Słyszeliśmy już o tysiącach sposobów, jak dokuczyć kibicom przeciwnego klubu, ale fani Mainz w weekend przeszli samych siebie. Generalnie w ostatnich dniach na trybunach w Niemczech sporo się działo, zarówno w drodze na nie, jak i już w zasadzie przy bramkach wejściowych. Poza tym mijający weekend z Bundesligą pokazał nam, że niektórzy piłkarze nigdy się nie zmienią, a beniaminek z Lipska ma szansę, by sporo w tym sezonie namieszać.
Z Sinsheim, czyli miasta, gdzie na co dzień swoje mecze rozgrywa TSG Hoffenheim, jest do Moguncji jakieś 130 kilometrów. Można tę trasę pokonać drogą lądową, na przykład autem lub pociągiem, ale można też wybrać się w rejs statkiem. I właśnie na tę drugą opcję zdecydowali się kibice „Wieśniaków” w słoneczny, niedzielny poranek. Wsiadając na pokład spodziewać się mogli pewnie wszystkiego, ale na pewno nie tego, że… zostaną zaatakowani gównem. Tak, tak, dobrze widzicie – mijając Mannheim zostali obrzuceni wiadrami z fekaliami.
Przypadek? Feralny zbieg okoliczności? Zwykła koincydencja? Wątpliwe, bo w trakcie spotkania kibice gospodarzy na trybunach wywiesili następujący transparent.
„Gówniano wyszło”. No tak jakby.
***
Różne są teorie – jednych guzik obchodzi to, co robi piłkarz, gdy nie ma go na treningu. Może leżeć na kanapie i żreć chipsy, może ćwiczyć z młodszym bratem karate albo karmić właśnie żyrafy w pobliskim ZOO. Inni zaś lubią organizować życie swojego podwładnego w każdym calu – od obciążenia treningowego, przez sposób odżywiania, aż po długość snu. Generalnie jednak z roku na rok szala coraz mocniej przechyla się w tę drugą stronę – już teraz większość dąży do tego, by uchodzić za kompletnego profesjonalistę, a widząc jak szybko rozprzestrzenia się ten trend, można założyć, że z czasem coraz rzadziej będziemy słyszeli o piłkarzach-balangowiczach.
Są jednak i tacy, którzy nigdy się nie zmienią. Na przykład taki Max Kruse. W Wolfsburgu mieli już dość jego wybryków i przepędzili go na cztery wiatry. Gdy dostawał parę dni wolnego na skutek urazu, to zamiast wyleżeć się w domu i wypocząć, wolał skoczyć na partię pokera w Berlinie. A potem, wracając taksówką, zostawić kilkadziesiąt tysięcy euro w taryfie. Kruse miał też inne dziwne zboczenia – swego czasu wrzucił do sieci filmik, na którym się onanizuje. No generalnie dziwny typ. Ewidentnie jednak ze swoich błędów nie wyciąga żadnych lekcji, bo w ostatnich dniach znów skorzystał na tym, że kontuzja blokuje mu możliwość treningów. Tym razem zamiast doprowadzać się do ładu i składu odwiedził Czechy. Po co? A jakże – turniej w pokera!
***
RB Lipsk to temat rzeka i można by o nim opowiadać godzinami. Tak atrakcyjnego beniaminka, pod względem sportowym, kibicowskim i w ogóle całej otoczki, nie było w Bundeslidze od lat. W ubiegły weekend klub spod znaku dwóch byków tylko potwierdził, że nada lidze kolorytu. Fanatycy Borussii Dortmund, którzy udali się na wschód wspierać swoich zawodników, pierwszego szoku doznali przed wejściem na stadion. Generalnie znacie pewnie te obrazki z telewizji. Kibice gospodarzy i kibice gości siedzący ramię w ramię. Inne barwy, inny klub, inni idole, ale generalnie pełna sielanka. Nikt nikogo nie leje, wszyscy razem tankują browara, panuje pełna tolerancja. No więc w Lipsku postanowili zaburzyć ten naturalny rytm oraz harmonię. Oto bowiem spora część kibiców BVB, ta siedząca na sektorach przeznaczonych dla gospodarzy, musiała przed wejściem na stadion… zdjąć koszulki. Ponoć nie uszło płazem nawet kobietom.
Po raz drugi fani wicemistrza Niemiec wpadli w osłupienie oglądając to, co działo się na boisku. W tym, że RB wygrało oraz w sposobie jakim doprowadziło do tej sensacji nie ma jednak za grosz przypadku. Kluczem do zrozumienia dlaczego stało się tak, a nie inaczej jest jedna osoba – Ralph Hasenhuettl. Trener ultranowoczesny, trener odważny, trener w którego słowniku nie ma takich słów jak „problem”, „faworyt”, „nie da się”. Ci, którzy choćby kątem oka obserwowali jak jego Ingolstadt radziło sobie w poprzednim sezonie, powinni mieć też jasny obraz tego, jak grał będzie Lipsk.
