Czy dorastając w jednym z najbiedniejszych państw świata miałby szanse na profesjonalną karierę? Dlaczego nie został piłkarzem Bayernu Monachium, mimo że w juniorach nie odstawał od Müllera czy Alaby? Dlaczego wśród zagranicznych piłkarzy jest w tej lidze ewenementem?Jeden z najsympatyczniejszych obcokrajowców w Ekstraklasie w swoim pierwszym, dużym wywiadzie. Przed wami Yannick Sambea Kakoko.
Myślisz czasem o tym jak wyglądałoby twoje życie, gdyby twoi rodzice nie wyjechali z Zairu?
Bardzo często. Każdego roku tata na święta opowiada nam historie z Afryki i w takich momentach doceniasz to, w którym miejscu jesteś i co możesz robić. Prawdziwa lekcja. Dowiadujesz się, czym jest prawdziwa bieda, a czym prawdziwy luksus. Dla mnie to nie super auta, restauracje, wakacje, ale takie rzeczy jak zdrowie, posiadanie rodziny. Niektórzy narzekają: “aaa, ciężko jest, bo boli mnie noga”. Teraz też nie trenowałem miesiąc z drużyną i co z tego? Wiem, że ktoś tam gdzieś tam ma o wiele gorzej niż ja. Moja mama musiała codziennie biegnąć dziesięć kilometrów do szkoły. I to nie po asfaltowej drodze jak tutaj, a po… dżungla to może zbyt duże określenie, ale przez góry, kamienie. Słuchasz o ludziach, którzy są naprawdę głodni, którzy naprawdę walczą, cierpią, doceniasz to, jaki masz luz, że robisz co kochasz i masz wszystko zapewnione. Gdyby nie piłka, ja też wychowywałbym się w biedzie, też widziałbym to wszystko na własne oczy. Jestem dumny z moich rodziców, że się z tego wyrwali. Później otworzyli w Niemczech swoją firmę, która produkowała drzwi i okna. Pomyśleli o swoich dzieciach, o tym, gdzie będzie im się lepiej rozwijać, gdzie będą mieli większe perspektywy. To była dla nas jedyna szansa, by chodzić do normalnej szkoły.
Jak to możliwe, że twój tata wychowując się w Zairze stał się profesjonalnym piłkarzem?
Tata miał w Zairze mega ciężko. Szkoły – to był dramat. Wszędzie bieda. Musiał pracować fizycznie jako nastolatek – jako dwunastolatek już pracował na budowach – żeby w ogóle mieć co jeść. Dziadkowie nie chcieli, żeby grał w piłkę. No bo jakie miał perspektywy? Żadne. Chcieli, żeby się zajął czymś innym i można to zrozumieć. Szaleństwem byłoby sądzić, że zrobi tam taką karierę, by wyjechać grać w piłkę do Niemiec. Całe szczęście, że cisnął dalej. Futbol go uratował. Jako piłkarz ukształtował się na ulicy. Nawet później powtarzał mi:
– Wyjdź na dwór i graj w piłkę. Najlepiej ze starszymi, wtedy się najwięcej nauczysz.
On nauczył się na tyle, że po trzydziestce mógł wyjechać do Europy i się tu osiedlić. Dużo pomogły mistrzostwa świata w 1974 roku w RFN. Zair był wtedy pierwszą czarną reprezentacją na mundialu. Tata do tego wiele trenował sam. W Zairze gdy miałeś szczęście – trafiałeś do jakiegoś klubu. Tam uczyli cię jakichś podstaw taktyki, pracowali nad kondycją, miałeś jakieś zaplecze. Wielu ludzi widzi piłkarzy, jak już zarabiają masę pieniędzy i na tej podstawie kreują sobie ich obraz. Nikt nie pamięta, skąd oni pochodzą. W Kongo (a konkretnie w Demokratycznej Republice Konga, czyli dawnym Zairze – red.) wciąż jest uwielbiany. Kiedy ostatnio był na lotnisku – przyleciał, bo ma pomagać przy projekcie budowy szkoły – odebrały go tysiące ludzi.
