W sobotę na Etihad Stadium spotkają się dwaj menedżerowie, którzy na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą nic wspólnego. W niebieskim narożniku wyważony, flegmatyczny i czasami do bólu nudny Manuel Pellegrini. W czerwonym – Juergen Klopp, momentami zachowujący się jak gwiazda rocka, która po koncercie popłynęła o kilka szotów za daleko, co tylko potęguje reakcje publiczności.
W sobotni wieczór Europa będzie żyła El Clasico, ale kibice na Wyspach będą mieli swój własny spektakl. Manchester City kontra Liverpool, Pellegrini kontra Klopp. Obaj panowie stawali naprzeciw siebie tylko dwa razy – w sezonie 2012/13, gdy Malaga mierzyła się z Borussią Dortmund w ćwierćfinale Ligi Mistrzów.
Najsmutniejszy tydzień w życiu
Pellegrini sam mówił, że był to najsmutniejszy tydzień w jego życiu. Przed meczem z Borussią zmarł jego ojciec i było mało prawdopodobne, że w ogóle poprowadzi zespół. Zdążył jednak wrócić z Chile i podjął wyzwanie. Gdyby to był film, Malaga byłaby skazana na wygraną i miałaby autostradę do finału rozgrywek. Wiecie, szczęśliwe zakończenia, wznoszenie rąk do nieba, piękne gesty, te sprawy. W życiu często jednak dzieje się trochę inaczej.
To był szalony mecz, a rozstrzygnięcie wręcz niewiarygodne. Tak niewiarygodne, że Pellegriniego – faceta, który sprawia wrażenie tak skupionego, że nic nie jest w stanie nim zachwiać – było w stanie wyprowadzić z równowagi.
Pamiętacie? W pierwszym meczu w Hiszpanii pada bezbramkowy remis, goście potem potrzebują zwycięstwa lub bramkowego remisu. Borussia przegrywa u siebie 1:2, koniec zbliża się nieubłaganie, już wszystko jest właściwie przesądzone. Ale jakimś cudem gospodarze wbijają i drugiego, i trzeciego gola – oba w doliczonym czasie. Prawdziwy horror, równie pasjonujący, co kontrowersyjny. Bramka na 3:2, dająca Niemcom awans, pada ze spalonego.
Pelegrini musiał pogodzić się z porażką. Gdyby tego było mało, wiedział już, że Malaga w kolejnym sezonie w pucharach nie zagra – została wykluczona z powodu nieprawidłowości finansowych. Nie miała więc nic do stracenia.
– Nie chcieli nas w półfinałach. Po tym, jak wyszliśmy na prowadzenie 2:1, mnożyły się błędy sędziów. Zostaliśmy zepchnięci do obrony nie tylko przez Borussię, ale też przez faule i uderzenia łokciami, które nie były odgwizdywane – mówił po tym spotkaniu.
W Manchesterze zdarzyło mu się zostać zawieszonym, kiedy po meczu z Barceloną krytykował sędziego, spiął się też z Alanem Pardew, kiedy ten wszedł w jego strefę przy linii bocznej. Przestał być dyplomatą i dżentelmenem, za którego uchodził.
„Inżynier” i szaleniec
O tym, jak zachowuje się Klopp, można pisać książki. Kamery kochają go z wzajemnością, ale największą miłością darzy piłkę nożną. To widać na pierwszy rzut oka. Jeśli to wszystko gra, to jest drugim Danielem Day-Lewisem, godnym nie jednego, a kilku Oscarów.
Facet ze stylem nerda, cholernie wymagający, który najchętniej sam wbiegłby na boisko, żeby zmusić swoich piłkarzy do jeszcze kilku minut wysiłku. Pellegrini wygląda przy nim jak ktoś, kto stanie w kącie, gdy Niemiec rozkręci imprezę i będzie rzucał anegdotami, popijając kolejnego browara.
Paradoksalnie, między innymi to ta odmienność sprawiła, że mogą zmierzyć się w Premier League. Kiedy Pellegrini przychodził do Manchesteru City, miał wnieść spokój i poukładać zespół tak, by sięgnąć po tytuł bez trzęsienia ziemi. To w końcu „Inżynier”, chociaż sam przydomek wziął się od kierunku studiów, które ukończył w Chile. Ma swoją wizję, spokojnie i krok po kroku przenosi ją na boisko. Szalejący przy linii bocznej Juergen Klopp jest w porównaniu z nim prawdziwym Jacksonem Pollockiem.
To właśnie Niemiec miał być dla Liverpoolu człowiekiem, który samym swoim charakterem skłoni piłkarzy, by grą odpowiadali na oczekiwania kibiców i zarządu. Liverpool to potęga historii i sentymentu – a po Niemcu widać, że jest sentymentalny do bólu. Jeśli trzeba już rzucić banałem, zróbmy to – dla niego piłka to coś więcej, niż tylko sport. Nie można jednak spłycać go do roli kogoś, kto bazuje wyłącznie na motywacji. Klopp też potrafi tworzyć, ale „The Reds” będą musieli jeszcze poczekać na jego autorską drużynę. Zresztą, w tym momencie to on jest największą gwiazdą swojej ekipy, kimś, na kim skupia się uwaga.
