Przeciętnemu człowiekowi Majorka kojarzy się przede wszystkim z wymarzonym miejscem do spędzenia wakacji. Wysokie temperatury, błękit Morza Śródziemnego i znane pod każdą szerokością geograficzną nocne kluby, które rokrocznie przyciągają tabuny turystów. Dla gościa, który choć w małym stopniu interesuje się futbolem, ta spora rozmiarami wyspa przywoływać może także wspomnienie grającego tam klubu – miejscowego RCD. Żaden znowu zasłużony zespół, ot jeden z wielu, które przez lata występowały w Primera Division. Dziś „Los Bermellones” to heroicznie broniąca się przed spadkiem z drugiej ligi ekipa. Kibice mogą jednak dostrzec światełko w tunelu. Klubem zainteresowali się znani na całym świecie sportowcy i biznesmeni, a ich zamiary są zdecydowanie ambitne. W ciągu trzech lat Real Club Deportivo ma wrócić do elity, a w kolejnych sezonach stopniowo piąć się w górę.
Około 20 milionów €. Mniej więcej za tyle klub kupili Robert Sarver, właściciel grającego w NBA Phoenix Suns, Andy Kohlberg, czyli wiceprezes klubu oraz Steve Nash, legendarny kanadyjski koszykarz. Trójka dżentelmenów tym samym dopięła swego i wreszcie wkroczyła w świat futbolu. A prób, trzeba przyznać, było sporo. Zaczęło się od tego, że dysponujący ogromnym kapitałem Sarver postawił sobie za punkt honoru odrestaurowanie szkockiego Rangers F.C.. Amerykanin z opiewającą na ponad 20 milionów funtów sumą zaproponował wykupienie pakietu większościowego w klubie. Szybko jednak zderzył się ze ścianą.
– W Glasgow dano mi do zrozumienia, że drużyna obiera inną ścieżkę rozwoju. Jestem rozczarowany, poprawiłem swoją pierwszą ofertę o kilka milionów i przedstawiłem długofalowy plan odbudowy klubu. Wszystko było dokładnie przemyślane i skonsultowane, chciałem podnosić poziom Rangersów krok po kroku – skomentował sprawę.
Robert Sarver. Jeden z trzech inwestorów, właściciel Phoenix Suns
By do transakcji doszło, propozycję Sarvera musiało zaakceptować co najmniej 75 procent akcjonariuszy dotychczas inwestujących w „The Gers”. Na walnym zgromadzeniu ustalono jednak, że za tym kierunkiem zmian nie przemawia nawet połowa z nich. Milioner jednak się nie poddawał i na cel obrał sobie hiszpańskie Levante. Z miejsca zobowiązał się do spłaty zadłużenia w wysokości 30 milionów € i przeznaczania takiej samej sumy na letnie wzmocnienia drużyny. Drużyna z Walencji była wtedy w wielkich opałach finansowych i wydawało się, że przybysz zza wielkiej wody wybrał idealny moment oraz idealne miejsce by rozpocząć nowy rozdział w swojej biznesowej karierze.
– Jesteśmy w Walencji od pięciu dniu, spotkaliśmy się kilka razy z władzami klubu i wszystkimi osobami, które do tego interesu dokładają swoje prywatne pieniądze. Odbyliśmy wiele rozmów i mogę powiedzieć, że wszystko zmierza do szczęśliwego zakończenia.
Na nieszczęście Sarvera okazało się, że wśród 31 członków komisji, która miała zatwierdzić ewentualną sprzedaż klubu, raptem kilku godziło się na takie rozwiązanie. Reszta była zdania, że obcy inwestor może tylko zaszkodzić i bezpieczniejszą opcją będzie dźwignięcie się z kryzysu bez pomocy z zewnątrz.
W mediach mówiło się także o zainteresowaniu Getafe, ale ostatecznie trójka amerykańskich przyjaciół wylądowała na Majorce. Do trzech razy sztuka: po fiasku rozmów z Rangersami i Levante to właśnie na tej urokliwej wyspie mają oni spełniać swoje piłkarskie ambicje.
Piłkarscy fascynaci w drodze do odbudowy marki
Znacie ten numer? Sztuką byłoby nie, wszak to wakacyjny hit od ponad dwóch dekad. „Living is easy, life will be so crazy, I don’t wanna miss it no more…” – zachęca nas do przyjazdu na tę pięknie usytuowaną wyspę niemiecki zespół Loft, a my za nic nie możemy oprzeć się wrażeniu, że Sarver, Nash i Kohlberg swoje interesy ulokowali na Majorce nieprzypadkowo. No bo sami tylko spójrzcie. Czy może być lepiej?
