Michał Czekaj to bohater jednej ze smutniejszych karier ostatnich lat. Jako jeden z nielicznych młodych piłkarzy przebijał się swego czasu w Wiśle Kraków, ale co z tego, skoro pamięć o ostatnich czterech latach, spędzonych głównie w gabinetach lekarskich i na salkach treningowych rehabilitantów, najchętniej wyrzuciłby do kosza. Trzy operacje. 724 litrów potu wylanych na treningach. Kto wie, czy nie podobna ilość zażytych środków przeciwbólowych. Czy 24-letniemu Czekajowi będącemu od lata bez klubu uda się jeszcze wrócić do piłki? Sam o sobie mówi, że to ostatni dzwonek. Jeśli nie uda się teraz, prawdopodobnie kolejnych prób nie będzie…
Jakby zrobić ranking największych piłkarskich pechowców ostatnich lat, pewnie byłbyś w czołówce.
Pewnie tak. Miałem trzy operacje kolana, ominęły mnie przez nie cztery lata grania… Staram się walczyć. Postanowiłem sobie, że jeszcze muszę wrócić do piłki. Muszę się odbudować i fizycznie, i mentalnie. Po pierwszej i drugiej operacji niby wracałem do gry, ale to wracanie nie jest takie proste, jak się wszystkim wydaje. Praktycznie nie miałem chwili, kiedy grałem bez bólu. Grałem w meczu za trenera Smudy – bolało. Za Moskala – bolało. Trenowałem – bolało. Cały czas łykałem tabletki przeciwbólowe, ale one też nie do końca pomagały.
Specjaliści mówią, że tabletki przeciwbólowe to samobójstwo.
To była wyłącznie moja decyzja. Każdy chce grać. Jak po tak długiej przerwie pojawiała się szansa, że mogę wskoczyć do gry, to nawet jak coś pobolewało zaciskałem zęby i wolałem trenować z bólem niż dalej siedzieć. A to się potem odbijało. Zdarzały mi się błędy, przez które przegrywaliśmy mecze. To nie jest tak, że ja zamknąłem ten rozdział i nie pamiętam tego, co było złe. Owszem, pamiętam. Nie chcę się przez to wybielać, ale ból to była jedna z przyczyn słabszej gry. Wiedziałem jednak, że jak zawodnik wychodzi na mecz, to nie ma prawa się niczym usprawiedliwiać. Wychodzisz – dla kibiców i trenera jesteś tak rozliczany, jakbyś był gotowy na sto procent.
Dziś też byś zagrał na środkach przeciwbólowych? Nie zaszkodziło ci to?
To też nie jest takie proste. Mija miesiąc, drugi, piąty… Ty cały czas myślisz tylko o graniu. Zaczynasz trenować i już czujesz, że coś jest z kolanem nie tak, niby wiesz, że nie powinieneś się spieszyć, a jednak już jesteś na boisku, gdy masz wybór to wolisz wziąć zastrzyk. Z własnej ambicji to robiłem. Takie już życie piłkarza, wielu zawodników gra co tydzień na środkach przeciwbólowych.
Wyjaśnijmy, na czym dokładnie polega twój problem i czemu musiałeś zaliczyć trzy operacje.
Problemy z tzw. kolanem skoczka wykryto u mnie, gdy miałem 17 lat. Kiedy powstanie stan zapalny, można to jeszcze leczyć zastrzykami z komórek macierzystych, u mnie pojawiły się już zwapnienia, czyli sprawa była zaawansowana. Miałem otwierane kolano i lekarz czyścił je z tych zwapnień. Po pierwszym zabiegu wróciłem, minął jakiś czas, ale kolano cały czas bolało. Pojechałem z menedżerami do Niemiec, lekarz otworzył mi kolano i czyścił je od wewnątrz artroskopowo. W krótkim czasie przeszedłem dwa zabiegi i to chyba był powód, dla którego kolano w końcu nie wytrzymało przeciążenia. Zerwałem więzadła rzepki. Miałem operację w Warszawie u doktora Jaroszewskiego. Według doktora przez to, że te więzadła już mi się zerwały i rzepka została na nowo zszyta, nie powinno już być żadnych dolegliwości bólowych.
