Reklama

Berlin doczeka się w końcu mocnej drużyny? Hertha zimuje na podium

redakcja

Autor:redakcja

10 stycznia 2016, 16:14 • 7 min czytania 0 komentarzy

Stolice największych europejskich krajów najczęściej mogą pochwalić się silną drużyną piłkarską, niektóre mają ich nawet więcej niż jedną, by wspomnieć chociaż Londyn i Madryt. Inaczej sytuacja wygląda w Niemczech – piłkarskie centrum umiejscowiono już zupełnie gdzie indziej, niż to dyplomatyczne, bo znajduje się w Monachium, siedzibie Bayernu – absolutnego suwerena. W cieniu jest Berlin, jego Hertha chowa się jednak nie tylko za plecami Bawarczyków – na długie lata straciła kontakt z wiekszością klubów Bundesligi. Ale to chyba zaczyna się powoli zmieniać, Stara Dama przerwę zimową spędza bowiem na podium.

Berlin doczeka się w końcu mocnej drużyny? Hertha zimuje na podium

Trzeba przyznać, że dla fanów ze stolicy, widok to rzadki. W przeciągu ostatnich sześciu sezonów, Herthę dwa razy wypraszano z elity, a gdy już degradacji udało się unikać, to nie była nawet średniakiem, raczej broniła się przed spadkiem. Naprawdę, mniej więcej od połowy 2009 roku trudno było nie popaść tu w pesymizm. Próbowano zrobić wiele, by podnieść klub z kolan, ale kolejni trenerzy i piłkarze odbijali się od stawianych im wyzwań.

Na przykład Otto Rehhagel, przez pobyt w Berlinie zrozumiał, że nie daje już sobie rady na ławce trenerskiej – przegrywając baraże z Fortuną Dusseldorf, podpisał spadek z ligi w rozgrywkach 11/12 i odszedł na emeryturę. Zastępujący go Jos Luhukay mocny był tylko na zapleczu, Herthę musiał zostawić, gdy ta notowała żałosne wyniki w Bundeslidze, zdobywając ledwie 0,95 punktu na mecz. Podziękowano mu rok temu, do dziś pozostaje bez pracy.

Piłkarze? W Berlinie potrafi zaciąć się każda strzelba. Na przykład Artur Wichniarek, król Arminii Bielefeld. Polak zamiast otworzyć worek z bramki wyciął w nim tylko małą dziurkę – w latach 2003-2006 wysypując trzy trafienia, a przy kolejnym podejściu w 2009 roku, okrągłe zero. W jego ślady poszedł Valentin Stocker, gwiazda FC Basel, po przeprowadzce do stolicy Niemiec zdobył tu symboliczne cztery gole, kiedy kończąc grę w Szwajcarii, miał ich na koncie 66. Z kolei Julian Schieber, na którego zdolności strzeleckie można było liczyć, od lutego ubiegłego roku wciąż się leczy – uszkodził chrząstkę stawową.

Widząc to wszystko, można było odnieść wrażenie, że Hertha jest po prostu klubem przeklętym. Że jeśli tu się pojawisz, twoja kariera stanie w miejscu, albo w ogóle się skończy. Że nie da się tu odnieść sukcesu, cokolwiek, ktokolwiek by nie zrobił, Berlin dalej będzie topił się w marazmie. Jak w ogóle kibice Starej Damy mogą patrzeć w oczy tym z Dortmundu, Monachium, czy Gelsenkirchen, skoro ich gablotę klubową wypełniają jedynie dwa mistrzostwa zdobyte jeszcze przed II Wojną Światową, do tego dwa Puchary Ligi?

Reklama

Ktoś mógł pomyśleć w stolicy – dopadnie nas przeznaczenie, które cudem oszukaliśmy w poprzednim wieku. Bo trzeba wiedzieć, Hertha nie przeżywała trudnych chwil tylko kilka lat temu. Oj, nie. Prawie cały XX wiek to okres wielkich cierpień.

