Wyspy Zielonego Przylądka stały się drugim najmniejszym krajem w historii, który zakwalifikował się do mistrzostw świata – dzięki zwycięstwu nad Eswatini. FourFourTwo poleciało na wyspiarski kraj, aby zobaczyć to na własne oczy i dowiedzieć się, jak zapisali się na kartach historii.
![Wyspy Zielonego Przylądka: niemożliwe stało się faktem [FourFourTwo]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/11/imago_sp_0120_20400014_1057972122-1-scaled.jpg)
W tunelu prowadzącym z Estadio Nacional w Praia Dailon Livramento siedzi na betonowej podłodze, oparty plecami o ścianę i przewijający coś w telefonie. Ma flagę zawiązaną ciasno wokół głowy niczym bandanę oraz bandaż owinięty wokół nogi. Fizycznie wyczerpany, ale oczy nadal ma pełne blasku. Wyspy Zielonego Przylądka właśnie po raz pierwszy w historii awansowały na mundial.
Niemożliwe stało się faktem. Wyspy Zielonego Przylądka jadą na mundial!
Domowe zwycięstwo 3:0 nad Eswatini w decydującym, ostatnim meczu kwalifikacyjnym przypieczętowało historyczny udział Tubaroes Azuis (Niebieskich Rekinów) w turnieju, a na dziewięciu zamieszkanych wyspach archipelagu wybuchła euforia. Atlantyckie wyspy – położone u wybrzeży Afryki Zachodniej, zamieszkane przez nieco ponad pół miliona osób – stały się drugim najmniejszym państwem w dziejach, po Islandii, które zakwalifikowało się do mistrzostw świata.
Było to zwieńczenie kampanii opartej na pracy zespołowej, defensywnej solidności i kadrze, która w naturalny sposób połączyła zawodników wychowanych w kraju z talentami pochodzącymi z globalnej diaspory zielonoprzylądkowej.
Livramento to jeden z takich talentów. Urodzony w Rotterdamie, obecnie wypożyczony do portugalskiego Casa Pia z włoskiego Hellasu Werona, zadebiutował w reprezentacji dopiero w marcu 2024 roku, lecz szybko stał się wszechstronną „dziewiątką”, potrafiącą trafić do siatki, gdy stawka jest najwyższa. W eliminacjach MŚ strzelił dublet dający zwycięstwo na wyjeździe z Angolą oraz jedynego gola w kluczowym starciu z Kamerunem we wrześniu.

Dailon Livramento od tego sezonu gra na wypożyczeniu w portugalskiej Casa Pia
Przeciwko Eswatini, gdy Wyspy wiedziały, że zwycięstwo da im awans, a wynik po nerwowej pierwszej połowie pozostawał bezbramkowy, to właśnie Livramento strzelił gola w 48. minucie. Jego cieszynka była czystą radością – skok w trybuny i w ramiona kibiców, którzy już go uwielbiają.
W tunelu, gdy hałas monumentalnej fety po meczu zaczyna cichnąć, dziennikarz FFT siada obok niego. – To niesamowite uczucie – mówi powoli, jakby wciąż próbował uwierzyć, że ostatnie godziny naprawdę się wydarzyły. – Nie wiem, jak to opisać, poza stwierdzeniem, że to wszystko, czego kiedykolwiek chciałem jako piłkarz. Moje jedno, największe marzenie. I spełniło się w wieku 24 lat. To szaleństwo.
Choć Livramento urodził się w Holandii, swoje powołanie odnalazł na Wyspach Zielonego Przylądka. Jego ojciec, który opuścił archipelag 40 lat temu, był dziś na wypełnionym po brzegi, 15-tysięcznym stadionie narodowym. – To wszystko jest dla nich – mówi Livramento o swojej rodzinie. – Dorastali tutaj, pojechali do Europy, żeby dać swoim dzieciom lepsze życie, a ja mogę im się za to odwdzięczyć w taki sposób…
Zatrzymuje się, by zebrać myśli. Jest wzruszony. Dwie godziny wcześniej był bezwzględnie skuteczny. Jego gol przełamał napięcie, które ogarnęło stadion, przewyższając bramkę zdobytą we wrześniu przeciwko Andre Onanie. – Może tamten gol z Kamerunem też był ważny, ale ten jest zdecydowanie ważniejszy – mówi.