Pół żartem można stwierdzić, że jesteś pierwszym piłkarzem, któremu zerwanie więzadeł wyszło na dobre.
Dwóch innych doktorów to samo powiedziało – jak już to więzadło się zerwało, ma być już tylko lepiej. Zobaczymy. Chłopaki wracają po krzyżowych i czasem mają później zrywane jeszcze dwa czy trzy razy, więc… Ale jestem dobrej myśli. Po tych operacjach jestem gotowy już na stówkę. Cieszę się, bo to kolano sprawiało mi problemy też w codziennym życiu. Wstawanie od stołu, siadanie, schodzenie po schodach – wszystko wiązało się z bólem. Nie ma co ukrywać, te operacje odbijają się na psychice. Najpierw masz operację, patrzysz na to, jak chłopaki trenują cały czas, później samemu ćwiczysz z rehabilitantami, po pół roku w końcu wydaje ci się, że już wszystko jest w porządku, a tu znowu cios… I tak trzy razy przez ostatnie cztery lata. Można sobie wyobrazić, jak się czułem.
Jak sobie radziłeś z tą monotonią? Idziesz na tę samą salkę, codziennie robisz te same rzeczy, obok koledzy grają w piłkę. Lekko nie jest.
Nie jest. Z drugiej strony, dostajesz jeszcze większego kopa, gdy widzisz kolegów. W zasadzie tylko podczas pierwszej rehabilitacji byłem na bieżąco z drużyną. Za drugim i trzecim razem rehabilitowałem się na własną rękę.
Dlaczego nie w Wiśle?
Ciężko mi było jeździć codziennie do Myślenic, gdzie mamy bazę. Przecież nie będę codziennie brał taksówki na 40 kilometrów. Raz zawiózł mnie menedżer, raz żona, raz kolega, ale wiadomo, że codziennie tak to nie mogło funkcjonować, bo każdy ma swoje obowiązki. Uznałem, że lepiej rehabilitować się u Filipa Pięty w Krakowie.
Dariusz Gryźlak, dyrektor akademii Wisły mówi w “Przeglądzie Sportowym”, że jesteś przykładem zaniedbań klubu z poprzednich lat, że nikt w porę nie potrafił przeciwdziałać problemom.
Na pewno coś w tym jest. Mam znajomego, który trenuje dzieci i widzę, jakie są obecnie warunki i świadomość, a jakie mieliśmy my. Teraz jest trener bramkarzy – wcześniej nie było. Jest trener od przygotowania fizycznego – wcześniej też nie. Wszyscy trenowali, był jeden trener i tyle. W każdej grupie wiekowej byłem tym najwyższym. Wydaje mi się, że powinienem mieć jakieś indywidualne treningi dwa czy trzy razy w tygodniu, wzmacniać odpowiednie partie ciała. A ja trenowałem jak reszta.
Czyli – mówiąc obrazowo – trenowałeś tak samo jak skrzydłowy mający 170 centymetrów.
A później przeskakując do seniora od razu miałem takie treningi jak Głowacki czy Cleber. Nie byłem na tyle dojrzały mięśniowo, żeby wytrzymywać takie obciążenia. Jakbym miał wówczas dzisiejszą świadomość, pewnie próbowałbym załatwiać to indywidualnie. A ja jako młody chłopak wchodziłem do szatni, niewiele się odzywałem. Był trener od przygotowania fizycznego – wstydziłem się w ogóle do niego podejść. On sam z siebie nic nie mówił, że potrzebuję dodatkowego treningu i tak jakoś to szło. A powinno być inaczej. Sam powinienem poprosić o wskazówki albo skombinowałbym trenera spoza klubu, który pomógłby mi ćwiczyć nad siłą. Potrzebowałem zwykłej ogólnorozwojówki, wzmocnienia wszystkich partii ciała z naciskiem na nogi. Obciążenia przez tyle lat bez odpowiedniego przygotowania spowodowały te moje problemy. Jak miałem jakiś konkretny problem – nie wiem, naciągnąłem mięsień – to miałem jakieś treningi indywidualne. Ale gdy byłem zdrowy – nie było tego.