Była to drużyna w czasach zimnej wojny formalnie żyjąca w RFNie – ale wszystko co jej dotyczyło na myśl przywodziło bardziej Berlin żyjący za murem, ten w NRD. Finanse, organizacja, możliwości. O rodzącym się przepychu w piłce mogła wiedzieć tylko z opowieści. Jeśli ktoś pyta, dlaczego w stolicy nie ma silnej drużyny, to odpowiedź brzmi właśnie tak: na długie lata Bóg zapomniał o istnieniu tego miasta. Willi Giesemann, zawodnik Bayernu, któremu Hertha proponowała śmieszne, według niego pieniądze, powiedział kiedyś: wiedziałem, że Berlin jest nieco na uboczu w stosunku do reszty kraju, ale nie miałem pojęcia, że jest wciąż w epoce kamienia łupanego.

Wyobraźcie sobie profesjonalny klub, trenujący na polu należącym do Armii Brytyjskiej, który jest wypraszany nawet z takiego miejsca kilka tygodni przed corocznym turniejem w polo, by nie niszczyć trawy dla koni. A takie upokorzenia znosiła właśnie Stara Dama, na początku lat 90.

Zresztą, czego oni nie przeżyli? Degradacja w związku z aferą korupcyjną, przegrany finał Pucharu Niemiec jako drużyna amatorów, przez lata tułaczka w niższych ligach, gdzie miecze trzeba było krzyżować z takimi tuzami jak Spandau i Tasmania 73. A i tak w ogóle mogli dziękować losowi, że dane jest im wciąż grać – ciągle istniała groźba, że zostaną wykluczeni przez związek piłkarski za zaległości finansowe.

Uratował ich cud. Kompania marketingowa, UFA, zdecydowała się pokryć deficyt budżetowy klubu, a potem zainwestować miliony marek, już na transfery. Do drużyny na sezon 96/97 ściągnięto między innymi Axela Kruse, którego 15 bramek wydatnie pomogło w awansie i Pala Dardaia, dziś można już powiedzieć, ikonę Herthy. UFA uratowała klub, tylko dzięki jej pomocy udało się wrócić wrócić do Bundesligi. Dziś kompanii w zespole nie ma, za to mogą ją kojarzyć kibice Wisły Kraków, z którą współpracuje.

Wracając do elity Hertha nie wyważyła drzwi z futryną – przez kolejne 13 lat tylko raz sezon skończyli na podium, dwa razy notując czwarte miejsce. Ale były czasy, w których w Berlinie istniała dobra drużyna z zawodnikami, jakich nie trzeba było się wstydzić. Choćby rozgrywki 04/05. Koszulkę Starej Damy zakładali Arne Friedrich, Josip Simunic, Pal Dardai (wciąż, po tylu latach!), Niko Kovac, Yildiray Basturk. Ale przede wszystkim, ten znakomity Marcelinho. Na boisku barwny jak jego kolejne fryzury, znakomity drybling, świetny strzał. I jak duża część piłkarskich czarodziejów – wariat. Nie mówił dobrze po niemiecku – chyba, że przychodził do klubu w niedzielę lub dzień po meczu, na lekkim rauszu. Wtedy, jeszcze pod wpływem alkoholu, potrafił coś powiedzieć. Imprezowicz, ale nikt mu tego nie miał za złe – wspominał po latach Artur Wichniarek, który dzielił z nim szatnię.

Reklama

I jakie ta ekipa potrafiła zanotować wyniki. 6:0 z Moenchegladbach, dwumecze z Schalke i Wolfsburgiem wygrywane odpowiednio 7:3 i 6:2. Jasne, brakowało im regularności, pierwsze trzy punkty zdobyli dopiero w siódmej kolejce, ale mieli w sobie ten pierwiastek magii, pozwalający wybić się z marazmu – w którym Hertha topiła się przez większą część w swojej historii.

Dziś po raz kolejny próbują wypłynąć na powierzchnię. Robią to spokojnie, bez nerwowych ruchów – czyli tak jak zalecają ratownicy, przegrywającym z wodą turystom.