Na trybunach był nie tylko ojciec. Jego brat Jerr, członek holenderskiej grupy hiphopowej Broederliefde (Braterska Miłość), również oglądał mecz, tak samo jak pozostali członkowie zespołu pochodzenia zielonoprzylądkowego – Edson Cesar i Emerson „Emms” Akachar.
Później poprowadzą wspólne świętowanie na innym stadionie w Praia, a Dailon dołączy do nich przy mikrofonie. – Wszyscy są tacy szczęśliwi, a ja jestem szczęśliwy jako brat, szczęśliwy jako Zielonoprzylądkowiec” – mówi Jerr dla FFT. – Kiedy zobaczyłem gola Dailona i emocje eksplodujące w tłumie, zamarłem. To była czysta radość.
– Widziałem, jak Dailon strzela przeciwko Napoli [dla Hellasu] i to już było szalone. Ale gol dla swojego kraju, radość własnych ludzi – to nieporównywalne. Jesteśmy dziećmi imigrantów pierwszego pokolenia i móc coś oddać z powrotem znaczy naprawdę wiele. Dla tak małej społeczności jak nasza wywołać tak duży wpływ – to powód do dumy.
Z Woodford na mistrzostwa świata
Wcześniej tego dnia Praia obudziła się w stanie nerwowego oczekiwania. W poranek najważniejszego meczu w historii Wysp Zielonego Przylądka ulice stolicy tonęły w barwach narodowych – niebieskim, białym i czerwonym. Samochody przystrojone flagami trąbiły, przejeżdżając obok pastelowych budynków miasta, a klaksony odbijały się echem od murów.
Podobnie jak przy kluczowym meczu z Kamerunem, rozstawionym z numerem jeden w grupie, rząd Zielonego Przylądka ogłosił popołudnie dniem wolnym od pracy – tak, aby wszyscy mieszkańcy wysp mogli wspólnie przeżywać rozpoczęcie meczu o 15:00.
W Bar Tubarao Azul – ulubionym miejscu kibiców, oddzielonym od Oceanu Atlantyckiego zaledwie kilkoma ulicami – już przed południem stoły zaczęły wypełniać się piwem. Dziś lokalny trunek Strela spełnia podwójną rolę – najpierw uspokaja nerwy, później służy do wznoszenia toastu za historyczny sukces Wysp Zielonego Przylądka. Bar znajduje się zaledwie kilka metrów od hotelu reprezentacji, a jego fasadę zdobią niebieskie, białe i czerwone barwy.
– To spełnienie marzeń, że w ogóle jesteśmy w takiej sytuacji – mówi Odair, miejscowy kibic z flagą przewieszoną przez ramiona jak peleryna. – To ekscytujący moment dla całego kraju. Jesteśmy bardzo dumni – taka dobra energia jest ważna dla wszystkich.
Siedziba Zielonoprzylądkowej Federacji Piłkarskiej (FCF) znajduje się niedaleko – krótki, ale męczący 10-minutowy spacer w upale – w pobliżu Estadio da Varzea, gdzie w 1975 roku świętowano niepodległość kraju od Portugalii. Pół wieku później nawet prezydent przyznał, że dzisiejszy dzień to najważniejsza chwila od tamtego wydarzenia.
W biurach FCF panuje gorączkowa atmosfera. Na zewnątrz, gdzie palące południowe słońce odbija się od bielonych ścian, ludzie zbierają się, by zdobyć ostatnie bilety i przygotować się na imprezę zwycięstwa, której – jak mają nadzieję – nie trzeba będzie odwoływać. Wielu nosi repliki koszulek reprezentacji Wysp Zielonego Przylądka z napisem „No Stress” na plecach – wyspiarskim mottem wpisanym w tożsamość narodową, choć trudnym do pogodzenia z wagą dzisiejszego meczu.

