Sezon w Anglii powoli dobiega końca, a my właściwie wiemy, że… nic nie wiemy. Walka o mistrza wciąż trwa, Ligi Mistrzów z trzeciego miejsca nikt nie może być pewien, o utrzymanie też się biją jak zwariowani. O tym ostatnim pisaliśmy TUTAJ, teraz czas rzucić okiem na terminarz tych, którzy walczą o najwyższe cele.
Co najbardziej wszystkich elektryzuje to oczywiście walka o mistrzostwo. Wczoraj Tottenham długo walczył z Crystal Palace, ale ostatecznie – dzięki błyskowi geniuszu Eriksena – wymęczył rywala skromnym 1:0. Z kolei Chelsea, choć też nie bez początkowych problemów, ograła Southampton 4:2 i zbierając to do kupy, wróciliśmy do punktu wyjścia. Czyli – The Blues znów mają cztery punkty przewagi nad Kogutami. Jedni i drudzy zagrają jeszcze pięć meczów, terminarz prezentuje się następująco:
Chelsea
Everton (W)
Middlesbrough (D)
West Brom (W)
Watford (D)
Sunderland (D)
Tottenham
Arsenal (D)
West Ham (W)
Manchester United (D)
Leicester (W)
Hull (W)
Jakkolwiek spojrzeć, jak wielkim być fanem i sprzymierzeńcem ekipy Pochettino, to nie da się na tyle przymknąć oczu by stwierdzić, że Chelsea ma trudniejszy terminarz. Nie, Tottenham drogę po tytuł ma wyboistą, co chwila czeka na nich jakaś pułapka, zaś Chelsea, nie dość, że wypracowała sobie handicap w postaci czterech punktów, to jeszcze czeka na nią bardzo przyjemna ścieżka, akurat pod mistrzowski spacer. I choć wiemy to wszystko, natura neutralnych kibiców często każe wspierać słabszych, wyliczmy więc argumenty stojące za Tottenhamem.
Po pierwsze, choć podejmowanie Arsenalu i United nigdy nie jest rzeczą łatwą, nawet pamiętając o przywarach obu zespołów, to jednak Tottenham u siebie jest w stanie pokonać każdego i co więcej, w tym sezonie ligowym bardzo chętnie to robi. Koguty na White Hart Lane nie przegrały ani razu, tracąc punkty tylko dwukrotnie, dzieląc się łupem z Liverpoolem i Leicester. Poza tym, każdy kto przyjeżdżał tutaj rozgrywać mecz pod egidą Premier League, dostawał w cymbał. Bilans bramek – 43:8. Naprawdę, stadion Tottenhamu to twierdza i choć w końcówce rozgrywek przyjadą tutaj dwie uznane marki, kibic gospodarzy może – i powinien – być optymistą.
Po drugie, choć Chelsea rzeczywiście ma dużo prostszy terminarz, nie jest powiedziane, że punktów nie potraci. Kibic Tottenhamu czerwonym flamastrem powinien zaznaczyć datę starcia The Blues z Evertonem, bo właśnie na Goodison Park szansę na to są największe. Ekipa Koemana przegrała u siebie tylko raz, w derbach z Liverpoolem, czterokrotnie zremisowała i odniosła aż 12 zwycięstw. Bywało, że te wygrane wyglądały efektownie, by wspomnieć 4:0 z Manchesterem City czy 6:3 z Bournemouth. Poza tym, The Toffees po bardzo słabym okresie od września do grudnia, nowy rok mają już dużo lepszy – w lidze przegrali tylko dwa razy. Wiadomo, że nawet wygrana Evertonu nad Chelsea nie da fotelu lidera Tottenhamowi, ale mieć jeden czy dwa punkty straty zamiast czterech na cztery kolejki przed końcem, to spora różnica.
Po trzecie, nadziei trzeba wypatrywać również w delegacji Chelsea na stadion West Bromu, bo to nie jest ich ulubiona miejscówka. Owszem, przy ostatniej okazji The Blues wygrali na The Hawthorns (3:2), ale by znaleźć kolejne takie wydarzenie, trzeba się cofnąć aż do sierpnia 2011 roku. Bilans londyńczyków między tymi dwoma zwycięstwami wygląda mizernie – na cztery spotkania trzykrotnie wygrywał West Brom, raz padł remis. Taki podział punktów byłby dla Tottenhamu bezcenny.