OK, obecność dwóch gości, którzy siedzą od lat w biznesie i śpią na forsie pewnie w tym projekcie rozumiecie, ale skąd w tym wszystkim Nash? Otóż Steve to zagorzały fan piłki nożnej. Sam, zanim zieloną murawę zamienił na parkiet, aż do trzynastego roku życia biegał za futbolówką. Mimo, że przez lata królował na halach NBA, nie odmawiał sobie uprawiania swojej drugiej pasji. Bez najmniejszego problemu można go było spotkać na miejskich orlikach oraz podczas wszelkiej maści turniejów piłkarskich. Osobiście jest fanem londyńskiego Tottenhamu, a blisko przyjaźni się choćby z Thierrym Henrym.
Wspomniana trójka, zanim swoje pomysły na piłkę przeszczepiła na grunt europejski, pierwszych inwestycji dokonała w Ameryce. To właśnie tam zaczęli pakować spore pieniądze w kanadyjski Vancouver Whitecaps, który teraz gra już w Major League Soccer. Dziś na prostą będą chcieli wyprowadzić drużynę z Hiszpanii. Opracowany dokładnie plan zakłada powrót do Primera Division w ciągu trzech lat. Póki co, do końca tego sezonu, prezesem klubu pozostanie Niemiec Utz Claassen. Do zmiany póki co nie dojdzie także na stanowisku dyrektora sportowego, które obecnie piastuje Miguel Angel Nadal, wieloletni piłkarz Barcelony i Mallorki, a także wujek tenisisty Rafaela Nadala. Siostrzeniec zresztą w 2010 roku chciał pomóc w dźwignięciu klubu z kolan, ale do tego wątku jeszcze wrócimy. Miguela latem ma zastąpić człowiek, którego nazwisko otwiera na tym świecie tysiące drzwi – Alessandro Del Piero. Wybitny piłkarz, który kupony od kariery odcinał w Australii i Indiach. Włoch od wielu lat zna się prywatnie ze Stevem Nashem, co w znacznym stopniu pomogło w dogadaniu się w sprawie współpracy. Choć swoją rolę odegrało też pewnie wklepanie nazwy nowego miejsca zamieszkania w Google Grafika…
Tego pana po lewo na pewno poznajecie. A nazwisko tego po prawej bez problemu odgadniecie
Obok Alexa w klubie swoje miejsca ma znaleźć także dwóch wieloletnich przyjaciół Nasha – Steve McManaman oraz Maheta Molango. Pierwszego nie trzeba nikomu przedstawiać, zaś drugi to emerytowany piłkarz niższych angielskich lig, a obecnie specjalista w dziedzinie prawa piłki nożnej. Nowy kapitał zabezpieczony będzie więc od każdej strony – tak merytorycznej, jak i prawniczej i marketingowej.
Od Ligi Mistrzów do bankructwa
Mallorca latem obchodzić będzie swoje stulecie. Na tę chwilę priorytetem jest przede wszystkim utrzymanie się w Segunda Division. A jasnym jest, że nie będzie to łatwa batalia. Aktualnie „Els Barralets” zajmują w tabeli 18. pozycję i raptem o jeden punkt wyprzedzają Huescę, która znajduje się w strefie spadkowej. Choć poniedziałkowy przegląd prasy sportowej jest dla kibiców z Majorki przygnębiający to pewnie większość z nich wspomina dość niedalekie przecież czasy. A było na przykład tak…
Tamten sezon był zresztą nagrodą dla klubu za zajęcie trzeciego miejsca w rozgrywkach ligi hiszpańskiej. Skromne zwycięstwo z „Kanonieremi” było jednak niejedynym triumfem w kampanii Champions League 2001/2002. Hiszpanie ograli jeszcze na wyjeździe Schalke oraz u siebie Panathinaikos i ostatecznie tylko przez gorszy bilans bramkowy to nie oni, a Arsenal zajął drugie miejsce w grupie. RCD zostało więc strącone do Pucharu UEFA, gdzie po fatalnym dwumeczu zebrało od czeskiego Slovana Liberec tęgie lanie. Wtedy w klubie z wyspy w drużynie grali tacy zawodnicy jak Samuel Eto’o, który właśnie stamtąd trafił do Barcelony, Ariel Ibagaza, Güiza czy Albert Luque. Przełom wieków to był zresztą najlepszy okres w historii klubu. W 1998 Real Club Deportivo dotarł do finału Pucharu Hiszpanii (wygrał go w końcu w 2003), a rok później zagrał w Superpucharze Hiszpanii i w finale Pucharu Zdobywców Pucharów, gdzie uległ 1:2 rzymskiemu Lazio. Najwyższe miejsce zajęte w lidze? Trzecie: w ’99 i ’01. Goryczy spadku do Segunda Division na Majorce zaznali dopiero w 2013 roku. Gdzie więc to wszystko się spartoliło?