Bywasz czasem w Kongo?
Byłem raz jako bardzo małe dziecko. Nic nie pamiętam.
I potem już ani razu? Jakim cudem?
Jako dziecko sam przecież bym nie wyjechał, musiałbym jechać z całą rodziną, która też pracowała. Taki jeden bilet to około tysiąc euro, nas była piątka dzieci, do tego dwójka rodziców… Kiedy rodzina mogła się wybrać – nie mogłem ja, bo od 13. roku życia jestem poza domem. Ciężko było to pogodzić czasowo i finansowo. To moje marzenie, by tam wreszcie pojechać, zobaczyć, jakie są moje korzenie, skąd pochodzi mój kolor skóry.
A co, gdyby przyszło powołanie? Przyjąłbyś?
Dziś chyba bym przyjął. Ale – żeby być szczerym – niewiele nad tym myślałem.
Oczywiście mówimy o kongijskiej kadrze.
Do niemieckiej mogłoby być ciężko się dostać (śmiech).
Bardziej czujesz się Niemcem czy Kongijczykiem?
Fifty-fifty. Jeśli chodzi o czas, jestem Kongijczykiem. Nie miałbym problemu, gdybyś się spóźnił. W Niemczech nauczyłem się dyscypliny, podejścia, by ciągle przeć do przodu, by ciągle dawać z siebie maksa, chcieć więcej, więcej. Kiedy remisujesz – nie zadowalać się tym. Siedzi we mnie ta niemiecka mentalność, gdybyś grał ze mną na PlayStation raczej nie bawiłbyś się najlepiej (śmiech). Kolor skóry, krew, otwartość, miłość do rodziny, do muzyki – to mam z Afryki.
(Fot. FotoPyK)
Masz 26 lat – ani mało, ani dużo. Jesteś generalnie zadowolony ze swojej kariery? OK, uśmiechasz się na każdym kroku, jesteś szczęśliwym człowiekiem, ale kiedy spojrzymy na to, gdzie się wychowywałeś, jakie miałeś możliwości… Masz prawo być rozczarowany.
Rozczarowany to złe słowo. Zbyt dużo mam fajnych wspomnień, zbyt dużo dobrych doświadczeń, bym mógł tak powiedzieć. To wszystko pozwoliło mi stać się lepszym człowiekiem. Są rzeczy ważniejsze niż kariera i to, ile masz na koncie. Dlatego nie mogę mówić, że jestem rozczarowany. Wolę skupić się na grze w Arce niż siedzieć i myśleć, dlaczego nie jestem tam, gdzie Alaba.
A dlaczego nie jesteś?
Jest wiele odpowiedzi. Wiesz jak powiedziałbym, gdybyś spytał mnie trzy lata temu?
Nie mam pojęcia.
Że miałem pecha, że w Bayernie jest tylu piłkarzy na mojej pozycji. Dobrym przykładem jest to, jak przebił się Thomas Müller. Skrzydłowi z pierwszego zespołu wypadli z gry, Luis van Gaal potrzebował akurat kogoś na prawą pomoc, spojrzał w kierunku rezerw, pomyślał “o, Thomas, przecież idzie ci bardzo dobrze, pasujesz do mojego ustawienia…”. Thomas wszedł do pierwszej drużyny, zaprezentował się kapitalnie, powiedzieli “OK, niech zostanie”. Kariera nabrała rozpędu. Ja o coś takiego miałem ciężej, moja pozycja była bardzo obstawiona. Yannick Kakoko? Bez szans. Jest Ballack, jest Ze Roberto, nie potrzebują cię.
Teraz co odpowiesz?