Da się jeszcze nadrobić te zaniedbania sprzed lat?
Może być ciężko, ale teraz już jestem uświadomiony, co mam robić, jak się prowadzić. Wzmacniam z trenerem indywidualnie dolne partie ciała. Czekam teraz aż ktoś wyciągnie do mnie rękę, żebym mógł się odbudować. Mam 24 lata, więc jak wszystko będzie OK ze zdrowiem mogę pograć jeszcze parę lat. Z tyłu głowy mam jednak to, że może się nie udać.
Przygotowałeś się jakoś na taką ewentualność?
Biorę po prostu taką możliwość pod uwagę.
Jeśli nie wyjdzie, widzisz siebie w czymś konkretnym?
Parę miesięcy temu zrobiłem kurs trenera personalnego, ale to bardziej pod kątem swojego powrotu. Nie jestem gotowy na to, by kogoś trenować, musiałbym zaliczyć jeszcze parę kursów. Dowiedziałem się o budowie człowieka, co ćwiczyć, tak, by sobie pomóc. Ale czy dalej bym się tym zajmował – nie wiem.
Teraz możesz w sumie usiąść do stołu z jakimś lekarzem i tematów starczyłoby ci na całonocną dyskusję.
Aż tak to chyba nie (śmiech). Z każdej kontuzji coś wyciągałem. Siedziałem u lekarzy czy fizjoterapeutów i zawsze rozmawiałem z nimi. Dobrze wiedzieć, co ci jest.
Miałeś poważniejszy dołek?
(chwila ciszy) Przed pierwszą operacją. Ale nie, w sumie przed każdą miałem podobne odczucia. Ta pierwsza była szczególna, bo to pierwszy poważniejszy zabieg w życiu, do tego w momencie, w którym wszystko fajne się układało – miałem 19 lat i jeśli tylko byłem zdrowy, to grałem. Trenerzy się zmieniali, ale ja i tak miałem w miarę stabilną pozycję. Dołków bardzo dużych nie miałem. Po trzeciej operacji łapały mnie myśli – i wciąż łapią – że moje granie mogło zupełnie inaczej się potoczyć. Jako 20-latek dobrze sobie radziłem, przyjeżdżali skauci mnie oglądać, mogłem dziś być w zupełnie innym miejscu. Łapie mnie czasem takie przygnębienie, ale budzę się na drugi dzień, robię siłownię i zapominam. Ciężko też było oglądać mecze.
Oglądałeś czy jednak obrażałeś się na telewizor?
Dużo nie oglądałem. Najczęściej jest tak, że oglądam tylko Wisłę i ewentualnie chłopaków, z którymi się koleguję czy przyjaźnię. Michała Chrapka, Łukasza Burligę, Gerarda Bieszczada czy Alana Urygę, raczej na tej zasadzie. Koledzy wyjeżdżają za granicę jak Marcin Kamiński czy debiutują w reprezentacji jak Damian Dąbrowski. Działa to na wyobraźnię. Komuś się udało, a mi przez kontuzję nie… Robi się przykro.
Jak patrzysz na siebie – co jest najtrudniejsze w tej kontuzji?
Psychika. Rozmawiam z fizjoterapeutą i wiedziałem, że kolano ma po operacji mnie nie boleć i rzeczywiście nie bolało, ale podświadomie obciążałem bardziej lewą nogę. W głowie pojawiała się blokada “o, coś może być nie tak”. Ciężko było zaufać nodze, że wszystko z nią OK. Chodzę do psychologa. Nie konkretnie do psychologa sportu, ale do normalnego raz w tygodniu. Rozmawiamy o sporcie, ale też o prywatnym życiu.