I potwierdzenie skuteczności pressingu w drugiej linii – całkiem wysoko postawiony ten mur przeciwko Borussii… pic.twitter.com/BkMs41ZtgX
— Michał Zachodny (@mzachodny) 10 września 2016
Wszystko widać jak na dłoni – skrajnie wysoki pressing. Ostra jazda na całym boisku, agresja, determinacja, zaangażowanie, a do tego spore zaawansowanie taktyczne. Nie zdziwcie się, jak jeszcze niejedna poważna drużyna wyłoży się na tegorocznym beniaminku.
***
Dziwne zjawiska dotykają na starcie sezonu Bayer Leverkusen. Najpierw o „Aptekarzach” wypowiedział się szkoleniowiec Herthy, Pal Dardai. – Moim zdaniem będą mistrzem – stwierdził, po czym wszyscy popukali się w głowę i wrócili do swoich zajęć. Na inaugurację Bayer uległ w Moenchengladbach, natomiast udało mu się odkuć w ostatni weekend zwyciężając HSV. Jeszcze na kilkanaście minut przed końcem zawodnicy Rogera Schmidta przegrywali, ale wtedy na boisku pojawił się – uwaga, żeby nie połamać sobie języka – Joel Pohjanpalo. Kim jest Pohjanpalo, zapytacie i będzie to bardzo słuszne pytanie. Otóż jest to młody napastnik, który w ostatnich latach grał na zapleczu Bundesligi. Nikt go w pierwszej drużynie nie widział i tak skakał sobie z wypożyczenia na wypożyczenie – a to Aalen, a to Duesseldorf.
Tego lata Fin jednak pozostał w Leverkusen i aktualnie legitymuje się średnią… gola strzelanego mniej więcej co siedem minut. Ale nie, nie, to nie jest tak, że wszedł na kilka minut i walnął bramkę. Pohjanpalo w tym sezonie w roli dżokera skompletował łącznie pół godziny, aż czterokrotnie wpisując się na listę strzelców. 30 minut, cztery gole. Nieprawdopodobna statystyka.
Świetne nastroje w Bayerze zmąciła jednak kontuzja Karima Bellarabiego, który jest gwiazdą zespołu. Niemiec w starciu z HSV doznał kontuzji i może wypaść nawet na kilka miesięcy. Dla „Aptekarzy” to cios mniej więcej taki, jaki od Deontaya Wildera przyjął Artur Szpilka. Może być ciężko zerwać się od razu na równe nogi.
***
Aha, jeszcze dwie wzmianki ze sceny kibicowskiej – na meczu trzecioligowej Hansy Rostock pojawił się na trybunach taki oto sztandar.
O co chodzi? Cytując klasyka: „Też chciałbym to wiedzieć, Stefan”. Prawdopodobnie trafił się po prostu jakiś gamoń, który w ten sposób przypomniał o rocznicy zamachu na WTC.
Efektowną oprawę zaprezentowali natomiast przed meczem z Bayernem kibice Schalke. Koszt – 20 tysięcy euro.
No to jak już jesteśmy przy przygodach Jurka Kilera – „Mają rozmach, skurwysyny”.
***
Zdaje się, że choćby na jeden weekend wróciły demony, jakie destrukcyjnie działały na Hoffenheim jakieś dwa lata temu. Otóż w tamtych czasach ta drużyna grała absolutnie szalony futbol wychodząc z założenia, że celem nadrzędnym jest po prostu strzelenie bramki więcej od przeciwnika. Nieważne ile się straci – ważne ile się strzeli. Dzięki temu kibice „Wieśniaków” regularnie obserwowali totalne młócki, gdzie padały jakieś absurdalne wyniki.
W weekend Hoffe pokazało, że wciąż pamięta tamte czasy. Fakt faktem strzelić więcej od Mainz się nie udało, ale i tak widowisko było nie z tej ziemi. 1:0, 2:0, 3:0. Po pół godzinie gry goście dostawali już trójkę, a do przerwy było ledwo 1:4. Wszystko zmieniło się jednak po godzinie gry, gdy obrońca z Moguncji wyleciał z boiska z czerwoną kartką. Podopieczni Juliana Nagelsmanna rzucili się więc do odrabiania strat i w kwadrans doprowadzili do rezultatu 4:4. To się właśnie nazywa futbol na tak.
MARCIN BORZĘCKI