Że problemem byłem ja. Żałuję, że nie pracowałem dużo, dużo więcej. Że nie zostawałem po treningach, że gdy wracałem do domu nie znałem takiego słowa jak dyscyplina, że nie odwiedzałem siłowni. Że zamiast jako 18-latek szlajać się po dyskotekach, nie zostawałem w domu i nie odpoczywałem, a na drugi dzień nie przychodziłem świeży na trening.
Nie było problemu, by wyjść na imprezę?
Żadnego. Byłeś wolny. Od ciebie zależało, jakie masz priorytety. A to taki wiek, że pojawiają się wyjścia do klubu, alkohol, dziewczyny, samochody. To jest Bayern. Największy klub w Niemczech. Marzenie każdego dziecka. To nie ma znaczenia, czy jesteś w pierwszym zespole czy tylko w juniorach – czujesz się kimś lepszym. Kiedy masz 16 lat myślisz, że przejście Yannicka Kakoko z FC Metz do Bayernu to duży transfer, myślisz o mistrzostwach Niemiec, bramkach, wywiadach do telewizji. Nosiłem głowę wysoko. Za wysoko.
Za szybko poczułeś się panem piłkarzem?
Tak. W ogóle nie dopuszczałem do siebie, że coś może nie pójść nie po mojej myśli. “Jestem w Bayernie, więc na pewno będę profi. Minimum druga Bundesliga” – myślałem. To są malutkie detale. Ale w ogólnym rozrachunku te detale w piłce na takim poziomie – i przede wszystkim w tym wieku – mają ogromne znaczenie. Dopiero po latach zastanawiasz się, dlaczego wtedy tego nie byłeś w stanie albo nie chciałeś zrozumieć. Taki Toni Kroos nigdy nie był na dyskotece, nigdy nie wyszedł nigdzie z kolegami z drużyny. Więcej pracy nad sobą, więcej wyrzeczeń, więcej cierpliwości. O, cierpliwość, jej też mi mega brakowało. Kiedy zostałem posadzony na ławce, to była katastrofa. Od razu byłem – jak wy to w Polsce mówicie – wkurwiony. Kompletnie nie rozumiałem sytuacji, kiedy zostałem posadzony na ławce. Ja? Yannick Kakoko? Najlepszy piłkarz na swojej pozycji? Wtedy traktowałem to jako obrazę, a teraz widzę, że to mogło być spowodowane taktycznymi względami. Gramy z drużyną X, trzeba dołożyć defensywnego pomocnika, więc ja nie mogę grać. To normalne w piłce. Trochę mi to zaszkodziło, miałem wiele problemów z trenerami przez takie nastawienie. Dziś zostawałbym w domu, uczyłbym się, chodził dodatkowo na siłownie, myślał o tym, co poprawić. Poświęcił się piłce i był bardziej cierpliwy. Ale dziś już drugi raz tego nie przeżyję.
Nikt w was tam nie zaszczepiał dobrej mentalności, nie pokazywał dobrych wzorców?
Pokazywał. Ale koniec końców to ty podejmowałeś decyzję. Nikt nie stał nad tobą i nie sprawdzał, czy zostałeś w domu, czy poszedłeś na miasto. Chodzisz do szkoły z rówieśnikami, niektórzy to sportowcy, ale większość jednak nie. Wiesz, jak to jest. Siedzisz przed PlayStation, masz cały wolny wieczór, dostajesz telefon:
– Yannick, idziesz na miasto?
Ty wtedy podejmujesz wybór. Tak, wiesz, że na pewne rzeczy trzeba uważać, musisz być wcześnie w domu, nie powinieneś przychodzić pijany, Ale automatycznie twoja głowa i tak skupia się na czymś innym niż piłka. Oni mogą się bawić, bo nie mają tylu obowiązków, co ty. A ty chcesz być jak oni. Wracając, to, że nie było żadnego wakatu w pierwszym zespole też ma jakieś znaczenie, ale na liście powodów zajmuje miejsce na końcu stawki.