Koszulki piłkarskie cieszą się popularnością na straganach na Wyspach Zielonego Przylądka
Wagi chwili nie ignoruje Rui Costa, dyrektor techniczny FCF i imiennik słynnego portugalskiego rozgrywającego. Jego gabinet daje nieoczekiwany wgląd w jego osobistą drogę. W przeszklonej gablocie stoją certyfikaty z czasów pracy w angielskich niższych ligach – w Basildon United, Walthamstow, Redbridge i Woodford Town – przypominające o skromniejszych piłkarskich realiach. Pod ścianą stoi stolik z Subbuteo, ustawiony w formacji, z napisem na boisku: „Graj pozytywnie, graj do przodu, bądź odważny”. To hasło, które reprezentacja Wysp wielokrotnie wcielała w życie w drodze na przyszłoroczne mistrzostwa w Ameryce Północnej.
– To pierwszy raz w historii, ale coś, na co pracowaliśmy od dawna – wyjaśnia Costa, który przeniósł się z Anglii dopiero w lutym, wcześniej pracując również w akademiach West Hamu i Watfordu. – Widać, że ten sukces budował się przez lata. Teraz jest czas, by zabłysnąć.
Costa wskazuje na zwycięstwo reprezentacji U-17, która w tym roku zdobyła pierwszy w historii złoty medal w piłce nożnej podczas Igrzysk Wspólnoty Krajów Portugalskojęzycznych (CPLP), gospodarzem których był Timor Wschodni. W turnieju pokonano m.in. Portugalię i Angolę. Fala sukcesu małego wyspiarskiego państwa robi się coraz większa.
– Kiedy masz stabilność w federacji, to pomaga – tłumaczy Costa. – W tej chwili jesteśmy świetnie zorganizowani – mamy mały zespół, ale fantastyczny sztab zarządzający. To jest zwieńczenie wielu lat ciężkiej pracy.
Costa przypisuje wzrost poziomu reprezentacji długiej i stabilnej kadencji Mario Semedo, prezesa FCF – to rzadkość w afrykańskiej piłce. Podobną ciągłość zapewnia selekcjoner Bubista, który objął drużynę w 2020 roku. – To wizja prezesa, stabilność trenera i cała struktura za tym stojąca – mówi Costa. – Dlatego tu jesteśmy.
Piłkarze również musieli temu sprostać. W ciągu ostatniej dekady FCF szerzej i aktywniej sięgała do diaspory rozsianej po świecie. Francuz Steven Moreira, obecnie zawodnik Columbus Crew w MLS, dołączył w 2023 roku, a urodzony w Irlandii Roberto „Pico” Lopes ze Shamrock Rovers został powołany w 2019 roku, po tym jak federacja zauważyła wzmiankę o jego zielonoprzylądkowych korzeniach na portalu LinkedIn. Powołanie mógł otrzymać dziewięć miesięcy wcześniej, lecz uznał pierwszą wiadomość po portugalsku za spam i ją zignorował – dopiero kolejna go przekonała.
Podobnie jak Livramento, pomocnik PEC Zwolle Jamiro Monteiro spędził większość życia w Holandii, a były napastnik Manchesteru United, Bebe, dołączył do kadry po występach w młodzieżówkach Portugalii, grając dla Wysp Zielonego Przylądka na Pucharze Narodów Afryki 2023 (choć w 2025 roku nie został powołany). Ostatnio powoływani byli także Ricardo Santos ze Swansea oraz Sidnei Tavares z Blackburn.
– Skauting w Europie i Ameryce wprowadził do drużyny wielu jakościowych zawodników – mówi Costa. – Widać, że jest coraz więcej ludzi urodzonych poza Wyspami Zielonego Przylądka, którzy chcą reprezentować kraj swoich rodziców – a więc i swój kraj. W kadrze każdy chce grać dla Wysp Zielonego Przylądka. Każdy potomek Zielonoprzylądkowców chce tu być.
Takie działania stopniowo poprawiały poziom drużyny – w 2000 roku zajmowali dopiero 182. miejsce w rankingu FIFA, po raz pierwszy wzięli udział w eliminacjach do MŚ przed turniejem w 2002 roku, a w Pucharze Narodów Afryki dotarli do ćwierćfinału w 2013 i 2023 roku, wygrywając grupę przed Egiptem i Ghaną w tym ostatnim turnieju.
