To jest losowanie dobre, bo trudno mówić o słabym, gdy losuje się pary półfinałowe Ligi Mistrzów. Ale nie możemy pozbyć się wrażenia, że mogło być lepiej, że w zanadrzu los miał dwa superhity: z jednej strony mógł nam urządzić pasjonujące derby Madrytu, z drugiej niezwykłą historię, jaką byłaby potyczka Pepa ze swoim przyszłym pracodawcą. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy przed sobą dwa szlagiery, które przykują do telewizorów cały piłkarski świat.
***
Bardzo niezręczne byłoby mówienie, że Bayern jest faworytem z Atletico. Teoretycznie góruje nad Rojiblancos, finansowo, pod względem nazwisk posiadanych w składzie, ale kto wie czy Simeone nie wypije lampki szampana za udane losowanie.
Dlaczego udane?
Dlatego, że jak w przypadku Barcy, znowu trafia się zespół, który bazuje przede wszystkim na znakomitej ofensywie, ale który ma bardzo wiele problemów w obronie. Kto jak kto, ale Cholo wie jak neutralizować ofensywny arsenał z górnej póki, bo Barca jest w tym aspekcie jeszcze lepsza, a padła w spektakularny sposób.
Prawda jest taka: Atletico z Bayernem będzie mogło grać swoją piłkę. Atletico z Bayernem na pewno stworzy sobie okazje, bo Bayern to nie jest defensywny monolit, który trudno napocząć, ale raczej nawałnica, która umie przykryć rywala siłą ognia. Ale nie takie siły ognia Cholo neutralizował do niemal zera.
Znakomity test czeka też Lewego, który zmierzy się z nieustępliwą bandą obrońców. Bardzo możliwe, że z tak doskonale zorganizowaną defensywą jeszcze się nie mierzył. Trzeba mieć nadzieję, że batalia będzie fair, że go tam nie zamęczą, nie rozjadą fizycznie, bo jest nam potrzebny zdrowy, a nie skopany Robert. Jeśli jednak się przedrze, zdobędzie jeszcze więcej pewności siebie, dopisując zarazem kolejny niezwykle istotny rozdział do swojej kariery.
Co ciekawe, to pierwsze starcie Atletico z Bayernem od 1974, kiedy obie drużyny spotkały się w finale Pucharu Europy.
***
Rok temu przed losowaniem półfinałów hitem był taki oto mem: bar, wieczór. Barca, Bayern i Real jako faceci zalecający się do Juve, bynajmniej nie przedstawionego jako Starej Damy, ale fajnej laski. Wymowa oczywista: każdy chciał trafić na Juventus, którego dawno na tak dalekim etapie Champions League nie widziano i który wydawał się najsłabszy w towarzystwie.
Randkę w Turynie wygrał Real. Jak skończyło się potem, co wyprawiał Morata – wszyscy wiemy.
Teraz historia się powtarza. To Man City jest postrzegane jako najsłabsze w doborowym towarzystwie. Bez doświadczenia na tym etapie, z drużyną oczywiście silną, bo nie dochodzi się do półfinału Ligi Mistrzów frajerami, ale jednak miewano tam lepsze lata – wystarczy spojrzeć którą pozycję zajmują “The Citizens” w Premier League.
Real musi posłuchać każdego przegrywającego mecz ligowca z Ekstraklasy: musi wyciągnąć wnioski. Nie popełnić zeszłorocznych błędów. Pellegrini chce zakończyć sezon na wysokiej nocie, to Real musi, a Man City tylko może – ten sukces i tak jest dla nich największym w Europie od niepamiętnych czasów, bo aż od zwycięstwa z Górnikiem w Pucharze Zdobywców Pucharów. Prehistoria.
Nie zdziwimy się, jeśli Pellegrini podczas drugiego półfinału ubierze się w szalik Bayernu przed telewizorem, by w razie czego spotkać się z Pepem w finale. I nastukać mu na San Siro.
Tak czy inaczej jest na co czekać. Starcie tych ekip potrafiło wyglądać na przykład tak:
***
W Lidze Europy znowu kto chce ten uwierzy w podgrzewane kulki i spisek celem finału, który elektryzowałby wszystkich: Liverpool – Sevilla. Uniknięto takiej pary, LFC zagra z Villarrealem, a Sevilla z Szachtarem.