Co jest fajne – mówisz, że problemem byłeś ty. Piłkarze często wolą rzeczy w stylu “a, bo trener mnie nie lubił” czy “bo nie miałem szczęścia”.
I ja też tak bym pewnie mówił parę lat temu. Że trener mnie nie lubił, że przez niego to wszystko. Najważniejsze, co masz w głowie. Dyscyplina, ambicja, inteligencja, zdolność podejmowania dobrych wyborów. Czy szybciej biegasz, czy masz dobrą technikę – to schodzi na drugi plan. Myślisz, że byłem gorszy technicznie niż Thomas Müller?
Słaby przykład wybrałeś, ciężko być gorszym technicznie niż Thomas Müller.
Ty to powiedziałeś (śmiech). W ogóle nie czułem się gorszy niż reszta. Graliśmy w jednej drużynie, każdy był na swojej pozycji jednym z najlepszych w Niemczech, razem zdobyliśmy mistrzostwo U-17. Z jednej strony to nie jest wielkie zaskoczenie, kiedy ktoś taki jak Müller czy Alaba wskakują do pierwszego zespołu, gdy widzisz, jak pracują na co dzień, jak każdego dnia robią krok do przodu. Z drugiej strony nikt nie widzi tej masy chłopaków, która też grała na podobnym poziomie, a dziś nikt o nich nie słyszy. Piłka nie daje gwarancji.
Miałeś piłkarzy, którzy grali na waszym poziomie, a dziś już nie zajmują się piłką?
Tak, nawet mój dobry kolega gra dzisiaj w szóstej lidze, jeśli w ogóle jeszcze gra. Lewy obrońca, miał minimum tyle talentu co Alaba, a może nawet więcej. Zerwał więzadła krzyżowe, już się nie podniósł. Najlepszy na swojej pozycji. Van Gaal potrzebował wtedy lewego obrońcy i gdyby nie uraz, to na pewno by poszedł do pierwszego zespołu. Na jego miejsce wskoczył David Alaba, pokazał się z dobrej strony i już został. Dlatego nie ma sensu obrażać się na to, że jestem w Ekstraklasie. Niektórzy już nie grają w piłkę lub robią to amatorsko.
Kto piłkarsko imponował ci z twoich kolegów najbardziej?
Toni Kroos. Niewiarygodny gość. To co on umiał w wieku 16 lat… Wiedział wszystko. Wiedział, gdzie jest luka. Wiedział, gdzie są rywale. Wiedział, gdzie najlepiej podać piłkę. Kiedy trzeba zagrać na jeden kontakt i przyspieszyć – robił to. Wszystko przychodziło mu z niesamowitą łatwością. Czy Kroos jest szybki? Nie. Silny? Też nie. Pewnie taki jak ja. Ale głowa jest szybsza niż u reszty. Mocny charakter. Spokojny, lekko nieśmiały, ale skupiony na pracy i pewny swego. Taki typowy Niemiec. W zasadzie on się wyróżniał najbardziej. Reszta była na podobnym poziomie. W Bayernie już każdy wiedział wtedy “o, ten chłopak z Rostock zrobi karierę”.
Mnie najbardziej imponuje Thomas Müller. Jest luka – on tam od razu jest i pakuje piłkę do siatki w kompletnie niezrozumiały sposób. Ale niesamowite też jest to, że na tym poziomie uchował się człowiek, z którym aż chciałby się wyjść na piwo. Żadna maszyna, spoko gość.
W ogóle się nie zmienił. Bardzo otwarty, umiał przyjąć krytykę, ale zawsze musiał mieć ostatnie słowo, zawsze musiał mieć rację. Nie wygląda może zbyt elegancko idąc z piłką, ale jego antycypacja… Pod tym względem jest na pewno najlepszym piłkarzem na świecie. Czyta, gdzie pójdzie piłka po dośrodkowaniu, od kogo się odbije. Niewiarygodny instynkt.
