Po przerwie reprezentacyjnej wraca liga. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że dziś przed nami mecze czarno-białe, że wygrają faworyci. Ale… czy ta liga nie pokazuje w tym sezonie wystarczająco wiele, by stwierdzić, że faworytów nie ma?
Thomas von Heesen, nowy trener Lechii, przedstawia nam się w dziejszym PS jako ten, który:
a) inwestorem w Gdańsku nie jest
b) nie miał wpływu, wbrew opinii Michała Probierza, na jego zwolnienie
c) nie maczał palców w sprowadzeniu czterech nowych piłkarzy
Generalnie, jeśli ktoś liczył, że von Heesen podgrzeje atmosferę przed debiutem – może czuć się rozczarowany. Nowy trener Lechii wypowiada się spokojnie, wielu sprawom zaprzecza, być może nawet zbyt wielu. Jako trener to dla nas wielka zagadka. Tak, jak i nowi zawodnicy, którzy w Gdańsku przed momentem się zameldowali. Krasić jeszcze nie jest gotowy do gry, nie wiadomo, co z Chrapkiem i Kovaceviciem. Z kolei akurat Peszkę powinniśmy zobaczyć już w pierwszym składzie. Pytanie tylko, w jakiej jest formie.
Fajne te nazwiska, ciekawie wygladające zmiany, ale znów w pośpiechu, masowo, jakby bez większej strategii. Typowa Lechia. Dlatego kompletnie nie mamy pojęcia, czego się dziś po niej spodziewać.
Korona jest w tabeli wyżej niż Lechia – ma cztery punkty więcej i trzy, zamiast jednego, zwycięstwa. W momencie, gdy w Gdańsku zachwycają się nowymi transferami, w Kielcach czekają, kto przejmie klub. Ale bądźmy szczerzy: Andrzej Grajewski to dla wielu raczej kategoria “jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma”. Z drugiej strony, Korona pokazuje, że pieniądze nie grają. No, przynajmniej na starcie sezonu.
Podopieczni Marcina Brosza z trzech wyjazdów wywieźli już siedem punktów. To wszystko sprawia że stają w jednym szeregu z Cracovią, Pogonią i Wisłą – jako ci, którzy na obcym terenie jeszcze nie przegrali.
Brosz chwali jednak rywala: – Indywidualnie Lechia prezentuje się niezwykle okazale. Samo to, że dostarczyli do reprezentacji Polski trzech zawodników, pokazuje siłę tej drużyny. Mimo to, skupiamy się głównie na sobie.
W drugim dzisiejszym meczu Legia podejmuje Zagłębie. Wicemistrz kraju w obronie bez Michała Pazdana i Jakuba Rzeźniczaka, co jest sporym osłabieniem. Zamiast nich, Igor Lewczuk i… No właśnie, dobre pytanie. Berg kombinował już na własne życzenie wiele razy, ale dziś jest już do tego kombinowania zmuszony. Bardzo możliwe, że na środku obrony zagra więc Stojan Vranjes, który – jak pamiętacie – kiedyś mówił, że w defensywie grać nie chce. Wypowiedź brzmiała: “Nic nie wiem o grze stopera, nie czułem się najlepiej”. Dziś powie coś w stylu: “Jestem szczęśliwy, że mogłem pomóc kolegom, zawsze czułem, że to moja pozycja”.
Przy okazji, to naprawdę niesamowite, że Rzeźniczak – który ma od dawna tak wielki problem z żółtymi kartkami i jest naprawdę doświadczonym zawodnikiem – pauzuje już w 8. kolejce. Co więcej, zapowiada, że w tym sezonie nie będzie więcej z tego powodu pauzował. No, naprawdę jesteśmy ciekawi, jak mu te plany wyjdą.
Szczęście Legii polega na tym, że z wizytą przyjeżdża beniaminek. Zagłębie w Warszawie grało 26 razy i wygrało raz, zapewniając sobie kilka lat temu akurat tytuł mistrzowski. Dziś w tej lidze wyglądają nieźle: przeciętnie zaczęli sezon, ale ograli już i Jagiellonię, i Lecha, no i ostatnio Ruch. Ale to wciąż beniaminek, bez wielkich nazwisk, bez przesadnego doświadczenia.
Pytanie tylko, gdzie jest granica ich możliwości. Czy Legia to nie zbyt wysoka półka? Ale skoro w Warszawie mogła wygrać Korona, to niby dlaczego by tak miało być? Ten sezon to na razie fura niespodzianek. Co więcej, podopieczni Berga zaczynają prawdziwy piłkarski maraton: siedem meczów w 23 dni. To z Zagłębiem, przynajmniej w teorii, powinno zakładać jak najmniejszy wysiłek.
Problemy Stokowca są dwa. Jeden to kontuzja Jana Vlasko i drugi – brak Adriana Rakowskiego. Kolejny, co odpoczywa za kartki, a ostatnio odgrywał w Zagłębiu bardzo istotną rolę. Mimo to, szans nikt im nie odbiera.
Fot.FotoPyk