Kilku kozaków Borussia Dortmund ma, wiadomo. Ale to nie będzie tekst o Aubameyangu, ani nawet o Reusie. To może chociaż Henrich Mchitarjan? Pudło. Ma tylko 20 lat i jest najmłodszym piłkarzem podstawowego składu u Thomasa Tuchela, a wkrótce może być i u Joachima Loewa. Bo chociaż to nowicjusz, już teraz wróży się mu miano króla środka pola w reprezentacji Niemiec. To Julian Weigl.
Początek sezonu – na Signal Iduna Park następuje nowe rozdanie. Nikt nie gra za zasługi, każdy startuje z czystą kartą. Środek pola jest obsadzony wyjątkowo mocno. Ilkay Gundogan – raz, Sven Bender – dwa, Gonzalo Castro – trzy, Nuri Sahin – cztery. Przyznacie – ciekawa gromadka, każdy z doświadczeniem i określoną jakością. Jednak ku zaskoczeniu wszystkich, nowy trener Thomas Tuchel stawia na gnojka, który wcześniej występował tylko na zapleczu Bundesligi, a jeszcze do niedawna na treningi odwozili go rodzice. Gnojek okazuje się być jednak dojrzałym piłkarzem, który nie pęka przed starymi wygami i spłaca kredyt zaufania, jakiego udzielił mu trener. I tak było praktycznie w każdym meczu, w jakim zagrał, a zagrał we wszystkich jedenastu dotychczasowych w Bundeslidze. Nie wyszły mu tylko dwa spotkania: ten z Bayernem, kiedy Borussia zebrała nielekki łomot i ten z Darmstadt (remis 2:2).
Dalej spójrzmy na statystyki, choć nie będziemy ukrywać, że nie jest to coś, co nas kręci. Średnia not w „Kickerze” i „Bildzie” Weigla to 3.00, czyli przeciętnie – nie czarujmy się. Przebiegnięty dystans? Tutaj bez liczb, ale jeden z najdłuższych w drużynie. Dokładność podań – jeszcze lepiej, bo od początku sezonu oscyluje w granicach 90 procent, raz niżej, raz wyżej. Wynik najlepszy w całej Borussii i jeden z najlepszych w Bundeslidze. Tak dobrze częstują piłkami swoich kolegów jeszcze tylko Xabi Alonso, David Alaba i Rafinha, czyli – umówmy się – jedni z najlepszych, o ile nie najlepsi w tej robocie.
Co wyróżnia Weigla? – Świeżość i beztroska. Codziennie widać, jak mknie do przodu, że ma szaloną ochotę do gry. To dlatego pozwalamy mu tak często grać – tłumaczył po kilku pierwszych meczach Tuchel, nota bene często wypytywany o Weigla. – Julian przez cały czas sprawia bardzo dobre wrażenie. Zachwycił nas swoją beztroską i świeżością, tak samo jak zdolnością do nauki i przyswajania sobie nowych rzeczy. To jest zupełnie ciepły i otwarty młody człowiek – komplementował swojego pupila trener BVB.
Tuchel nie wymienił jednak wszystkich jego dobrych cech, bo najzwyczajniej w świecie zajęłoby mu to trochę czasu. No, trochę więcej niż trochę. Ale co widać tak na pierwszy rzut oka, kiedy obserwuje się mecz Borussii? Przede wszystkim wielki spokój, kiedy jest pod presją kilku rywali, niezły odbiór, całkiem wdzięczną technikę czy dobry przegląd pola. Czasami nie boi się też podjąć odpowiedzialności, a kiedy trzeba to potrafi uraczyć niejednego kolegę precyzyjnym dłuższym podaniem. Trochę przypomina Svena Bendera, na którym zresztą się wzorował przed laty (obaj grali w TSV, ale nie razem). Jednak kiedy bracia Benderowie grali już na zawodowym poziomie, Weigl co najwyżej kopał w piłkę z rówieśnikami w Rosenheim, a marzenia o pierwszej drużynie jakiegokolwiek poważnego klubu mógł sobie wybić na pewien czas z głowy. Dziś to on, młodzian wychodzi na boisko w podstawowym składzie, a starszy o sześć lat Bender tylko się przygląda jego grze z ławki rezerwowych.
Normalnie napisalibyśmy, że czyjaś kariera się toczy, ale w przypadku Weigla nie byłoby to właściwe sformułowanie. Jego kariera przecież pędzi, jak Ferrari Testarossa i jak na razie nic nie zwiastuje, by miała się zatrzymać. Teraz trochę faktów: sezon 2013/14 – rezerwy TSV 1860 Monachium, choć w rundzie wiosennej już pukał do pierwszej drużyny, jak świadkowie Jehowy do drzwi. W lutym 2014 dostał szansę po raz pierwszy, a w marcu już wybiegł w podstawowym składzie. Sezon później był już pełnoprawnym członkiem pierwszej drużyny, a znany nam dobrze trener Ricardo Moniz, który przez pewien czas prowadził TSV 1860 Monachium, wręczył mu opaskę kapitańską. Właśnie jemu, 18-lakowi, co uczyniło go najmłodszym kapitanem w historii klubu. Co na to Moniz? – Weigl jest teraz mężczyzną – skomentował.
U kolejnego trenera, Thorstena Froehlinga już opaskę stracił, ale mężczyzną pozostał chyba w dalszym ciągu, bo swoją grą cały czas zwracał uwagę Borussii Dortmund. A że jest to klub, który nie interesuje się byle fajansem – wszyscy doskonale wiedzą. I tutaj należy się wielki plus dla skautów BVB, że byli w stanie wyłowić perełkę spośród grona parodystów, którzy omal nie spuścili klubu do trzeciej ligi. Jeśli ktoś tam się wyróżniał, to właśnie ten bezczelny 20-latek, choć jest to piłkarz bardziej techniczny, a na zapleczu Bundesligi – wiadomo – na próżno szukać boiskowej maestrii, zamiast tego trzeba się przyzwyczaić do długich piłek, pojedynków główkowych i szeroko pojętego futbolu siłowego. Zdaniem niektórych, paradoksalnie, Weigl ma teraz łatwiej na najwyższym szczeblu, bo tam jest w stanie dużo bardziej produktywnie wykorzystać swoje atuty, do których akurat nie należy siła.
Co ciekawe, oprócz Dortmundu, Weiglem początkowo interesował się… VfB Stuttgart. Reprezentant niemieckiej młodzieżówki mógł teraz pracować na lepszy dorobek bramkarski Przemysława Tytonia. Do transferu ostatecznie nie doszło, a wiecie dlaczego? Dyrektor sportowy Robin Dutt i szef skautów tego klubu podobno wątpili w talent Weigla i zamiast niego woleli ściągnąć niejakiego Lukasa Ruppa. Ale właśnie dlatego dwaj panowie pracują dla VfB, a nie dla BVB. W każdym razie TSV opchnęło swoją perełkę do Borussii za 2,5 mln euro i dziś chyba nikt nie żałuje takiego rozwiązania sytuacji…
Mariusz Grzegorczyk