Jednak tak jak wspominaliśmy, to kreślenie dla Tottenhamu scenariusza bardzo optymistycznego, być może nawet szukanie dziury w całym. Wiele musiałoby się stać dobrego dla Kogutów, by tytuł wzięli właśnie oni, ale hej, już rok temu Premier League udowodniła nam, że gdzie jak gdzie, ale tam potrafią dziać się cuda.
*
Poza tym, że wciąż toczy się gra o mistrza, trwa prawdziwa batalia o miejsce w Lidze Mistrzów, bo każdy chce grać w europejskiej elicie, zamiast chodzić na randki z jej brzydszą siostrą w czwartek, kiedy wszyscy poważni zawodnicy oglądają seriale. Dla formalności: trzecie miejsce daje bezpośredni awans, czwarte skazuje na eliminacje, ale lepszy rydz niż nic. W stawce mniej lub bardziej realnie pozostało pięciu graczy.
7. Everton – 34 mecze, 58 punktów
Chelsea (D)
Swansea (W)
Watford (D)
Arsenal (W)
6. Arsenal – 32 mecze, 60 punktów
Tottenham (W)
Manchester United (D)
Southampton (W)
Stoke (W)
Sunderland (D)
Everton (D)
5. Manchester United – 32 mecze, 63 punkty
Manchester City (W)
Swansea (D)
Arsenal (W)
Tottenham (W)
Southampton (W)
Crystal Palace (D)
4. Manchester City – 32 mecze, 64 punkty
Manchester United (D)
Middlesbrough (W)
Crystal Palace (D)
Leicester City (D)
West Brom (D)
Watford (W)
3. Liverpool – 34 mecze, 66 punktów
Watford (W)
Southampton (D)
West Ham (W)
Middlesbrough (D)
Nie ma co ukrywać, że Everton umieściliśmy w tym zestawieniu przez grzeczność, bo choć The Toffees matematyczne szanse na Ligę Mistrzów mają, to jednak zbyt wiele musiałoby się stać, by ten sukces stał się faktem. A jednak liga to maraton i zwyczajnie na LM nie zasłużyli sporą zadyszką pod koniec roku.
Na drugim biegunie jawi się natomiast Manchester City, bowiem ekipa Guardioli ma zdecydowanie najłatwiejszy terminarz z peletonu goniącego Liverpool. Jeśli Obywatele grają z kimś mocnym, to u siebie, natomiast wyjazdy do Middlesbrough i Watfordu to nie jest coś, czym straszy się niegrzeczne dzieci. Poza tym Crystal Palace, Leicester i West Brom u siebie – wygrane na spokojnie do zrobienia, więc jeśli mielibyśmy stawiać większe pieniądze na to, który zespół zajmie najniższe miejsce na podium, byliby to Obywatele.
I nie zmienia tego fakt, że United czają się za nimi z tylko punktem straty. Czerwone Diabły wybiorą się jeszcze w trudne delegacje do lokalnego rywala i do Londynu, na starcia z Arsenalem i Tottenhamem. Dodajcie do tego natłok meczów – przecież ekipa Mourinho to najczęściej grający angielski zespół w tym sezonie i Portugalczyk to wie, kojarzy dane i chce wprowadzić Manchester do elity przez Ligę Europy, czasem ryzykując wystawiając nieco rezerwowy skład w lidze. Przykład: ostatni mecz z Chelsea, kiedy na ławce usiedli choćby Ibrahimović i Mchitarjan.
Trudno również uwierzyć, by do trzeciego miejsca doczłapał się Arsenal. Po pierwsze – jest w słabej formie. Po drugie – ma trudny terminarz. Po trzecie – każda seria musi się kiedyś skończyć, rok przerwy Arsenalu od Ligi Mistrzów chyba dobrze by im zrobił.
Ciekawie mają się sprawy z Liverpoolem, który jest trzeci, ale rozegrał dwa mecze więcej niż goniące go ekipy. Trudno wierzyć, by The Reds utrzymali tę lokatę, bo musieliby wygrać wszystko i liczyć na dwa potknięcia Manchesteru City. Wpadki United i Arsenalu można już jednak zakładać, bo przecież oba kluby zagrają jeszcze ze sobą i jak wspominaliśmy, mają trudny terminarz. Czwarte miejsce dla drużyny Kloppa jest więc do zrobienia.
*
Sami widzicie – scenariuszy pozostaje cała masa, a sprawy nie ułatwia to, że drużyny nie mają rozegranej równej liczby meczów. Cokolwiek się jednak wydarzy, już wiemy, że oglądamy najbardziej wyrównany sezon od dawna.