Spędziłeś w Wiśle 18 lat. Nie masz żalu po tym jak się rozstałeś? Jakkolwiek spojrzeć – wyszedłeś z klubu z kontuzją, co nigdy nie jest elegancką sytuacją. Patrzymy na Bayern Monachium i widzimy, jak oni się od kilku lat bujają z Badstuberem.
Ciężko porównywać topowy europejski zespół z Wisłą.
Myślę, że przeciwnie – skoro Bayern może sobie pozwolić na dawanie szans Badstuberowi, to i Wisła mogłaby sobie pozwolić na Czekaja, przynajmniej wtedy.
Nie mam żalu do klubu. Tu się wychowałem, miałem możliwość gry z pierwszą drużyną, debiutu. Za dużo zawdzięczam Wiśle by myśleć w tych kategoriach. Po tym jak miałem pierwszą operację, klub wyciągnął do mnie rękę. Zaproponowali mi trzyletni kontrakt. To też nie było, że dostałem go ot tak – wszyscy byli zadowoleni z mojej postawy sportowej, operację miałem zapłaconą. Ciężej było, gdy pojawiły się komplikacje. Musiałem sam z menadżerami zorganizować sobie operacje na własną rękę, opłacić…
Drugą i trzecią, tak?
Tak.
Byłeś przecież na kontrakcie w klubie, dlaczego sam to musiałeś opłacać?
Nie chcę tego szerzej poruszać ani wylewać żali. To moja prywatna sprawa, co i do kogo mam za złe. Jak jest wszystko dobrze to jest dobrze. Wszyscy myśleli, że po pół roku się wyleczę i wrócę, ale tak się nie stało i już nie było OK. To przecież nie tak, że ja sobie wymyśliłem te problemy z kolanem…
Klub powiedział, że ci nie opłaci zabiegów?
Pomidor.
Przecież nie zrobiłeś tej kontuzji sięgając po żyrandol, a na boisku.
Tak to wyglądało i w polskiej piłce dotknęło nie tylko mnie. Zostawmy to tak jak jest, może ktoś sobie przemyśli pewne rzeczy. Co mi to da, że teraz wyleję żale? Zdrowia mi to nie przywróci.
Ile kosztowały te operacje?
Do drugiej operacji dołożył mi menedżer, trzecią w stu procentach samemu opłaciłem. Druga operacja to było 16 tysięcy złotych, trzecia – 10. Najtańsza była ta pierwsza, opłacona przez klub, jakieś 4-5 tysięcy złotych.
Rehabilitacja też na własny koszt?
Ta w Krakowie tak. Ale to z mojej winy.
To znaczy?
Mogłem być prywatnie ubezpieczony, tak jak większość sportowców, ale nie opłaciłem sobie ubezpieczenia.
Rozumiesz, że nie przedłużono latem z tobą kontraktu czy jakbyś był włodarzem Wisły to byś jednak przedłużył?
Im dłużej trwał ten kontrakt, tym było ze mną gorzej. Nie mam żadnego “ale”, byłem cztery lata poza grą, wracałem, znowu kontuzja, znowu powrót… To raczej naturalne, że takiego kontraktu się nie przedłuża.
Taki był plan, żeby się wyleczyć przez te pół roku i dopiero szukać klubu?
Tak, tak podeszliśmy do tego z menedżerami. Wyleczę się – będziemy szukać klubu tak, bym wszedł na sto procent.
Jak patrzysz z dzisiejszej perspektywy – nie dostałeś szansy za wcześnie? Nie spaliło cię to?
Chyba nie, ale weźmy też pod uwagę, że na tę szansę dość długo czekałem. Nie mogę powiedzieć, że za wcześnie ją dostałem. Miałem gorsze mecze, dwa razy z rzędu dostałem czerwoną kartkę, raz ze Standardem Liege, potem z Koroną za głupi faul w środku. Ale to normalne, że piłkarz płaci frycowe.