Z kolei Pellegrini w naszpikowanym gwiazdami City woli stać w cieniu, klepać utarte formułki o szacunku dla przeciwnika i o tym, że zespół musi pozostać skoncentrowany. Prawdziwa gra rozgrywa się gdzie indziej, nie w konferencyjnych salach.
Pod względem charakteru to może być dwóch zupełnie różnych trenerów, ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, że dzieli ich wszystko.
Ofensywa, tworzenie piłkarzy i… przeciętność
Obaj budowali markę w klubach, które przeżywały trudne chwile. Villareal i Borussia Dortmund doświadczyły pod ich wodzą prawdziwego odrodzenia. Obaj wykreowali gwiazdy, wycisnęli maksimum ze swoich piłkarzy, zwłaszcza tych ofensywnych. Pellegrini pokazał to jeszcze w Villareal, kiedy błyszczeli Juan Roman Riquelme i Diego Forlan, w Realu strzeleckie rekordy bił duet Ronaldo-Higuain. Kloppa można uznać za człowieka, który w dużym stopniu stworzył Roberta Lewandowskiego, Marco Reusa czy Mario Goetze.
Obaj musieli pogodzić się też z tym, że nie pracują w klubach z samego topu. Za każdym razem, kiedy wprowadzali kolejnego zawodnika na wyższy poziom, walczyli, by tego zawodnika zatrzymać. Tę walkę i tak przegrywali, musieli szukać następnych, z którymi zrobią to samo.
Zarówno Klopp, jak i Pellegrini, mieli w przeszłości ciężkie sezony. Magia Niemca w Dortmundzie się skończyła, a Pellegrini przegrał na każdym froncie. Kiedy Klopp odchodził z BVB, media natychmiast rozpoczęły spekulacje, że to on może zastąpić Chilijczyka. Manchester odcinał się od tych doniesień, ale wydawało się, że zwolnienie jest nieuchronne. Cierpliwość władz zaskoczyła wielu, ale tabela pokazuje, że decyzja była słuszna – to Manchester City po 12. kolejkach jest liderem Premier League.
Ten sezon nie będzie dla Kloppa kluczowy, nie musi nikomu nic udowadniać. Wszyscy w Liverpoolu wiedzą, że Brendan Rodgers zostawił zespół, który musi zostać przebudowany dogłębnie. Niemiec dopiero uczy się Premier League, sędziów, rywali, kibiców. Okres ochronny trwa. Ten sezon to jeszcze na eksperymenty i rozeznanie, na kim można budować zespół.
Kat ze znakiem zapytania
Obaj przywykli do atakowania, tworzenia widowiska. Niemiec lubi grę do przodu, wysoki pressing, choć w Liverpoolu, który za jego kadencji tylko raz strzelił więcej niż jednego gola aż tak tego jeszcze nie widać. Barierę tej jednej bramki przełamał jednak w odpowiednim momencie: przeciwko Mourinho, na 3:1 z Chelsea.
City zdobywa najwięcej bramek w lidze, potrafi gromić, ale mecz z Tottenhamem pokazał, że nie są niepokonani. Nie zagrają Bony, Silva, Kompany, Zabaleta i Nasri, a występ szklanego Kuna Aguero stoi pod znakiem zapytania. Nikomu nie trzeba tłumaczyć, że to kluczowy gracz. Aguero od początku pobytu w City jest katem The Reds” – do siatki rywali trafiał we wszystkich starciach na Etihad.
Manuel Pellegrini confirms @AgueroSergioKun is fit to play in @MCFC's clash against @LFC: https://t.co/0xChdAy9kc pic.twitter.com/Vk07O3dS0w
— Sky Sports Premier League (@SkySportsPL) November 20, 2015
W Manchesterze na byłych kolegów czeka Raheem Sterling, który uciekł z Liverpoolu jak rozkapryszony dzieciak. Ci, którzy nie wierzyli w jego zapewnienia, że odchodzi dla własnego rozwoju i gry o trofea, tracą argumenty. Chłopak jest ostatnio w niezłym gazie, kolejnymi meczami spłaca ten olbrzymi transfer.
Przeciwko byłemu klubowi gra też James Milner, o którego pozostanie mocno walczył Pellegrini. – Jestem jego największym fanem, spróbujcie znaleźć bardziej kompletnego angielskiego zawodnika. Są lepsi technicznie od niego, szybsi czy lepiej główkujący. Ale pokażcie mi takiego, który opanował wszystkie te rzeczy w stopniu takim co Milner – mówił w marcu menedżer.
Wyrównywanie rachunków sprzed kilku lat Pellegrini i Klopp rozpoczną o 18:30. Jeśli powtórzy się szalony mecz z Dortmundu, to po szybkiej zmianie kanału z El Clasico można zdążyć jeszcze na kilka bramek.