W zeszłym roku niespodziewanie zajęli ostatnie miejsce w grupie eliminacyjnej do PNA, więc nie znajdą się wśród 24 drużyn grających w 2025 roku w Maroku. W eliminacjach do Mistrzostw Świata jednak – przy dziewięciu miejscach gwarantujących awans dla Afryki, zamiast pięciu jak w 2022 – poszło znacznie lepiej.
Niech popłyną łzy
Kiedy drużyna wychodzi na skąpane w słońcu boisko na mecz z Eswatini, Estadio Nacional wręcz pęka w szwach. Stadion, położony na płaskowyżu poza Praią, otoczony jest wzgórzami i turbinami wiatrowymi obracającymi się w atlantyckiej bryzie. Zielonoprzylądkowe bębny dudnią, a trybuna prasowa jest tak przepełniona, że stoją na niej kibice, którzy przedostali się tam w nadziei znalezienia choćby skrawka miejsca, by zobaczyć murawę.
Pierwsze minuty są wyrównane. Nieliczni kibice Eswatini przywieźli ze sobą odwrócony kosz na śmieci, używany jako prowizoryczny bęben, a ich pasja przekłada się na zawziętość na boisku – cofnięci głęboko, chcą za wszelką cenę utrudnić życie gospodarzom. Każde niecelne podanie wywołuje jęk trybun, każdy wypad z własnej połowy podnosi poziom hałasu. Słońce jest bezlitosne, a kiedy piłkarze schodzą na przerwę przy wyniku 0:0, niespokojne pomruki przetaczają się przez stadion.
Trzy minuty po przerwie hałas jest ogłuszający, a ulga całkowita – Livramento wreszcie przełamuje impas, wbijając piłkę do bramki z bliskiej odległości. Strzał Willy’ego Semedo szybko podwaja prowadzenie Wysp, a gdy doświadczony obrońca Stopira wbija trzecią bramkę, przygotowania do świętowania na murawie są już w pełnym rozkwicie. Rozkładane się ogromne flagi, zawodnicy zakładają specjalnie przygotowane koszulki, a działacze FIFA czekają z wielkimi „biletami” na mundial, gotowi wręczyć je piłkarzom.
🇨🇻 Incredible achievement! 🇨🇻
Cape Verde have become the second smallest country in history to qualify for a World Cup.
The country, with a population of just over 500,000, topped their qualifying group after a 3-0 win against Eswatini, leaving Cameroon finishing second. pic.twitter.com/8GoYgvoofN
— Match of the Day (@BBCMOTD) October 13, 2025
Gdy rozbrzmiewa końcowy gwizdek, wybucha szał, choć tym razem nie dochodzi do inwazji kibiców na murawę, jaka miała miejsce po kluczowym zwycięstwie nad Kamerunem miesiąc wcześniej. Zapłakani pracownicy FCF wbiegają na boisko, piłkarze rozpoczynają honorową rundę, a wokół trwają spontaniczne wywiady. W samym środku chaosu wyjątkowo spokojnie wygląda Bubista.
– On jest niesamowicie ważny – mówi obrońca Moreira, gdy rozmawiamy z nim na boisku. – Widać to po stylu, w jakim gramy, po tym, jaką radość czerpiemy z gry. Ludzie nie mówią o nim zbyt wiele – jest bardzo cichy, ale to fantastyczny trener.
– Jestem z niego bardzo dumny, bo to, co robi, wcale nie jest łatwe. W klubie widzisz swoich zawodników codziennie. Tu ma nas tylko przez dwa tygodnie naraz. Ale kiedy tu przyjeżdżamy, jesteśmy po prostu szczęśliwi, że go widzimy. On wnosi atmosferę, życie, radość – on i cały sztab wykonują niesamowitą pracę.
Dwanaście lat temu Bubista był asystentem trenera, gdy Wyspy Zielonego Przylądka debiutowały w Pucharze Narodów Afryki. Wtedy było to największe osiągnięcie piłkarskie w historii kraju, trudne do wyobrażenia, że kiedykolwiek zostanie przebite. Teraz jest architektem największego momentu w dziejach reprezentacji.