Wtedy też to miał?
Tak. Wiele bramek tak zdobyliśmy. Mehmet Ekici, lewy obrońca, grał mi do środka pola, robiła się luka na prawej stronie, ja się odwracałem z piłką i… Thomas zawsze już biegł. Grałem piłkę, on z tego robił bramkę. Niesamowity gość. Gramy razem w jednej drużynie, a później on zostaje królem strzelców mundialu. Nie do wiary. Dzwonię do Mehmeta, który był w takim samym szoku:
– To jest ten Thomas Müller, z którym dwa lata temu graliśmy w jednej drużynie?!
Zobacz, że w Bayernie grał u każdego trenera. Co mi w nim najbardziej imponowało – ta niesamowita wola wygrywania. Zawsze musiał wygrywać, zawsze musiał mieć rację. Na treningu drużyna Thomasa nigdy nie przegrała. Naprawdę, nie mogę sobie przypomnieć momentu, kiedy Thomas schodził z treningu przegrany. Kiedy gierka kończyła się 1:1, nie pozwalał nikomu zejść z boiska. Musieliśmy grać, dopóki jego drużyna nie wygrała.
Coś zachwyciło cię w samej filozofii Bayernu?
Mentalność wygrywania. Opowiem ci to na przykładzie. Byłem tam jeszcze nowy, dopiero od dwóch-trzech miesięcy. To był chyba poniedziałek, w niedzielę nasza drużyna U-17 wygrała superprestiżowy mecz z TSV 1860 Monachium. Wszystko poszło idealnie, humory dobre, dla nas to było święto. Wracaliśmy z kolegami z rocznika ze szkoły, przechodziliśmy akurat przez Säbener Straße, czyli obok stadionu i siedziby klubu, gdzie swoje biura mieli wszyscy prezesi i dyrektorzy. Wolne po szkole, wygrane derby, my roześmiani od ucha do ucha, nagle słyszymy, jak ktoś z góry krzyczy. W oknie stał Werner Kern, jeden z trenerów.
– Hej, hej! Co wy robicie?! Z czego się cieszycie?!
My w szoku. Przecież wygraliśmy, wszystko jest OK, o co chodzi?!
– W weekend przegrała pierwsza drużyna – poinformował.
Nietaktem było śmianie się w tej sytuacji, nawet po zwycięstwie naszej drużyny. Wtedy zrozumiałem, co to znaczy być w Bayernie. Jak w jednej wielkiej rodzinie, która zawsze musi wygrywać.
Odszedłeś do Greuther Fürth i tam kompletnie się nie przebiłeś. Zderzenie z dorosłą piłką okazało się bolesne?
Tak mieliśmy zaplanowane, że najpierw gram w drugiej drużynie, trenuję z pierwszą, systematycznie moja rola się powiększa. Dobrze trenowałem, w drugiej drużynie strzeliłem jako środkowy pomocnik 15 bramek, a mimo to nie dostałem kontraktu. Zabrakło cierpliwości. Zamiast siedzieć i czekać wolałem iść do trzeciej Bundesligi, a to był błąd.
Jestem z Bayernu, muszę grać.
Dokładnie tak było. Dzisiaj powiedziałbym sobie “spokojnie, szansa w końcu przyjdzie”. Wtedy jednak mi tego zabrakło, doradcy też nie pomogli. W niższych ligach dawałem z siebie gaz, ale nie zrobiłem kroku wprzód, chociaż dopiero po odejściu z Bayernu nauczyłem się życia. Tam miałem totalny luksus. O nic nie musiałem się martwić. Dali mi mieszkanie, dali mi auto, dali mi buty adidasa, wszystko. Po Bayernie przyszedł szok. Trzymam w ręku rachunki i nie mam pojęcia, jak je zapłacić. Dostaję jakiś kwit podatkowy… co z tym zrobić? Musisz samemu iść po zakupy, samemu coś ugotować. Gdy cały czas wszystko dostajesz, takie rzeczy to dla ciebie szok.
