Połowa września tego roku, 17. minuta zdecydowanie zbyt długo wyczekiwanego meczu polskiej drużyny w Lidze Mistrzów. Ojcowie zasłaniają oczy swoim dzieciom, ludzie zastanawiają się, jakim cudem telewizja puściła taką rzeźnię już o tej porze, a nie po 23, gdy najmłodsi słodko śpią. W tamtym momencie wydawało się, że prędzej Legia wycofa się z rozgrywek ze strachu przed całkowitym blamażem, niż do końca fazy grupowej zachowa szanse na wyjście z grupy. I to nie jedynie matematyczne, a naprawdę duże.
Wystarczy tylko wygrać dziś ze Sportingiem na własnym stadionie. “Tylko” czy “aż”? Nie potrafimy odpowiedzieć na to pytanie, bo choć nie widzimy w Legii faworyta, to fakt, że wszystko w nogach piłkarzy ekipy z Warszawy i w głowie Jacka Magiery, działa na nas uspokajająco.
To niejednoznaczna kwestia, tak jak cała przygoda Legii w Champions League jest niejednoznaczna i – że tak to ujmiemy – konfliktogenna. Abstrahując od tego, że spory te są mocno podlewane przez klubowe animozje, które utrudniają racjonalny osąd, za nami ciekawe dyskusje.
Czy znając wszelkie okoliczności, można nazwać fajną porażkę 1-5 na stadionie najlepszej drużyny świata?
Albo czy powinno się chociaż doszukiwać się w niej jakichkolwiek pozytywów?
Czy należy pochwalić trenera, który nie zamieniłby wysokiego remisu po otwartym meczu z Realem na skromne zwycięstwo po murowaniu dostępu do własnej bramki?
Jak należy patrzeć na to, że Legia przechodzi do historii Ligi Mistrzów, biorąc czynny udział w strzelaninie, której Europa w tych rozgrywkach nigdy nie widziała?
To początek długiej listy. A wszystkie – również niewymienione – pytania są częściami składowymi głównego wątku: czy udział Legii w Lidze Mistrzów będzie można wrzucić do szufladki z napisem “kompromitacja” czy też w żadnym wypadku? Awans do Ligi Europy raczej wykluczy pierwszą z możliwości. Jego brak otworzy dyskusję na nowo. To w sumie podejście nieroztropne, ale taki jest futbol. Czasami o wszystkim decyduje jedna akcja.
Jacek Magiera. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że to on nam zafundował ten rollercoaster. Jego plan na pięć meczów Champions League, w których przyszło mu poprowadzić Legię, był prosty, ale jednocześnie trudny w realizacji:
1. Strzelić gola.
2. Zdobyć punkt.
3. Wygrać mecz.
Jest blisko. I nie da się ukryć, że na tym etapie cel uświęca środki. Sam Magiera mówił wczoraj na konferencji: – Styl się nie liczy, jeśli mielibyśmy wygrać, możemy bronić się nawet całym zespołem.
W głowie mamy tyle potencjalnych scenariuszy tego spotkania, że aż trudno któryś wyróżnić jako ten najbardziej prawdopodobny. Fakty są takie, że o Legii – nawet pomimo straty punktów z Wisłą Płock – można powiedzieć, że jest w gazie, a sytuacja kadrowa przed dzisiejszym meczem napawa optymizmem. Jednak o rywalu z Lizbony trzeba rzeczto samo. Nie licząc meczu Ligi Mistrzów z Realem, Sporting wygrał wszystkie pięć ostatnich spotkań z zespołami z Portugalii. Strzelił im dwanaście goli. Stracił tylko jednego. Przegrywał przez dziewiętnaście minut.
Legia gra dziś o punkty, pieniądze, awans, prestiż, honor, przyszłość… Oj, ta wyliczanka mogłaby potrwać kilka chwil. Porażka lub remis w dzisiajszym meczu nie będzie końcem świata, ludzie warszawskiego klubu powiedzą pewnie zgodnie: poszliśmy do Europy po naukę, otrzymaliśmy ją. Jednak umówmy się – wiedzy nigdy za niewiele. Ta z Ligi Europy też się przyda.
Fot. FotoPyK