Na kontynencie, który często preferuje zagranicznych trenerów i ma reputację miejsca, gdzie zwalnianie szkoleniowców jest normą, pięcioletnia kadencja Bubisty jest dowodem, że cierpliwość popłaca. Były kapitan reprezentacji połączył jasną wizję taktyczną z głębokim zrozumieniem tego, co znaczy reprezentować Wyspy Zielonego Przylądka.
– On jest dla nas jak ojciec – mówi Livramento. – Zawsze powtarza, żebyśmy wierzyli w siebie, bo nikt nie będzie wierzył w nas bardziej niż my sami. Wszystkie pochwały należą się jemu, bo stworzył niesamowitą drużynę. Jesteśmy jak rodzina – to niewiarygodne, że udało nam się to osiągnąć razem.
Zabawa do 8 rano
Niespełna 36 godzin później małe lotnisko w Prai tętni życiem, gdy szykujemy się do powrotu do Europy. Samolot Cabo Verde Airlines do Lizbony jest gotowy do odprawy, a jedyna otwarta kawiarnia – z miejscami na zewnątrz, idealna, by nacieszyć się ostatnimi promieniami słońca – przeżywa oblężenie. Wśród osób sączących poranną kawę siedzi czwórka reprezentantów Wysp Zielonego Przylądka: Jamiro Monteiro, Kelvin Pires oraz bracia Duarte – Laros i Deroy.
Monteiro wraca do Zwolle w Holandii, Pires do fińskiego SJK, Laros Duarte do węgierskiej Puskas Akademia, a jego młodszy brat Deroy do Łudogorca Razgrad w Bułgarii. Ten ostatni uśmiecha się, wspominając świętowanie awansu. – Była muzyka, alkohol, tańce… to typowe dla Wysp Zielonego Przylądka, lubimy imprezować – śmieje się. – Myślę, że poszliśmy spać około 8 rano, ale tutaj to wcale nie jest takie szalone. Przyjedźcie w grudniu, podczas sezonu imprezowego – wtedy kończy się raczej koło 11!
– Byliście na meczu, więc czuliście energię ludzi. Ona po prostu trwała dalej – najpierw była impreza w hotelu, potem festiwal na głównym placu. A później drużyna poszła jeszcze w inne miejsce – wszyscy razem.
Atmosfera karnawału zapewne szybko nie opadnie. To były obchody, które zapamięta się na długo. Wkrótce jednak uwaga skupi się na przygotowaniach do debiutanckiego mundialu. W nadchodzących miesiącach trzeba dopracować logistykę i zaplanować zgrupowania.
Cape Verde has qualified for the World Cup for the first time in their history after beating Eswatini 3-0 and topping their qualifying group 🇨🇻
They become the second smallest country to ever qualify for a World Cup 👏 pic.twitter.com/FCgAF4Ix64
— ESPN FC (@ESPNFC) October 13, 2025
– To wciąż wydaje się trochę nierealne – przyznaje Deroy. – Jeszcze do mnie nie dotarło. Oczywiście po meczu coś czuliśmy, ale myślę, że prawdziwa świadomość tego, że zagramy na mistrzostwach świata, przyjdzie dopiero wtedy, gdy będę sam.
– Może kiedy będę w samochodzie, słuchając muzyki, uderzy mnie to: ‘Co my zrobiliśmy?’ To szalone, ale jestem podekscytowany tym, co nas czeka. Tym, co to znaczy dla naszych rodzin, dla naszego kraju. Szczerze mówiąc – to wszystko.
Gdy FIFA powiększyła mundial 2026 do 48 drużyn, zrobiła to dla krajów takich jak ten – krajów z marzeniami, które przez lata wydawały się nierealne. Dla małych Wysp Zielonego Przylądka to marzenie właśnie się spełniło.
CZYTAJ WIĘCEJ EKSLUZYWNYCH MATERIAŁÓW WE WSPÓŁPRACY Z FourFourTwo:
- Gazza powraca: piłka, imprezy i… telefon od Jana Pawła II
- Od Ronaldo po Dowmana: 30 lat typowania przyszłych gwiazd
- Cole Palmer – genialny twórca i lodowaty strzelec
- Denilson: „Transfer do Betisu? Jedną nogą byłem już w Barcelonie”
fot. Newspix