Chcesz powiedzieć, że Bayern nie przygotowuje do życia?
W ogóle nie. I mówię to zupełnie szczerze. Codziennie dzwoniłem do mamy z dwudziestoma pytaniami, co i jak należy zrobić. Jak przelać za rachunki? Nie wiedziałem tego! Wszystko było wcześniej załatwiane za mnie.
Lepiej dla charakteru, kiedy wszystkiego jednak nie masz podanego na tacy, kiedy musisz sam coś wywalczyć.
Można więcej zrobić w tym zakresie. Cała akademia Bayernu jest totalnie profesjonalna. Współpraca ze szkołą, trenerzy, grupy. Ale przygotowanie do życia kuleje. To też nie wina Bayernu, bo takich rzeczy powinni uczyć w szkołach. W szkole uczą cię – nie wiem, jak w Polsce – rzeczy, które ci się kompletnie nie przydadzą. Nie wiesz, jak otworzyć konto bankowe, jak zapłacić rachunki, jeśli ktoś ci tego nie powie. A powinieneś mieć to na lekcji. Dla kogoś, kto od 13 roku życia jest poza domem takie rzeczy nie są łatwe.
(Fot. 400mm.pl)
Dlaczego opuściłeś Niemcy? Nie widziałeś już szansy, że się przebijesz?
Tak. Nie czułem, że to byłoby zbyt realne. Potrzebowałem nowego otoczenia, nowego rozdania. Byłem po artroskopii, musiałem odbudować się fizycznie i psychicznie. To był najtrudniejszy czas mojego życia. Wtedy musiałem zdecydować: gram pół-amatorsko, dochodzę do siebie i szukam sobie jakiejś pracy, żeby zapewnić sobie przyszłość, albo próbuję od nowa. Spróbowałem. Potrzebowałem nowej szansy, nowej motywacji, nowych ludzi. Przyszła oferta z drugiej ligi szwajcarskiej. OK, w sumie dlaczego nie?
Myślisz o tym, żeby wrócić do Niemiec, stawiasz sobie to za cel?
W ogóle o tym nie myślę. Zmieniłem trochę swoje podejście, jestem bardziej cierpliwy. Mój cel to powrót do zdrowia. Później – trenować z drużyną. Później – grać w pierwszym składzie. Krok po kroku. Schritt für Schritt. W każdym wywiadzie to powtarzam. Na takich rzeczach się skupiam, nie na wielkich marzeniach, planach. W futbolu nigdy nie wiesz, co się wydarzy.
Do Polski co cię przekonało?
Wizja pana Stawowego. Na początku nie chciałem tu przyjeżdżać. Miałem uprzedzenia, nie czułem tego. Gdzie ja tutaj? Czarny w Polsce? Tu, gdzie rasiści? Ludzie zamknięci w sobie? Bzdura. Spotkałem masę otwartych, inteligentnych ludzi. Dziś jestem mega szczęśliwy, że zrobiłem ten krok. Szczerze mówiąc myślałem, że jestem tu tylko czasowo, że to tylko przystanek, ale przekonałem się, że jednak warto tu zostać na dłużej. Zobaczyłem, jacy są tu ludzie, jacy są dla mnie jako czarnoskórego. Nie wszyscy, ale generalnie czuję się tu bardzo dobrze.
Miałeś jakieś incydenty związane z twoim kolorem skóry?
Zdarzają się. Tu w Gdyni rzadko, głównie w Legnicy. Kiedyś robiłem zakupy z moją dziewczyną, która jest białą Niemką. Jakiś gość podszedł do nas, spojrzał na mnie od dołu do góry, potem na moją dziewczynę i zapytał się już na mnie nie patrząc ani przez sekundę:
– Dlaczego ty jesteś z tym czarnym?