Ale presję z racji tego, że wychowanek wygryzał ze składu Jaliensa, chyba odczuwałeś. Trybuny bardzo na ciebie liczyły, wiele razy się o ciebie domagały.
Pozytywnie to na mnie wpływało. Nie było tak, że wchodziłem na boisko i się bałem, raczej chciałem się pokazać. Mniej się bałem grając wtedy za Maaskanta niż później jak grałem za trenera Smudy czy Moskala. To dlatego, że nie czułem się pewnie z kolanem i to działało na mnie destrukcyjnie. Nie potrafiłem wykonać na sto procent rzeczy jak zwrot z prawej nogi czy wybicie się do główki. W głowie było, co zrobić, żeby kolano nie bolało, a nie to, jak wygrać mecz. Wcześniej byłem niby dwa lata młodszy, ale zupełnie inaczej do tego podchodziłem, mecze mnie nie obciążały.
Nie uczepiłeś się za bardzo Wisły Kraków? Może na wypożyczeniu zyskałbyś większą pewność siebie.
Byłem w zeszłym roku na testach w Bytowie czy Głogowie. Grałem w sparingach, ale ciężko mi siebie oceniać…
Ze sparingu w Głogowie krążyły filmiki, fatalnie wypadłeś.
Mało grałem, niska pewność siebie, ból kolana, wszystko się nawarstwiało. No, a trzy tygodnie później zerwałem więzadło. Doktor Jaroszewski powiedział mi wtedy, że już jakiś czas temu musiałem mieć je poważnie uszkodzone. Jak mówiłem wcześniej – cały czas byłem na lekach. Coś mogło się pogłębiać z nogą, ale przez leki tego nie zauważałem.
Dla zainteresowanych – tutaj całe Michał Czekaj show (nr.7). Chyba się chłopak w Głogowie nie spodoba 🙁 pic.twitter.com/51a0JYyWpO
— Adam Delimat (@a_delimat) 20 stycznia 2016
Czemu nie poszedłeś trenować z jakąś dorosłą drużyną? Wiadomo, że lepsza drużyna gimnazjalna niż siedzenie w domu, ale mogłeś spróbować załapać się gdzieś, gdzie miałbyś dostosowane obciążenia do swoich potrzeb.
To była jedyna alternatywa. Jak wychodziłem gdzieś na boisko to z kolegą z niższej ligi, z którym chodziłem do klasy. Czekałem w międzyczasie na wieści od menedżera, czy gdzieś będę jechał, bo były takie pomysły, żeby pierwsze tygodnie potrenować. Było cicho, więc podjechałem do trenera, który mnie prowadził przez kilka lat, poprosiłem panią dyrektor. Nie było innych możliwości – czemu nie, zawsze to jakaś opcja.
Nie widać przemyślanej logiki w twoich działaniach. Wychodziłeś z kolegą zamiast z profesjonalnym trenerem, grasz z gimnazjalistami zamiast z seniorską drużyną.
Wiem, jakie rzeczy robiłem z trenerem na boisku w Wiśle, kojarzę, co robić i mogę robić to na własną rękę. Wiadomo, że nie jest jak w seniorskiej piłce, ale chociaż robisz coś w grupie, ruszasz się, robisz lekkie ćwiczenia, gierki na utrzymanie. Jest sympatycznie, chłopaki mówią do mnie “proszę pana” zamiast Michał albo “dzień dobry” (śmiech).
Co teraz? Pierwsza liga? Druga? Czy nie grymasisz i bierzesz co jest?
Nie mam wymagań. Menedżer rozmawia z klubami, a co będzie, to zobaczymy. Czekam na to, żeby się odbudować. Chciałbym być zdrowy i móc normalnie funkcjonować.
Jak nie teraz to już nigdy?
Daję sobie ostatnią szansę. Jeśli się nie uda teraz – już nie wrócę. Dopóki jestem zdrowy, wszystko zależy ode mnie.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. 400mm.pl