Nakłady finansowe są małe. Ot, przeznaczono w sumie siedem milionów euro na Vladimira Daridę i Niklasa Starka, reszta piłkarzy przyszła za darmo. Taka jest filozofia klubu, wydać tyle ile się zarobiło, a Stara Dama nie notuje zbyt dużych wpływów – ostatnio najdroższy był Adrian Ramos, sprzedany za 10 baniek. W Berlinie nie ma takiego komfortu jak na przykład w Wolfsburgu, który nie dość, że sprzedaje za dużo większe pieniądze (Kevin De Bruyne kosztował City blisko osiem razy więcej niż Ramos Borussię), to jeszcze stoi za nim potężny sponsor. Tym bardziej, pozycja Herthy w tabeli musi budzić szacunek – możni tej ligi muszą oglądać jej plecy.

Po tak krętej drodze, dziś fani Starej Damy mogą się cieszyć, że ich zespół znów się liczy. A wszystko zamyka się zgrabną klamrą: okazuje się, że by postawić zespół na nogi, nie trzeba było wymyślać kwadratowych jaj, ale po prostu sięgnąć po jedną z osób, związaną z Herthą przez wiele lat. Pal Dardai, grający w jej barwach 16 sezonów, pracuje w Berlinie od rundy wiosennej poprzedniego sezonu i wiedział jak trafić do zastanej grupy ludzi; odpuścił żelazną dyscyplinę w szatni, pozwolił piłkarzom słuchać muzyki, już nie muszą stawiać się o jednej godzinie na śniadanie jak w wojsku. Dyscyplina ma być tam, gdzie jest najbardziej potrzebna – na boisku. Hertha gra to, na co pozwalają jej obecne kadry i budżet – rzetelnie z tyłu, bez fajerwerków, ale skutecznie z przodu. Bo jak inaczej miałby ustawiać zespół były defensywny pomocnik?

Zespół budowany skromnie, ale mądrze. Próżno szukać gwiazd, czy nazwisk które znają kibice pod każdą szerokością geograficzną – najbardziej kojarzony zdaje się być Salomon Kalou, który mimo iż w paszporcie przy rubryce wiek ma trójkę z przodu, to jest jednym z liderów drużyny. Poza nim, kluczowi piłkarze Herthy, nie będą znani niedzielnym kibicom: Vladimir Darida odpowiada za rozegranie w środku pola, grający wszystko od deski do deski Fabian Lustenberger (kapitan zespołu) trzyma w ryzach obronę.

I robi to dobrze – Hertha nie strzela wielu goli, natomiast jeszcze mniej traci (w tak ofensywnej lidze, ledwie 18 bramek) – lepszą obronę ma tylko Bayern, ale wielkim to zaskoczeniem nie jest. Co z pewnością cieszy kibiców, Stadion Olimpijski to twierdza, zdarzyła się tylko jedna zawstydzająca wpadka z Borussią Monchengladbach, którą nadal chyba bolą popisy Marcelinho i spółki. Nie zdarzają się kompromitujące serie porażek, z Berlinem wszyscy zaczynają się liczyć. Jednym słowem: jest dobrze.

Wtedy, gdy w 1997 roku Hertha wracała do elity, Uli Hoeness mówił, że w Wolfsburgu i właśnie Berlinie widzi jedyne zagrożenia dla supremacji Bayernu. Z Wilkami się nie pomylił, natomiast przewidując przyszłość Starej Damy przestrzelił kompletnie. Po 19 latach, klub chyba zabrał się za wypełnienie tej przepowiedni choć częściowo – pierwszy krok za nimi, nie są już chłopcem do bicia. Drugi chcą zrobić szybciej i zagrać w pucharach, po rundzie jesiennej mogą mieć na to poważne nadzieje. Apetyt rośnie w miarę jedzenia , a działacze klubu muszą pamiętać o jednym – kibice Herthy przez te wszystkie lata zdążyli mocno zgłodnieć.

Paweł Paczul

Najnowsze

Niemcy

Niemcy

Uczestnik Ligi Mistrzów osłabiony. Reprezentant Niemiec nabawił się kontuzji

Bartosz Lodko
0
Uczestnik Ligi Mistrzów osłabiony. Reprezentant Niemiec nabawił się kontuzji
Anglia

Brat sławnego brata na radarze Borussii. “Klub utrzymuje kontakt z rodziną”

Antoni Figlewicz
5
Brat sławnego brata na radarze Borussii. “Klub utrzymuje kontakt z rodziną”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...