Ona nie zrozumiała, ale ja już tak. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie przeżyłem. To był pierwszy moment w moim życiu, kiedy byłem tak agresywny, jak wtedy. Jak można być tak powierzchownym? Nigdy tego nie zrozumiem. Innym razem ktoś do mnie podchodzi i pyta:
– Dlaczego jesteś czarny?
Powaga! Yyy… No co mam powiedzieć? Roześmiałem się i zapytałem:
– A ty dlaczego jesteś biały?
Gość chyba zrozumiał, co palnął, bo zrobił się cały czerwony. Okrzyki z trybun też się zdarzały. Ale w Gdyni te sytuacje są rzadsze. Nie chcę przykładać zbyt dużej wagi do rasizmu, skupiam się na pozytywach. Na przykład w Gdyni zszokowało mnie to, jak związani z klubem są kibice, jak wspierają. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem, że tylu ludzi przychodzi, by mnie oglądać. Ludzie w klubie, w restauracjach, w galeriach – wszyscy są z Arką, czuć to, tę pozytywną energię.
W tym, że się tu czujesz tak dobrze, na pewno nie przeszkodziła ci znajomość języka. Wiesz, że jesteś w naszej lidze ewenementem?
Dlaczego?
Piłkarze ze Słowacji, Czech czy Ukrainy uczą się polskiego szybko, bo te języki są w miarę podobne. Ci z kierunków niemieckojęzycznych albo Hiszpanii czy Brazylii – kompletnie nie. Ty jesteś tu dwa lata, a już mówisz świetnie.
Ale jeszcze brakuje mi wielu słów, dobrze, że możemy rozmawiać po niemiecku, bo po polsku nie czuję się jeszcze pewnie w dłuższych rozmowach. Kiedy spędzasz każdy dzień z 22-oma gośćmi, musisz się zintegrować. Ja potrzebuję komunikacji, śmiać się z drużyną, rozumieć, z czego są żarty. Na początku miałem z tym problem. Masz plamę na bluzie, ha ha ha. Nie wiedziałem, czy śmieją się ze mną czy ze mnie. Kiedy czuję, że należę do drużyny, kiedy rozumiem się z chłopakami, mogę lepiej funkcjonować na boisku. Kiedy idzie źle, możesz wyjaśnić, dlaczego jest źle. Dla mnie nie jest ważne skąd pochodzisz. Jeśli się chcesz nauczyć – nauczysz się każdego języka. Ciągle się uczę, ciągle powiększam słownictwo.
Co jest dla ciebie najtrudniejsze w nauce języka polskiego?
Gramatyka. Katastrofa! W Legnicy na początku trener Stawowy robił nam prostą gierkę, chodziło o to, by podać do kolegi obok. Były sztafety po kilku piłkarzy. Trener mówi:
– Dostaniesz piłkę od tego i tego, oddaj ją do Woźnego.
Kto to jest Woźnego?! Z Łobodzińskim to samo. Łobodziński – wiem. Ale Łobodzińskiego? Myślałem, że chodzi o jakiegoś innego piłkarza. Dopiero po półtorej godziny ogarnąłem, że tu jest jakaś zależność i że te nazwiska jakoś się odmieniają.
Miałeś tak, że nie wiedziałeś, co robić na treningach?
Co chwilę. Na początku to nawet nie próbowałem rozumieć, co trener mówi. Obserwowałem. Ci przede mną robią to i to. Aha, więc ja też tak muszę. Na dłuższą metę w piłce tak się nie da. Musisz wiedzieć, czego trener wymaga akurat od ciebie, jakie wskazówki ci daje. Kiedy się decydowałem przyjechać do Polski, od razu było dla mnie jasne, że muszę szybko opanować język, żeby się dobrze czuć w drużynie i żeby inni się czuli dobrze ze mną. Przez całe życie musiałem się integrować. To tylko kwestia chęci.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK