To był bez cienia wątpliwości jeden z najbardziej szalonych tygodni w jego życiu. Najpierw w miniony wtorek zadebiutował w Lidze Mistrzów w Dortmundzie, by w zakończony właśnie weekend walczyć w meczu rezerw Legii w III lidze z Widzewem. O odczuciach i zaskoczeniu związanymi z występem w ostatnim starciu Legii w Champions League, powrocie do codzienności po spełnieniu marzenia i celach na najbliższy czas porozmawialiśmy krótko z młodym stoperem, Mateuszem Wieteską.
Masz za sobą naprawdę dziwny tydzień. We wtorek Liga Mistrzów w Dortmundzie, w weekend – gra w rezerwach na czwartym poziomie rozgrywkowym z Widzewem.
Rzeczywiście, można powiedzieć, że trochę dziwny. Żaden z zawodników III ligi nie występuje w Champions League. Mi to się akurat przydarzyło, ale czuję się pełnoprawnym zawodnikiem pierwszego zespołu. To, że gram na co dzień w rezerwach Legii, nie oznacza, że nie jestem przy pierwszej drużynie. Cały czas z nią trenuję, czuję się jak jej zawodnik i cieszę się, że trener Magiera zauważył, iż ciężko pracuję na otrzymanie swojej szansy.
Co czuje 19-letni piłkarz, który wychodzi na murawę w tak oderwanym od rzeczywistości meczu? Czy obserwując, jak rywal strzela twojemu zespołowi osiem bramek, można mimo wszystko mówić o spełnionym marzeniu?
Pod względem wyniku na pewno nie był to jakiś udany debiut, ale uważam, że nie mamy się czego wstydzić, bo strzeliliśmy Borussii cztery gole i to, że straciliśmy osiem, jest dla nas nauką, z której wyciągniemy wnioski. Będziemy dalej pracować i trenować, by co roku grywać w Lidze Mistrzów. To dla nas nauka i doświadczenie, które pomaga w tym, by potem w Ekstraklasie być w stanie pokazywać naszą siłę i dominować na boisku, jak chociażby w ostatnim spotkaniu ze Śląskiem.
Byłeś zaskoczony, że trener Magiera dał ci w Dortmundzie szansę? W Ekstraklasie w tym sezonie jak dotąd przecież też nie pograłeś zbyt wiele.
Powiem szczerze, że byłem zaskoczony, bo nawet nie spodziewałem się, że załapię się do meczowej osiemnastki. Już samo to mnie ucieszyło. Po awansie do Champions League jednym z moich celów było to, by w ogóle usiąść na ławce rezerwowych, nie mówiąc o tym, żeby w niej zagrać. Kiedy trener Magiera powiedział mi w 60. minucie, żebym szedł się grzać, w głębi duszy czułem, że wejdę na boisko i stało się to już po dziesięciu minutach, z czego jestem zadowolony. Spełniło się moje marzenie z dzieciństwa. Nic, tylko jeszcze ciężej trenować, by dostawać więcej szans w Ekstraklasie, bo to na to w głównej mierze cały czas pracuję.
Tuż przed wejściem stresowałeś się, cieszyłeś się chwilą czy może też cały czas do ciebie to nie docierało?
W gruncie rzeczy aż tak to do mnie wtedy nie docierało, bo nie odczuwałem jakiegoś szczególnego poddenerwowania. Chyba nie czułem tego, że za chwilę zadebiutuję w Lidze Mistrzów. Mimo wszystko to na pewno wielkie przeżycie wejść na boisko, grać przeciwko Reusowi, Aubameyangowi, Schuerrle… Mogę się tylko cieszyć, dziękować, że dostałem szansę i dalej ciężko pracować.
Traktujesz tamtą potyczkę jako jakiś punkt zwrotny czy może bardziej jako zachętę na przyszłość?
To przede wszystkim kop motywacyjny zachęcający do dalszych treningów oraz jednoczesnego zachowywania cierpliwości i wyczekiwania szansy, bo wiem, że taka w końcu przyjdzie. Muszę być gotowy w każdym momencie na to, że mogę wskoczyć do składu i pomóc drużynie w osiąganiu celów.
W weekend przyszedł jednak czas na codzienność – zagrałeś w meczu rezerw Legii z Widzewem. Trudno było się zmotywować na powrót do III ligi?
Staram się motywować na każdy mecz tak samo. Wiadomo, że III liga i Liga Mistrzów to zupełnie różne światy, ale to było akurat spotkanie z odwiecznym rywalem i problemów z mobilizacją nie było.
Tym bardziej, że sam jesteś warszawiakiem
Tak, chociaż też nie do końca, jestem z Grodziska Mazowieckiego, więc powiedzmy, że pół-warszawiakiem (śmiech). Ale wiadomo, zdaję sobie sprawę z tego, co znaczy konfrontacja z Widzewem dla Legii i na pewno – tak jak wspomniałem – nie było większego problemu ze znalezieniem motywacji.
Większa przyjemność ze zwycięstwa z Widzewem czy z debiutu w Champions League?
I z jednego, i z drugiego meczu można wynieść jakieś nowe doświadczenia, choć na pewno więcej z tego w Dortmundzie, bo jestem młody i wyjście na boisko w tak wielkim starciu może zaprocentować w przyszłości. Nie wiem jednak, z czego cieszyć się bardziej – pod względem wyniku gorzej było we wtorek, ale w kontekście spełniania marzeń potyczkę z Borussią zaliczyłbym do tych lepszych wspomnień.
Tli się w tobie jakaś nadzieja na występ ze Sportingiem?
Cały czas trenuję pod okiem trenera Jacka Magiery i wszystko zależy od niego. To on zadecyduje, czy zagram od początku, usiądę na ławce czy też zostanę na trybunach. Ja mam zamiar jedynie pokazywać się z jak najlepszej strony, by zapracować sobie na kolejną szansę. Na razie czeka nas mecz z Wisłą Płock w Ekstraklasie i skupiam się na tym, by znaleźć się w osiemnastce, a w dalszej kolejności, by wejść na boisko.
Czyli nie odlatujesz.
No nie odlatuję, bo mam nadzieję, że to dopiero jakiś początek. Jestem jeszcze młody, w zespole panuje duża rywalizacja na mojej pozycji. Większość obrońców w moim wieku nie grywa regularnie, po prostu – tak, jak mówię – ciężko trenuję, czekam na swoją szansę i liczę na to, że gdy już ona nadejdzie, to ją wykorzystam, a także zadomowię się w pierwszym składzie Legii.
JBan
Fot. FotoPyk