Jeszcze w 2008 roku klub pozytywnie wpisał się do księgi rekordów. Wygrywając 7:1 z Recreativo Huelva ustanowił największe zwycięstwo w swojej historii, a Daniel Güiza, który powrócił na Iberostar Estadio po czterech latach, zgarnął koronę króla strzelców zdobywając 27 bramek. Latem, oprócz sprzedaży napastnika do Fenerbahce za kwotę 14 milionów €, klub otrzymał kolejny potężny zastrzyk gotówki. Oto bowiem 96 procent akcji wykupił angielski milioner Paul Davidson, którego ta przyjemność kosztowała blisko 50 milionów funtów. Apetyty rozbudziły się więc do granic możliwości, ale kibice zostali brutalnie sprowadzeni na ziemię już jesienią. Wtedy to okazało się, że portfel Brytyjczyka nie jest tak opasły, na jaki mógł się wydawać przed kilkoma miesiącami i inwestor z północy wycofuje się z zabawy. Na początku 2009 roku Hiszpan Mateo Alemana postanowił przejąć klub i ratować go przed bankructwem, ale ta próba spaliła na panewce. W maju 2010 roku RCD ogłosiło plajtę z długiem wynoszącym pół bańki. Chcąc ratować Mallorkę przed całkowitym upadkiem, akcje klubu wykupił między innymi wspominany Nadal, ale UEFA była jednak bezlitosna i zabrała drużynie licencję gry w Lidze Europy (miejsce wywalczone za piąte miejsce w poprzednim sezonie).
Po lewej: koniec lat ’80, mały Rafa Nadal z ojcem; po prawej: Nadal-inwestor, rok 2010
Jeszcze w tym samym sezonie udało się wyszarpać czternastą pozycję w stawce i utrzymać w Primera Division, ale rozgrywki 2012/2013 zakończyły się już relegacją. Nikt oczywiście nie był na tyle głupi, by przy takich kłopotach finansowych snuć plany szybkiego powrotu do elity. Priorytetem było wyjście na prostą w dziale księgowości, a dopiero potem próba stworzenia jakichkolwiek fundamentów pod próbę awansu. 17. i 16. miejsce w tych dwóch dotychczas sezonach na zapleczu zajmowała Mallorca. Teraz jest 18., ale jeśli będzie trzeba to zostaną wykorzystane wszelkie możliwe środki by 100-lecie klubu nie odbywało się w klimacie pogrzebowej stypy. A o to by kolejne lata należały do obfitych ma już zadbać trójka dżentelmenów, która swoje walizki rozpakuje na Morzu Śródziemnym już latem. A wraz z nią kilku zasłużonych piłkarzy-przyjaciół.
– Do tego projektu podchodzimy bardzo poważnie. Chcemy spokojnie od podstaw zbudować finansowe i organizacyjne podstawy i pchnąć do przodu poziom sportowy – przekonuje Sarver. I nie da się mu nie wierzyć, pod każdym względem szykowany przez niego projekt wygląda na całkowicie poważny.
Czasy gdy na Majorkę przyjeżdżały czołowe drużyny, od Realu Madryt po Barcelonę, wciąż nie są tak odległe. Dziś klub martwi się raczej nie o to jak powstrzymać Ronaldo czy nie dać się skarcić Messiemu, ale szuka sposobu by wyrwać choćby jeden punkt ekipom pokroju Ponferradiny czy Elche. Choć tabela Segunda Division jest bardzo spłaszczona i otwierająca strefę spadkową Huesca do miejsc pozwalających w barażach walczyć o awans traci ledwie 12 punktów to na Iberostar Estadio nikt nie wyznacza sobie tak ambitnych celów. Tam kibice twardo stąpają po ziemi i skreślają dni do momentu gdy klub obejmą nowi inwestorzy. Z początkiem lipca, w momencie przełomowym, bo w stuletnią rocznicę urodzin, klub ma rozpocząć nowy rozdział. Rozdział, który za kilka lat znów będzie mógł podsumować rywalizacją z najlepszymi.
MARCIN BORZĘCKI