeszcze kiedykolwiek uda się w Europie triumfować nad znienawidzonym sąsiadem.

Albo po prostu w pewnym momencie zaczęłyby mnie nachodzić myśli, że zamiast daleko zachodzących prób podboju Europy kończących się za każdym razem w identyczny sposób, być może wygodniej i – przede wszystkim – mniej boleśnie byłoby pozostać na krajowym podwórku solidnym średniakiem. Jedną rzeczą jest przecież śnić piękny sen, inną – być z niego stale wybudzanym w najbardziej brutalny z możliwych sposobów.

W bardziej drastycznych przypadkach zaś zawsze też można by wybrać rozwiązanie, które zastosował jeden z najsłynniejszych kibiców Atlético, legendarny detektyw Torrente:

Reklama

* * *

Z zeszłotygodniowych wydarzeń wagi państwowej, warto wspomnieć o czymś, co na przestrzeni minionych lat śmiało można było zacząć postrzegać w kategoriach zjawiska paranormalnego. W ostatnią środę swojego pierwszego gola w barwach Barcelony (nie licząc rzecz jasna tych zdobytych w niewłaściwą stronę) strzelił wreszcie Javier Mascherano. Argentyńczyk potrzebował więc do tego… prawie siedmiu lat, w trakcie których do siatki nie trafiali jedynie bramkarze i klubowi masażyści. Co tu dużo gadać – po prostu przeżyjmy to raz jeszcze:

Bramka ta może i nie przyczyniła się do zdobycia żadnego tytułu, jednak to, jak całą sytuację przeżywała ławka rezerwowych sprawia, że uśmiech aż sam pojawia się na ustach. No, może z wyjątkiem piłkarzy i kibiców Osasuny, która po spotkaniu na Camp Nou na kilka kolejek przed końcem z hukiem spadła do Segunda División.

Ban

Najnowsze

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Hiszpania

Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
5
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Komentarze

1 komentarz

Loading...